Monika Lach- Z laseczką po Przemyślu.doc

(30 KB) Pobierz

Monika Lach

Z laseczką po Przemyślu.

Oczy miał coraz słabsze, ale wspomnienia i wiedza o które wzbogacił się w życiu wciąż działały niezawodnie. Znał na pamięć diagnozy lekarskie, nie zaskoczyli go tez swymi opiniami- w końcu widział jak starzeli się inni: jego dziadkowie, rodzice, wreszcie on sam. Dziedziczył po nich sporo kłopotów genetycznych: arytmię, skoliozę, ostoroporozę, arteriosklerozę, astmę starczą, kamicę żółciową, grzybicę i łupież, a także inne drobiazgi.

Tak jak i jego babka, nazywana przez rodzinę Carycą (bo choć drobna i ładna temperament miała ognisty, awanturnicze usposobienie i władczą naturę) uważał, że sztuczna szczęka przyda mu się jedynie w trumnie, kiedy już go nic nie będzie boleć.

I choć walczył – jak długo mógł – z własnym niedołęstwem, bezsilność organizmu zmusiła go do kompromisu względem laski. Jednak wciąż z wyrzutem powtarzał, że ta palica doprowadzi go do grobu. I nie wiadomo ile w tym rozpaczy i żalu, a ile prawdy miało się mieścić.

Z początku spuszczał wzrok wstydząc się swych objawów starości. Udawał, że nie dostrzega znajomych, bo obawiał się współczucia. Gniotła go duma młodego ducha w starym ciele. Nieprędko pogodził się z losem. Niełatwo zaakceptować własną niemoc, jeśli się wcześniej tyle mogło. Do tego nie da się przygotować – to trzeba przeżyć.

Opracował sobie nowy schemat dnia. Zaczął zgłębiać to, co do tej pory tylko go ciekawiło. Teraz miał czas na zainteresowania. Dlatego spacerował dwa razy w tygodniu zwykła trasą, a resztę dni tak zwanymi „zachciankami”.

Wypadł akuratnie dzień zwykłej trasy. Spojrzał przez okno na termometr. Wyraźnie rtęć zatrzymała się przy 13`C.

- Bardzo ciepły dzień jak na jesień- pomyślał i podreptał do szafy. Wyjął szara koszulę, popielaty garnitur i palto. Od lat nie zakładał krawata. Denerwowało go to, że z powodu pochylonych pleców krawat jedynie dynda, a nie zdobi jego osoby.

Z laską w ręce zamykał kluczem drzwi frontowe i ostrożnie schodził ze schodów. Bał się ich, bo były wrogiem niesprawnej nogi. Na szczęście balustrada wydawała się wspierać go swymi żelaznymi prętami.

Przed klatką schodowa zawsze przystawał i przez chwile rozglądał się. Sprawdzał, czy to, co widział przez okno nie było złudzeniem i czy dzień rzeczywiście jest taki, jak mu się wydawało. Potem opierał mocno laskę na chodniku i ruszał wolnym krokiem.

W czasie wycieczki myślał i dyskutował sam ze sobą.

- A zatem – szeptał – dziś trasa zwykła. Najpierw ulica Grunwaldzka, potem Plac Konstytucji, Most Orląt Przemyskich – westchnął – Kościuszki i Rynek. A tam ławeczka – przystanął, aby spojrzeć na wystawy sklepowe.

Myślał o Przemyślu jaki znał od dziecka. Tu, gdzie teraz stał, był za jego dzieciństwa żydowski sklep kolonialny.

Przypomniał mu się mały Wicuś, chudy i niski z zapadniętymi oczami. Ten chłopak dużo czytał. Kiedyś gonili się po zakończonych lekcjach w szkole wzdłuż Grunwaldzkiej. Książki kolegi rozsypały się i jedna spadła na bruk uliczny. Wicek skoczył za nią i stanął jak wryty. Wóz z końmi był tuż przed nim. Wtedy niczym czarodziej pojawił się stary doktor w czarnej pelerynie i sprawnym ruchem chwycił Wicka w pół i przyciągnął na chodnik. Konie przeszły kopytami po książce. Wickowi łzy ciekły po twarzy. Koła wozu wyryły na okładce paskudne szramy. Chudy chłopiec trząsł się z rozpaczy. Doktor krzyczał na nich i groził opowiedzeniem ojcom o zajściu.

- Nie rozumiał cię Wicusiu. Skąd miał wiedzieć, że te książki, to cały twój świat. I nie mógł ci też pomóc jak rok później umierałeś na gruźlicę.

Westchnął, zakaszlał się i ruszył dalej.

Przy świętach rodzinnych, kiedy żyła jeszcze babcia caryca, zawsze wspominało się wujka Juliana.

- to był taki młody i przystojny chłopiec. – uciekała we wspomnienia babcia i nikt nie miał wątpliwości, że w chwili, kiedy o nim mówi, widzi go oczami marzeń. – Miał takie gęste blond włosy, jak len. Bardzo dobrze się uczył. Chciał zostać lekarzem. A u nas w domu najważniejszy był patriotyzm.  – Tu wydawało się, że wypowiada te słowa z wyrzutem. Trudno jej się było pogodzić z tym, że patriotyzm czasem okazuje się śmiertelny.

W przypadku Julka i jego kolegów właśnie się taki okazał.

Pamiętał opowieści o waleczności młodzieży, która wierzyła w Polskę i wolność, w prawdę i uczciwość, miała nadzieję na lepszą przyszłość.

Dlaczego właśnie tacy wartościowi ludzie musieli zginąć? Odejść razem z wiara i nadzieją, ideałami?

Przechodząc przez most  spojrzał na pomnik Orląt Przemyskich, na chłopca z cokołu, bilo w nim serce Julka i jego kolegów.

A San dalej miał zielony poblask jak w tamtych czasach.

Westchnął ponownie. Ciążyły mu stare smutki, a tu jeszcze tyle wspomnień na rynkowej ławeczce. Ruszył powoli. Wiedział, że dziś długo posiedzi na świeżym powietrzu i podyskutuje ze sobą. Przecież tu na Piłsudzkiego  w czasie wojny mieszkał Karol, a na Ratuszowej Hania. A pierwsza miłość – Alunia – na Chopina. Ile to jeszcze wspomnień do dnia dzisiejszego…

2

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin