Pierwsza krew, czyli jeszcze o formie i treści , trochę o warsztacie literackim (co to jest) i trochę o narracji pierwszoosobowej.txt

(11 KB) Pobierz
Pierwsza krew, czyli jeszcze o formie i treci , trochę o warsztacie literackim (co to jest) i trochę o narracji pierwszoosobowej

KĽCIK ZŁAMANYCH PIÓR Feniks 685 1999

Miałem rację podejrzewajšc, że sprowokuję dyskusję na temat dwóch Szkół Artystów i Rzemielników. Przewaga formy nad treciš, czy też treci nad formš - to przecież spór stary jak literatura. I nie rozstrzygniemy go tutaj; zresztš mam poważne wštpliwoci, czy w ogóle warto go rozstrzygać. Ta niepewnoć co jest ważniejsze - treć czy forma - działa chyba ożywczo, jest zbawienna dla dzieł literackich i nie tylko literackich, bo w ogóle dla sztuki, albowiem determinuje różnorodnoć podejcia do pracy twórczej. Jest więc pożyteczna - wszakże pod jednym warunkiem że w efekcie otrzymamy mniej lub bardziej wyrane zaburzenie proporcji (wtedy jest o czym dyskutować), nie za przytłaczajšcš dominację formy nad treciš albo treci nad formš. W beletrystyce szczególnie niepożšdana jest ta druga ewentualnoć - będę się przy tym upierał (sprawę eksperymentów formalnych na razie pominiemy, bo to specyficzna sytuacja, gdy forma staje się artystycznym przesłaniem utworu).
W listach od czytelników atakujšcych mój punkt widzenia jeden argument przewija się jak refren. Nie dostrzega pan - pyta Gustaw G. Jaruga z Bielska-Białej - że grajek duszy może kiedy nabierze dowiadczenia i zacznie pisać składnie, harmonijnie, może nawet pięknie Majšc co do przekazania, będzie miał silniejszš motywację do zostania Pisarzem, niż kto, kto z trudem klei fabułkę-podkład pod sprawny warsztat. Moim zdaniem pisania, a raczej zapisywania można się nauczyć, ale wymylania opowieci raczej nie da rady. Przytoczyłem ten fragment listu, bo klarownie odzwierciedla stanowisko większoci oponentów. Moja odpowied brzmi nie. Nie dostrzegam. Bo mówimy o czym, co pozostaje poza moim widnokręgiem, a nawet obszarem zainteresowań. Facet, który pisze nieskładnie, nieharmonijnie i brzydko (rozumiem niestylistycznie, niegramatycznie, nieciekawie) zupełnie mnie nie obchodzi. W tym kraju 80 procent ludzi pisze niestylistycznie i niegramatycznie, a z tej masy dalsze 80 procent chętnie by sprzedało parę zapełnionych własnoręcznie kartek za pienišdze; mam się nimi wszystkimi zajmować Przecież, teoretycznie, każdy z tych ludzi, niczym Martin Eden, może kiedy zostać pisarzem - a któż to zaręczy, że nie Czy ja powinienem, na tych pięciu stronach, tak na wszelki wypadek trzšć się nad każdym gociem zakładajšc, że on jako, być może kiedy... choć na razie nie rokuje nadziei Nie mogę tego robić; zresztš nie chcę. Mówimy tutaj o tworzeniu dzieł epickich, o sztuce, choćby i popularnej albo użytkowej. Uprawianie tej sztuki wymaga posługiwania się językiem literackim, nie innym, i na odpowiednim poziomie, potocznie zwanym poziomem drukowalnoci. Gdy kto zbliża się do tego poziomu, albo chociaż uznam, że ma na to szanse (realne szanse, nie jakie hipotetyczne możliwoci), wówczas zaczynam otwierać oczy, inaczej niczego nie dostrzegam, bo pię, nie wkroczono na moje podwórko. By rzecz zaistniała jako dzieło literackie, musi spełniać pewne minimalne warunki - lecz warunki włanie literackie, nie intelektualne albo inne. Czy ja napadam, cholera, na jakich profesorów, którzy w pocie czoła publikujš prace naukowe - jasne że nudne dla laika i zgoła niefabularne Ależ drodzy moi, każdy człowiek w tym kraju może dać do druku swoje przemylenia i opinie, podzielić się wzruszeniami - sš gatunki publicystyczne specjalnie temu służšce, choćby esej; w rozmaitych gazetach publikuje się listy od czytelników; istniejš wydawnictwa popularnonaukowe. W eseistyce, a już zwłaszcza w nauce, prawie nie liczy się forma, niezręcznoci językowe poprawi redaktor, bo bierze za to pienišdze - od autora wymaga się przede wszystkim treci. Dlaczego więc różni mšdrale, nie wiedzšcy co to narracja, a co akcja, ładujš się na półkę z powieciami i opowiadaniami Przecież to nie ten adres. Czy ja pcham się ze swymi co głupszymi fabułami na łamy pism naukowych Argumentujšc twardo, że może to i niemšdre, ale jakie ładne i lekkie w czytaniu, zwłaszcza na tle reszty pisma Każdy chyba uzna to za nonsens - dlaczego więc odwrotna sytuacja miałaby zostać zaakceptowana
Z całym szacunkiem dla adwersarzy - jednak pozostanę przy swoim. Jeli kto ma mi do zaoferowania wyłšcznie granie swej duszy i skrzypienie szarych komórek, to wynocha z mojej zagrody. Tutaj produkuje się fabuły lepsze albo gorsze; mšdre albo głupie - lecz koniecznie obdarzone jakš urodš literackš. Powieć lub opowiadanie, to jest literatura piękna. Zwracam uwagę na drugi człon nazwy, proszę sobie przemyleć, co oznacza. 
I na razie zamykam ten temat.
Teraz z innej beczki, bo o warsztacie literackim w ogóle. Otóż termin warsztat literacki lub technika pisania to pojęcia nieostre. Widzę, że się nie dogadamy, jeli nie spróbuję ich dookrelić, na użytek naszych dalszych dyskusji. Bo, przykładowo, fabuła. Jest to pewien układ kolejno i (lub) równolegle powišzanych wštków - stanowi więc dla autora największe () techniczne wyzwanie, lecz zarazem jest głównym nonikiem treci i stanowi o przesłaniu utworu. Niepodobna jednoznacznie oddzielić w fabule treci od formy. Czy ten jeden skrótowy przykład wystarczy dla uzmysłowienia, jak skomplikowanym zjawiskiem jest w istocie dzieło literackie (zwłaszcza powieć) Mam nadzieję, że wystarczy, albowiem za żadne pienišdze nie podejmę się definiowania tutaj takich pojęć, musiałbym przepisywać Słownik terminów literackich. Ale warsztat to słówko którego będę często używał, wyjaniam więc, że mam na myli ogół narzędzi i technik służšcych sporzšdzeniu utworu. W tym rozumieniu autor z trudem klecšcy fabułkę-podkład (p. cytowany list) nie jest dla mnie dobrym warsztatowcem. Dobry warsztat przejawia się w czym więcej, niż tylko w gramatycznej i stylistycznej poprawnoci zdań. Orson Scott Card ze swojš Grš Endera - to klasyczny przykład rzemielniczej biegłoci. Jest to ksišżka beznadziejnie głupia, genialny strateg ku podziwowi swoich generałów wymyla tam i wciela w życie zasadę ekonomii sił, w wojskowoci wybornie rozwiniętš już dwa wieki temu, przez Napoleona - i każdy dowódca drużyny lub plutonu musi dzi o niej wiedzieć. A cała ksišżka opiera się przecież na tej rzekomej genialnoci gówniarza i bez tego nie trzyma się kupy. Lecz napisane jest to tak, że czyta się znakomicie i na refleksje przychodzi pora dopiero po lekturze, nie w trakcie. Twierdzę więc, że Card jest dobrym warsztatowcem. Ten autor to Rzemielnik - poda czytelnikowi pozbawionš wszelkiego sensu i wszelkiej treci breję, lecz przyprawi i ozdobi jš tak, że spożyta zostanie ze smakiem. Bez nieporozumień ja nie twierdzę, że to jest ideał pisania; byłoby oczywicie znacznie lepiej, gdyby ta liczna i pachnšca potrawa miała jeszcze jakie walory odżywcze.
Powyższe wyjanienia sš w tym miejscu bardzo potrzebne, chcę bowiem powoli przejć do konkretów, czyli do tekstów, które otrzymałem. Problemem numer jeden jest w nich włanie słaboć warsztatowa i to na podstawowym, elementarnym poziomie. Już na poziomie zdania... a nierzadko na poziomie słowa, pojedynczego wyrazu, użytego niezgodnie ze znaczeniem (że nie wspomnę o tym, jak napisanego). Z treciš lepiej. Paradoksalnie - młodzi ludzie majš zwykle więcej do powiedzenia, niż starzy, bo odkrywajš zjawiska, które innym już spowszedniały, podchodzš do tych zjawisk emocjonalnie i potrafiš wydobyć na wierzch nowe (lub odkurzyć stare) znaczenia. Zaszczuty android, który wpadł pod samochód wzbudzajšc wesołoć przechodniów - to już więcej treci, niż wsadził w Grę Endera pan Card. Tylko że - na litoć boskš - miech przechodniów nie ma znaczenia wobec wesołoci nieintencjonalnie wzbudzonej w czytelnikach. To jest mierć autora, a już z całš pewnociš mierć opowiada-nia. Nie chodziło tam o to, by czytelnik rechotał. Ale niezręcznoci w prowadzeniu narracji (bo nie błędy nawet) popełniono tego rodzaju, iż w trakcie lektury nieuchronnie musiałem dojć do wniosku, że to wcale nie jest takie złe, gdy android ucieka, ucieka, ucieka i nareszcie wpada pod samochód. Gdzie sprzedajš na to bilety Bo poproszę dla siebie i dla żony. 
Czy na pewno o taki efekt chodziło Czy widać, co forma może zrobić z treciš
Ujmę to tak kochani, wielu miewa kłopoty w szkole, i to niekoniecznie musi o czym wiadczyć. Ja sam w liceum miałem kiepskie stopnie z polskiego, bom w ogóle nie czytywał lektur (albo raczej czytałem, ale nigdy wtedy, kiedy mi kazano), co fatalnie obniżało mojš redniš ocen... Jestem więc wyrozumiały i nie skrelam od razu człowieka z tego tylko powodu, że w mniemaniu belfrów zasługuje na oceny mierne; rozumujšc tak, musiałbym najpierw skrelić siebie, a na to nie pozwala miłoć własna. Niemniej, gdy kto nie zaliczył żadnego dyktanda w życiu i nigdy nie zdołał samodzielnie odrobić lekcji z polskiego - proszę, by niezwłocznie działalnoci artystycznej zaprzestał. Sš jednak pewne granice; to nieprawda, że wszystkiego można się nauczyć, bo facet bez ršk i nóg nigdy nie zostanie koszykarzem ligi NBA, choćby nie wiem, jak bardzo się starał. Apeluję o minimum samokrytycyzmu... i zwyczajnie rozsšdku. Rozsšdku! To co dzieje się w niektórych nadesłanych tekstach, ubliża stylistyce i ortografii szaletowych napisów. Jakich porad oczekujš ode mnie autorzy takich dzieł Chyba cudu - żebym jak Jezus Chrystus przemienił wodę w wino.
Dlatego zmuszony jestem powtórzyć to, co już raz napisałem półanalfabetyzm nie jest problemem literackim i nie mogę zajmować się tym zjawiskiem. Naprawdę po raz ostatni wspominam tu o prozie zbudowanej ze słów takich jak menżczyni (cokolwiek to oznacza, tak jest napisane, przysięgam). Szkoda miejsca i czasu. Nie o takich rzeczach chcę rozmawiać z czytelnikami magazynu LITERACKIEGO.

Sympatyczna młoda autorka (list jest skromny i miły, dlatego powiadam sympatyczna) pr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin