Milena Wojtowicz Statystyka magii
Po „(Nie)Szczęśliwym trafie” oraz „Kocha? Lubi? Szanuje???” przyszedł czas na
opublikowanie trzeciej części trylogii fantasy pełnej ciepłego humoru...
Porządny rycerz powinien mieć tak ze dwa metry wzrostu, potężne bary, byczy
kark, parę kilo muskułów poupychanych w różnych miejscach i możliwie
olśniewającą aparycję. Takie elementy jak średnia inteligencja, mierne poczucie
humoru, mania prześladowcza i romantyczne spojrzenie na świat nie zawsze są
uwzględniane w opisach. Ale te cechy dotyczą każdego typowego rycerza.
Magowie powinni być egocentryczni, samolubni, natchnieni i żądni mocy. Powinni
działać z rozmachem. Mało kto wspomina o oślim uporze i umyśle ściśle ścisłym.
Ale prawie każdy mag taki jest.
Statystycznie rzecz biorąc statystyczny rycerz ma ze statystycznym magiem tyle
wspólnego co butelka z kalafiorem.
Nie wszyscy wierzą w statystyki.
Musiałek lord Wężogrodu uważał je za mało istotny element krajobrazu. Rzecz jasna
wiedział czym, mniej więcej, były i do czego, mniej więcej, służyły. Po prostu, gdy
obmyślał fortel mający pomóc mu w dostaniu się do zamku wroga, wiedza o
statystycznym powodzeniu tego typu przedsięwzięć niekoniecznie była mu
niezbędna. Musiałek zgadzał się z twierdzeniem, że wiedza jest potęgą. Zwłaszcza,
kiedy dotyczyła ona tajnych przejść do rzeczonego zamku.
Nieco innego zdania był Skarpeta LeFlądr. Jego zdaniem wiedza była potężna, jeśli
wiedziało się jak z niej korzystać. Jego prywatnym zdaniem, tych, co korzystali z niej
bez odpowiednich uprawnień należało wieszać za uszy nad stawem pełnym piranii.
Musiałek i Skarpeta znali się od momentu, gdy jeden z nich (do dziś nie
rozstrzygnięto który) przyłożył drugiemu grzechotką. To był początek wspaniałej
przyjaźni, która, wbrew statystykom, przetrwała chwilę, kiedy Musiałek został
rycerzem, a Skarpeta magiem i trwała nadal. Można nawet powiedzieć, że kwitła.
Obecnie kwitła w środku średnio miłego lasu, który był średnio ponury i średnio
radosny. Niektórzy bali się tu chodzić. Oni się nie bali.
Jakiś czas temu postanowili wyruszyć w podróż, razem i w tym samym kierunku,
chociaż przyświecały im różne cele. Musiałek szukał przygód, które mógłby
rozwiązać siłą lub sprytem. Skarpeta szukał tych, co jego zdaniem nie znali się na
wiedzy, żeby ich przekonać do nie korzystania z niej.
Jak dotąd, żaden z nich nie osiągnął celu.
Ta sytuacja mogła się wkrótce zmienić. Przede wszystkim dlatego, że w ciągu
ostatnich trzech godzin pięć razy przebiegł im drogę smok. Nie w jakichś wrogich
zamiarach - zdaje się, że nawet ich nie zauważył. Był zbyt zajęty gonieniem motylka.
- Myślisz, że to jakiś tutejszy zwyczaj? - spytał nieufnie Musiałek, gdy smok
przebiegł im drogę szósty raz.
- Nie - stwierdził stanowczo Skarpeta. - Myślę, że to jest smok goniący motylka.
- To może być pułapka. Wiesz, smok przebiega nam drogę sześć razy..
- Już siedem.
...siedem. A może nawet osiem. A za dziewiątym, kiedy już przestaniemy zwracać na
niego uwagę...- Trudno nie zwracać na niego uwagi. Raz nas prawie stratował.
- No to może myśli, że uznamy go za niegroźnego i wtedy, kiedy za tym
dziesiątym...
- Dziewiątym - poprawił mag.
- Co? - Musiałka wytrąciło z toku myślenia.
- Mówiłeś, ze za dziewiątym razem.
- Może być i za dziewiątym - zgodził się rycerz. - No i wtedy wybiegnie, niby za
motylkiem, a nagle hop! I rzuci się na nas. Ale my będziemy przygotowani -poklepał
rękojeść miecza. - Bestia nie wie, na kogo się porywa.
- Na moje oko - powiedział z namysłem Skarpeta - to on jest za mały, żeby porywać
się na przyjezdnych.
- To może być fortel. Najpierw jest mały smok, a potem nagle hop! I jest duży smok.
- Nie wygląda na takiego.
- Może współpracować z dużym smokiem. Wiesz, smoki to zmyślne bestie. Mógł
umówić się z jakimś dużym, że będzie nas zwodził tak długo, aż wpadniemy w zęby
tego dużego. A mały dostanie swoją część. Na przykład moją nogę i twoją rękę.
Szczerze mówiąc, to wygląda całkiem sympatycznie. I niegroźnie. Jak przerośnięty
kurczak z mordą jaszczurki. Takiej jaszczurki, co ma dziób.
- Pewnie żeby łatwiej odrywać od ciebie kawałki.
- Ja myślę - powiedział Skarpeta - że to jest po prostu mały smok, który chce się
pobawić z motylkiem.
- Być może - zgodził się niechętnie Musiałek. - To by oznaczało, że gdzieś tu jest jego
mamusia. I uważam, że miecz powinienem trzymać w pogotowiu.
Skarpeta wzruszył ramionami. Smok nie przebiegł im już drogi ani razu.
- Pewnie zorientował się, z kim ma do czynienia - stwierdził z satysfakcją Musiałek.
- Myślę, że po prostu złapał motylka - powiedział spokojnie mag.
Musiałek nabzdyczył się i próbował wymyślić jakąś ciętą ripostę. Nie zdążył, bo
dojeżdżali właśnie do rozstaju dróg, na którym wybuchło drobne zamieszanie.
Drobna anomalią statystyczną był fakt, że brali w nim udział: rosły młodzian w
koronie, czerwona papuga i szary wilkołak.
Papuga tarzała się po piasku i dostawała spazmów. Książę siedział na koniu z
wyrazem cierpienia na twarzy. Wilkołak przekonywał go, że nie wszystkie wilkołaki
są wegetarianami i któryś z jego kuzynów na pewno zjadłby ptaszka bez wahania.
Musiałek i Skarpeta zbliżyli się ostrożnie, zaintrygowani. Tamci nie zwrócili na nich
uwagi. Skarpeta chrząknął. Nie było żadnej reakcji.
- Przepraszam - powiedział głośno i wyraźnie. - Czy możemy w czymś pomóc?
Młodzieniec w koronie zwrócił na niego melancholijne spojrzenie.
- Nie - powiedział smutno. - Zgubiliśmy się.
- Mamy mapę - odparł Skarpeta, nie zwracając uwagi na szepty Musiałka, dotyczące
groźnych wilkołaków.
- Wcale się nie zgubiliśmy - wtrącił jednocześnie zirytowany wilkołak. - Ja doskonale
wiem gdzie jesteśmy i gdzie mamy jechać.
Na te słowa papuga przestała się tarzać i poderwała się na nogi.
- Wstrętny sabotażysta! - wrzasnęła. - Wcale nie chcesz mi pomóc! Chcesz, żeby mnie
ktoś zjadł, żebym ja nigdy nie była z powrotem księżniczką i żebym nigdy nie
poślubiła księcia, a ty sobie wrócisz do kucharki i będziesz jadł sałatkę z marchewki!
- wybuchła płaczem.
- Aż tak ci nie życzę - mruknął wilkołak. - Wystarczy, żeby ci odpadł język.
Wredny i podły tyran! Sadysta! Kat nieszczęsnych księżniczek rozwrzeszczała się
papuga.
Musiałek podjął decyzję i sięgnął po miecz.- Nikt nie będzie żadnych księżniczek
dręczył w mojej obecności - krzyknął i zamierzył się na wilkołaka, który wzdrygnął
się nerwowo. - Zapłacisz mi za to, podła kreaturo!
Papuga patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, młodzian w koronie się
zdziwił. Skarpeta próbował zatrzymać przyjaciela. Musiałek uniósł miecz w górę.
Spomiędzy drzew wybiegł smok goniący motylka. Na widok grupki na rozstaju
wyhamował i zamerdał ogonem. Potem zobaczył miecz w ręce Musiałka. Wystrzelił
jak strzała i znikł za horyzontem, wyrywając po drodze rycerzowi miecz i zabierając
broń ze sobą.
Przez chwilę wszyscy patrzyli za nim. Pierwszy otrząsnął się wilkołak, który nie
patrzył za smokiem, tylko upewniał się, że Musiałek nie ma drugiego miecza. Fakt,
że go nie miał, poprawił wilkołakowi humor.
- Mówiłem, że jesteśmy blisko - stwierdził.
Papuga otrząsnęła się z piasku.
- Może i nie jesteś sabotażystą, ale i tak wiem, że mi źle życzysz.
- Mam wrażenie - odezwał się nagle młodzieniec patrząc potępiająco na rycerza
- że to trochę nieładnie napadać znienacka na przypadkowych przechodniów.
To jest wilkołak, a nie żaden przypadkowy przechodzeń - zaprotestował Musiałek.
- Rasista - mruknął wilkołak.
- Mój przyjaciel - wyjaśnił Skarpeta - ma bardzo dobre serce i słysząc awanturę, żale
tej... - zająknął się - ..i wezwania pomocy, pośpieszył na ratunek.
- Najpierw należy myśleć, a dopiero potem, jeśli to absolutnie konieczne i nie ma
innych opcji, można użyć argumentów siłowych - odparł łagodnie ten w koronie.
Awantura - prychnęła śmiertelnie obrażona papuga. - Nie było żadnej awantury.
Najwyżej drobna sprzeczka. I do tego prywatna. Rodzinna.
- Rodzinna? - Skarpeta spojrzał z niedowierzaniem.
Papuga rzuciła mu niechętne spojrzenie.
- Wścibstwo jest nieeleganckie - dumnie przefrunęła na ramię młodzieńca. Jedźmy -
zażądała. - On pobiegł tam - machnęła skrzydłem.
- Tak się składa, że pobiegł w przeciwną stronę - wtrącił słodkim głosem wilkołak.
- Będziecie ścigać smoka? - zainteresował się Musiałek, nie zwracając uwagi na
szeptaną reprymendę maga. - On ma mój miecz. Trzeba go złapać.
- Po co? - zdziwił się młodzieniec.
- Żeby mu zabrać mój miecz!
- Pewnie już go zjadł - ucieszył się wilkołak. - Albo gdzieś zakopał. Innymi słowy:
miecz przepadł.
Musiałek się skrzywił.
- Nie mam drugiego.
- Tak mi przykro - zapewnił go wilkołak.
- Znacie tego smoka? - zainteresował się Skarpeta.
- Pośrednio - zbyła go papuga.
- Można tak powiedzieć - odparł młodzieniec.
- Całkiem dobrze - powiedział wilkołak.
- Bestia napada na podróżnych, co? - mrugnął porozumiewawczo Musiałek.
- Nooo... - wilkołak zawahał się chwilę. - Niezupełnie.
- Jak to niezupełnie?
- Nooo.. - wilkołak brnął dalej. - On nie ma nic przeciwko podróżnym jako takim.
Oczywiście niektórych aportuje. I lubi aportować broń. Ale ogólnie jest bardzo
życzliwy.
Młodzieniec w koronie zerknął na papugę.
- Chyba powinniśmy ruszać - westchnął.
Wilkołak bez słowa skierował swego konia w stronę, w którą podążył smok.- Co za
zbieg okoliczności - Skarpeta szturchnął Musiałka. - My też jedziemy w tamtą stronę.
Więc jeśli nie macie nic przeciwko...
- Mamy - mruknęła papuga.
- ... to przyłączymy się do was - zakończył mag.
Książę wzruszył ramionami.
- Jeśli wam się chce.
- Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Skarpeta LeFlądr, mag, a to mój dzielny
przyjaciel Musiałek z Wężogrodu.
- Mag? - zainteresował się słabo młodzieniec. - Jeśli jesteś magiem, to...
- Nie ma mowy - przerwała mu stanowczo papuga. - Nie pozwolę, żeby odczarował
mnie ktoś o imieniu Skarpeta.
- Trudno - młodzieniec nie przejął się zbytnio. - Jestem Lanfred, książę Zamku
Północnego, to - wskazał papugę - księżniczka Lucilla z Zamku Księżyca, a to mój
przyjaciel Stokrotka.
- Stokrotka? - zdziwił się mag.
- Skarpeta? - wilkołak uniósł brwi.
- Księżniczka? - dziwił się Musiałek, rozglądając się wokoło.
Papuga prychnęła.
- Za co ja tak cierpię?!?
Zaczarowana, co? - Skarpeta przyjrzał się jej uważnie. - Myślę, że mógłbym...
- Myślę, że nie - powiedziała zimno Lucilla. - Otrzymam pomoc od kogoś godnego
zaufania i o ładniejszym imieniu.
- Iskierka mówiła, że to się niekoniecznie może udać... - zaczął Stokrotka.
Papuga zgromiła go wzrokiem.
- Jeśli można - wtrącił Skarpeta - to kim jest Iskierka?
- Mamusią tego smoka - wyjaśnił Lanfred.
- Wielka, złośliwa smoczyca - powiedział Musiałek otwierając szeroko oczy.
- Nooo.. - wilkołak znowu się zawahał. - Tak też ją można określić.
- Jest niebezpieczna - kontynuował Musiałek.
Lanfred i Stokrotka pokiwali głowami.
- Wielka, wredna, niebezpieczna smoczyca zmiatająca jedną łapą całe wioski -ciągnął
Musiałek. - A ja nie mam miecza! Ten mały go zabrał! Na pewno w zmowie ze
smoczycą!
- Wątpię. Ona bardzo nie lubi, jak Amadeusz je żelastwo - westchnął wilkołak.
- Amadeusz? - Skarpeta lekko uniósł brwi.
- Smok. Tak ma na imię - wyjaśnił książę.
- To musi być oryginalna rodzinka.
- O tak - zgodził się Stokrotka. - I bardzo liczna.
Na środek drogi wyskoczyło coś średniego wzrostu, otulone od stóp do czubka
głowy w żelazo i z ognistym mieczem w dłoniach. Trudno było nie zauważyć, że ten
ktoś pod warstwą metalu z trudem utrzymuje równowagę.
- Stać!! - ryknęła postać strasznym głosem. - Stać, głupcy, którzy ośmielacie się... -
zachwiała się i runęła na twarz.
- Herbercie - powiedział smutno Lanfred - Czy nie uważasz, że taka zbroja to za
dużo dla kogoś, kto ma trzynaście lat ?
- Aha - przytaknął Stokrotka. - I miecz ci się pali.
Spod zbroi wyczołgał się piegowaty chłopiec.
- To specjalnie. Żeby Amadeusz nie zaaportował.
- Zrozumiałe. A czy ktoś ci tłumaczył, że ogień jest niebezpieczny? - zapytał ze
smutkiem wilkołak.
- Mali chłopcy chcą się bawić w bohaterów - wtrącił zniecierpliwiony Skarpeta.
- To normalne.
- Ja nie jestem żadnym zwyczajnym małym chłopcem, który bawi się w wojnę! -
zezłościł się Herbert. - Jestem uczniem samego Tygrysa, starożytnego boga wojny!
Lepiej z nim nie zadzieraj, bo zobaczysz!!!
- Tygrys... - Skarpeta zmarszczył brwi usiłując sobie coś przypomnieć.- Tatuś
Amadeusza - odparł Stokrotka. - Herbercie, zostaw to żelastwo i wsiadaj na konia.
Podwieziemy cię do domu.
Chłopiec zerknął na zbroję.
- Amadeusz...
- Tym lepiej - stwierdził stanowczo Stokrotka. - Mógłbyś, dla odmiany zająć się
szachami. Może to by cię uspokoiło.
W pewnym oddaleniu od podróżnych, na brzegu strumyka, Iskierka robiła
przepierkę. Polegało to na tym, że siedziała i patrzyła jak wszystko samo, przy
drobnej pomocy czarów, się pierze. Obok niej, wpatrując się ponuro w wodę, leżała i
machała nogami jedna z licznych kuzynek Tygrysa.
Miała na imię Czajka i była starożytną boginią chaosu. Była potężna, roztrzepana,
niezorganizowana i, co jest u bogów raczej nietypowe, strasznie nieśmiała. Oprócz
tego miała ogromny kompleks, wynikający z własnej chaotyczności. Jak wszyscy
bogowie, była też szalenie atrakcyjna, ale pomimo tego od paru tysięcy lat była
samotna, do czego wydatnie przyczynił się fakt, ze na dłuższą metę nikt, bóg czy
człowiek, nie był w stanie wytrzymać z huraganem. Była szczupła, średniego
wzrostu, miała śnieżnobiałą cerę, oczy nieokreślonego koloru i włosy w tonacji
brązowo-rudo-zielono-fioletowo-czarnej, kręcone i wiecznie rozczochrane. Ubrana
była w brązową sukienkę z asymetrycznie oddartym na wysokości kolan dołem i
krzywo oddartymi rękawami. O dziwo, buty nie były podarte.
- Nie widzę w niczym sensu - poskarżyła się.
- Jak masz widzieć sens, jak żyjesz w chaosie?! - zdziwiła się lekko Iskierka.
- Właściwie to nie mam szans - westchnęła ciężko Czajka. - Nie masz pojęcia jak
bycie kimś takim jak ja utrudnia życie.
- Tobie czy innym? - zainteresowała się wiedźma
- Innym niewątpliwie bardziej - przyznała bogini. - Ale mówimy o mnie.
- Fakt - zgodziła się Iskierka. - No i co z tobą?
- Odstraszam ludzi - wyznała Czajka.
Jeśli oczekiwała jakiejkolwiek reakcji, to zawiodła się. Skłonienie Iskierki do przejęcia
się czymś, co nie dotyczyło Amadeusza mogło być zaliczane do jednej z
bezsensownych pokut, wyznaczanych grzesznikom przez bogów obdarzonych zbyt
wielką wyobraźnią i zbyt małymi możliwościami eksperymentowania z gatunkiem
śmiertelnych.
- Aha - stwierdziła Iskierka.
- To pewnie przez to roztargnienie - ciągnęła Czajka. - Nie żebym się nimi zupełnie
nie przejmowała, tylko czasami kompletnie zapominam o tym, co ja potrafię. Wiesz,
życie z taką mocą to ogromna odpowiedzialność, a ja jestem nieodpowiednią osobą
do bycia odpowiedzialną. Nie żebym była nieodpowiedzialna. Po prostu tak jakoś
nie pasuję do tej roli.
Iskierka zastanowiła się przez chwilę, sięgając myślą do własnych doświadczeń.
- Spróbuj zepchnąć na kogoś odpowiedzialność.
- Mam antytalent do udawania bezradnego kurczątka.
- To nie jest niezbędna umiejętność.
- Można jeszcze wyłożyć karty na stół. Próbowałam.
- I co? - zainteresowała się przelotnie Iskierka.
- Czterdziestu trzech uciekło w ciągu dwudziestu czterech godzin, trzynastu
zemdlało, jeden chciał zostać męczennikiem i wiedział we mnie swoją szansę, a
dwóch zapytało czy małżeństwo ze mną gwarantuje władzę, jak nie nad światem, to
przynajmniej nad jego kawałkiem.
To rzeczywiście zniechęca - przyznała wiedźma. - A próbowałaś zwalić
odpowiedzialność na rodzinę?
- Moją rodzinę? Przecież ich widziałaś.
- Mnie się jakoś udaje.- Bo mój brat za tobą szaleje i będzie naprawiał każdy
idiotyzm. Chyba wiesz, że uczuć rodzinnych o podobnej temperaturze nikt u nas nie
przejawia.
- Wręcz przeciwnie. Wszyscy czujecie do siebie gorącą niechęć...
- Nie za mała taka jaskinia na smoczą rodzinę? - zatroskał się Musiałek oglądając
wejście do groty Tygrysa.
- Jest o wiele większa, niż się wydaje - poinformował Stokrotka przywiązując konie.
- A, kamuflaż - pokiwał głową Musiałek. - Sprytne smoki.
- Jesteście pewni, że możemy tam wejść bez szwanku dla zdrowia? - dopytywała się
podejrzliwie papuga. - Ten Syk...
- Jaki syk? - Skarpeta nadstawił uszu. - Nic nie słyszę.
- To jeszcze nic nie znaczy - powiedziała grobowo papuga. - On może się czaić w
ciemnościach, a kiedy już będziemy pewni, że nic nam nie zagraża, usłyszymy jego
śmiech!
Stokrotka i Lanfred wzdrygnęli się nerwowo. Skarpeta nie zareagował, bo nie miał
pojęcia o czym ona mówi. Musiałek pokiwał głową.
- Jeszcze jeden smok, co?
- Nooo, niezupełnie - powiedział Stokrotka.
- Jak to „niezupełnie”? - zdenerwował się rycerz. - Jest tym smokiem, czy nie?
- Noo..
Z jaskini rozległ się potężny ryk. Ziemia zatrzęsła się, kilka kamyczków spadło ze
skały. Z wejścia do pieczary wyfrunęła chmura pyłu wynosząc ze sobą
niewysokiego, poszarpanego stracha, z twarzy przypominającego jaszczurkę.
Upiór podniósł się, odkaszlnął parę razy i otrzepał poszarpany kubrak. Spojrzał na
oniemiałych podróżnych, którzy aż tak bardzo oniemiali nie byli. Musiałek w braku
miecza sięgnął po drąg, a Skarpeta odmawiał formuły ochronne.
- Gdzie ta wiedźma? - zapytał strach, spoglądając z niechęcią na jaskinię.
- Nie wiemy - odparł zgodnie z prawdą wilkołak.
- Niech to piekielne wymiary... - upiór uchylił się przed wylatującym z jaskini
kawałkiem kolumny, za którym podążała seria przekleństw w paru żywych i
jednym martwym języku.
Stokrotka zerknął w głąb.
- Jest zły?
Strach uśmiechnął się złośliwie.
- Spytaj go - poradził, chichocząc.
- Nie ma głupich - warknął Stokrotka.
- Twoja strata - upiór poderwał się do lotu. - Jak spotkacie wiedźmę, to jej powiedzcie
- kiwnął głową w stronę groty. - Miłej zabawy - dodał jeszcze złośliwie i odleciał.
- Co to było? - zapytał rycerz.
- To był Syk - poinformował Lanfred.
- Do środka lepiej nie wchodzić - Stokrotka zaczął odwiązywać konie. - Jak on jest
zły, to lepiej stąd znikać.
- O tak - poparła go Lucilla. - Nie chcę znowu spotykać się z tym gburem! Nie chciał
mnie odczarować i jeszcze zranił moje uczucia! Ach, jakże głęboko mnie zranił.
- Nikt nie będzie w mojej obecności ranił ko.. nikogo! - oświadczył Musiałek, złapał
drąg i wbiegł do groty.
- Stój!!! - wrzasnął za nim wilkołak.
- Przepadł - oznajmiła Lucilla.
- Jak to przepadł? - zirytował się Skarpeta. - To jest mój przyjaciel, nie pozwolę
żadnym smokom go pożreć - ruszył do groty.
Stokrotka i Lanfred wymienili spojrzenia.
- Honor rycerza nakazuje.. - mruknął książę.
- Nakazuje elementarna przyzwoitość i humanitaryzm - przerwał mu wilkołak. -Hej,
ty, Skarpeta, czekaj, idziemy z tobą!- Wy nie mówicie poważnie? - papuga wpadła w
histerię. - Nie możecie tam wejść!! Tam jest ten potwór!
- Możesz zaczekać - zaproponował Lanfred.
- Ale tu może wrócić ten drugi potwór!!!!
- To siedź cicho, bo go rozwścieczysz jeszcze bardziej...
Od kilku godzin Tygrys tkwił w sali tronowej wpatrując się w swój kryształ. W
czasie tych kilku godzin jego nastrój przechodził stopniowo przez stadia
niedowierzania, rozbawienia, szoku i straszliwej wściekłości. Każde z tych stadiów
wywarło jakiś wpływ na wygląd komnaty, która w chwili obecnej stanowiła
profesjonalnie urządzone pobojowisko. Cały pozostał tylko kryształ, w który
starożytny bóg wojny patrzył z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
Mniej więcej w tym momencie przez rozwalone drzwi wpadł Musiałek z kijem w
ręku. Rozejrzał się po komnacie i zadał inteligentne pytanie:
- Gdzie smok?
- Nie ma - odpowiedział zajęty swoimi sprawami Tygrys. Po chwili coś do niego
dotarło, podniósł głowę i spojrzał na rycerza. - A po co ci?
- Będę z nim walczył w obronie niewinnych istot!
- Aha - Tygrys pstryknął palcami i Musiałek znikł.
Skarpeta stanął w drzwiach akurat w momencie, gdy jego przyjaciel rozpływał się w
obłoczku kurzu.
- Jak śmiesz! - zaczął wypowiadać zaklęcie, ale nie skończył, bo Tygrys znowu
pstryknął palcami.
- A ona twierdzi, że nie troszczę się o własne dziecko - mruknął.
Lanfred, Stokrotka i papuga, którzy właśnie stanęli w drzwiach podjęli próbę
dyskretnego wycofania się. Tygrys odwrócił się i spojrzał wprost na nich.
- A, to wy - stwierdził obojętnie. - Miło was widzieć.
...
sunzi