Rozdzia� 1: O ksi�ycowej nocy i karaluchowych w�sach (Dramatyczna muzyka na pocz�tek) Hermiona Granger sta�a na balkonie pod aksamitn� zas�on� nabijan� diamentami. Poni�ej jezioro l�ni�o szafirowo-hebanowymi falami. Mia�a na sobie lej�c� si�, jedwabn� sukni� wyhaftowan� per�ami. Jej w�osy, niby rzeka z�otego ognia, migota�y w bladym �wietle jesiennego ksi�yca. Harry Potter wkroczy� dumnie na balkon i stan�� za Hermion�. Przez pi��, mo�e dziesi�� minut stali, wpatruj�c si� w ch�odny, wrze�niowy wiecz�r. - Hermiono � wyszepta� mi�kko i wyci�gn�� r�k�, by dotkn�� jej plec�w. Na chwil� zamkn�a oczy, delektuj�c si� jego dotykiem, zanim odwr�ci�a si� i uderzy�a go w twarz. - Przesta�! � krzykn�a ze w�ciek�o�ci� zdech�ego flaminga. � Nie mog� ju� z tob� by�, Harry! Harry upad� na kolano z r�k� na swoim z�amanym sercu. Drug� wyci�gn�� ku niej. - Ale� Hermiono� Kocham ci�! Czemu nie mo�esz? Spojrza�a na niego, jej oczy p�on�y. - Nie zrozumia�by�. Wysz�a z balkonu. �zy sp�ywa�y jej po twarzy. - Dobrze! � wrzasn�� Harry do oddalaj�cych si� plec�w. � I tak nigdy ci� nie kocha�em! Ja� Ja� By� rozbity emocjonalnie. *** - Mamy tylko jeden strza�, Glizdogonie � wyszepta� z�owrogo Lucjusz Malfoy. � Jeden strza�, by zabi� Harry�ego Pottera. � Wielka armata wycelowana by�a dok�adnie w niego. Lucjusz ubrany by� w nieskaziteln� czer�, a na pelerynie mia� gigantyczny Mroczny Znak. - Mistrzu, przypomnij mi, czemu zabijamy Harry�ego Pottera? � zapyta� Glizdogon. Obdarowa� Lucjusza pe�nym uwielbienia spojrzeniem, kt�rego ten nie zobaczy�. - Ile razy mam ci to m�wi�, Glizdogonie? Wuj Jamesa Pottera prowadzi� okaza�� ekspedycj� do Kazachstanu i wykopa� staro�ytn� aboryge�sk� kopalni�, kt�ra zabra�a go do Tajnego Spo�ecze�stwa Boliwijskich Pacyfist�w, kt�rzy powiedzieli mu o �wi�tej Komnacie Amona Ra w Nigerii, ale kiedy pr�bowa� tam dolecie�, wyl�dowa� awaryjnie na wyspie przy Madagaskarze i znalaz� przypadkiem stos galeon�w le��cych na drodze. Ale to nie by� nawet pocz�tek� (Trzy godziny p�niej) - �i tak oto tureccy barbarzy�cy znale�li go na �rodku Jeziora Wiktorii. - A� gdzie o tym us�ysza�e�? � zapyta� sceptycznie Glizdogon. - To niewa�ne, Glizdogonie. Chodzi o to, �e musimy zabi� Pottera, by zdoby� pi��set milion�w galeon�w, kt�re on powinien odziedziczy�. - Ale mistrzu� Je�li zabijemy Harry�ego Pottera, jak nam to pomo�e w odziedziczeniu pieni�dzy? - To niewa�ne, Glizdogonie. Pomy�limy o tym, kiedy przyjdzie czas. Teraz armata. Odwr�ci� si� w stron�, gdzie wcze�niej Harry sta� na balkonie. Jak mo�na si� by�o spodziewa�, nie by�o go tam. - GLIZDOGONIE! Znowu pozwoli�e� mu uciec! Ile razy mam ci powtarza�? Nie ka� mi ju� nigdy wi�cej opowiada� tej historii! Na karaluchowe w�sy! � Uderzy� pi�ci� w armat�, kt�ra eksplodowa�a. �adunek polecia� zupe�nie nie tam, gdzie powinien, w stron� rudow�osego ch�opca. Sta� on przy jeziorze, karmi�c olbrzymi� ka�amarnic�. - Ups � powiedzia� Lucjusz. � Ma�o brakowa�o, a uderzy�bym olbrzymi� ka�amarnic�. I odszed� do zagajnika. *** Doprawdy, przejmowa� si� tylko swoimi sprawami. C�, swoimi sprawami i rozwa�aniami o stosunkach z Harrym Potterem. Nie, nie w tym sensie. W sensie og�lnym. Harry Potter mia� wszystko to, co on chcia� mie�. Popularno��, s�aw�, maj�tek. A wszystkim, co on, Ron Weasley, niezachwiany przyjaciel i pomagier, mia�, by� kasztanowy sweter z literk� �R�. I gdzie w tym sprawiedliwo��? Musia� by� ca�kiem rozgniewany, bo us�ysza� g�os w swojej g�owie, kt�ry rzek�: �na karaluchowe w�sy�. Przez chwil� rozmy�la� nad faktem, �e by�y to �w�sy� a nie �bloki�. Harry zawsze lubi� karaluchowe bloki, pomy�la� ze z�o�ci� Ron. Harry zawsze mia� ich tak wiele jak chcia�! Spojrza� w stron� jeziora. Hm, dziwne. Cholera. Obudzi� si� niewiadom� ilo�� minut p�niej. Usi�owa� sobie cokolwiek przypomnie�, ale wtedy samotna fraza powr�ci�a. �Na karaluchowe w�sy�. Zosta� uderzony. Przez kul� armatni�. Zosta� uderzony� przez kul� armatni�. Zagapi� si� na chwil�. Na olbrzymi� ka�amarnic�, kt�ra bez w�tpienia z niego kpi�a. Kpi�a z niego� KPI�A Z NIEGO! Tego ju� za wiele, pomy�la� Ron. Harry Potter nigdy nie martwi� si� o brak partnerki na Bal Bo�onarodzeniowy, o pieni�dze, o przyjaci�. Harry Potter nigdy nie dostawa� kasztanowych swetr�w na Wigili�. W Harry�ego Pottera nigdy nie uderzy�a kula armatnia o trzeciej nad ranem. Ron Weasley by� zawzi�tym, bardzo zawzi�tym ch�opakiem. Mia� ju� dosy� bycia cieniem Harry�ego. Ale najbardziej ze wszystkiego mia� dosy� niesprawiedliwo�ci w swoim �yciu. W nikogo innego nie uderzy�a kula armatnia o trzeciej nad ranem. Tylko w niego. Najwy�szy czas co� z tym zrobi� i Ron wiedzia� dok�adnie, co. *** - A wy, imbecyle, nawalili�cie� jak? � wysycza� Voldemort, chodz�c w t� i z powrotem w swojej Norze Z�a. Glizdogon sta� przed nim, wyra�nie si� poc�c. - Armata, panie� Nagle odpali�a. Voldemort podni�s� brew. - Czy� zgadzasz si�, Lucjuszu? Obaj spojrzeli na Lucjusza, kt�ry kuli� si� w k�cie z szale�czym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie pow�drowa�o w obie strony. Kr�c�c m�ynka kciukami wymamrota� co�, co brzmia�o jak �boliwijscy pacyfi�ci�. Glizdogon przybra� zupe�nie odmienny wyraz twarzy. - M�j panie � powiedzia� ze skruch�. � Obawiam si�, �e Lucjusz nie do ko�ca jest z nami. Zaj�� si� znalezieniem staro�ytnego skarbu� - tu zni�y� g�os - �kt�ry podejrzewam, �e nie istnieje. Odwr�cili si�, by spojrze� na Lucjusza. Nie zauwa�y� on nawet, �e rozmawiaj� mniej wi�cej o nim. - Niewa�ne, Glizdogonie � powiedzia� Voldemort i machn�� d�oni�. � Wi�c jaki jest nasz najnowszy plan? Skrytob�jcze zab�jstwo? Agresywne negocjacje? Dyplomatyczne rozwi�zanie? - Masz �wiadomo��, �e cytujesz Gwiezdne Wojny? � zapyta� szybko Glizdogon. - Zamknij si�. - Nie jeste�my zab�jcami, panie � powiedzia� powoli Glizdogon. Wtedy w�a�nie przez drzwi wpad� Ron Weasley. Voldemort, b�d�c Voldemortem, wpatrywa� si�. Lucjusz, b�d�c ob��kany, nadal kr�ci� m�ynka kciukami. - Lordzie Voldemorcie � powiedzia� z blaskiem w oczach Ron, oddychaj�c nier�wno. � Zdecydowa�em �lubowa� ci swoj� wierno�� i by� twoim s�ug�. Voldemort obrzuci� go taksuj�cym spojrzeniem. - Sk�d ta nag�a zmiana, m�ody Weasleyu? - Uderzy�a we mnie kula armatnia � wypali� Ron, jakby to wszystko wyja�nia�o. Lucjusz natychmiast przesta� kr�ci� m�ynka kciukami. Jego spojrzenie skierowa�o si� w stron� Rona, zanim jego kciuki zn�w zacz�y si� obraca�. Voldemort rozwa�a�, jak� opcj� wybra�. Weasley czy Lucjusz. Nie by� pewien, kt�ry jest rozs�dniejszy, ale, tak czy siak, Weasley wydawa� si� by� bardziej zdeterminowany. - Chc� zabi� Harry�ego Pottera � oznajmi� cicho Ron. - Czego za to oczekujesz? - Chc� B�yskawic� 2. Chc� �niadobia�� sow� o imieniu WigHead*. Chc� okr�g�e, czarne okulary z czystymi szkie�kami. Ale najbardziej ze wszystkiego chc� darmowe lekcje origami z Dumbledore'em. I nigdy wi�cej kul armatnich! � Spojrza� ze z�o�ci� na Lucjusza, potwierdzaj�c podejrzenia Voldemorta. Voldemort zamy�li� si�, patrz�c to na Lucjusza, to na Rona. - Masz robot� � powiedzia� i za�mia� si� z�owieszczo. *Mog�am przet�umaczy� na np. WigaHed, ale straci�oby to sw�j urok. Wig � peruka, head � g�owa (ang.). Rozdzia� 2: Bezwarto�ciowa kupa �ajna By�y to pi�te urodziny Dracona i jego rodzice dali mu prezenty. Z szeroko otwartymi oczami Draco otworzy� podarunek od mamy. By� nim kasztanowy sweter z wielk� literk� �D�. - Dzi�kuj�, matko � powiedzia� przymilnie. � B�d� go nosi� do szko�y, gdy urosn�. Ta u�miechn�a si�. W tym czasie jego ojciec celowa� zatrutymi strza�kami w bezbronnego kr�liczka, czego Draco nie widzia�. Z rozanielon� min� wzi�� do r�ki prezent od ojca. Na wieku mia� �wiec�c�, czerwon� kokardk�, a owini�ty by� w papier z czerwono-bia�ymi paskami. Niecierpliwie go zdar�. W �rodku pude�ka by� jedynie �wistek papieru. Draco otworzy� li�cik. Jeste� bezwarto�ciow� kup� �ajna. Wszystkiego najlepszego. Tw�j ojciec. Ma�e oczy Dracona nape�ni�y si� �zami. *** By�a to pierwsza przeja�d�ka Dracona na miotle. Mia� wtedy siedem lat. Lucjusz rzek�: - Podejd�, m�ody Draconie. Pozw�l, �e ci pomog�. Ostro�nie posadzi� syna na czubku miot�y. Zabra� mu r�d�k� i wymamrota� zakl�cie. - Mi�ej przeja�d�ki � powiedzia� cicho i zepchn�� Dracona ze wzg�rza. Przygl�da� si� jak jego syn rozpaczliwie pr�bowa� zapanowa� nad miot��. Draco nie wiedzia�, �e Lucjusz podpali� jej ty�. - AAAAAA! Rozbi� si� o zbocze wzg�rza. - Jeste� bezwarto�ciow� kup� �ajna! � wrzasn�� Lucjusz. *** By�a to pierwsza noc Dracona w Hogwarcie. Pierwszoroczniaki w�a�nie wesz�y do swoich dormitori�w. - Patrzcie! � krzykn�� Crabbe. � M�j tatu� przys�a� mi cukierki! - M�j tatu� przys�a� mi nowe buciki! � powiedzia�a szcz�liwa Pansy. Wszed� Blaise - M�j tatu� przys�a� mi karty do gry w Eksploduj�cego Durnia. Wszyscy troje r�wnocze�nie spojrzeli na Dracona. - A co ty dosta�e�, Draco? � zapytali ch�rem. Draco otworzy� sw�j prezent. W �rodku by� ma�y, tykaj�cy zegarek przymocowany do kilku czerwonych patyk�w. Draco przyjrza� si� uwa�niej i zauwa�y� za��czon� wiadomo��. - Jeste� bezwarto�ciow�� kup�� BUM. *** By� to pierwszy mecz Dracona. Jego ojciec siedzia� na trybunach obok komentatora. Draco i Harry zanurkowali po znicza. - S� rami� w rami� - zacz�� komentator, ale Lucjusz wyrwa� mu mikrofon, a jego samego popchn�� w t�um. - DALEJ, TY MAMINSYNKU! Z�AP TEGO CHOLERNEGO ZNICZA! Z�apa� go Harry. - DRACO. JESTE� BEZWARTO�CIOW� KUP� �AJNA! T�um zacz�� skandowa�: bezwarto�ciowa kupa �ajna. *** Draco obudzi� si�. To tylko z�y sen, pomy�la� powoli. Si�gn�� do nocnego stolika i wzi�� dwa Ibuprofeny. Potem jeszcze dwa. Jeszcze dwa. Jeszcze dwa. Jeszcze dwa. Us�ysza�, jak kto� wali w drzwi. Wzi�� jeszcze dwa. Nast�pnie otworzy�. Draco by� mrocznym, wiecznie zamy�lonym i przygn�bionym nastolatkiem. By� skrzywdzonym dzieckiem. By� upad�ym anio�em. By� z�y. A je...
lihti