Courths-Mahler Jadwiga - Kłopotliwa scheda.pdf

(698 KB) Pobierz
Microsoft Word - Courths-Mahler Jadwiga - Kłopotliwa scheda.doc
Jadwiga Courths-Mahler
Kłopotliwa scheda
— Arminie, chodźmy na bal dziennikarzy!
— Po co?
— Zabawimy się.
— Stary, to nic mi nie pomoże!
— Przynajmniej trochę się rozerwiesz!
— Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, gdzie krążą moje myśli!
Wolałbym pójść do domu!
— Chcesz poddać się czarnej rozpaczy? Przecież to nie ma
sensu!
— Tak samo nie ma sensu ten cały bal dziennikarzy. Tam
musiałbym na dobitkę być dowcipny! Nie, Hansie, nie chcę dzisiaj
nikogo widzieć.
— Sam dla siebie jesteś najgorszym towarzystwem! Chodźże ze
mną! Schliven i Werdern też tam będą!
— Jeszcze jeden powód, żebym nie poszedł. Dla tych dwóch
wrogów kobiet byłbym znakomitym obiektem złośliwych uwag. Oni
też wiedzą, że Aleksandra Wendhoven wychodzi dzisiaj za mąż i że
zrobiła ze mnie wariata. Tylko na mnie czekają! Nie znoszę tych
pesymistów! Mimo że zdradziła mnie kobieta, jednak wierzę w
kobiety! Za bardzo kochałem i czciłem matkę, by wszystkie kobiety
bez wahania zmieszać z błotem. Zostaw mnie w spokoju! Idź sam na
ten bal, jeżeli masz ochotę!
Hans von Rippach wzruszył ramionami.
— Nie zależy mi na tym. Chciałem, żebyś się trochę rozerwał.
— Dziękuję ci, wiem, że mi dobrze życzysz. W tym wypadku
rozrywka na nic. Takie godziny musi człowiek po prostu przeboleć.
Czy sądzisz, że dzisiaj mógłbym myśleć o czymś innym niż o niej?
Dzisiaj zostanie żoną innego i będzie się śmiała z durnia, który chciał,
żeby z nim dzieliła biedę! Czyż dla Aleksandry nie było nic lepszego
na świecie niż czekanie, aż wielbiciel wywalczy dla niej i dla siebie
skromną egzystencję?
Armin von Leyden wypowiedział te słowa z ironią i widać było,
że zadano mu ciężki cios.
Przyjaciele w milczeniu szli obok siebie. Rippach doszedł do
wniosku, że lepiej zostawić przyjaciela w spokoju. Po chwili zapytał:
— Czy chcesz, żebym sobie poszedł? Powiedz mi. Nie będę się
gniewał.
— Nie. Jeżeli mój zły humor nie zniechęca cię, chodźmy do
jakiegoś zacisznego lokalu. Napijemy się wina!
— Dobra myśl! Dokąd pójdziemy?
— Wszystko jedno!
— No to skręcimy tam w prawo, za rogiem jest przyjemna
knajpka.
Niedługo weszli do małej winiarni, w której w niszach
wyłożonych ciemną boazerią stały okrągłe stoliki i pluszowe kanapy.
Usiedli i zamówili wino. Rippach wzniósł toast.
— Życzę, żebyś szybko zapomniał o tym, co cię spotkało!
Aleksandra nie jest warta, żeby mężczyzna miał przez nią zmarnować
swoje życie.
Leyden skinął głową, nic nie mówił. Rozmowa nie kleiła się.
Kippach nie mógł znaleźć odpowiednich słów, żeby poprawić nastrój
przyjaciela. Na jego przystojnej twarzy odbiło się zmartwienie.
O północy Leyden wstał:
— Hans, nie gniewaj się, jestem zmęczony i chcę pójść do domu.
— Dobrze, jak sobie życzysz!
Zawołał kelnera, zapłacił i opuścili winiarnię. Rippach
odprowadził Leydena. Przed domem pożegnali się uściskiem dłoni:
— Do zobaczenia jutro!
Armin powoli wspinał się po schodach do mieszkania
składającego się z sypialni i gabinetu. Po ciemku zdjął płaszcz, potem
zapalił lampę, która oświetliła jego męską twarz z czarnymi oczami.
Opadł na krzesło i długo siedział bez ruchu. Kiedy poczuł chłód, wstał
i podszedł do okna. Była zima, na ulicy leżał śnieg. Latarnie rzucały
światło na przechodniów. Armin zgasił lampę i poszedł do sypialni.
Tej nocy nie mógł zasnąć.
Kiedy następnego dnia wrócił po pracy do domu, przyszedł do
niego Rippach.
— Witaj, Arminie! Zniknąłeś mi w tłumie przy wyjściu z urzędu.
Wiedziałem jednak, że zastanę cię w domu. Czy masz coś do picia?
— Możesz dostać koniak.
— Dawaj!
Wyjął z biurka butelkę i dwa kieliszki, napełnił je, po czym
położył na stole papierosy i zapalniczkę.
— Weź sobie!
— Dziękuję! Nie zapalisz?
— Zaraz.
Siedzieli tak, palili i patrzyli przed siebie w milczeniu. Nagle
Leyden wstał, stanął przy krześle przyjaciela i położył mu rękę na
ramieniu:
— Słuchaj, stary, nie musisz się poświęcać. Doceniam twoją
dobrą wolę i jestem ci wdzięczny. Naprawdę nie musisz się nudzić w
moim towarzystwie.
— Nie mów bzdur. Wcale nie czuję się źle w twoim
towarzystwie! Wiesz, czasem bardzo lubię w spokoju spędzić parę
chwil.
— Hm, to coś nowego! Właściwie taką kontemplację mógłbyś o
wiele przyjemniej spędzić w twoim eleganckim mieszkaniu.
— A mnie bardzo podoba się właśnie tutaj!
— Dobrze, zostań więc. Ale ja dzisiaj nie zamierzam wychodzić
z domu.
— Doskonale! Ja również nie mam na to ochoty. Czy naprawdę
każdy wieczór trzeba spędzać w teatrze, na koncercie czy w
restauracji?
Armin zaśmiał się głośno:
— Jesteś hipokrytą!
Hans promieniał.
— Bogu dzięki. Wreszcie znowu się śmiejesz! Powiedz mi, czy
już jesteś po kolacji?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin