07 Dzień Siódmy.doc

(790 KB) Pobierz
DROGA TYSIĄCA KILOMETRÓW I STU ZAKRĘTÓW

ALPY 2011

Dzień siódmy, piątek 24 czerwca.

 

Ładowanie systemu, wszystkie funkcje życiowe sprawne, pora na wizje. Raz kurze śmierć. Otwieram oczy, tak na trzy. Jasność, widzę jasność i nie pada tylko zaledwie kropi. Można by powiedzieć. W namiocie potop i wszystko mokre, ale śpiworek wytrzymał i w środku ciepło i suchutko, aż żal wychodzić.

Trzeba stawić czoła rzeczywistości i pora wystawić nogę. Spodnie ważą z pięć kilo, bo co nie zdążyły się napić w dzień, to dopiły w nocy. Zimne jak z zamrażarki, ale cóż począć? Goły nie będę jeździł. Mokre wszystko, nawet zapasowe skarpetki. Wygrzebałem te stare śmierdzące z zamkniętego worka foliowego. Zamknięte by nie śmierdziały. Śmierdzą nadal, ale przynajmniej suche. Starym indiańskim sposobem zawiązałem jeszcze na stopy dwie reklamówki i dopiero do mokrych butów.

Namiot ile się dało, wyżąłem i do wora. Śliską ścieżką zjechałem w dół, zastanawiając się jak ja tu wczoraj się wygrzebałem? Jeziorko teraz wyglądało znacznie przyjaźniej. Objechałem go dookoła, znajdując drugi, dużo fajniejszy kemping, nad samym jeziorkiem. Wróciłem się jeszcze kawałek, by zrobić to oto zdjęcie, bo wczoraj nie miałem nawet siły zsiąść z moto.

Fota cyknięta, to jadę dalej. Znam już całe Zell am See na wskroś. Drogą nr 311 sypię w kierunku Salzburga. Deszcz pada coraz mniej, ale ciągle jest straszne zimno. Para leci przy oddychaniu. W mokrych ciuchach marznę. Sztywnieją mi kolana, a palców u stóp już nie czuję. Doznałem wtedy olśnienia. Przecież ja mam, gdzieś w tobołach jeszcze przeciwdeszczówki z Lidla na buty.

Ciepło i sucho już raczej nie było, bo buty i tak przemoczone, ale przynajmniej palce przestały drętwieć z zimna. Gdybym wczoraj przed deszczem to zrobił, to teraz miałbym przynajmniej ciepło i sucho w stopy.

Pora na gorącą kawę i małe conieco. Deszcz już odpuszcza, tylko droga mokra. Jak tylko obeschnie, będzie smarowanko łańcucha, bo wypłukany pracuje zupełnie na sucho.

Temperatura też delikatnie drgnęła. W końcu przestałem się trząść z zimna. Za stary już jestem na taki survival. Bardziej już wypada ciepłe bambosze i fotel bujany, jako hobby.

Do Salzburga dojechałem dosyć sprawnie i szybko. BabaLuca mówiła mi, że Salzburg jest piękny, a mi jakoś niezbyt się podoba. Takie zwykłe przeciętne miasto, nic szczególnego. Niska zabudowa i po lewej jakaś zarośnięta górka. Na wszelki wypadek zapytałem się przechodnia, gdzie jest centrum? Pokazał mi by jechać w stronę tej zarośniętej górki. Ujechałem kawałek, a tu zarąbista brama z tunelem przebitym przez skałę.

Po drugiej stronie inny świat. Klimatyczna starówka, odrestaurowane kamieniczki, zamek, rzeczka, czyściutko i ciepło. Mają jakiś przyjazny mikroklimat tu, czy co?

Jakaś strefa piesza, to w końcu można wjeżdżać, czy nie? Zakazu żadnego nie widzę, zatem śmigam po wąskich uliczkach, między kamieniczkami, podziwiając cudną zabudowę.

W niektórych miejscach byli tylko piesi i ja na ryczącym Jelonku. Między kamienicami nie dało się nie usłyszeć, ale nikt mnie nie opieprzył, ani nawet krzywo nie spojrzał.

Ludzie pogodni i mili, no bo jak można nie być pogodnym w takim urokliwym miejscu? Musze kiedyś tu wrócić i posiedzieć tak ze dwa dni. Dzisiaj jednak chciałbym już dojechać jak najbliżej domu.

Wyjazd z Salzburga poszedł gładko, ale nie obyło się bez strat.

Zawadziłem nogą o krawężnik i rozprułem dopiero co założoną, nową osłonę przeciwdeszczową na buta. Nie ma co, długo miałem ją szczelną.

Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem i ognia, na Wiedeń huraaaa! Fajna autostrada, to kilometry szybko uciekają, pogoda też z godziny na godzinę się poprawia. Mogę się w końcu pozbyć przeciwdeszczowego moro i trochę polansować się w samej skórze. Przy okazji susząc ją łapanym po drodze wiatrem.

Prędkość licznikowa 110-120, no bo mi się trochę śpieszy do żony i dzieciaczków. Jelonek jedzie, jakby nigdy nic i nawet drgania na przyzwoitym poziomie. Jakieś dobre paliwo chyba zatankowałem? Odkręcam pomalutku manetkę, a Jelonek ciągle przyśpiesza i przyśpiesza i przyśpiesza.

Wskazówka doszła do 150km/h i dalej idzie. No jednak nie. Delikatnie przekroczyła 150 i dalej ani rusz, mimo, że maneta na maxa. Gały mi trochę wyszły z orbit, bo tyle to mi nigdy Jelonek nie pociągnął. Wprawdzie jest chyba delikatnie z górki, ale jest wiatr boczny niesprzyjający. Gdyby był w plecy, to mógłbym zrozumieć. Odpuściłem do 100 i jeszcze raz pomału odkręcam manetkę. Jelonek jakby nigdy nic, znowu wskakuje na 150km/h. Łaaaa, ale idzie!!!

Jakby mu jakąś blokadę ściągnął. Na polskim paliwie, tylko raz udało mi się na blacie zobaczyć 140, a tu 150 bez najmniejszego problemu i dalej ani drgnie. Teraz tylko przydałby się wiaterek w plecy i licznik by się zamknął he, he. Wygląda na to, że Jelonek jak wino, czym starszy, tym lepszy. Gdy zwolniłem do 120 w ramach oszczędności na paliwie, to uczucie, jakbym mało co jechał. Tak góra z 60. Trzeba jednak z manetką delikatnie, bo jak za szybko się odkręca, to drgania większe i silniczek nie wkręca się tak ładnie na obroty. Trzeba wyczuć tą granicę. Ci co jeżdżą Jelonkami, to chyba wiedzą o co mi chodzi? Zaznaczam, że były to wskazania licznika, który zawyża  gdzieś około 10km. Nie wiem jaki błąd był przy tej prędkości, ale wrażenia niezapomniane, jak wszystko wyprzedzałem na AA, czyli na Austriackiej Autostradzie.

Pierwsze światła przed wjazdem do Wiednia. Schodzę z obrotów, a tu mi coś dzwoni? Jakby mi się silnik rozlatywał? Oho, pomyślałem, chyba rozwaliłem sprzęta. Biegi jednak wchodzą prawidłowo. Wydaje się, że ciągnie normalnie, tylko ten głośny brzęk? Zjechałem na najbliższą napotkaną stację benzynową i uważnie oglądam moto.

Osłonka górnej rury wydechowej puściła na spawach i dzwoni jak stado puszek ciągniętych za parą młodą. Pewnie rura też poszła, jak u Andrzeja i Abu w Romecie, ale nie. Wszystko sztywne i się trzyma kupy, tylko ta nieszczęsna osłona lata luzem.

Każdy skaut powinien mieć przy sobie kawałek druta i ja też miałem. Owinąłem drucikiem i skręciłem.

Próba odpalenia sprzęta i wszystko ok. Miodzio, słychać tylko silnik i wydechy. Można powiedzieć, że moto po kapitalnym remoncie. Wiedeń wita!

No i co mogłem zrobić w takiej sytuacji? Ano jazda po tabliczkach z napisem CENTER. Byłem już kiedyś w Wiedniu, ale skoro jest okazja trochę pozwiedzać, to co się będę ograniczał?

Oczywiście zwiedzałem na czerwonym świetle. Cyk fotka i rura dalej. Na początku poruszałem się po Wiedniu jak lajkonik. Czyli tak jak puszki. Trzymałem się środkowego pasa, ale puszki ze wszystkich stron nie są najlepszym widokiem dla motocyklisty i bezpiecznym też nie. Zauważyłem, że lokalni miłośnicy jednośladów trzymają się prawego pasa i gdy samochody stoją na czerwonym, oni dalej jadą pod same światła na poll position.

Puszkarze nawet zostawiają miejsce na zgraje jednośladów i nikt się nie denerwuje, ani nie patrzy na drugiego wilkiem. Jest to tam tak rozpowszechniony proceder, że jest to coś naturalnego. Po prostu tak jest, że spod świateł motocykle i skutery jadą pierwsze.

Gdy przyjąłem lokalne zwyczaje, jazda po Wiedniu zrobiła się bajeczna. Normalnie, jakbym prowadził jakiś uprzywilejowany pojazd. Puszki grzecznie ustępują miejsca.

Mimo, że wpakowałem się w samo centrum, to bardzo sprawnie się wydostałem, choć miasto nie należy do małych i chwile to trwało.

Bardzo miłe miasto i w centrum spotkał mnie jeszcze jeden miły incydent. Przed krzyżówką podjechał do mnie z prawej strony samochód. Kierowca odsunął szybę i krzyknął łamaną polszczyzną CZEŚĆ POLSKA ! Uśmiechnąłem się i machnąłem ręką na przywitanie. To miłe, że napis na moich plecach wywołuje takie pozytywne reakcje. Człowiek czuje się prawie jak u siebie.

Droga o znajomej nazwie nr7 prowadzi mnie w stronę Czech. Krajobrazy się wypłaszczyły i zrobiło się trochę nudno, ale słoneczko świeci, ciepełko, więc jadę już cały wysuszony.

Przed granicą czeską stacje benzynowe, jakieś takie skromniejsze i nie ma się nawet gdzie wysikać, bo kibelki pozamykane. Trzeba chyba prosić o klucz, a może i płacić? To już u nas jest bardziej cywilizowanie. Zatankowałem, bo musiałem i śmigam sobie dalej.

Granica przeszła gładko, Wjazd do Czech robi dobre wrażenie. Asfalt niezły, na horyzoncie piękny zamek, chyba miejscowość Mikulov i brnę sobie dalej w kierunku Brna.

Z prędkością trzeba uważać, bo policja co kawałek się czai z fotoradarem i nawet poluje straż graniczna. Łapanka jakaś, czy tak mają na co dzień? W Czechach na drodze można spotkać więcej wypasionych fur niż w Austrii. Lansiarzy nie brakuje i chyba lubią przycisnąć, skoro tyle policji? Do Brna dobrnąłem popołudniem i zabrnąłem w samo centrum, a potem nie mogłem z niego wybrnąć. Musiałem się cofnąć na obwodnicę, by polecieć dalej.

Starówka w Brnie również piękna i byłem zaskoczony tym, że to takie śliczne zabytkowe miasto jest.

Znowu to uczucie, że muszę tu jeszcze kiedyś przyjechać na dłużej. Najlepiej z całą rodzinką. Cieszyć się z czegoś samemu nie jest tak fajnie, jak cieszyć się z najbliższymi. Tęsknie już za nimi.

Na obwodnicy olbrzymi korek. Jakiś wypadek i oba pasy w moją stronę zablokowane, to przeciskam się skrawkiem prawej strony. W końcu zjechałem do McDonalda na frytki. Może zanim skończę, to się trochę rozluźni? No i się rozluźniło. Między Brnem a Ołomuńcem dostałem niezłe omłoty. Droga z płyt betonowych. Prawy pas strasznie zniszczony, lewy lepszy, ale nie jestem w stanie jechać po czymś takim 130km/h, z wywalonymi tylnimi amortyzatorami. Wolniej nie mogę bo tamuje wtedy ruch, więc zmuszony jestem jechać tym prawym, zniszczonym przez ciężarówki. O mój biedny i tak obolały zadek, teraz zbiera raz za razem. Jakby mnie ktoś łopatą od tyłu okładał, ale stówkę trzymałem na budziku, by mnie ciężarówki nie rozjechały.

Za Olomoucem dalej była droga z płyt betonowych, ale w lepszym stanie i jechało się już w miarę przyzwoicie.

Do Cieszyna dojechałem już ciemną nocą . Do tej pory było w miarę ciepło, a teraz zrobiło się nagle zimno, mokro i deszczowo. Około 22-giej zadzwoniłem do żonki, że jestem już w Polsce, ale chyba nie pojadę już dalej. Zimno i ciemno jeszcze jakoś zniosę, ale deszczu w tych warunkach to już nie. Do tego kiepska widoczność, bo kask paruje, a jezdnia czarna i mokra. Burza mózgów, a właściwie, to mojego mózgu. Gdzie by się tu zatrzymać? Tego skiśniętego namiotu, to nie mam nawet co rozbijać, zatem zadzwoniłem do najbliższych starych dobrych przyjaciół, koło Kęt. Przyjmą mnie nawet w środku nocy.

Znowu wcisnąłem na siebie prawie wszystko co miałem, bo ziąb i wilgoć. Dobrze przynajmniej, że przestało padać, choć droga nadal mokra i śliska. W Bielsko Białej szukam zjazdu na drogę nr 52, a drogowskazy kierują mnie na Katowice. Jakieś roboty drogowe i droga zamknięta. Wjechałem w miasto i znowu znaki wyprowadziły mnie na Katowice. W nocy orientacja w terenie u mnie szwankuje i mogą mnie robić jak chcą. Zjechałem na Orlen i pytam jedynej dyżurującej pani, jak się dostać do Kęt? Pani za bardzo nie wie i mówi, żeby jechać na Tychy. Na Tychy? To już Nocka będę miał pod nosem, bo Raftersy chyba w Egipcie siedzą? Pytam się pani, jak lokalni ludzie jeżdżą, bo na pewno mają jakiś miejscowy objazd?

A no jakoś tam jeżdżą, odpowiedziała pani. Zmęczony byłem i znowu zacząłem marznąć, to moja wyrozumiałość nie była w najlepszej kondycji. Niech pan jedzie na centrum i tam się kogoś zapyta. Tak też zrobiłem i w samym centrum spotkałem łepków pod dyskoteką.

Powiedzieli, że owszem objazd jest, ale głównie dla ciężarówek, a osobowe mogą jechać. Jakiś most robią czy coś. Oczywiście drogowcy trzymają to w tajemnicy i cały ruch kierują na Tychy. W sumie to nawet dwa mosty były rozkopane. Objazd jednego był boczkiem, ale ten przed samymi Kętami, to już po jakichś dzikich wioskach. Nawet po jakiejś zaporze jeździłem w środku nocy.

Normalnie jazda z Cieszyna do Kęt trwa z godzinkę, a ja jechałem w tym ciemnym zimnie, całe dwie. Koniec czerwca, a temperatura jakby zaraz miało śniegiem sypnąć? Porąbało tą pogodę w tym roku.

Dojechałem gdzieś po północy. Wstyd mi było strasznie, o tej porze kogoś nachodzić.

W końcu normalny posiłek przy stole, ciepło, sucho i przytulnie. Szkoda tylko, że to nie w własnym kącie z własną rodzinką.

Pora spać….

 

Podsumowanie:

Przejechanych kilometrów : 854

Widzianych krajów: Austria, Czechy, Polska

AwariePuściły szczepy osłonki górnego tłumika i osłonka zaczęła hałasować.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin