WYLICZANKA DO KWADRATU ALICE I BELLA Widziała? - szepnęła Bella do ucha swojej towarzyszki, szturchajšc jš w bok tak mocno, że ta aż podskoczyła. - Co miałam widzieć? - Alice nie odrywała wzroku od torby, z której od kilku minut, to znaczy od chwili, kiedy zajęły miejsca w autobusie zamówionym ze szkoły w Seattle, wyjmowała różne rzeczy: ksišżkę o zniszczonych okładkach, dużš pękatš kosmetyczkę, drugš - nieco mniejszš - i trzeciš całkiem malutkš paczkę herbatników, dwie puszki Mountain Dew, jeszcze jednš paczkę herbatników, płytę Muse. - Ciii. Nie musisz się wydzierać na cały autobus. Alice niewzruszenie wycišgała na wierzch kolejne przedmioty. Bella nie mogła się nadziwić, że w jej patchworkowej torbie może się tyle pomiecić - że w ogóle w jakiejkolwiek torbie może się tyle zmiecić. Alice tymczasem wyjęła jeszcze dwie paczki herbatników i olbrzymie opakowanie czekoladek z masłem orzechowym. Wreszcie namacała co na samym dnie torby. - Jest - powiedziała i odetchnęła z ulgš. - Uważaj! - ostrzegła jš Bella. Za póno; autobus zahamował przed wiatłami i rzeczy, które przyjaciółka wydobyła wczeniej z czeluci torby, zsunęły się z jej kolan i spadły na podłogę. Po chwili dziewczętom udało się pozbierać wszystkie drobiazgi i Alice zaczęła je wsadzać z powrotem. - Co to jest? - rzuciła Bella podajšc jej opakowanie czekoladek. - Nie widzisz? - Widzę. Niestety, widzę. Czekoladki z masłem orzechowym! - No to co się głupio pytasz? - Alice, obiecałymy sobie, że będziemy się odchudzać. Nie pamiętasz? - Pewnie, że pamiętam. Oczywicie, że będziemy się odchudzać - owiadczyła Alice z przekonaniem w głosie. - To przecież tylko jedno opakowanie czekoladek. - Największe, jakie można kupić. Bella spojrzała na niš z przyganš. Ona jednak zupełnie się tym nie przejęła. - Chcesz jednš? - spytała. - Przestań. - Bella, widzšc, że przyjaciółka zabiera się za otwieranie pudełka, wyrwała je Alice z ręki i wsadziła do torby. - No, jak chcesz. - Rozczarowana Alice wzruszyła ramionami i zaczęła się rozglšdać, jakby czego szukała. - Miałam dwie puszki Mountain Dew, a jest tylko jedna. Sprawdziła na siedzeniach, schyliła się i popatrzyła na dół, wreszcie przykucnęła na podłodze i zajrzała pod fotele. Zajmowała miejsce koło okna, ruchy miała, więc dosyć ograniczone. - Poczekaj, ja się rozejrzę zaproponowała Bella, która mogła się swobodniej poruszać. Przechyliła się przez oparcie i spojrzała na przejcie, ale nie zobaczyła nic poza kilkoma parami stóp pasażerów. - Musiała się gdzie potoczyć. - Trudno, jako sobie poradzimy. - Pewnie. Mam dwie puszki coli i wodę. Alice odłożyła torbę i obie usadowiły się wygodnie. Kiedy po chwili jednoczenie popatrzyły w okno, zobaczyły, że autobus wyjechał już z miasta i kieruje się w stronę Gór Kaskadowych. Bella zamyliła się. Nigdy nie opuszczała Seattle na tak długo. Dwa tygodnie to był jej dotychczasowy rekord. Teraz wyjeżdżała na miesišc i wcale tego nie żałowała. Zastanawiała się, czy w ogóle będzie miała ochotę wracać, i to nie rodzinne miasto wzbudzało w niej takš niechęć. Nie, Seattle uważała za najwspanialsze miejsce na wiecie; nie zamieniłaby go na żadne inne. To dom był od jakiego czasu nie do zniesienia, a właciwie nie dom, tylko to, co się w nim działo. Głos przyjaciółki wyrwał jš z zamylenia. Bella spojrzała na niš trochę nieprzytomnym wzrokiem. - Co takiego miałam zobaczyć? - powtórzyła Alice. - Co? - zdziwiła się Bella. - Kilka minut temu pytała, czy co widziałam. Dobrš chwilę trwało, zanim Bella skojarzyła, o co jej chodzi. - Aha... Pytałam, czy widziała tych dwóch chłopaków. Alice, która w przeciwieństwie do przyjaciółki wcale nie była zadowolona z wyjazdu z Seattle - o czym wiadczyła jej niezbyt szczęliwa mina - nagle się rozpogodziła. - Jakich chłopaków? - spytała, rozglšdajšc się ciekawie. Wysokie oparcia siedzeń przesłaniały jej jednak cały widok, tak, że jedynymi pasażerami, jakich widziała, była tylko niemłoda już para siedzšca po drugiej stronie przejcia. Niezrażona, przechyliła się nad fotelem Belli, próbujšc dostrzec kogo jeszcze, i włanie w tym momencie wyrosła nad niš jaka postać. - Czy to przypadkiem nie wasze? - spytał nieznajomy chłopak, unoszšc puszkę Mountain Dew. Był wysoki, o jasnych, jakby spłowiałych na słońcu włosach i szarych oczach, otoczonych rzęsami tak długimi, że Alice zastanawiała się, jaka to okropna niesprawiedliwoć, że chłopakowi dostały się takie rzęsy, podczas gdy jej - dziewczynie! - przypadły takie, że gdyby nie tusz, w ogóle nie byłoby ich widać. Rozważania na ten temat zajęły jej chyba trochę za dużo czasu, zwłaszcza, że prawie leżšc na kolanach Belli, patrzyła przy tym w oczy nieznajomego. - Tak, nasze - rzuciła speszona i podniosła się szybko. - Włanie szukałam tej puszki - dodała, próbujšc się wytłumaczyć ze swojej dziwacznej pozycji. - Gdzie jš znalazłe? - Wpadła mi pod nogi. Musiała się przetoczyć pod siedzeniami - powiedział, podajšc jej napój. - Dzięki. - Nie ma, za co - odparł i zanim odszedł na tył autobusu, Alice odważyła się jeszcze raz popatrzeć na jego oczy. - No to już wiesz, jakich chłopaków - powiedziała Bella cicho, odczekawszy chwilę, by mieć pewnoć, że nieznajomy jej nie usłyszy. - Widziałam tylko jednego. - Gdyby nie grzebała w tej swojej torbie i nie szukała nie wiadomo, czego, to zobaczyłaby również tego drugiego. - Mnie wystarczyłby ten jeden - wyznała Alice szeptem. - Widziała, jakie miał długie rzęsy? - Nie, ja nie zwracam uwagi na takie szczegóły. - Szczegóły! - prychnęła Alice i już miała ochotę wygłosić wykład na temat tego, że życie składa się włanie ze szczegółów, ale ciekawoć wzięła górę nad chęciš pouczania przyjaciółki. - A jaki był ten drugi? - Bo ja wiem? Jest chyba brunetem. Bella zmarszczyła czoło, próbujšc sobie przypomnieć. - Tylko tyle? - rzuciła zniecierpliwiona Ally. - Widziałam ich przez chwilę. Weszli do autobusu w ostatniej chwili i szybko przeszli do tyłu. - Ale przecież z jakiego powodu zwróciła na nich uwagę. Bella wzruszyła ramionami, nie wiedzšc, co odpowiedzieć. - No, co w nich było takiego? - nie dawała jej spokoju przyjaciółka. - Nic. Naprawdę nic. Byli obaj dosyć przystojni... to wszystko. - I ty uważasz, że to mało? Bella znów wzruszyła ramionami, a Alice na chwilę zapomniała o szarozielonych oczach chłopaka, który przyniósł jej Mountain Dew, i zaczęła się zastanawiać, jakie może mieć ten drugi, ten brunet - jeli rzeczywicie był brunetem, bo znała przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że w sprawach takich szczegółów absolutnie nie można na niej polegać. Puszczajšc wodze fantazji, sięgnęła do torby, wyjęła pudełko czekoladek i je otworzyła. - Ty, oczywicie, nie będziesz jadła - powiedziała, kiedy Bella spojrzała na niš z udawanš wyższociš. - Oczywicie, że nie. - Twoja strata - rzuciła Alice, wsadzajšc sobie pralinkę do ust. Nie rozgryzała jej; czekała, aż czekoladowa polewa sama się rozpuci, a kiedy poczuła smak nadzienia z masła orzechowego, zachwycona, przewróciła oczami. - No więc ten drugi to brunet z piwnymi oczami - odezwała się nagle Bella. - Może kilka centymetrów niższy od tego, co przyniósł puszkę, ale też wysoki. - No, no, no! Aż tyle szczegółów udało ci się zapamiętać? - spytała Alice, sięgajšc po następnš pralinkę. - Dasz mi jednš czy mam sobie wzišć sama? - Naprawdę chcesz w siebie pakować te bomby kaloryczne? Jeste pewna, że tego chcesz? - Jasne odparła Bella. - Obiecywałymy sobie, że będziemy się odchudzać w górach, ale przecież jeszcze tam nie dojechałymy. Alice obróciła głowę i spojrzała przez okno. - Nie chcę cię martwić, ale chyba musimy się pospieszyć. Bella przechyliła się nad niš i także wyjrzała na zewnštrz. W oddali majaczyły zarysy Gór Kaskadowych. Edward i Jasper Na dworzec dotarli kwadrans przed odjazdem autobusu, którym mieli jechać do Leavenworth. Akurat tyle czasu potrzebowali, żeby kupić bilety i znaleć właciwe stanowisko. Autobus ruszył chwilę po tym, jak wsiedli, jeszcze zanim zdšżyli zajšć miejsca. - Widziałe te dwie? - spytał Edward beztroskim tonem. Jego towarzysz nie usłyszał pytania; kładł plecak na siedzeniu po drugiej stronie przejcia. Przyszli do autobusu, kiedy luki bagażowe były już zamknięte, kierowca kazał im, więc wejć do rodka z bagażami. Jasper usiadł, odgarnšł z twarzy kilka kosmyków włosów i przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. - Ufff! Ledwie zdšżylimy. - Co znaczy ledwie? - obruszył się Edward tršcajšc Jaspera w bok. - Przyjechalimy w samš porę. - przyjechalimy?! Ładnie powiedziane. Jeli dobrze pamiętam, to ostatnie dwa kilometry zasuwalimy pieszo. - Nie było tak le rzucił Jasper, lekceważšco machajšc rękš. - No pewnie, mogło być znacznie gorzej. Ty zawsze uważasz, że gorzej już być nie może? Jasper umiechnšł się z sarkazmem. - Moglimy się rozkraczyć tym twoim gratem nie w Seattle, a w górach. Ładnie bymy wyglšdali, gdybymy utknęli na jakim odludziu. A włanie tak by się stało, gdyby postawił na swoim. Miesišc temu postanowili wybrać się razem w Góry Kaskadowe i wzišć udział w projekcie organizowanym przez uniwersytet w Seattle. Jasper zawsze interesował się ochronš przyrody i kiedy na tablicy ogłoszeniowej w swoim liceum zobaczył ulotkę informujšcš że uczniowie starszych klas sš zaproszeni do przyłšczenia się w czasie wakacji do tego projektu, od razu nabrał ochoty. Edwardowi pomysł na poczštku bardzo się nie podobał, zwłaszcza, kiedy się dowiedział, o co dokładnie chodzi. Siedzenie na odludziu i badanie jakich tam populacji ptaków? Nie, to nie dla niego. Z trudem odróżniał wróbla od kanarka, a poza tym kusiło go co innego. Surfing! To było jedno po co zgodził się na wyprawę z kumplem. To lubił najbardziej i tak włanie chciał spędzić tegoroczne wakacje - surfujšc na falach oceanu... No i jeszcze opalone dziewczyny w kostiumach ...
bella40