Herman Richard - Żelazne Wrota.docx

(1268 KB) Pobierz
Powieści





 

Powieści

Richarda Hermana

w Wydawnictwie Amber

Bariera

Brzemię władzy

Czarne Skrzydła

Na ratunek Polsce

Orle szpony

Sam przeciw wszystkim

Żelazne Wrota


Richard Herman

Żelazne Wrota

Przekład

Krzysztof Bednarek

AMBER


Tytuł oryginału IRON GATE

Redakcja stylistyczna ANNA TŁUCHOWSKA

Ilustracja na okładce MILLER

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Informacje o nowościach i pozostałych książkach Wydawnictwa AMBER

oraz możliwość zamówienia możecie Państwo znaleźć na stronie Internetu

http://www.amber.supennedia.pl

Copyright © 1996 by Richard Herman, Jr. All rights reserved

For the Polish edition © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp, z o.o. 1997

ISBN 83-7169-440-7

WYDAWNICTWO AMBER Sp, z o.o.

00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62

Warszawa 2000. Wydanie 11

Druk: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza


Książka ta jest poświęcona pamięci ośmiu dzielnych ludzi,

którzy zginęli 25 kwietnia 1980 roku, próbując uwolnić

pięćdziesięcioro troje amerykańskich zakładników,

więzionych w Iranie.


Nasi przodkowie obmyli tę ziemię własną krwią, walcząc z barbarzyńcami, którzy zniewolili tę krainę. Siły ciemności nie zostały pokonane, i teraz atakują wrota naszej cywilizacji. Ale to potężne wrota; to brama wykuta z żelaza i krwi naszych ojców. Kiedy myślicie o Żelaznych Wrotach, myślcie o swojej krwi! Krew i ziemia! - Blut und Boden!

Hans Beckmann

- bohater niniejszej powieści, w książce:

Krew i ziemia - moja walka o państwo Afrykanerów


Prolog

Środa, 30 lipca

Soweto, Republika Południowej Afryki

Dwaj kilkunastoletni chłopcy stali koło postoju taksówek, pod jedynym wiaduktem w murzyńskim Soweto. Z uwagą przyglądali się pasażerom wysiadającym z mikrobusów, które przyjeżdżały z Johannesburga. Stali spokojnie. Nie spieszyło im się. Wykonywali swoje pierwsze zadanie. Prędzej czy później zobaczą człowieka odpowiadającego podanemu opisowi.

A jeśli przez pomyłkę zabiją kogoś innego - to nie szkodzi. Poczekają na właściwego. Tak postępują tsotsi - młodociani, okrutni członkowie grup przestępczych, w czarnej części miasta, specjalizujący się w rozboju ulicznym.

Kierowca kolejnej furgonetki, z czarnymi robotnikami wracającymi z Johannesburga nadjechał szybko, nie zważając na tłum idących po jezdni ludzi. Rozstępowali się, żeby go przepuścić. Zatrzymał się, szarpiąc ostro.

Na szczupłych twarzach tsotsich nie pojawił się żaden szczególny wyraz, kiedy z samochodu wysiadł schludnie ubrany człowiek o jaśniejszej od innych skórze. To był ich cel. Bez słowa ruszyli za nim. Nie zauważyli nawet wysokiego mężczyzny, który także czekał na postoju.

John Author MacKay miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, dzięki czemu widział daleko ponad tłumem. Czarna, pobrużdżona twarz Johna nie zwracała niczyjej uwagi. Poszedł za tsotsimi, niezadowolony z takiej komplikacji; nie była mu ona potrzebna. Zbliżył się i spostrzegł, że jeden z chłopców wyciąga z rękawa długą, cienką klingę, zaostrzoną z obu stron - typową w tych stronach broń zabójcy. Drugi wyrostek ruszył szybko naprzód, wyprzedził ofiarę i zastąpił jej drogę.

Całe zdarzenie wyglądało na zwykłą scenkę w przeludnionym mieście, gdzie spokój i bezpieczeństwo można odnaleźć jedynie w domach bogaczy. Dwaj tsotsi zamierzali zadźgać mężczyznę i pozostawić na ziemi jego martwe ciało.

Zanim jednak chłopak zdążył uderzyć, MacKay skoczył i złapał go za nadgarstek. Wykręcił mu rękę i szarpnął nią w górę, po czym z całej siły lewą pięścią uderzył w wyprostowany łokieć. Rozległ się trzask pękającej kości. Nóż wypadł na ziemię, a chłopak zachłysnął się z bólu.

7


Napadnięty odwrócił się, zaniepokojony hałasem. Odepchnął chłopaka blokującego mu drogę i spróbował kopnąć go w kolano. Nie udało mu się to i trafił w goleń.

Chłopak zatoczył się, krzycząc z bólu, i, zdezorientowany wpadł prosto na MacKaya. Podniósł wzrok i zamarł na widok potężnego mężczyzny o groźnym wyglądzie. MacKay miał wysokie czoło, wielkie, odstające uszy, zniekształcony nos, cofniętą brodę i pokryte bliznami policzki. Uśmiechnął się, wiedząc, że wówczas wygląda jeszcze okropniej.

Trzasnął chłopaka otwartą dłonią w czoło; powtórzył to kilka razy. Wystarczyło.

-              Tędy - odezwał się mężczyzna i poprowadził Johna w kierunku gęsto stłoczonych obok postoju taksówek chałupek. MacKay ruszył za nim, zaskoczony jego spokojem. Skręcili w boczną uliczk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin