Norman Hilary - Obsesja.pdf

(1194 KB) Pobierz
168634432 UNPDF
HILARY NORMAN
OBSESJA
Wyrazy wdzięczności dla (w kolejności alfabetycznej):
Jona i Barbary Ash; Howarda Barmada; pracowników hotelu Beverly Hilton; Jennifer
Bloch; California State Bar Office; Howarda Deutscha; Sary Fisher; pracowników hotelu Grand
Hyatt w San Francisco; Johna Hawkinsa; Yobanny Higuera; detektywa Jamesa Kelly'ego z
Departamentu Policji Nowego Jorku; Jonathana Kerna (zwłaszcza za ciąganie mnie na piesze
wycieczki po wzgórzach San Francisco); Eleonorę Lawson; Herty Norman (jak zwykle mojej
codziennej „recenzentki"); Judy Piatkus; Helen Rose; Sally Rosenman z Hill & Company w San
Francisco; Nicholasa Shulmana; dr. Jonathana Tarłowa; Michaela Thomasa. I szczególnie
serdeczne podziękowanie za fachowość, uprzejmość i zadziwiającą cierpliwość dla oficera
Shermana Ackersona i pana Dewayne'a Tully'ego z Departamentu Policji San Francisco (dziękuję
również Mariannę Coggan za załatwienie mi tam dojścia oraz oczywiście szefowi Lau za
wpuszczenie mnie do środka).
Istnieją dobrzy sąsiedzi, sąsiedzi niesprawiający kłopotu i okropni sąsiedzi. Zdarzają się też
sąsiedzi z piekła rodem. Są tylko dwie metody, żeby uciec przed tymi ostatnimi. Umrzeć albo
wyprowadzić się. Czasami zdarza się, że masz szczęście i oni wyprowadzają się pierwsi.
Przeważnie jednak to ty musisz poddać się całej tej gehennie i ponieść wszelkie koszty.
Ale to warte zachodu, tak ci się przynajmniej wydaje. Niemalże wszystko warte jest chwili,
kiedy machasz na pożegnanie i pozostawiasz za sobą tych sukinsynów.
Chyba że, oczywiście, oni nie chcą, żebyś się wyprowadził.
Chyba że, oczywiście, oni wiedzą, dokąd się wyprowadzasz.
Chyba że, oczywiście, pojadą tam za tobą. I w każde inne miejsce, dokąd kiedykolwiek
spróbujesz się przenieść.
I wtedy dopiero naprawdę przekonujesz się, co to znaczy mieć kłopoty.
Znowu śni jej się to samo.
Jak co noc.
Próbuje się obudzić, żeby uniknąć tego, ale w końcu i tak ją to dopada.
Każdej nocy.
On tonie.
Tak samo za każdym razem.
Zrobił to, co robił zawsze: skoczył do wody, w której nie wolno się kąpać, żeby uwolnić ją z
wodnych pnączy, które krępują jej kostki, wciągają ją w głąb, dławią, sprawiają, że wpada w
panikę, wyrywają z jej piersi krzyk. Ale Eryk jest, tam, ona wie, że jej nie zawiedzie. Jej starszy
brat nigdy jej nie zawodzi, zawsze jest gotów wyciągnąć ją z kłopotów, ocalić.
Ale tym razem to on jest tym, który wpada w kłopoty. To dlatego, że ona w panice ciągnie
go w dół, nie może opanować strachu, ale on jest dla niej wszystkim, co ma, jej ostoją. Ona nie ma
czym oddychać, musi wyciągnąć głowę na powierzchnię. On jest silniejszy od niej, on wytrzyma
dłużej niż ona.
Wytrzyma, prawda?
Czy wytrzyma?
Teraz jej twarz jest już na powierzchni i wreszcie może odpychać. Och, to takie wspaniałe
móc oddychać. Jej dłonie chwytają się brzegu, palce wczepiają się szaleńczo w ziemię, ramiona w
bólu szarpiącym mięśnie windują ją z wody wprost w chłodną trawę.
Pada ciężko, na chwilę. Odzyskuje oddech, po czym siada i rozgląda się wokół.
Eryku, jestem już bezpieczna.
Eryku, już możesz wypłynąć.
We śnie zawsze wypływa jeszcze po raz ostatni. Patrzy na nią swymi łagodnymi,
brązowymi oczami. Nie oskarżycielsko, wcale nie. Jest po prostu smutny, miły i cierpliwy.
Powiedz im, Holly, tak jak zawsze, że to była moja wina.
Mówi, naprawdę z trudem łapiąc oddech, szybko, tak jakby wiedział, że będą to jego
ostatnie słowa wypowiedziane do niej.
Pozwól mi ostatni raz być starym, dobrym Erykiem, na którym można polegać, takim jakim
zawsze chciałaś mnie widzieć, takim jakiego lubiłaś. Powiedz im, że wskoczyłem pierwszy, mówiłaś,
żebym tego nie robił, a ja nie posłuchałem, i wskoczyłaś za mną i próbowałaś mnie ratować. Będzie
ci łatwiej powiedzieć to w taki sposób. Wiesz, Holly, że zawsze starałem się ułatwiać ci wszystko.
I wtedy znowu poszedł pod wodę. Najpierw zniknęła twarz, potem pod powierzchnią
zniknął czubek jego głowy. Eryku, możesz już wypłynąć. Eryku, nie zostawiaj mnie. Eryku, jesteś
mi potrzebny!
I znowu usłyszała te dźwięki.
Bąbelki powietrza wydobywające się z jego ust, kiedy usiłował złapać oddech. Plusk wody
zamykającej się naprawdę już po raz ostatni ponad jego głową.
Pierwsza garść ziemi uderzającej o jego trumnę.
Płacz jej ojca.
Krzyk matki.
A potem już tylko cisza.
1976
Siedmioletnia Holly Bourne tkwiła w ciemnościach. W ciszy. Trwało to przez całe osiem
miesięcy, odkąd jej starszy brat Eryk utopił się w stawie w lasach za Leyland Avenue.
Żyła dalej, jak zwykle, w Bethesdzie, w stanie Maryland. Była posłuszna rodzicom i
nauczycielom, ale nawet w najgorętsze, najpiękniejsze dni tego lata ani słońce, ani radosne odgłosy
zabaw innych dzieci nie przedzierały się w głąb jej serca.
Wiedziała, co się dzieje. Zauważała różne rzeczy. To, że tata martwił się o nią, sposób, w
jaki patrzył na nią, jego szare oczy (dokładnie takie jak jej własne, wszyscy mówili) obserwujące ją
z niepokojem. Sposób, w jaki spoglądał spod oka na matkę, jakby w nadziei, że ich mała córeczka
jej także nie jest obojętna. Holly jednak wiedziała, że matka teraz już niewiele czuje do swej córki,
może poza nienawiścią. Wobec ludzi, nauczycieli Holly, innych rodziców, przyjaciół, matka często
mówiła, że jest dumna z Holly, ale Holly wiedziała, że nie jest tak. Matka nigdy nie mówiła o
śmierci Eryka. W gruncie rzeczy, nigdy nie posunęła się do tego, żeby powiedzieć, że wini Holly za
to, co się stało, ale Holly wiedziała, że tak uważa. Było jej to obojętne, równie obojętne jak
wszystko teraz, ponieważ, mimo że zrobiła tak, jak kazał zrobić Eryk w jej śnie, chociaż wyjaśniła,
że to wszystko stało się z jego winy, ona jedna znała całą prawdę.
Wszystko, co ważne i dobre, zostało pochowane razem z Erykiem. I śmiech, i radość.
Wszystkie utarczki, w jakie się wdawali. Duży brat i mała siostrzyczka. Eryk był dla niej zawsze
taki dobry, cierpliwy i tyle dający z siebie. Był takim starszym bratem, o jakim mogła marzyć każda
mała dziewczynka. Zawsze wyciągał ją z każdego bigosu, jakiego narobiła. Tak jak wtedy, kiedy
rzuciła kamieniem w okno sypialni starej pani Herbert mieszkającej na końcu ulicy. Tamtego dnia
wziął winę na siebie. Albo kiedy wsunęła torebeczkę cukierków do kieszeni jego płaszcza w sklepie
Van Zandta, a Eryk przyjął na siebie wymyślania i straszenie sądem, i nie wydał jej. Albo kiedy
scyzorykiem pocięła opony roweru Mary Kennedy. Po oskarżeniach Mary Eryk przysiągł, że Holly
była w tym czasie razem z nim, zupełnie gdzie indziej.
Albo kiedy ukradła z portfela matki pięciodolarowy banknot. Wtedy Eryk naprawdę się na
nią rozzłościł. Posadził ją i wygłosił prawdziwą przemowę. Przysiągł, że jeśli kiedykolwiek jeszcze
przyłapie ją na kradzieży, dopilnuje, żeby to ona poniosła konsekwencje. Ale po małych prośbach z
jej strony wybronił ją jak zawsze. Powiedział matce, że pożyczył te pieniądze, żeby kupić nowe
pudełko ołówków, i miał zamiar je zwrócić, jak tylko uda mu się dorobić i odłożyć trochę pienię-
dzy. I matka uwierzyła mu i właściwie wcale go nie ukarała, bo był jej ulubieńcem. Holly nie miała
jej tego za złe. Od dawna wiedziała, że w każdej rodzinie Eryk byłby ulubieńcem.
Teraz wszystko to już nie miało znaczenia. Eryk nie żył, a Holly stała się dobrą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin