Courths-Mahler Jadwiga - Niewinna.pdf

(690 KB) Pobierz
Microsoft Word - Courths-Mahler Jadwiga - Niewinna.doc
JADWIGA COURTHS-MAHLER
Niewinna
1
Kiedy Gerlinda Olden dojechała do wzniesienia, zatrzymała
wierzchowca. Ostatni odcinek drogi przemierzyła powoli, ponieważ
koń musiał ostrożnie stąpać między kamieniami, które podczas letnich
burz deszcz zmywał ze skalistego zbocza.
Patrzyła na dolinę u podnóża Alp Bawarskich. Za majątkiem
Ringberghof, posiadłością jej ojca, leżała wśród zielonych łąk wioska
z ładnym kościołem. Oddzielał je gęsty las otaczający dolinę i całą
okolice. Z ciemnej zieleni wyłaniały się ostre wierchy pokryte
wiecznym śniegiem.
Gerlinda rozmarzonym wzrokiem patrzyła na wspaniałą
przyrodę. Z lubością wdychała górskie powietrze. To było jej
ulubione miejsce. Mogła stąd patrzeć w daleki świat, tu mniej
dręczyła ją myśl o młodości spędzanej w odosobnieniu.
Wierzchowiec skubał kępki trawy, w których tkwiły modre
kwiatki. Ta rzadka wysokogórska flora — gentiana — objęta ochroną
w całej Europie, a tutaj bujnie rosnąca, nie wzbudzała zainteresowania
Gerlindy. Tylko wczesną wiosną, kiedy pojawiały się pierwszy raz,
zbierała mały bukiecik, by upiększyć swój pokój.
Westchnęła. Była piękną dziewczyną: miała duże, szare oczy
ocienione długimi rzęsami i delikatną twarz. Tęskniła jednak za
nieznanym światem, gdzie jak sobie wyobrażała, toczyło się ciekawe
życie i mieszkali pogodni ludzie.
Kiedy chciała zawrócić wierzchowca, usłyszała wołanie. Z
szerokiej szczeliny w stromej skalistej ścianie dochodził męski głos.
Zaczęła nasłuchiwać. Po chwili ujrzała mężczyznę karkołomnymi
skokami pokonującego zbocze.
— Proszę zaczekać! Potrzebuję pomocy dla rannego!
Gerlinda szybko podjechała ku wołającemu.
Ojciec Gerlindy wychowywał córkę w izolacji od ludzi i świata.
Jakikolwiek kontakt z młodymi mężczyznami był nie do pomyślenia.
Posłuszna woli ojca unikała obcych, jednak w tej chwili czuła, że
musi postąpić inaczej. Chodziło o ludzkie życie! Czekała aż
nieznajomy zejdzie ze zbocza. Nagle przypomniała sobie, że dzisiaj
rano ojciec wybrał się w góry, właśnie w tę okolicę, skąd schodził
nieznajomy. Wspomniał o rannym... Czyżby to jej ojciec?
Nieznajomy zeskoczył z ostatniej skały tuż przed wierzchowca.
Gerlinda zauważyła, że zacisnął zęby, jakby chciał ukryć ból. Szybko
się opanował.
— Dziękuję, że pani zechciała zaczekać i przepraszam, że
zatrzymuję. Może panią przestraszyłem? Ale potrzebna jest pomoc.
Znalazłem rannego w szczelinie między dwiema skalami.
Prawdopodobnie pośliznął się i spadł, a może zasłabł. To starszy pan
o siwych włosach, wysoki i barczysty.
Gerlinda zbladła.
— To mój ojciec!
Nieznajomy, zaskoczony urodą młodej dziewczyny, zapytał:
— Czy pani sądzi, że ranny to pani ojciec?
— Obawiam się, że to on Dzisiaj rano wyruszył w góry i
oczekiwałam, że niedługo wróci. Gdzie on jest? Muszę się tam szybko
dostać!
— Zaniosłem go w bezpieczne miejsce. Myślę, że ma złamaną
prawą nogę. Nie wiem, czy są jeszcze jakieś inne obrażenia.
Widziałem na skroni ranę, ale sądzę, że nie jest niebezpieczna. Jednak
stracił przytomność. Ułożyłem go i...
Nieznajomy zbladł i dotknął lewego uda, potem prawego. Nad
kolanami spodnie lepiły się od krwi.
— Pan jest ranny! — krzyknęła Gerlinda.
— To nic poważnego. Przy schodzeniu z rannym zahaczyłem o
skalę. To nie mnie jest potrzebna szybka pomoc. Proszę, niech pani
jedzie i sprowadzi tu kogoś. Niech zabierze liny, nosze i odrobinę
mocnego wina. Ja wracam, będę czekał na pomoc.
Nieznajomy dokładnie opisał, gdzie zostawił rannego. Gerlinda
na szczęście znała to miejsce. Zanim odjechała z troską spojrzała na
młodego mężczyznę.
— Przecież pan jest ranny i potrzebuje pomocy!
Zniecierpliwiony machnął ręką.
— To może poczekać! Najpierw musimy się zająć pani ojcem.
Gdybym pani nie spotkał, musiałbym zejść do wsi po pomoc. Proszę
się pospieszyć!
Nieznajomy powiedział to bardzo stanowczo i Gerlinda ruszyła
do majątku tak szybko, jak na to pozwalała stroma droga.
Kiedy nieznajomy został, twarz wykrzywił mu grymas bólu.
Wyjął z kieszeni podręczną apteczkę. Zdjął spodnie i zobaczył na obu
udach głębokie rany. Zabandażował je, ubrał się i powoli zaczął
wspinać się z powrotem.
Rannego zastał półprzytomnego. Leżał na pelerynie, głowa
spoczywała na plecaku. Ojciec Gerlindy, Martin Olden, z trudem
otworzył oczy i patrzył na swojego zbawcę.
Nieznajomy, a był nim Norman Verden, nachylił się i zapytał:
— Jak pan się czuje?
— Nie najlepiej. Skąd się tutaj wziąłem?
— Znalazłem pana tam, na górze, między skałami, w szczelinie i
przyniosłem tutaj.
— Dziękuję panu! Wiem, że musiało kosztować to pana wiele
wysiłku. Jestem ciężki. Tak, tak, teraz przypominam sobie. Chciałem
przeskoczyć wąską szczelinę, żeby skrócić drogę. Robiłem to nie raz.
Tym razem pośliznąłem się i spadłem. Kiedy odzyskałem
przytomność, stwierdziłem, że leżę na cudzej pelerynie, a pod głową
mam cudzy plecak.
— Poszedłem szukać pomocy, ponieważ nie mam sił, żeby
samemu pana zanieść do wsi. Też jestem ranny, ale to nic poważnego.
Ucieszyłem się, gdy spotkałem młodą damę na koniu niedaleko stąd.
— O, to moja córka!
— Tak. Domyśliła się, że chodzi o jej ojca chciała zaraz tutaj
przyjść, ale jej wytłumaczyłem, że pan potrzebuje pomocy i
poprosiłem, żeby pojechała do wsi. Opisałem dokładnie miejsce,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin