Kossak Szaleńcy boży.txt

(284 KB) Pobierz
Zofia Kossak

Szale�cy Bo�y

Prawy i pobo�ny rycerz, Jerzy z Kapadocji, zatrzyma� konia przed gospod� zwan� 
"Rajem strudzonego" i ze zdziwieniem spojrza� po panuj�cym na ulicy zbiegowisku. 
Dzie� nie by� targowy ni �wi�teczny, wszak�e t�umy ludzi d��y�y �piesznie w 
stron� rynku. Gruby i gadatliwy gospodarz "Raju", Domicellus, zapytany o 
przyczyn�, podni�s� w g�r� obie d�onie, - Nieszcz�cie! - krzykn��. - Kr�lewna 
los wyci�gn�a! Jedynaczka! Czterech ksi���t ju� zje�d�a�o w swaty... i z 
darami! A ot, co!... Los... St�d taka wrzawa na grodzie... - Ni s�owa nie 
rozumiem z tego, co mi prawisz... Jaki los? - Mo�liwe�, by�cie nie wiedzieli, 
panie, o bestii piekielnej, przekle�stwie Syleny? - Nie s�ysza�em. - Z daleka 
chyba jedziecie, bo� ju� po ca�ym �wiecie o tym g�o�no... - Z daleka jad�, 
istotnie. Powiadaj�e, w czym rzecz, czasu na pr�ne gadanie nie trac�c. Odpi�� 
podpink� z zesch�ego rzemienia i zdj�� z g�owy ci�ki he�m. - Ju�ci w dw�ch 
s�owach si� nie da... Uroczysko tu jest niedaleko, gdzie z dawien dawna demony 
poga�skie si� kry�y. Powiadaj�, �e w Pustyni Libijskiej tyle ich nie najdziesz, 
wiela tutaj by�o. Miejsce sobie ulubione obra�y. Z tej racji nikt chwili 
spokojnej nie mia�. W bia�y dzie� praczka, �ona Protusowa, widzia�a spro�nego 
ko�lacza pod grodem! Nieczyste dziewki wiod�y przy miesi�cu swoje ta�ce i 
ch�opc�w k'sobie wabi�y... A� eremita jeden zbo�ny, kt�rego zwano Fulgencjusz, 
na kolanach si� sun�c, granic� szata�stwu zakre�li�, kopczykami kamiennymi j� 
znacz�c, a nad kopczykiem ka�dym zakl�cie krzy�a czyni�c. Tak w siedemdziesi�t 
dwa lata obszed� uroczysko i spokojnie zasn�� w Panu. Pok�j jego pami�ci! Diab�y 
poga�skie, w ciasnym kr�gu zawarte, zdech�y powoli czy usz�y... Zgin�y. Wprz�d 
przecie� sztuk� szata�sk� sp�odzi�y besti� straszliw�, trzy stajania d�ug�, do 
sko�czenia �wiata trwa� maj�c�, kt�ra kraj n�ka, a ludzi do po�owy bodaj 
wytrzebi�a... - Jak�e, nie chroni od niej granica pobo�nego eremity? - Chroni, i 
owszem. Ludzie sami szli. Podchodzi�a potwora pod granic�, n�c�c, kto jeno 
tamt�dy przechodzi�, i szli... - Nie mo�e to by�! - Na �wi�tego Piotra w Wi�zach 
kln� si�, �e nie ���, szlachetny rycerzu. Wielu zgin�o! Najlepszych, 
naj�wi�tobliwszych!... Poszed� cnotliwy biskup Makary z relikwiami egzorcyzmowa� 
potwor�... Relikwij poniecha� na kopcu, sam zasi� ku bestii pobie�a�... 
Rycerstwa wiela chodzi�o! Samotrze� i kup�... �aden nie zdzier�y�... Miecz�w 
zabyli i poszli. Podobnie� uczeni Maksencjusz oraz Pelagiusz. Gadali, �e si� 
jeno z dala przygl�dn� okropie, by j� w ksi�gach uczonych opisa� - a poszli! A 
innych! Nie zliczy! - Czym�e mami�a, na Boga! - Tego wam, szlachetny panie, nie 
powiem, jako �e nikt, kto by owego Lewiatana, syna diab�a i spro�nej nimfy 
poga�skiej, obaczy�, �yw nie uszed�. Nie ostoi si� jej czarom nikt, i was by 
zmami�a. - Nie. - Tak samo gadali tamci, a jeno wiatr od bestii poczuli, ju� ku 
niej pobiegli. Czym wabi, nie wiadomo: co za� z nimi czyni, �atwo poj��, na 
ko�cie bielej�ce z daleka spojrzawszy. Wrzawa na ulicy ros�a. - Mi�o�ciwy kr�l - 
podj�� gospodarz - spo�eczno�� w tak �a�osnym stanie widz�c, w uk�ady z besti� 
wszed�... - Chrze�cija�ski pan! w uk�ady?! - Ha, trza podle��, gdzie przele�� 
nie lza. By ku granicy nie podchodzi�a, m��dk� jedn� szesnastolatk� w wieczyste 
czasy co roku dawa� obieca�... Heroldy w kapturach przez tr�by to og�osi�y i 
bestia przysta�a. M�drze zrobi� mi�o�ciwy kr�l i ca�y nar�d go chwali. B�dzie 
dzi� pi�tna�cie lat, jak uk�ad trwa... Dziewek i tak rodzi si� niby czego 
dobrego; jedna na rok si� straci, ani poznaku po tym nie ma w grodzie... Jeno �e 
dzi� na kr�lewn� pad� los i�� ku bestii na po�arcie. Chcia� kr�l c�rk� od prawa 
uchyli�, ale Rada Starszych nie przysta�a. I s�usznie... Raczcie zdj�� zbroj� i 
spocz��, szlachetny rycerzu. - Nie czas na to - odpar� w�drowiec. - Kum Marko, 
kt�ren na kasztel chodzi� z innymi, ju� wraca! - zawo�a� gospodarz i pobieg�. 
Rycerz w�o�y� z powrotem ci�ki he�m na m�od� g�ow� i poszed� do konia 
uwi�zanego przy s�upie. Ko�, pod srebrnymi blachami, bia�y by� jak �nieg. 
Wielkie, m�dre oczy przeb�yskiwa�y przez wiziory nacz�ka opatrzonego w ostry 
grot. Rycerz podci�gn�� rozlu�nione uprzednio popr�gi. - Nie pora jeszcze 
spocz��, przyjacielu m�j. Przygoda nas czeka, przedziwna, najwi�ksza, jaka by� 
mo�e. P�jdziemy. Nie zawiedziesz mnie, przyjacielu koniu! Nie chybnie si� gi�tka 
p�cina. Nie zmami nas bestia straszliwa... Czym�e ona wabi? Czarem. Czar dzia�a 
na tych jeno, co chc� zawczasu podda� si� czarowi. Niew�tpliwie wabi ona czym�, 
co skryte jest w duszy cz�owieczej. W�dk� zarzuca, za� cz�owiek sam idzie 
niebacznie. Ty nie ulegniesz pokusie. Lepiej ni� blachy chroni� ci� b�dzie 
uczciwa prostota zwi�rz�ca. Bezgrzaszny�. Nie pr�bowa�e� owocu z drzewa 
wiadomo�ci z�ego. Bezpieczny� przeciw urokom. Oby pozwoli� mi B�g bodaj na ten 
dzie� jeden sta� si� podobnie prostym, niewinnym, spokojnym, nie dociekaj�cym 
niczego... - Kr�lewn� wiod�! - zabrzmia�o. Podj�� z piersi ryngraf miedziany z 
wizerunkiem Zbawiciela i uca�owa� gor�co. Wskoczy� na wysokie siod�o, uj�� w 
r�k� kopi� i nie spuszczaj�c przy�bicy wyjecha� wolno z obej�cia. T�um obj�� go, 
obla� fal�. Wszystkie g�owy nios�y si� w stron�, sk�d dochodzi� j�kliwy wrzask 
surm. Po chwili ukaza� si� orszak. Od d�ugich, srebrnych tr�b zwiesza�y si� 
czarne opony. Za tr�baczami sz�y p�aczki, wyj�c i paznokciami dr�c swoje 
oblicza, a� krew �cieka�a na ich bia�e obleczenie. Za p�aczkami, w�r�d dru�yny 
milcz�cego ponuro rycerstwa, niesiono z�ot� lektyk�. W lektyce s�dziwi 
kr�lestwo, p�acz�c, obejmowali ramionami jedynaczk�. Siwa g�owa kr�la chwia�a 
si� z b�lu. T�um wznosi� na jego cze�� okrzyki, kt�rych nie s�ysza�, 
nieprzytomnymi oczami patrz�c na sw� c�rk�, cud wiosny. Stara kr�lowa zawodzi�a 
na r�wni z p�aczkami. Za lektyk� paziowie nie�li pochodnie i wie�ce asfodelowe, 
jako za pogrzebem. Obcy rycerz jecha� st�pa po�r�d t�umu, nie zauwa�ony przez 
nikogo. Szli d�ugo. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, gdy ujrzano kopczyki 
kamienne, wzniesione niegdy� ofiarn� d�oni� eremity. Na ten widok p�aczki 
podwoi�y lament. Orszak stan��. Sp�akane panny s�u�ebne podprowadzi�y kr�lewn� 
do tajemnej z�a granicy. Przest�pi�a j�, blada jak giez�o. W�drowny rycerz 
piersiami konia rozepchn�� t�um, wysun�� si� naprz�d i przejecha� za ni�. W 
t�umie buchn�y okrzyki: - Kto� jest? - Gdzie jedziesz?... Tam �mier�! - Nie 
zratujesz, a sam zginiesz! Zawracaj, nieszcz�sny, co si�! Nie odwr�ci� g�owy. 
Kr�lowa matka stan�a w lektyce, b�ogos�awi�c mu. Nie s�ysza�. Orszak zawr�ci� 
powoli w�r�d p�aczliwych d�wi�k�w tr�b. Rycerz spojrza� na kr�lewn�. Sta�a 
l�kliwie, smuk�a, w d�ugiej bia�ej szatce. We wzroku jej dojrza� pr�cz l�ku nie 
wiedz�c� o sobie ciekawo�� przed straszn�, lecz, kto wie, n�c�c� mo�e tajemnic�. 
Nie zwraca�a na niego uwagi... Gdy tak stali w�r�d ciszy pustkowia, z 
pobliskiego boru dolecia� szum jak gdyby nadp�ywaj�cej burzy. Ko� pocz�� 
chrapa�, nastawiwszy uszy, rycerz uj�� krzepciej kopi� i wyt�y� wzrok. Wyda�o 
mu si�, �e krzaki, podszycie lasu stanowi�ce, poruszy�y si� i id� ku nim. To 
pe�z�o cielsko potwora. Leniwie, niby omackiem, gadzinowe, niesko�czone, 
szpetne. Wraz podnios�o si� �bisko olbrzymie, potworne, o ma�ych, zapad�ych 
�lepiach i szerokiej jak wierzeje paszczy, zako�ysa�o si�, stan�o. Tu� poza 
�bem toczy�y si�, kurcz�c i rozci�gaj�c, zwa�y pier�cienne cielska, ob�e, 
brzuchate, nie bronione �usk�. Wyd�te boki przewala�y si� niezdarnie i plugawie, 
gdy straszny �eb zwraca� si� w prawo i w lewo, szukaj�c... Dojrza�, 
znieruchomia�, wpi� �lepia w kr�lewn�. Stoj�cy w pogotowiu rycerz spojrza� na 
ni� i ujrza� w zdumieniu, �e z twarzy dziewczyny znik� strach. Sta�a niby 
urzeczona. Niepewny p�u�miech drga� na rozchylonych wargach. Naraz post�pi�a 
par� krok�w naprz�d. - St�j! - krzykn��. Nie s�ysza�a jego g�osu, id�c naprz�d 
coraz pr�dzej. Ruszy� koniem w poprzek jej drogi - j�a biec. Zerwa� p�aszcz z 
ramion i zarzuci� jej na g�ow�. O�lepiona, stan�a jak wryta, j�cz�c i s�aniaj�c 
si� bezradnie. Teraz sprawiedliwy rycerz sta� oko w oko z potworem. Spojrza� w 
iskrz�ce �lepia i opu�ci� kopi� mimo woli. Bo �lepia smocze, ma�e i pod�e na 
poz�r, nagle rozjarzy�y si�, ros�y, a� zap�on�y olbrzymie, przes�aniaj�c sob� 
wszystko inne. Niby dwie banie ogromne z czarodziejskiego kryszta�u, migota�y 
tysi�cem powierzchni, z kt�rych ka�da jawi�a si� ukrytym i cudownym �wiatem. 
Spojrza� rycerz raz wt�ry i ujrza� w nich naraz wszystkie rzeczy ziemi, 
wszystkie uczucia i my�li, i niesko�czenie zawi�e sprawy cz�owiecze. Nienazwane, 
nieprzyznawalne, n�c�ce, kusz�ce, tajemne, k��bi�y si� wirem barwnym, wy�ania�y 
si� i znowu zapada�y w g��bi�. Rzeczy cenne, rzeczy wa�kie, i potrzebne w 
zwierciadle oczu smoczych jawi�y si� b�ahe, bezu�yteczne i �mieszne, ust�puj�ce 
miejsca s�odkiej pon�cie pokusy. Za rzekom� mg�� widziade� przeb�yskiwa�y co 
moment jakoby �wiaty dalekie, w wiecznym obrocie nieuchwytnej kolejno�ci 
ukazuj�ce si� i znikaj�ce, dziwne, nieznane, ci�gn�ce, i rycerz poczu� 
niezmo�on� ch�� spojrzenia w nie z bliska, chwycenia nici zagadki. Ko� nie 
chcia� post�pi� w prz�d, lecz potw�r przysuwa� si� sam i czarnoksi�skie 
zwierciad�a by�y coraz bli�ej. Pochyli� si� nad nim rycerz zaciekle, badawczo. 
Wtem miedziany ryngraf, na piersi jego wisz�cy, odbi� si� w oczach poczwary. Z 
migotliwej bani wyjrza�a ku rycerzowi twarz Chrystusowa zniekszta�cona 
blu�nierczo, wykoszlawiona, przesmutna. Strwo�ony, zas�oni� twarz d�oni�. Czar 
prys�. Znik�y u�udne �wiaty - pozosta�y zwoje cielska, opasuj�ce go ju� kr�giem 
wok�. Spi�� konia i run�� na besti�. �wisn�a ostra kopia, przebi�a paszcz� 
straszliw� na wskro�. Przebi�a raz wt�ry, raz trzeci, p�k�a od rozmachu. 
Pochwyci� jasnego miecza. Wielkimi ciosami odr�ba� poczwarn� g�ow�, a gdy upad�a 
martwa, bucha...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin