084 - Romanski krzyz.pdf

(967 KB) Pobierz
959589599.002.png
959589599.003.png
— SP- LTF, tu wieża Wrocław, zezwalam startować.
— Wieża Wrocław, tu SP- LTF, zrozumiałem.
Kapitan Włodzimierz Chudzik, dowódca dwusilnikowego AN-24, powoli
przesunął do przodu dźwi-gnie gazu. Oba silniki zagrały miękko na pełnej mocy.
Samolot, nabierał prędkości i po bardzo krótkim rozbiegu oderwał się od
betonowej drogi wrocławskiego lotniska. Mechanik zredukował ciśnienie i
schował
podwozie. Samolot piął się w górę. Plan lotu przewidywał wysokość pięć
tysięcy metrów. Na dwóch tysią­
cach zaczynały się już chmury. Lecieli nad miastem poprzecinanym
setkami ulic, dziesiątkami kanałów i wijącą się wstęgą Odry. Na wysokości
dwóch tysięcy metrów wessały ich chmury. Po paru minutach lotu milczenie
przerwał drugi pilot.
— Wrocław mamy już za sobą.
— Tak — zgodził się Chudzik — za pięćdziesiąt minut będziemy w
Warszawie, a potem...
Kapitan przerwał w połowie zdania. Usłyszał z tyłu podniesiony głos
mechanika pokładowego i trza­
śniecie drzwi. Obejrzał się za siebie. Koło radiostacji stał pobladły
mechanik, drzwi były zamknięte, a w korytarzyku dla załogi, w którym poza
dwójką pilotów i mechanikiem nie wolno nikomu przebywać, tkwił
obcy mężczyzna.
— Bierz kurs na Wiedeń! — rozkazał Chudzikowi.
—Co?! — w głosie kapitana wyczuwało się raczej zdziwienie niż
przestrach. Nie był przyzwyczajo-ny, by na pokładzie samolotu ktoś mu
rozkazywał.
— Kurs na Wiedeń! — powtórzył terrorysta. — Nie mam nic do stracenia.
Rozumiesz!
Przekonywającym argumentem miał być pistolet trzymany w prawej
dłoni. Kapitan rozejrzał się po kabinie. Drugi pilot wykazał całkowite
„désintéressement". Sterroryzowany mechanik stał dalej w kącie kabiny.
Chudzik położył samolot w łagodny zakręt.
959589599.004.png
— Dostrój radiokonxpa do wiedeńskiej radiostacji — rozkazał drugiemu
pilotowi.
Terrorysta uważnie przyglądał się ich czynnościom. Samolot skręcał na
zachód nabierając wysokości.
Drugi pilot manipulował przy radiokompasie.
— Dostroiłem na Wiedeń — powiedział z naciskiem.
Kapitan zaczął zgrywać wskazówkę radiokompasu. Rzucił okiem na
busolę. Wskazywała kurs pół­
nocno-zachodni. Chudzik pojął natychmiast sytuację. Jego „drugi"
dostroił się do radiolatarni w Berlinie.
Jeżeli bandzior nie zorientuje się będzie okay — pomyślał kapitan.
Wolno szedł w górę. Cały czas w chmurach. Było to niebezpieczne.
Zbliżanie się do dużego lotniska bez łączności z wieżą groziło zderzeniem w
powietrzu, ale nie miał wyboru. Lot północno-zachodnim kur-sem nie budził w
terroryście podejrzeń. A może po prostu nie znał się na przyrządach
pokładowych. Na wysokości 3500 metrów wyszli z chmur. Drugi pilot włączył
się na wieżę „Berlin" i prowadził rozmowę. Podawał, że polski samolot SP-L P T,
lecący na wys. 3500 m, zbliża się do lotniska. Z drugiej strony rozzłosz-czony
Niemiec dopytywał się „skąd lecicie, dlaczego weszliście bez zezwolenia w strefę
Berlina". A Polak swoje:
— Tu SP-LTF — lecimy na wysokości około 3500, zbliżamy się do
lotniska.
Nie wymieniał naturalnie określenia Berlin, by bandzior nie zorientował
się. Zorientował się natomiast niemiecki kontroler ruchu. Po chwilowej bowiem
przerwie podał położenie samolotu i polecenie przebijania chmur.
Klawo jest — pomyślał Chudzik — teraz nic nam nie grozi. Berliński radar
określił położenie polskiego samolotu i sprowadzą nas na ziemię.
— Daleko jeszcze do Wiednia? — zapylał terrorysta.
—Za dziesięć minut będzie pan spacerował po Praterze.
Prowadzeni przez wieżę kontroli ruchu ..Berlin" mieli pod sobą rozległe
miasto pocięte wstęgą rzeki.
Dla załogi był to Berlin i Sprewa, dla terrorysty Wiedeń i Dunaj.
Kapitan wykonał krąg i znad miasta podszedł do lądowania na pas
startowy szonefoldzkiego lotniska.
Gdy -kołowywali na płytę przeddworcową, zauważyli kordon
enerdowskiej policji. Bandzior też ją zobaczył.
— Ach ty sk... — wrzasnął. Złożył się z pistoletu i strzelił w stronę
kapitana. Spóźnił się o ułamek se-kundy, do akcji bowiem wkroczył mechanik.
W ostatniej chwili podbił rękę terrorysty. Kula przebiła szybę kabiny załogi.
Bandzior strzelił po raz drugi. Ale tym razem na jego głowie wylądowała pięść
mechanika. A że chłop był jak tur, znokautował porywacza, który nieprzytomny
runął na podłogę.
Drugi z porywaczy, stojący w końcu kabiny i terroryzujący pasażerów;
zorientowawszy się, że wylą­
dowali w Berlinie, rzucił pomiędzy fotele petardę, podbiegł do drzwi i
959589599.005.png
wyskoczył na zewnątrz. W kabinie rozległ się huk, błysk i ukazały się kłęby
czarnego dymu. Pasażerów ogarnęła paniką. Hurmem rzucili się do drzwi
wejściowych. Pchając i tłocząc się jeden przez drugiego opuszczali samolot. Na
szczęście podwozie Ana jest bardzo niskie i nikomu nic się nie stało.
Wykorzystując zamieszanie porywacz usiłował zbiec. Daleko jednak nie uciekł i
został złapany przez enerdowskich policjantów.
Przedstawicielem Lotu w Berlinie był popularny Kuba, pilot, który kilka
lat temu „poszedł na ziemię".
Kuba ani na moment nie stracił zimnej krwi. Wiedząc, że do Berlina leci
w tajemniczych okolicznościach polski samolot SP-LTF, z miejsca domyślił się,
że jest to próba porwania. Zawiadomił lotniskową policję i spowodował. że spory
jej oddział: oczekiwał na lądujący polski An. Gdy zobaczył dym wydobywający
sie z kabiny i wyskakujących pasażerów, podbiegł do drzwi uspokajając ich.
— Proszę państwa, proszę się nie tłoczyć i wychodzić kolejno. Nic się nie
stało wołał.
Wyskakujących pasażerów kierował pod opiekę hostes.
Polski samolot otoczył tłum pracowników Interflugu.
— Kuba — zadecydował kapitan — zabierz pod swoją opiekę ludzi, a ja na
razie zostanę przy samolocie.
— Proszę państwa za mną — zwrócił się Kuba do grupki pasażerów. —
Prosimy do poczekalni, a potem do restauracji.
Półprzytomnego porywacza z kabiny pasażerskiej zabrało dwóch
policjantów, a do Chudzika zgłosił
się kierownik startu.
Sprechen Sie deutsch? — zapytał.
Etwas — odpowiedział Chudzik.
Niemiec wytłumaczył, że na razie samolot nie może odlecieć. Trzeba
wymienić szybę i sprawdzić, czy wskutek strzelaniny nie nastąpiło uszkodzenie
jakichś przyrządów.
Podjechał wózek i bagażowi zaczęli opróżniać ładownię. Gdy była już
pusta, ciągnik odholował samolot przed warsztatowy hangar. Przy maszynie
został mechanik, a obaj piloci poszli do Kuby, który z przeję­
ciem pełnił funkcję opiekuna pasażerów przypadkowo przebywających w
Berlinie.
— Proszę państwa teraz na obiad do restauracji dworcowej. Naturalnie na
koszt przedsiębiorstwa. Porozumiałem się z centralą i za godzinę odlecą państwo
do Warszawy polskim samolotem lecącym z Amsterdamu.
W tym momencie zjawił się mechanik pokładowy niosąc ze sobą dwie
torby podręczne.
—Kto z państwa zostawił ten bagaż w kabinie? — zapytał Kuba.
Milczenie.
— Na pewno nikt? ? dopytywał się.
— Prawdopodobnie należą one do porywaczy. Niech pan odniesie do
mego biura.
Pasażerowie zajmowali miejsca przy restauracyjnych stolikach.
959589599.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin