Felix, Net i Nika oraz Tajemnica Kredokrada.pdf

(323 KB) Pobierz
Felix, Net i Nika oraz Tajemnica Kredokrada
Copyright © 2005 by Rafał Kosik
Wszelkie prawa zastrzeżone. All
rigłits reserved.
Redakcja i korekta: Katarzyna Sienkiewicz-Kosik
Skład i łamanie: Powergraph
Projekt, ilustracje i okładka: Rafał Kosik
Wydanie pierwsze
Wydawca:
Powergraph Sp. z o.o.
ul. Cegłowska 16/2, 01-803 Warszawa
tel./fax: (22) 834 18 25, 834 18 26
www.powergrapli.pl
e-mail: powergrapłi©powergrapłi.pl
Był ciepły, słoneczny poranek, ale ponury gmach gimnazjum
imienia Stefana Kuszmińskiego sprawiał wrażenie szarej góry lodo-
wej, którą ktoś przypadkiem umieścił w środku Warszawy.
Felix Polon spojrzał w górę, na stare mury odcinające się od błę-
kitnego nieba. Inne dzieci omijały go i wchodziły po schodach do
wielkich drzwi. Musiały unosić rękę, by sięgnąć do klamki.
Obok Felixa stanął wysoki, chudy chłopak w okularach i w czer-
wonej bluzie z kapturem.
Lubię klasowy z matmy o poranku. — Wciągnął nosem powie
trze.
Łatwo ci mówić, stary — odparł Felix, ściskając dłoń Neta.
— Rozwiążesz te zadania, zanim inni je przeczytają.
Felix był niższy od Neta o pół głowy. Miał też jasne, w miarę po-
rządnie zaczesane włosy, podczas gdy Net wyglądał, jakby czesał
się przy użyciu ładunków wybuchowych. Niedbały wygląd mógł
mylić - Net miał wrodzone zdolności matematyczne, toteż dzisiej-
sza klasówka miała być dla niego formalnością.
Zza rogu wyszła ruda dziewczyna w dżinsowej bluzie, spódnicz-
ce do kolan i ciężkich, czarnych butach. Pomachała do chłopców
i poprawiła dłonią niesforne loczki długich włosów.
— Elo, mała! — zawołał Net, gdy się zbliżyła.
ISBN 83-921466-1-1
Printed in Poland
1
166101773.002.png
— Elo, wielki! — uśmiechnęła się do niego. Jedyny radosny
człowiek w klasie. Ten, który dziwnym trafem ewolucji wykształcił
kalkulator zamiast mózgu.
Będę pisał wyraźnie i dużymi literami — oznajmił łaskawie Net.
—Dzięki, nie trzeba—Nika uniosła nieco głowę. Nauczyłam się.
Jak tam sobie chcesz. — Net wzruszył ramionami.
Chodźcie, zobaczymy, co się stało — Felix ruszył w kierunku
schodów, ale akurat dyrektor Stokrotka pojawił się na półpiętrze
i starł pot z czoła i łysiny
Już po panice — oznajmił tym, którzy byli dość blisko, by go
usłyszeć. — Panuję nad sytuacją. To tylko kosz na śmieci. Pożar
wybitnie lokalny. Zawołajcie, z łaski swojej tych, co czekają na ze
wnątrz.
Chyba nie będzie żadnej klasówki. — Felix wskazał głową
pierwsze piętro. Net i Nika spojrzeli w górę. Z okien pracowni che
micznej, znajdującej się bezpośrednio nad wejściem, wydobywał się
dym.
Łał! — ucieszył się Net. — Zaraz przyjedzie straż i mamy resz
tę lekcji z dyńki. Zobaczmy co się dzieje!
Czekaj! — krzyknęła za nim Nika, ale chłopak już biegł w kie
runku wejścia. Dzie wcz yna spojrzała na Felixa i oboje ruszyli
za nim.
W chłodnym hallu nie było czuć dymu. Nie było żadnej paniki,
nikt nie próbował uciekać. Zapewne większość nawet nie wiedziała
o pożarze.
Nagle rozległ się tupot od strony sekretariatu.
— Z drogi! — krzyczał pan Antoni Czwartek, fizyk. Minął w pę
dzie Fełixa, Neta i Nikę i pobiegł w kierunku schodów, z gaśnicą
w ręku. Za nim gonił niski i pulchny dyrektor Stokrotka z czajni
kiem elektrycznym. Na widok gaśnicy część uczniów dyskretnie
skierowała się do wyjścia.
— Myślicie, że ktoś podpalił szkołę, żeby nie pisać klasowy?
— zapytała Nika.
— M yślę o tr ując yc h opara c h z pa ląc yc h się odcz ynnikó w
— odparł jak zwykle ostrożny Felix.
No, też to oglądałem — podchwycił Net. — Kanał K na Jedyn
ce. Najgorzej, jak się palą tworzywa sztuczne, albo rozpuszczalniki.
No, ale kubeł jest metalowy...
Tyle, że są w nim plastikowe torebki śniadaniowe i butelki.
— Szkoda, że pożar nie wybuchł później — westchnął Net.
— To jedyna klasówka, którą lubię pisać.
Net uśmiechnął się, za to
Nika nie wyglądała na szczęśliwą.
Może trzeba komuś powiedzieć o tych oparach — powiedziała
bez przekonania.
Wyczuwam w tonie twojego głosu, że się trochę cykasz tej kla
sowy — zauważył Net. — Nie martw się. I tak ci pomogę.
Uśmiechnęła się do niego i zamrugała zalotnie długimi rzęsami.
Weszli na piętro do sali matematycznej. Panowało w niej spore
zamieszanie. Wszyscy nerwowo próbowali zapamiętać wzory,
sprawdzali umiejscowienie ściąg, lub dopiero je przygotowywali.
Aurelia, czarnowłosa klasowa piękność, zwykle ubierała się bardzo
modnie. Dziś jednak założyła strój, którego główną cechą była du
ża ilość kieszeni. Z kilku wystawały podejrzane kawałki papieru.
Celina, pulchna i sympatyczna, próbowała pisać coś na własnej dło
ni, ale wychodziły z tego straszne bohomazy. Lambert przygotował
długą ściągę, która była nawinięta na dwa ołówki, jak taśma w ka
secie magnetofonowej. Niestety, co chwilę sprężysty pasek papieru
spadał z jednego z ołówków i strzelał w powietrze, jak sylwestrowa
serpentyna. Oskar pospiesznie wklepywał wzory do notesu elektro
nicznego.
Felix usiadł pod oknem i wyjął z plecaka rulon przezroczystej
folii, pokrytej drobnymi, czarnymi napisami. Rozwinął ją i przyłożył
do szyby. Wyrównał i docisnął. Ocenił z uznaniem swoje dzieło.
Z bliska dawało się wszystko przeczytać, a już z dwóch metrów szy-
ba wyglądała na zwyczajnie brudną.
Na wszelki wypadek — mruknął usprawiedliwiająco, widząc
minę Niki.
Stary! — Net z podziwem przyjrzał się dziełu przyjaciela.
— Ty nawet ściągę robisz z użyciem technologii kosmicznych.
2
166101773.003.png
—Zobaczcie. — Nika wskazała róg sali. Obok drzwi stał kosz na
śmieci, a na ścianie ponad nim widać było czarne smugi. — To jakaś
plaga...
Nagle w sali zapanowała cisza.
—Dzień dobry — powiedziała od progu matematyczka, Cecylia
Bąk, zwana popularnie Ekierką. Miała pięćdziesiąt lat i sporą nad
wagę, którą próbowała bezskutecznie ukryć pod luźnymi bluzkami.
—Siadajcie, proszę. — Matematyczka otworzyła dziennik. — Mo
żecie wyjąć ściągi z kieszeni. Możecie położyć je na ławce i z nich
korzystać. Dozwolone są kalkulatory, podręczniki, zeszyty. Wolno
robić wszystko, za wyjątkiem spisywania od sąsiadów. Nie mam si
ły was pilnować. Przygotowałam za to trudniejsze zadania.
W sali ponownie zapanowało zamieszanie. Powoli, z niedowie-
rzaniem ściągi zaczęły lądować na blatach.
— Imponujące — mruknęła matematyczka, obrzucając ławki
zaskoczonym spojrzeniem. Wzięła do ręki kartkę z zadaniami i po
deszła do tablicy. Automatycznie sięgnęła do rynienki na kredę, ale
jej palce trafiły w gładki plastik.
— Nie ma kredy — oznajmiła zdziwionym głosem. — Wczoraj na
ostatniej lekcji było jej sporo... Net, czy mógłbyś przynieść trochę
kredy z portierni?
Net niechętnie wstał i zajrzał do rynienki.
— Jakby wylizana — przyznał, ale umilkł na widok zniesmaczo-
nej miny matematyczki. Wyszedł szybko z sali.
Zapanowało pełne napięcia oczekiwanie. Net wrócił po trzech
minutach i oznajmił:
—Wszędzie skończyła się kreda. W sąsiednich salach też nie ma.
Matematyczka spochmurniała. Rozejrzała się nerwowo po sali.
—Wobec tego podyktuję wam zadania.
Lucjan uniósł dłoń.
—Tak?... — W głosie Ekierki słychać było rozpaczliwą nadzieję.
—Mogę iść po kredę do sklepu.
—Doskonały pomysł! Tylko na jednej nodze!
Przez salę przeszło westchnienie ulgi. Chłopak spojrzał na kole-
gów porozumiewawczo i wyszedł. Ekierka usiadła za biurkiem
i nerwowo zaczęła przeglądać dziennik.
Lucjan wrócił na trzy minuty przed dzwonkiem.
—W sklepie nie ma kredy — oznajmił.
—I stwierdzenie tego faktu zajęło ci tyle czasu? — zdziwiła się
Ekierka.
—Na początku kreda była, ale z każdej klasy ktoś po nią przy
szedł.
—Trudno. — Matematyczka popatrzyła na niego ponuro. — Sia
daj. Ręcznie wypiszę na kartkach zadania dla wszystkich.
W tym momencie rozległ się dzwonek i triumfalny ryk kilku-
nastu gardeł.
Sala biologiczna jak zwykle była lekko przyciemniona drewnia-
nymi żaluzjami w oknach. Paliło się za to kilka lamp halogenowych,
oświetlających przeszklone regały i gablotki pełne egzotycznych
roślin i zwierząt. Niektóre były wypchane, ale sporą część ekspozy-
cji stanowiły okazy żywe, zamknięte w klatkach, akwariach i terra-
riach. Największe akwarium, przez dłuższy czas puste, teraz było
wypełnione wodą, w której pływały malutkie, białe robaczki.
Na pierwszy rzut oka można je było wziąć za paprochy — miały nie
więcej niż kilka milimetrów długości. W tej robaczkowej zawiesinie,
na kamieniu siedział ślimak ze spiralną, trochę nieforemną skorupą
wielkości rękawicy bokserskiej. Również był biały i sprawiał wyjąt-
kowo odpychające wrażenie, choć ciężko było powiedzieć co dokład-
nie je powodowało.
Dziewczyny, zazwyczaj ciężko przeżywające lekcje biologii,
usiadły jak najdalej od nowego „potwora".
— Wygląda jak zdechły Pokemon — ocenił Net.
Nie, nie może pani nam tego dyktować, bo coś na pewno się
nam pokręci — zaprotestował z ostatniej ławki Lucjan, największy
chłopak z całej klasy. Pomruki przytakiwania dobiegły ze wszyst-
kich stron. Ekierka rozbieganym wzrokiem omiotła salę, spojrzała
w kartkę z zadaniami, wypuściła powietrze i znów się rozejrzała.
I nie będziemy wiedzieć, gdzie są nawiasy — skrzywiła się
Klaudia, nakręcając blond loki na palec.
3
166101773.004.png
Z zaplecza wyszedł profesor Butler, kompletnie ignorując obec-
ność uczniów. Był chudy i niepozorny, miał ponad czterdzieści lat.
Jego poplamiony fartuch jakiś czas temu pewnie był biały. Rzadkie,
siwe włosy były nieco za długie i nieco za tłuste. Zwisały smutno
z głowy, jakby na zapleczu padał deszcz. Oldskulowe okulary w ro-
gowych oprawkach dopełniały obrazu szalonego naukowca. Spra-
wiał wrażenie kogoś, kogo kompletnie nie obchodzi, czy na jego
lekcji jest cała klasa, czy tylko jedna osoba.
Podszedł do tablicy, sięgnął do rynienki po kredę, by stwierdzić,
że rynienka jest pusta. Spojrzał na nią i chwilę mamrotał coś niewy-
raźnie pod nosem.
— Temat dzisiejszej lekcji — odezwał się głośniej, odwracając się
i stając za wielkim biurkiem — „Drosophila melanogaster: skąd się
bierze i dlaczego jest tak upierdliwa". Czy ktoś ma kanapkę z dże
mem?
Wszyscy patrzyli na niego bez ruchu. Nigdy nie było wiadomo,
czy Butler mówi poważnie, czy żartuje. Zazwyczaj, po chwili zasta-
nowienia, gdy wszyscy byli już pewni, że żartuje, okazywało się jed-
nak, że mówi serio.
—- Klemens! — Nauczyciel wskazał tęgiego chłopaka, siedzącego
w ławce z Celiną. — Wyglądasz na takiego, co ma kanapkę z dże-
mem.
Klemens niechętnie sięgnął do plecaka i wyjął spore pudełko
śniadaniowe. Podał profesorowi zawiniętą w papier kanapkę. Bu-
tler rozwinął papier, otworzył kanapkę i długopisem zgarnął dżem
do stojącego na biurku słoika. Zlizał z długopisu resztkę dżemu i za-
mknął kanapkę z zamiarem oddania jej właścicielowi.
Nie, nie trzeba — Klemens zamachał rozpaczliwie rękoma.
— Mam jeszcze kilka.
OK — powiedział nauczyciel i wgryzł się w kanapkę. — Dro
sophila melanogaster — kontynuował z pełnymi ustami — czyli
muszka owocowa. Muszka w tajemniczy sposób materiałizuje się
niemal natychmiast, gdy w pomieszczeniu znajdzie się otwarty sło
ik z dżemem. Mogą być też owoce, ale słoik z dżemem jest lepszy.
Teraz wystarczy poczekać.
Zamilkł i zajął się przeglądaniem jednego ze swoich zeszytów z
notatkami, pogryzając co chwila kanapkę. Po kwadransie zamknął
zeszyt i oznajmił:
—Proszę bardzo, są trzy osobniki. -— Zerknął na zegarek. — Nie
zły czas dotarcia.
—Miały blisko — szepnął Net. — Pewnie wyleciały mu z kieszeni.
—Teraz składają jaja — relacjonował profesor, pochylając się
nad słoikiem. Czy ktoś chce zobaczyć z bliska?
—Jak to? — ocknęła się Klaudia. — Wystarczy zostawić otwarty
słoik i one... złożą tam jaja? A my potem to zjadamy?
—Oczywiście, ale jaja są tak małe, że nie czujecie ich smaku.
No chyba, że zaczekacie dwa tygodnie, aż wyklują się larwy. Wtedy
smak się zmieni.
Klaudia skrzywiła się, a wraz z nią większa część klasy.
— Trzeba się pogodzić z rzeczywistością — ciągnął profesor.
— Dziewięćdziesiąt procent biosfery Ziemi, na przykład, stanowią
jednokomórkowce. Nie da się nie zjeść żadnego z nich przez całe
życie. Ile ważysz? — Spojrzał na Klaudię.
—Czterdzieści kiłogamów... — zaczerwieniła się lekko.
—No to jakieś cztery kilogramy z tego, to bakterie — oznajmił
i odwrócił się do tablicy.
Klaudia zbladła i popatrzyła po sobie.
—Zrzucę te cztery kilo — postanowiła.
—Całkiem spore organizmy też nieraz zdarzyło ci się niechcący
zjeść — zapewnił ją profesor. — Kiedy ostatnio jadłaś parówki?
Klaudia zzieleniała. Butler sięgnął po kredę, ale znów trafił palca-
mi w pustą rynienkę.
— Nie ma kredy, więc o zwyczajach muszki owocowej wam opo
wiem — powiedział i zaczął monotonnym głosem opisywać szcze-
gółowo wszystkie cykle jej życia. Przerwał mu dopiero dzwonek.
— Za dwa tygodnie następna część historii Drosophila melanoga
ster: narodziny — zakrył słoik szmatką i owinął recepturką. — A na
następnej lekcji przyjrzymy się bliżej pijawkom.
Uczniowie nie tyle wyszli z sali biologicznej, co się z niej ewaku-
owali. Zostali tylko Felix, Net i Nika.
4
166101773.005.png
—Panie profesorze — zapytał Net — co będzie dziś na zajęciach
dodatkowych?
Profesor skinął ręką i podszedł do wielkiego akwarium. Przyja-
ciele na wszelki wypadek zatrzymali się dwa metry od ruchomej za-
wiesiny z białych robaczków.
—Zajęcia macie z botaniki progresywnej — powiedział Butler.
— To są zwierzęta, a nie rośliny, ale przyda mi się wasza pomoc.
Dostałem je na przechowanie od znajomego. Nie wie, jaki to gatu
nek. — Potarł brodę. — Ja też nie wiem. To mięczaki. Prawdopo
dobnie.
—A ten ślimak? — zapytała Nika, marszcząc nosek.
—No właśnie. Nie wiem, jakim cudem się tu dostał. Może sie
dział za kamieniem i powoli rósł? Też nie wiem, do jakiego gatunku
należy... Nie będę go wyciągał. Oba gatunki chyba sobie wzajemnie
nie przeszkadzają.
—Będziemy się nimi dziś zajmować? — zapytała zaniepokojona
Nika.
—Nie wiem, czym je karmić. — Butler rozłożył ręce. — Próbowa
łem wszystkiego, nawet salcesonu i hamburgerów. O zwykłej kar
mie dla rybek nie wspomnę.
— Znajomy będzie zły, jak jego ulubieńcy zdechną z głodu
— domyślił się Felix.
oraz stare meble: szafy i regały. Na środku stały trzy krzywe fotele
i niski stolik, podparty z jednej strony na cegłach.
—I może jeszcze powiesz — odezwał się Net — że wybrałaś
zajęcia dodatkowe u Butlera, bo ja i Felix się tam zapisaliśmy?
—A co? Miałam iść na kurs szydełkowania?
—Butler nie jest taki zły...
—Jest obrzydliwym obleśniakiem... ale i tak trochę go lubię.
—Nie musisz go dotykać. — Net wzruszył ramionami. — Przy
znaj, że niektóre, stworzone przez niego gatunki były kulerskie.
Motylinki, albo te kwiatki, co rosły we włosach. No i klaszczące sto
krotki.
—Ujemna choinka też była niezła — dodał Felix. — I radio-cis.
— Cis miał kiepską jakość dźwięku — machnął ręką Net.
—W końcu to drzewo iglaste.
—A wymio-tuja? — zapytała Nika. Zebrała rude loki i spięła je
z tyłu głowy spinką z zielonym oczkiem. — Ciężko chyba o coś bar
dziej obrzydliwego.
—No, było po niej trochę sprzątania — przyznał Net.
—Dobra... — Nika westchnęła. — Pomożemy mu. Chyba, że
w międzyczasie wybuchnie trzynasty pożar kosza na śmieci i spło
nie cała buda.
—Zobaczcie! — Net wskazał jedną z półek. Leżały na niej trzy
zakurzone kredy.
—Leży tu od trzydziestu lat — ocenił Felix. — Albo i dłużej.
—OK — Net wziął je, zdmuchnął kurz i schował do kieszeni.
—Jak trafi się jakaś ciekawa lekcja, to dam nauczycielowi.
— Nie mam najmniejszej chęci sprawdzać, co jedzą te obrzydli-
stwa — stanowczo oświadczyła Nika podczas długiej przerwy.
Polerowała chusteczką swoje czarne martensy.
Przyjaciele siedzieli w swojej kwaterze głównej na strychu szko-
ły. Kwatera główna była rodzajem tajemnej kryjówki, klubu dla wta-
jemniczonych, gdzie mogli spokojnie rozmawiać. Urządzili ją
na początku roku szkolnego w przytulnym i przestronnym pomiesz-
czeniu, które wydawało się być od dawna przez wszystkich zapo-
mniane. Spadzisty dach z dwóch stron schodził niemal do podłogi,
gdzie umieszczone były małe półokrągłe okienka. Było tu sporo
gratów, jakieś stare przyrządy do fizyki, kilka wypchanych zwierząt
Ostatnią lekcją były zajęcia dodatkowe z botaniki progresywnej,
które Felix, Net i Nika wybrali jako jedyni. Na stole sali biologicznej
stało kilkanaście szklanych, ponumerowanych menzurek, wypełnio-
nych wodą do jednej trzeciej wysokości. Przed nimi leżał wytłusz-
czony zeszyt, otwarty na stronie z narysowaną długopisem tabelką.
—Nie będziemy się dziś zajmować roślinami — zakomunikował
Butler, jakby nie pamiętał ich rozmowy sprzed paru godzin.
—Przygotowaliśmy się psychicznie — oświadczył Net.
5
166101773.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin