Gdy nadjedzie osobowy, czyli o metodach pisania; które warte są więcej, a które mniej.txt

(7 KB) Pobierz
Gdy nadjedzie osobowy, czyli o metodach pisania; które warte sš więcej, a które mniej

KĽCIK ZŁAMANYCH PIÓR, 6106, Fenix 2001

Jak wyglšda proces pisania Oto kolejny problem, z którym zgłaszajš się młodzi autorzy. Kto przeczytał w pamiętnikach Wielkiego i Znanego Pisarza, że twórca ów miał zwyczaj pracować od 5.30 rano do 11.15 (też rano; moim zdaniem zupełnie o wicie) i czynił tak przez lat siedemdziesišt. Inny słyszał, że trzeba pić wódkę, a jeszcze inny - że warto się nawalić, bo teksty spłodzone na haju to dopiero jest odlot. Padajš pytania czy trzeba robić plan powieci, czy warto pisać konspekt na własny użytek Czy, tworzšc postać bohatera, trzeba wypisać sobie jego cechy na kartce
Pogadajmy o tym. Bo dlaczego nie Uprzedzam jednak, że będę się mocno podpierał własnymi dowiadczeniami. Wiem to i owo o metodach pracy kilku znajomych autorów, ale przecież nie mieszkam pod niczyim biurkiem.
Mówišc najkrócej, wydaje mi się, że ilu twórców - tyle sposobów. Podział na sposoby złe i dobre mam za z gruntu fałszywy. Pisanie ksišżki, lub nawet opowiadania, to praca szczególnego rodzaju, indywidualna co się zowie. Znam autorów, którzy majš swojš dziennš normę - ilociowš, albo czasowš. Siedzi taki cztery godziny dziennie i pracuje - nic, tylko uchylić kapelusza. Albo musi napisać dwie strony, co rzadko zajmuje mu kwadrans, bo zwykle trzy kwadranse, a czasem szesnacie godzin. Ja sam jestem autorem najgorszym z możliwych (dla żony i dla wydawcy); całymi miesišcami udaję analfabetę, by nagle zerwać się i przez trzy miesišce w ogóle nie wstawać od biurka - jem przy komputerze, piję straszne iloci kawy (ale niewiele piwa), wypalam trzy paczki papierosów dziennie i wychodzę tylko do łazienki, za moja słomiana wdowa robi za pokojówkę i kelnerkę. Przy tym wszystkim zmieniam się w eunucha, zresztš wygasajš wszelkie moje potrzeby; gdyby żona mnie nie nakarmiła, to bym nie jadł (dobrze, że panuję nad pęcherzem). Piszę o tym tak szczegółowo, bo mam wrażenie, że jeli w ten sposób można spłodzić ksišżkę, to znaczy, że dobry jest każdy sposób i nikt nie powinien mieć kompleksów, nikt nie powinien myleć, iż robi to jako dziwacznie. Jedna tylko metoda wzbudza u mnie pewne wštpliwoci a mianowicie ta, która polega na zgłuszeniu się alkoholem albo innš chemiš. Wiele legend słyszałem na ten temat, ale nigdy nie miałem w ręku wartociowego tekstu, co do którego istniałaby pewnoć, że został napisany przy zastosowaniu tej metody. Nie wiem, może kto faktycznie uwalnia się w podany wyżej sposób od zahamowań i wywala na papier jaki bełkot, który potem - już na trzewo, albo po detoksie - obrabia i tłumaczy na polski. Nie wiem, naprawdę nie wiem, więc nie chcę się za dużo wymšdrzać; jeli chodzi o mnie, to po omiu piwach napisałem tylko siedemnacie razy dupa i zrobiłem błšd ortograficzny. Ale na szczęcie żyjemy w wolnym kraju, bez względu na to, co mówiš faceci tropišcy w Sejmie masonów i łuczników, każdy więc może sprawdzić, każdemu wolno spróbować rozmaitych sposobów. Łykanie, wšchanie i różne zastrzyki chyba nawet nie sš nielegalne - zdaje się, że prochów nie wolno mieć w kieszeni, ale wolno jak najbardziej mieć je w sobie. I jeli kto uważa, że warto nałykać się amfy, albo pobić rekord izby wytrzewień, żeby spłodzić opowiadanko (płatne mniej więcej 7 groszy za słowo) - to jest jego suwerenna decyzja, jego King Kong i jego problem. Naprawdę.
Tworzenie bohatera. Też różne rzeczy słyszałem. Kto mi mówił, że istotnie buduje sobie postać na kartce, wypisuje powiedzonka tej postaci, cechy charakterystyczne, nawet wzrost i wagę. Mylę, że to dobra metoda, choć pewnie nie dla każdego. Nigdy tak nie robiłem. Ale już okręt, na którym pływał bohater mojej powieci, miałem przed nosem stale - jeszcze dzi ksišżeczka Żaglowce po zdjęciu z półki sama mi się otwiera na rysunku karaki. Kiedy indziej rozrysowałem całš strukturę organizacyjnš wymylonej armii i zawiesiłem to na cianie. Mam robocze mapy na własny użytek (nie do publikacji). Skoro można rysować struktury armii - wolno też mieć tabelkę z cechami bohatera, tak uważam. Ale w owych strukturach, mapach (a i tabelkach cech postaci, jak mniemam) kryje się pewna pułapka, przed którš pragnę ostrzec otóż prędzej albo póniej autor łapie się na tym, że przenosi to co żywcem do ksišżki. Może nie wszyscy tak majš. Ja niestety miałem (zapewne będę miał jeszcze) i naprawdę byłem w kłopocie. Szkice, będšce przecież tylko pomocš, tak wlazły mi do głowy, że nie bardzo umiałem powiedzieć, czy czytelnik pozbawiony owych szkiców pojmie, o co mi chodzi. Zaczšłem więc robić z powieci podręcznik wojskowoci. Z pomocš przyszli koledzy, których poprosiłem o ocenę; przysięgam, że sam nie byłem już zdolny do obiektywnego spojrzenia. Zatem, jeli kto nie ma godnych zaufania kumpli, którzy w razie czego popukajš go w głowę, to powinien uważać. Inaczej gotów opisać bohaterkę (lub bohatera) powieci ze szczegółami takimi, jak iloć włosów pod pachš. Powtarzam na pewno nie każdy. Ale groba istnieje.
Plan powieci (lub opowiadania). Znów powiem słyszałem o autorach, którzy rozpisujš utwór na rozdziały. Wymylajš fabułę i dalejże do roboty. ROZDZIAŁ I, SCENA 1 Jan i Stanisław siedzš na kanapie, Jan zabiera Stakowi torebkę. Rozmawiajš o proszku do prania - no i tak dalej, mniej lub bardziej szczegółowo. Dla niektórych jest to metoda nie do przyjęcia, wielu autorów nudzi się miertelnie piszšc ksišżkę, o której wiedzš już wszystko. Stopień owej pożšdanej przez nich niewiedzy bywa różny; niektórzy, siadajšc do powieci, nie wiedzš o niej prawie nic, znajš tylko ogólne realia, więc idš jak przez grę fabularnš, nie do końca (a czasem wręcz w znikomym stopniu) kontrolujšc bohaterów; innymi słowy wiedzš, co chcš osišgnšć, lecz nie - jakimi rodkami. Nie ukrywam, że ten model jest mi bliski. Ale plan powieci Mylę, że dla wielu twórców jak najbardziej. Oczywicie i tutaj, w obu sposobach, kryjš się pewne pułapki (jakże by inaczej). Nadmiernie przywišzany do planu powieci autor może poczuć się bezsilny, gdy mu nie wychodzi to, co zaplanował - a w literaturze, niestety, nader często tak bywa, że tworzywo stawia głupi opór. Z drugiej strony autor, nie trzymajšcy się sztywno żadnych wytycznych, lubi pojechać w maliny. Goć zostawia każdš scenę, która mu się udała, potem wychodzi na jaw, że pisze romans zamiast horroru, na dodatek romans infantylny (bo nie umie pisać romansów), więc jeli nawet wydawca nie kopnie go w zadek, to krytycy wymiejš, a czytelnicy opuszczš. I bywa, że trzeba wyrzucić owoce paru miesięcy, lub tylko tygodni, ciężkiej pracy. To bardzo boli. Okropnie. Jeli na dodatek bliski jest termin złożenia powieci do druku, a żona, dajmy na to, złamie nogę i odwiedza jš cała rodzina, to można powiesić się na żyrandolu. 
Dobra, koniec. Wrócę do tematu, jeżeli będš jeszcze jakie wštpliwoci i pytania, chociaż mylę, że już co nieco wiadomo. Pokazałem rozmaite metody (i towarzyszšce obraniu tych metod rozterki) głównie po to, żeby dowieć jakie to wszystko różnorodne. Nie ma gotowych recept. Każdy sam musi znaleć swój sposób i wdrożyć własny system pracy, system powszechnie uznany, albo nie. Bo chyba wiem, co jest najgorsze otóż najgorsze jest kurczowe trzymanie się nieodpowiedniej metody. Naprawdę, naprawdę, naprawdę - nie dajcie sobie wbić do głowy, że trzeba pisać tak, a nie inaczej, na stojšco albo na siedzšco, rano albo w południe. Piszcie wtedy, kiedy Wam wygodnie i tak, jak Wam wygodnie. Jeli jaki Aleksander Dumas (czy Balzak, bo już nie pamiętam) pisał tylko na stojšco i pił kawę, to nie znaczy, że w ten sposób należy tworzyć dzieła. Jeżeli komu finałowe sekwencje udajš się tylko wtedy, gdy z hukiem przelatuje nad nim pocišg - to moim zdaniem bez żadnych rozterek powinien zaopatrzyć się w kask (to roztropne). A tych, co mówiš mu Głupi! Przecież pisze się pod łóżkiem i w płetwach! należy pouczyć, iż wiat jest bardzo różnorodny.
Ale trzeba uszanować także ich metody. 

Feliks W. Kres


Zgłoś jeśli naruszono regulamin