Cabot Meg - Top modelka 02 - Nie chcę być dziewczyną z wybiegu.rtf

(745 KB) Pobierz
Meg Cabot

Meg Cabot

Nie chcę być już dziewczyną z wybiegu

Tytuł orginału

An Airheadn Novel Being Nikki

Przekład

Agnieszka Kabala

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Benjaminowi

1

Zimno mi.

Właściwie zamarzam.

Fale rozbijają się o moje łydki, a woda, która po południu była ciepło - turkusowa, teraz zmieniła się w lodowato - czarną.

Skały, których się kurczowo trzymam, wrzynają mi się w palce i podeszwy stóp. W dodatku są śliskie, a nie mogę ich puścić, bo wpadnę do przerażająco zimnej wody, w której - nie przesadzam - roi się od rekinów.

Nie mam się czym obronić przed ostrymi jak brzytwa zębami. Jestem ubrana w wyjątkowo skąpe białe bikini, a do uda mam przyczepiona pochwę na sztylet, który ściskam między zębami. Jeśli puszcze się skały, rekiny odgryzą mi rękę albo nogę - ból będzie o wiele gorszy od tego, który czuję teraz. Muszę ukończyć misję i dostarczyć przesyłkę do rezydencji zbudowanej na klifie nade mną…

Albo wysłuchiwać tego zrzędy Andre, dyrektora artystycznego, jak truje mi o tym przez cały wieczór.

- Nie, nie, nie! - wrzeszczał Andre z łodzi z której reżyserował zdjęcia. - Viv, nałóż na nowo żel na tamto miejsce. Nie na to, na tamto!

Serio. Lepiej byłoby wpaść do wody i dać się zeżreć rekinom. Byłam pewna, że chcą mnie zjeść mimo, że Dom - facet, od którego Stark Enterprises wynajęło łódź - mówił co innego. Twierdził, że to tawrosze, zupełnie nieszkodliwe rekinki, które bardziej boją się nas niż my ich. Przekonywał, że zwabiły je tylko jasne światła ustawione przez Francesca, naszego fotografa, i że wcale nie kręcą się tutaj po to, żeby zrobić sobie ze mnie przekąskę.

Ale skąd mógł to wiedzieć? Tawrosze czy ludojady na pewno uznałyby mnie za smakowitą.

- Nik? - zawołał z łodzi Brandon Stark - Jak się trzymasz?

Jakby go to obchodziło.

Był to tylko dlatego, że chciał się załapać na przejażdżkę firmowym samolotem i spędzić dzień na śmiganiu wokół wyspy St. John na nartach wodnych. Teraz udawał troskliwego, bo tego się po nim spodziewano.

Albo dlatego że miał nadzieję dobrać mi się później do majtek. Jakby to kiedykolwiek zadziałało.

W każdym razie nie ostatnio.

- Och, świetnie! - odkrzyknęłam. Tyle że przez sztylet w moich ustach nie można było zrozumieć, co mówię. A nie mogłam go wyjąć, bo ręce miałam zajęte czepianiem się skał, żeby nie stać się przekąską dla rekinów. W kącikach ust zbierała mi się ślina. Cudnie.

- Potrzebujemy jeszcze parę ujęć, Nikki - zawołał Andre. - Postaraj się nie drżeć?

- Nie drżę - sprostowałam - Trzęsę się. Z zimna.

- Co ona powiedziała? - spytał Andre Brandona. Znów ten sztylet.

- A skąd mam wiedzieć? - odparł. - Nikki - zwrócił się do mnie. - Co powiedziałaś?

- Że mi zimno - odwrzasnęłam. Fale były coraz większe i moczyły mi już dół bikini. Tyłek mi zdrętwiał. Super. Nie czuję własnego tyłka!

Po co to robiłam? To miała być reklama perfum Starka czy telefonu komórkowego? Nawet nie pamiętałam.

A Lulu wmawiała mi, jaką to jestem szczęściarą, że lecę w grudniu na Wyspy Dziewicze, kiedy każdy inny nowojorczyk będzie - dokładnie cytuję - odmrażał sobie tyłek.

Gdyby tylko znała prawdę. To ja odmrażam sobie tyłek. I to dosłownie.

- Nie wiem, o co jej chodzi - usłyszałam Brandona.

- Nieważne, Francesco, rób zdjęcia - rzucił Andre do fotografa. - Nikki, pstrykamy!

Nie wiedziałam, co się dzieje, bo łódź była za mną. Ale zobaczyłam błyski fleszy. Wyciągnęłam szyję i spojrzałam w górę, na brzeg klifu, próbując wczuć się w rolę. Starałam się nie myśleć o tym, że mam na sobie skąpe, białe bikini. Wyobrażałam sobie, że to zbroja. Nie byłam sobą Em Watts. Byłam Lenneth Valkyrie, rekrutującą dusze podległych wojowników i prowadzącą je do Walhalli. Wiedziałam, że dam radę. Potrafiłam wszystko.

Tyle że na szczycie klifu nie widziałam Walhalli. Była tam droga, która turyści jeździli na lotnisko, z poboczem porośniętym krzaczorami.

I niestety nie miałam zbroi. To kompletnie bez sensu! Szkolny zabójca - którym zdaje się miałam być - wspinał się po skałach boso i w bikini, bez jednej kieszeni, w której mógłby schować chociażby komórkę. No chyba, że w pochwie na sztylet. Może dlatego trzymam nóż w zębach, zamiast tam, gdzie trzymanie go miałoby jakiś sens?

Niestety już dawno zauważyłam, że projektanci postaci z gier - albo dyrektorzy artystyczni - nigdy nie zastanawiali się nad praktyczną stroną strojów, w które ubierali swoich bohaterów czy modelki.

I wiecie, co jeszcze miałoby sens? Sfotografowanie mnie w miłym, ciepłym studiu w Nowym Jorku, a potem komputerowe doklejenie klifu, dal i blasku księżyca wokół mnie.

Ale Francesco chciał mieć na zdjęciach autentyczne emocje. Dlatego Stark go zatrudnił. Dla Stark Enterprises liczyli się tylko najlepsi.

Rekiny, które kłębiły się pode mną, żeby mnie zjeść, jak tylko spadnę, były superautentyczne.

- Świetnie ci idzie, Nikki - wołał Francesco, ciągle pstrykając - Naprawdę widzę determinację na twojej twarzy…

Przysięgałam sobie właśnie, że jak tylko zejdę z tego klifu, złapię sztylet i dźgnę nim Francesca w oko.

Tyle że ostrze noża było plastikowe.

Ale mogłam się założyć, że doskonale by się do tego nadawało.

- Widzę desperację dziewczyny, z której okoliczności wydobyły najbardziej pierwotne instynkty - ciągnął Francesco. - Która walczy o przetrwanie w świecie, gdzie wszyscy i wszystko zdają się sprzysięgać przeciwko niej…

Najśmieszniejsze jest to, że Francesco właśnie opisał moją codzienną egzystencję.

- Właściwie myślę… - przerwał Andre zaniepokojony - że ona powinna być szczęśliwa. Bo wie, że użyła dezodorantu Starka, która daje dziewczyną pewność, że wykonują swoją robotę.

Aha. Więc to miała być reklama dezodorantu.

- Szczęśliwa, Nikki - zawołał Andre. - Bądź szczęśliwa! Jesteśmy na wyspach! Powinnaś się świetnie bawić!

Wiedziałam, że Andre ma rację. Powinnam być szczęśliwa. Bo niby co mogłoby mnie unieszczęśliwiać? Miałam wszystko, o czym marzą dziewczyny w moim wieku. Robiłam karierę jako twarz Stark Enterprises , za co płacono mi lepiej niż dobrze. Miałam własne poddasze z dwiema sypialniami w ekskluzywnym apartamentowcu w centrum Manhattanu. Dzieliłam je z przeuroczym pudelkiem miniaturką i przezabawną - chociaż nie wiem, czy robiła to specjalnie - współlokatorką, celebrytką, która regularnie wkręcała nas do najlepszych imprezowni w mieście.

Byłam bogata. W pękających szafach miałam ubrania od najlepszych projektantów, na wielkim łożu prześcieradła Frette, własną łazienkę z jacuzzi, wspaniałą kuchnię z blatami z czarnego granitu i markowym sprzętem, a do tego pomoc domową w masażystkę w jednym, która - jak ostatnio odkryłam - umiała (prawie) bezboleśnie woskować.

W szkole ciągle nieźle sobie radziłam, mimo zarwanych nocy i bardzo bolesnych poranków, co zawdzięczałam owej rozrywkowej współlokatorce.

I owszem, szóstkową średnią raczej miałam z głowy, jako że mój pracodawca wiecznie wyrywał mnie z lekcji. Najczęściej po to, żeby wysłać na jakąś tropikalną wyspę, gdzie świeciłam tyłkiem nad stadem rekinów, bo jemu zachciało się mojego zdjęcia po ciemku.

Ale gdybym każdą wolną chwilę poświęcała na naukę, może udałoby się mi skończyć szkołę razem z moimi kolegami z klasy. Nieźle jak na dziewczynę, która spędziła miesiąc w szpitalu, w śpiączce.

W takim razie, dlaczego byłam taka zdołowana?

- Zrób coś, żeby wyglądała na szczęśliwą - powiedział Andre do Brandona, który z kolei zawołał do mnie:

- Hej, Nik! Tu jest tak samo jak wtedy, kiedy byliśmy razem w Mustique w zeszłym roku, pamiętasz? Kiedy robiłaś sesję do brytyjskiego Vogue'a i mieliśmy prywatna kabinę plażową? I wypiliśmy cały Goldschlager? A potem poszliśmy pływać nago? Boże, wtedy to było fajnie…

I wtedy sobie przypomniałam. To znaczy, przypomniałam sobie, dlaczego jestem zdołowana.

W tym samym momencie odpadłam od skalnej ściany.

Tak po prostu. Nagle poczułam, że wolę być zjedzona przez rekiny, niż słuchać opowieści Brandona.

A to dlatego, że przez ostatni miesiąc, słyszałam mnóstwo podobnych historii - nie tylko z ust Brandona, ale od chłopaków z całego Manhattanu. Doskonale wiedziałam, jak się skończy ta opowieść. Jak na siedemnastolatkę - w dodatku rzekomo randkującą z jedynym synem swojego szefa - Nikki Howard miała trochę za wielu chłopaków.

Usłyszałam krzyki z łodzi. Ale tak naprawdę miałam to gdzieś. Uderzyłam plecami o wodę. Była jeszcze zimniejsza, niż sobie wyobrażałam. Całe powietrze uciekło mi z płuc, a szok był tak silny, że przez sekundę zdawało mi się, przegryzł mnie na pół. Widziałam z filmu dokumentalnego, który oglądaliśmy z Chistoperem, że zęby rekina są piekielnie ostre i ofiary nie czują pierwszego chrupnięcia. Często nie zdają sobie sprawy, że są ranne… Aż do chwili, gdy otoczy je ciepła rzeka ich własnej krwi.

Ale ścinające krew w żyłach zimno nie było jedynym niemiłym wrażeniem, jakiego doświadczyłam. Pogrążyłam się w ciemności. Przynajmniej na początku. Do czasu, gdy wzrok nie przyzwyczaił się do mrocznej wody. Ujrzałam światła z łodzi, rozświetlające ocean wokół mnie. Wtedy już wiedziałam, że nie jestem przegryziona na pół. Nie dostrzegłam żadnych ciemnych chmur krwi wokół mnie. Tylko ciemne kształty, które okazały się rekinami próbującymi jak najszybciej, byle dalej ode mnie. Dom chyba miał rację - o wiele bardziej bały się nas niż my ich. Widziałam też swoje włosy, kołyszące się wokół mnie jak złote wodorosty. Ledwie czterdzieści minut wcześniej, wioząc mnie do klifu w pontonie, cała ekipa trzęsła się nade mną, żebym przypadkiem nie zamoczyła sobie włosów ani bikini.

A ja wszystko popsułam. Vanessa, stylistka, która przez ponad godzinę układała moje blond pukle, będzie wściekła, kiedy się wynurzę, mokra jak syrena.

Jeśli się wynurzę.

No bo… Cóż, prawda była taka, że pod wodą okazało się całkiem przyjemnie. Zimno, owszem. Ale spokojnie. Cicho. Syreny wiedziały, co robią. A Ariel? Czy ona zgłupiała, że chciała mieszkać na lądzie?

Było niesamowicie. Przez sekundę, czy dwie zapomniałam, jaka jestem zmarznięta i nieszczęśliwa i że nie czuję własnego tyłka. Aha! I o tym, że nie mogę oddychać i prawdopodobnie się topię.

Ale właściwie po co miałam żyć? Jasne, fajnie było mieć do dyspozycji prywatny samolot Starka, nie musieć zmywać po sobie garów i mieć tyle darmowego błyszczyka, ile tylko chciałam.

Chociaż naprawdę nigdy nie zależało mi na błyszczyku.

Prawda była taka, że zmuszono mnie do pracy dla firmy, która powoli zmieniała Stany Zjednoczone w jedno wielkie bezduszne centrum handlowe.

W dodatku chłopak, który mi się podobał, nie wiedział nawet, że żyję. Dosłownie.

A gdybym mu o tym powiedziała, ludzie ze Stark Enterprises, którzy prawdopodobnie szpiegowali mnie przy każdej okazji, wsadziliby moich rodziców do więzienia.

Ach! I jeszcze jeden drobiazg. Mój mózg został wyjęty z mojego ciała wsadzony do cudzego.

Więc czy moje życie miało jakiś sens? Tak na poważnie.

Pomyślałam sobie, że zostanę tu, pod wodą. Pod wieloma względami było to o wiele mniej stresujące niż moje życie. Naprawdę wcale nie przesadzam.

Ale zanim się obejrzałam, obok mnie coś potężnie plusnęło. I nagle Brandon , kompletnie ubrany, podpłynął do mnie, złapał i zaczął holować ku powierzchni. A potem - kaszlącą i prychającą - wciągnął na łódź.

Byłam trochę zła. A do tego trzęsłam się bez opamiętania.

Okej, może i nie chciałam tak naprawdę zamieszkać na dnie oceanu.

Ale nie potrzebowałam też, aby ktoś mnie ratował. Wcale nie miałam zamiaru siedzieć na dnie i czekać, aż się utopię.

Chyba.

Gdy Brandon holował mnie do łodzi, nad naprężonymi mięśniami jego ramion zobaczyłam na rufie asystentkę mojej agentki. Wpatrywała się we mnie z niepokojem.

- Boże, Nikki! Wszystko w porządku? - panikowała Shauna. A Cosabella, którą trzymała na rękach, szczekała histerycznie. Cosabella. Zapomniałam o Cosabelli. Jak mogłam być taka samolubna? Kto by się zaopiekował moim pudlem miniaturką? Lulu nie jest na tyle odpowiedzialna. Czasem sama zapomina cokolwiek zjeść (nie licząc mojitos i popcornu). Nie ma mowy, żeby pamiętała o nakarmieniu małego psa.

Shauna zadała właściwe pytanie. Czy wszystko w porządku? Sama od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiałam.

I czy jeszcze kiedykolwiek będzie?

- Nikki - usłyszałam Francesca, wołającego z łodzi. - Dzięki Bogu, wszystko w porządku. Mam to ujęcie!

Cudownie. Nie: Nikki, dzięki Bogu nic ci się nie stało. Tylko: Nikki, dzięki Bogu, mam to ujęcie.

Boże, co by było, gdyby nie miał.

Wtedy Stark Enterprises nie puściło by nikogo z nas do domu.

Dopóki nie mielibyśmy tego ujęcia.

2

Byłam sama w pokoju hotelowym, nie licząc Cosabelli, któ­ra wciąż zlizywała słoną wodę z mojej twarzy. Próbowałam się rozgrzać w prywatnym jacuzzi na tarasie. Brandon i reszta ekipy zdjęciowej zeszli do restauracji na kolejną kolacyjkę z sashimi za tysiąc dolców - oczywiście na koszt ojca Brandona, miliarde­ra Richarda Starka. Wymigałam się od pójścia z nimi na rzecz ja­cuzzi, hamburgera przyniesionego przez obsługę hotelową i kil­ku rundek Journeyquest na moim MacBooku. Słuchanie plotek o bliźniaczkach Olsen, a potem taniec zombi przy technopopie, którym na bank skończy się ten wieczór, nie wydawały mi się szczególnie pociągające po tym, co przeszłam.

Właściwie nigdy nie wydawało mi się to pociągające... Cho­ciaż Brandon długo stał pod moimi drzwiami, błagając, żebym jednak zmieniła zdanie - a tymczasem ja trzęsłam się od stóp do głów. W końcu sobie poszedł, uspokojony obietnicą, że przyjdę później. Kłamałam, oczywiście.

Dlatego kiedy komórka Nikki zagrała pierwsze takty Barracudy, byłam pewna, że to on.

Barracuda to strasznie żenujący dzwonek w telefonie. Ale jakoś nigdy go nie zmieniłam. Prawdę mówiąc, ponieważ nigdy nie pozbyłam się podejrzeń, że starkowska komórka Nikki jest na podsłuchu (jej starkowski laptop miał oprogramowanie szpiegowskie, więc dlaczego nie mieliby też podsłuchiwać jej rozmów telefonicznych?), nawet nie zadałam sobie trudu, żeby nauczyć się jej obsługi, poza wciskaniem guzika kasuj. Po prostu starałam się jej nie używać. Do prywatnych rozmów mia­łam iPhone'a, którego kupiłam dzięki jednej z licznych kart kre­dytowych Nikki.

Sprawdziłam, kto dzwoni. Nauczyłam się nie odbierać te­lefonów od nieznanych osób. Inaczej musiałabym wysłuchiwać niekończących się pretensji, dlaczego się nie odzywam tyle cza­su, i zapewnień, jak bardzo jakiś Eduardo chciałby znów lecieć ze mną do Paryża. I zdziwiłam się, widząc, że to wcale nie Bran­don, lecz Lulu.

- Czego? - zapytałam. Olałyśmy grzecznościowe formuł­ki, kiedy Lulu i Brandon porwali mnie ze szpitala po operacji, w środku nocy, w mylnym przekonaniu, że mnie ratują.

- No... - zaczęła - był tu jakiś facet i chciał się z tobą zo­baczyć.

- Lulu. - Mieszkałam z nią krótko, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin