Courths-Mahler Jadwiga - Wojenna żona.pdf

(1055 KB) Pobierz
Microsoft Word - Courths-Mahler Jadwiga - Wojenna żona.doc
Jadwiga Courths-Mahler
WOJENNA ŻONA
707357606.001.png
Ukryta w parku Róża von Lossow stęsknionym wzrokiem
wpatrywała się w drogę biegnącą od pałacu Falkenried do wsi i dalej.
Czekała na samochód, którym pan von Falkenried pojechał na
stację po syna Hassa. Pragnęła rzucić choć jedno spojrzenie na
przejeżdżającego młodego człowieka. Mocno wychylona do przodu,
stała nie opodal ogrodzenia pod wysokim bukiem rosnącym na
wzniesieniu między parkowymi drzewami.
Niewiele upłynęło minut, kiedy dostrzegła nadjeżdżające auto.
Ostrożnie, tak by jej nie spostrzeżono, ukryła się za grubym pniem
buku i przyciskając mocno rękę do rozkołysanego serca, spoglądała na
drogę.
Samochód przemknął obok niej. Zdołała jednak uchwycić
wzrokiem surowy profil Hassa von Falkenrieda. W bezruchu
spoglądała w ślad za tumanem kurzu wznieconego przez samochód. Z
piersi wyrwało się jej westchnienie, a poruszenie, jakie ją ogarnęło,
ustąpiło naturalnemu u niej spokojowi i opanowaniu.
Auto mknęło dalej, aż skręciło w główną aleję parku prowadzącą
do pałacu. Teraz samochód prawdopodobnie zatrzymał się już przed
wysokim portalem, a Hasso von Falkenried był w domu, wśród
swoich...
Róża została na uboczu — nie miała nic wspólnego z tym
powitaniem. Nikt też chyba o niej nie pomyślał. Przecież była osobą
obcą, tylko tolerowaną w pałacu Falkenried, kimś, kto był na
łaskawym chlebie i musiał pracować z poświęceniem wszystkich
swych młodych sił, by przynajmniej mieć świadomość, że nie zjada
tego chleba całkiem za darmo.
Ach, jakże chętnie znalazłaby się teraz obok Rity, siostry Hassa, i
jego matki w wysoko sklepionym hallu i skromnie czekałaby na
chwilę, kiedy Hasso spojrzy na nią z miłym wyrazem oczu. Na pewno
podałby jej rękę i powiedział serdecznie: „Dzień dobry, Różo. Jak się
miewasz?”
Ale nie dane jej było zostać. Ciocia Helena, matka Hassa, posłała
ją z poleceniem na farmę mleczną właśnie teraz, kiedy spodziewano
się przybycia Hassa. Podkreśliła w ten sposób, jak już
niejednokrotnie, że Róża nie należy aż tak bardzo do rodziny. Ciotka
Helena nie miała nic złego na myśli. A jednak Różę bolało, że zawsze
odsuwano ją na bok podczas podobnych okazji.
Sama całym swym osieroconym sercem mocno przywiązała się
do Falkenriedów — najbardziej oczywiście do Hassa. A nikt ani nie
pragnął jej obecności, ani nie odwzajemniał jej przywiązania. Ciotka
Helena i wuj Herbert na pewno nie byli złymi ludźmi, ale nigdy nie
znaleźli dla niej ciepłego, serdecznego słowa. Rita co prawda dość
Różę lubiła i była zawsze dla niej dobra, ale nie poświęcała jej zbyt
wiele czasu i chyba nie zdawała sobie sprawy, z jakim utęsknieniem
kuzynka czekała choć na odrobinę uczucia.
Tak więc Róża cicho i bez sprzeciwu poszła na farmę. Nikt na nią
nie zwracał uwagi, więc niepostrzeżenie przyszła tutaj, by
przynajmniej zobaczyć, jak Hasso będzie przejeżdżał. Teraz go
zobaczyła, więc szybko zeszła z pagórka.
Na farmie zatrzymano ją. Syn zarządcy, Fritz Colmar,
zatrudniony na farmie Falkenriedów jako praktykant, wesoły, żywy
chłopak, który każdą pracę wykonywał tak, jakby to była zabawa,
chciał Róży koniecznie pokazać swoje dwa jamniki — Maksa i
Moritza.
Ale nadszedł zarządca i odesłał syna do roboty. Fritz spojrzał na
niego ze śmiechem.
— Już wszystko zrobione, ojcze. Właśnie chcę iść do matki. Czy
idziesz ze mną?
— Zaraz, tylko omówię coś z jaśnie panienką. — I zarządca
rozpoczął z Różą rozmowę na temat mleczarni. Minęła więc prawie
godzina od przyjazdu Hassa, kiedy Róża wróciła do pałacu.
Tam, po serdecznym powitaniu z matką i siostrą młody pan udał
się do pięknego dużego salonu. Opowiadał o swoich ostatnich
ćwiczeniach lotniczych i o swoim wynalazku. Nie wdawał się w
szczegóły z wiadomych powodów. Hasso von Falkenried już od
najmłodszych lat wykazywał więcej zainteresowania różnego rodzaju
silnikami i maszynami niż gospodarstwem rolnym i wreszcie swym
uporem doprowadził do tego, że pozwolono mu na studia
inżynieryjne.
Ojciec wcale nie był z tego zadowolony. Wszyscy Falkenriedowie
byli ułanami, i syn też miał zostać ułanem. Lecz Hasso zrealizował
swoją wolę i jako jeden z pierwszych oficerów lotnictwa został
wcielony do nowo utworzonego batalionu lotniczego, mającego bazę
w Berlinie czy też w Dóberitz.
Wniósł do swego zawodu wszystko, co było do tego niezbędne.
Wykorzystując swe gruntowne studia, ten obecnie trzydziestoletni
młody mężczyzna dokonał już rzeczy zaskakujących. Jego genialny
wynalazek miał dla lotnictwa, zwłaszcza z punktu widzenia
militarnego, ogromne znaczenie. O tym jednak Hasso wspomniał
jedynie przelotnie i bardzo skromnie. Wiedział, że rodzina z niechęcią
odnosi się do jego zawodu, toteż raczej podejmował tematy ogólne,
które mogły bliskich zainteresować.
Hasso również początkowo nie zauważył nieobecności Róży von
Lossow. Ta młoda dziewczyna zawsze przemykała przez jego życie
jak przelotne zjawisko. Kiedy jako piętnastoletnia sierota, córka
dalekiej krewnej i przyjaciółki z lat młodości jego matki, Róża
znalazła z litości schronienie w Falkenried, Hasso był już na studiach.
Miał wówczas dwadzieścia pięć lat.
Podczas pierwszego spotkania Róża nie wywarła na nim
korzystnego wrażenia. Zbyt wyrośnięty i nieśmiały podlotek o
kanciastych ruchach i chudej bladej twarzy, z której spozierały
ciemnobłękitne oczy, bezradne i smutne, nie mógł go zainteresować.
W ogóle niezbyt interesował się kobietami. Całkowicie pochłaniały go
studia.
Potem znów ją widywał, kiedy od czasu do czasu przyjeżdżał na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin