Steinowa_Bronislawa_-_Kamiennym_toporem.doc

(957 KB) Pobierz

Bronisława Steinbowa:

 

Kamiennym toporem:

 

              SŁOWO   WSTĘPNE

     Pod wpływem doniosłych odkryć archeologicznych, dokonywanych w ostatnich latach licznie w różnych częściach naszego kraju, budzi się u nas coraz żywsze zainteresowanie przeszłością przedhistoryczną Polski i jej zabytkami. Jest to objaw radosny, bo znajomość przeszłości i cześć dla jej pamiątek wiąże człowieka silniej z gruntem, z którego wyrósł, umacnia w nim poczucie przynależności do narodu i budzi poczucie odpowiedzialności za jego losy.

     Dotychczas brak nam było odpowiedniej literatury mogącej budzić i pogłębiać to zainteresowanie wśród młodzieży. W podręcznikach szkolnych wszystkich stopni pradzieje Polski zajmują wciąż jeszcze nieproporcjonalnie mało miejsca, a wśród powieści dla młodzieży brak było dotąd utworu mającego za temat najdawniejszą przeszłość naszego kraju.

     Toteż z radością powitać należy niniejszą bardzo ciekawą i udaną próbę zaznajomienia młodzieży z życiem i kulturą naszych przodków w młodszej epoce kamiennej, tj. w tym okresie pradziejów, w którym stworzone zostały podwaliny pod cały późniejszy rozwój kultury ludzkiej. Pomysł przedstawienia życia ludzi przedhistorycznych, oglądanego oczyma młodych chłopców, przeniesionych cudownym sposobem   w te  zamierzchłe czasy,  przyczy-

nił się niemało do osiągnięcia celu książki, mianowicie uwydatnił tym silniej kontrast między stosunkami obecnymi a życiem ludzi pierwotnych. Powieść pisana jest zajmująco, ma żywą akcję, operuje głównie dialogami, zawiera stosunkowo mało opisów, a szczegóły archeologiczne, oparte na sumiennych studiach autorki, wplecione są w tok opowiadania umiejętnie, w niezbyt wielkiej dawce, tak że książka uczy bawiąc, a nie nużąc, co jest ideałem książki pedagogicznej.

     Lektura książki niniejszej niewątpliwie obudzi głębsze zainteresowanie pradziejami Polski i niejednego czytelnika zachęci do dokładniejszego ich poznania, budząc zarazem zrozumienie dla konieczności  ochrony   zabytków  przedhistorycznych  jako

bezcennych dokumentów najstarszej naszej przeszłości.

     Poznając bliżej ciężkie warunki życia mieszkańców Polski w młodszej epoce kamiennej, widząc np., z jakim trudem zdobywali żywność i uzyskiwali surowiec do wyrobu narzędzi czy odzieży, młody czytelnik nauczy się cenić rolę tych pionierów cywilizacji, zrozumie, że wszystkie współczesne zdobycze techniczne, z których jesteśmy tak dumni, opierają się ostatecznie na owych najdawniejszych podstawowych wynalazkach, jakimi były: odkrycie sposobu niecenia ognia, wykonanie pierwszego narzędzia krzemiennego, ulepienie pierwszego garnka

glinianego, oswojenie pierwszego zwierzęcia i uda-ny siew pierwszego zboża. Młodzi czytelnicy książki pani Bronisławy Steinowej uświadomią sobie, ile wysiłku    myśli   całych   pokoleń    złożyło   się    na najprostsze narzędzie,   zanim  otrzymało ono  dzisiejszy  ulepszony   kształt,  i zrozumieją, że każdy z nas, korzystając ze zdobyczy i ulepszeń nie przez nas wytworzonych, obciążonu jest długiem wdzięczności    wobec    poprzednich     pokoleń.    Ten    dług spłacić możemy jedynie pracą wytężoną dla własnego   narodu,   żeby   tym, co po nas przyjdą, było lepiej. Może też niejeden czytelnik książki zauważy, że z  olbrzymim  rozwojem  technicznym  ludzkości nie   idzie   niestety  w parze   postęp   moralny,   że w  zakresie  etyki indywidualnej, społecznej i międzynarodowej   zbyt   często  jeszcze — mimo   dwudziestu   blisko  wieków chrześcijaństwa—  kierujemy   się   tradycjami   tych   czasów, kiedy   wszelkie spory załatwiano „kamiennym   toporem"...

     Z powyższych względów uważam książkę pani Steinowej za pozycję ze wszech miar dodatnią w naszej literaturze pedagogicznej i życzę jej dużego, trwałego powodzenia,   na które w całej pełni

zasługuje.

Dr   Józef Kostrzewski Prof.   Uniw. Poznańskiego

 

 

 

 

Rozdział   I

STARY WARIAT"

    — Dokąd będziemy czekać? Gdzie ona się podziała?"

    — Skądże ja to mogę wiedzieć? Mama zawsze mówi, że Kasia, jak pójdzie na minutkę, to na pewno przepadnie co najmniej na godzinę.

    — Po co ją w takim razie trzyma? U mojej matki nie pobyłaby długo.

    — Mama mówi, że Kasia jest uczciwa, a o takie teraz trudno. Poczekajcie jeszcze chwilkę, zajrzę do kuchni, czy nie przyszła. Zostań tu, Tolo, Jurek zaraz wróci. Nieznośny dzieciak! Zawsze musi się czepiać! — I Jurek wyrwawszy z rąk braciszka nogę, której się malec usiłował uczepić, pobiegł w stronę kuchni.

. — Ani śladu Katarzyny! — zawołał w kilka sekund później. — Dokądże to na nią czekać będziemy. Już chyba pójdziecie sami...

   — Poczekamy jeszcze chwilę — odezwał się Ludwik, zwany krótko Wikiem, zawsze gotowy do ustępstw — ale czemu ty właściwie musisz na nią czekać?             

   — Nie mogę przecież zostawić Tolusia samego. Ten pędrak, to prawdziwa kula u nogi. O, znowu! Czego ty chcesz ode mnie? Nie wezmę cię na kolana i tyle!

Kamiennym toporem

 

2

   —              Hopa! Hopa! — zawołał malec nie zwracając

uwagi na słowa brata, i począł coraz natarczywiej

wdzierać mu się na kolana.

   —? Już byśmy byli za miastem, gdyby nie ta twoja Katarzyna, no i gdyby nie ten malec — westchnął

Bolek.

              Nie szkodzi — odezwał się Wik — wyjdziemy

później, to i wrócimy później.

   —              Dobrze ci tak mówić — odrzekł Jaś. — Masz

tyle swobody, a ja, jeżeli nie stawię się na siódmą,

będę musiał za to całą niedzielę przesiedzieć w domu.

Ale też masz babkę!    Ja na twoim miejscu...

   — Nic byś z nią nie poradził, ani ty ani wy wszyscy razem. Nikt, kto jej nie zna, nie ma pojęcia, co to za piła!

Dałbym sobie z nią radę. Uciekłbym i kwita!

   — Oho! chciałbym to widzieć! Spod ziemi by cię wyskrobała, a potem zalała sadła za skórę, że odechciałoby ci się wolności. Nie znasz jej — to całe twoje szczęście. Zresztą... Zresztą prawdę powiedziawszy nie umiem jeszcze historii na jutro... — dodał po chwili.

 

   — Tak gadaj! Świętą, rację ma twoja babka, bo będziesz pytany jak amen w pacierzu.

   — Az „Długonosym" nie ma żartów. Gotów ci wlepić czwórę na świadectwie.

   — Och, do świadectw jeszcze daleko, ale babka umówiła się z „Długonosym", że on ją zawiadomi, ile razy noga powinie mi się przy historii. Obrzydły donosiciel!

   — A bo po co oddajesz babce te jego karteczki? Podarłbym to i wyrzucił na cztery wiatry.

   —

3

   — Och! — wykrzyknął Jaś — miałbyś się wtedy z pyszna!

   — Tak czy owak — zabrał głos Wik — Jaś musi umieć historię: może byś zabrał na wycieczkę książkę, Jurek ci pożyczy, a my cię wypytamy.

   — Za nic! Jeszcze wycieczkę psuć sobie, będę tą obmierzłą historią! Nie doczeka się tego „Długo-nosy"!

   — W takim razie musisz wrócić na siódmą do domu.    Heniek, zajrzyj no do kuchni!

   Po chwili ze schodów kuchennych dały się słyszeć wołania Henia, który wychyliwszy się poza barierę wydzierał się, ile mu głosu starczyło.

   —: Kasiu! Kasiu! S. O. S.! — słyszysz? Wracaj zaraz, czekamy na ciebie jak głupi!

   — Czemu S. O. S.? — zapytał śmiejąc się Zbyszek. — Takiego  znów  ratunku  nam  nie  potrzeba.

   — To nasze zawołanie — odrzekł Jurek kołysząc na kolanie braciszka, któremu wreszcie dla świętego spokoju,sam pomógł się wspiąć na kolana. — Tak zawsze na nią wołamy, a ona choć sosy gotuje, nie chce tego zawołania uznać.

   — Pewnie jej tam nie ma, kiedy on się tak wydziera bez końca — odezwał się Zbyszek spoglądając w stronę zegara — no, chłopcy, już po trzeciej, czekamy jeszcze kwadrans i, ani chwili dłużej.

   — Przez kwadrans też coś zrobić można. Dawaj, Jurku, książkę, zrobimy z Jasiem przynajmniej połowę lekcji — powiedział Wik.

    Ani myślę się uczyć!    Dość będzie czasu po siódmej.   Żeby to człowiek raz miał swobodę od tych przebrzydłych książek! .    — I od tej srogiej babki.

i*

 

   —              Tak, i od babki! Na każdym kroku depce mi

po piętach. Od obiadu do nocy słyszę ciągłe gdera

nie: Jasiu, ucz się. Jasiu, znów z czego wpadniesz.

Jasiu, do książki, i tak w kółko i w kółko, aż się

życie przykrzy.

Ja bym już dawno uciekł!

   — Dokąd ucieknę? Z czego będę żył? Zresztą mówiłem wam już, że ona mnie znajdzie choćby na końcu świata.

   —              Zdaje się — powiedział śmiejąc się Jurek —

że teraz i na „końcu świata" zapakowaliby cię do

szkoły i niewiele byś zyskał.   Chyba gdzieś u Eskimo-

sów

   —              Brrr! Tam zimno! Zresztą, pewnie i oni mają

już szkoły i mordują dzieci nauką, zamiast zostawić

im wolność.

              Więc nie ma już dla ciebie ucieczki, biedny

prześladowany Jaśku!

   — Żeby tak cofnąć się o parę tysięcy lat... — powiedział Jaś w zamyśleniu.

   — Wiesz, to niezła myśl! Niech żyje Jasiek wynalazca! Tylko pewna maleńka trudność: jak to zrobić?

   —              Zamiast ślęczeć nad książką używalibyśmy wol

ności, hasali po lasach, skakali po drzewach, strze

lali z łuków żyjąc jagodami leśnymi (pasjami lubię

poziomki!), miodem, korzonkami, a od czasu do

czasu smakowitym mięsem z łosia, żubra albo i ma

muta.

   — Gdybyż to można!    Od rana do nocy nikt by ,nas nie krępował...

Nie miałbym tam babci...

5

   —: Kto to wie, może jeszcze sroższą. • Wyobraź sobie taką dziką, owłosioną, na pół ubraną babcię, z kamieniem w ręce.

   — Albo toporem kamiennym, którym wywijałaby ci nad głową.

   — Takim, jak u wuja Heliodora — zawołał Henio szczęśliwy, że i on może wtrącić swoje trzy grosze w rozmowę starszych chłopców.

   —              Cóż to znowu za wuj Heliodor? — zapytał

Zbyszek Jurka. — Także imię!

i, — Imię jak imię —? odrzekł Jurek — ale to bardzo mądry chłop. — Jest prehistorykiem i o dawnych' ludziach wie lepiej, jak żyli, jak mieszkali, jak polowali, niż my o obecnych. Ma cały zbiór wyrobów z dawnych epok, kamieni, skorup i innych rupieci, których strzeże jak oka w głowie, i masę książek naprawdę bardzo ciekawych. Wszystko tam opisane, jakby się naprawdę żyło w tych pradawnych czasach.

   —              To by mi się pewnie więcej podobało niż ta

obmierzła historia — odezwał się Jaś wzdychając. —

Czemuż nie żyję w tych czasach! Nie byłoby historii,

bo nie byłoby książek.

   —? Właściwie to byłaby, tylko krótsza. Bez tych Jagiellonów i bez...

Trrr, trrr.

   — Ktoś dzwoni. Heniek, skocz no! Widzisz, że mam malca na kolanach. Może nareszcie mama zlitowała się nad nami. Och! Już pół do czwartej. Jeżeli to nie mama, idźcie już sobie sami na te „wywiady przedwiosenne". Że też właśnie dzisiaj musiała się~ wybrać z Janinką. Co ten Heniek tak długo z kimś gada? Wyjrzyj za nim, Zbyszku. Gdybyż to była mama!...

   —

6

   —              Nie widziałem nigdy, twój ej mamy, ale to na

pewno nie ona — powiedział Zbyszek wracając

z przedpokoju. —? Jakiś łysawy jegomość koniecznie

się tu pakuje.

Łysawy jegomość? W okularach?"

Coś w tym rodzaju. Mam go tu wpuścić?

   — O, to ten stary wariat z czwartego piętra. Czego on może chcieć od nas?

To wariat?

   — Och, nieszkodliwy! Podobno to był bardzo do rzeczy profesor gimnazjalny, ale teraz...

    —              Kto tu mówi, że chciałby się cofnąć o parę

tysięcy lat? Niechże uścisnę tego młodzieńca — mó

wił „stary wariat" wdzierając się do pokoju prawie

przemocą. — Kto się poświęci dla nauki, dla ludz

kości!? — pytał z ogniem w oczach, a sine rumieńce

poczęły   mu   występować   na   policzkach   tuż   pod

oczami.

    —              Niech pan nas wszystkich uściska — powie

dział Zbyszek ze śmiechem — bo wszyscy pragniemy

znaleźć się w czasach przedhistorycznych. Ale, skąd

pan się o tym dowiedział?

     —              Wszyscy! — wykrzyknął stary człowiek z za-

,   chwytem, puszczając pytanie mimo uszu i z wielkiego

wzruszenia począł mierzwić sobie nieliczne włosy, aż mu stanęły na głowie.

   Ubranie starego profesora było wyszarzałe i wyświecone, z łatą przyszytą tu i ówdzie, raczej mocno niż niewidocznie, kołnierzyk -pewnie z miesiąc nie widział praczki, a wystrzępiony krawat na pewno nie był zawiązywany przed lustrem.

   — Naprawdę? Chcecie, chłopcy, naprawdę? O święta chwilo! O momencie wyczekiwany ' od lat! -- wołał, zabawnie wznosząc ręce ku górze. —

  

7

Sumienie moje spokojne, jeżeli naprawdę chcecie! Zdobędę sławę, a i o was wspominać będą jako o bohaterach, bo odtąd ludzkość będzie mogła widzieć to, co dotąd tylko odgadywała i czego dochodziła z wykopalisk. Niczym wobec tego podróże podwodne, niczym loty w stratosferę, niczym...

              Co on plecie? — zapytał Bolek Jurka szeptem.

Ten zrobił sobie nieznacznie kółeczko na czole.

Chłopcy słuchali w zdumieniu nie wiedząc, czy mają się śmiać, czy też bezpieczniej nie drażnić obłąkańca.

   — Siedźcie tu chwilkę, młodzieńcy — mówił dalej gość z czwartego piętra — zawołam was zaraz, jak tylko wszystko nastawię. — I wybiegł na górę, jakby mu ćwierć wieku ubyło.

   — Kto to właściwie był? — odezwał się jeden z chłopców.

   — Wszyscy z kamienicy nazywają go starym wariatem — odrzekł Jurek. — Nazywa się Miller i był podobno, jak wam mówiłem, profesorem gimnazjalnym, dopóki go nie zwolniono, kiedy zaczął uczyć chłopców niestworzonych rzeczy. Przywidziało mu się, że zrobił jakiś wielki wynalazek, i odtąd nie był w stanie mówić o niczym innym. Zaczął tym zanudzać wszystkich, trwonił prawie każdy grosz swojej niewielkiej emeryturki na jakieś śrubki, blaszki, druciki i inne rzeczy. Żyje prawie że powietrzem. Widzieliście jak ubrany? Mieszka na poddaszu, a raz o mało nie zamarzł, bo na opał sobie skąpi; ledwie go stróż odratował, kiedy przyszedł do niego w jakimś interesie.

I czemuż go nie zamkną?

   ?— Jest spokojny i łagodny jak baranek, a całe szczęście, że z nikim się nie widuje, bo mógłby narobić plotek na Wszystkich w kamienicy.

  

8

Plotek? Jakim sposobem?

   — Nie jest, jak widzieliście, taki zupełnie obłąkany — mówił Jurek — jedynie pomylony na tym jednym punkcie. Zrobił sobie aparat, coś w rodzaju radia, za pomocą którego słyszy każde słowo wypowiedziane w promieniu kilkunastu metrów. Skądżeby inaczej wiedział, o czym mówiliśmy o trzy piętra niżej ?

   W chwilę później po raz drugi odezwało się dzwonienie.   Krótkie, urwane w połowie, niecierpliwe.

     — Już, już chodźcie, chłopcy kochani! — zawołał stary człowiek na progu.

   — Chodźcie! Zobaczycie, jak tam wygląda — zawołał Henio. — Pełno tam rysunków, jakichś przyrządów, śmieci. Nawet na podłodze popisane liczby i rysunki. Widziałem raz przez dziurkę od klucza. Stróżka mówiła, że nie pozwala jej nigdy zamiatać.   Chodź i ty, Jurku, czemu nie idziesz?

Kto zostanie przy Toliku?   Ach, ta Kasia!-

Zaraz, zobaczę, może nareszcie przyszła.

   —              Kasiu! Katarzyno! Katarzyno! S. O. §.!! —

rozległo się na cały dom.

   Ale Kasia wcale nie myślała się zjawić, mimo że Heniowi mało gardło nie pękło.

   Nie czekając już dłużej chłopcy puścili się na wyścigi po schodach robiąc tym tyle hałasu, że na każdym piętrze po kolei ktoś otwierał drzwi dla przekonania się, czy to dom się wali, czy też pożar wybuchnął.

   — Jurek, gdzie Jurek? — zawołał już z samej góry Wik przechylając się przez poręcz.

Jakże ja pójdę, przy kim zostawię malca?

   — Och, zabierz go ze sobą, niech i on się przejedzie do innej epoki.

   —

9

   —              Wszyscy już jesteśmy — powiedział Jurek

zamykając za sobą drzwi wolną ręką. — Czy pan po

trafi przenieść nas wszystkich swoim aparatem? Wa

żymy pewnie z 250 kilo. Albo i 300 z panem. Czy pan

z nami „pojedzie"? — dodał śmiejąc się.

   — Nie, chłopcze. Kto by was na powrót sprowadził w nasze czasy? — odrzekł profesor Miller poważnie. — Dawno chciałem na sobie spróbować aparatu, ale nikt mi nie wierzy, nikt nie umiałby zresztą nastawić aparatu na mój powrót. A wy jak długo chcecie tam pozostać?

   — Rok zupełnych wakacji — mówił Zbyszek —. co myślicie, chłopcy? Albo choćby miesiąc? tydzień na razie? Musimy przecież wypróbować, jak też nam tam będzie.

   — Tydzień? Dobrze. Niech będzie tydzień. Ale prędzej, prędzej, siadajcie wszyscy spokojnie, inaczej nic się nie uda — mówił profesor, kiedy pousiadali pod ścianą.

   — Ja chcę przynajmniej miesiąca wakacji! — zawołał Henio.

 

   — Cóż to miesiąc! Niechby przynajmniej trzy! — wykrzyknął Jaś nie grzeszący zbytkiem pilności.

   — Tylko niech nas pan. nie porzuci na pastwę mamutom albo zgoła brontozaurom. Pięknie wyglądalibyśmy po tygodniu — przerwał te targi Zbyszek.

?— Ani kosteczki po nas, ani włoska z głowy.

   —              Pomyślcie: ten pan odkręca aparat, a tu wjeż

dżają potwory przedpotopowe z nami w swoich żo

łądkach.

   — Brr! Strach pomyśleć! Może byśmy lepiej... — odezwał się Henio ze strachem w głosie.

   — Zaprzestali tej zabawy? — dokończył za niego Jurek. — A to tchórz!   I to ma być mężczyzna!

   —

10

   — Taki tam mężczyzna! Dziewięcioletni! — zawołał pogardliwie Bolek.

   — Nie dokuczaj mu, Bolku, a ty, Heniu, nie bój się niczego. Czy ty naprawdę myślisz, że on to może zrobić? — dodał Zbyszek pochylając się do ucha Henia. — Przecież on ma fioła, a my tylko udajemy, że wierzymy, żeby się pośmiać, kiedy się będzie mozolił, aby czas dla nas cofnąć.

   —              Raz, dwa i trzy! — odezwał się stary pan Miller

od swojego aparatu._— Teraz proszę o spokój, aż po

liczę do dziesięciu.

   Wszystkie oczy skierowały się na skrzynię z surowego drzewa, wprost obsypaną masą śrubek, kołeczków, blaszek i opasaną w koło kilometrami drutu.

   — Ach! to jest ta machina! — zawołał Zbyszek, który jej dotąd nie zauważył wśród mnóstwa rupieci zaścielających-pokój. — Uwaga, chłopcy, wyjeżdżamy w zamierzchłe czasy.

   — .Myślę — rzekł przyciszonym głosem Wik — że nie powinniśmy tak starego człowieka...

 

    — Siedź cicho! Nie rozumiesz, że to zabawa? Nie my go nabieramy, on sam...

    — Zaraz, zaraz,, jeszcze momencik, tyko coś tu przykręcę — odezwał się pan Miller sięgając po szczypczyki.

    — Koci! Koci! — zawołał niespodzianie Tolo, wyciągając rączki w stronę drewnianego klocka, leżącego na podłodze.

Co znowu za „koci"?    Co twój malec mówi?

    — Myśli, że to biszkopcik. Podaj mu, Heniu, 'ten kawałeczek drzewa, niech się uspokoi i nie psuje zabawy.

    —

11

   —              Już, już, zaczynam liczyć — odezwał się pan

Miller od aparatu. — Jeden, dwa, trzy, uwaga! Pro

szę o zupełny spokój aż doliczę do dziesięciu....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin