Nowy5(1).txt

(18 KB) Pobierz
RZYM
Neotenia
Z poczštku nie wyglšdało ludzko. Nie wyglšdało nawet jak co, co żyje. Wyglšdało jak kupka brudnych szmat, które kto cisnšł u podstawy filara Cambie. Gerry Fischer nie spojrzałby na niš drugi raz, gdyby Skytrain nie przemknšł z sykiem nad jego głowš w odpowiednim momencie, zalewajšc okolicę migajšcymi pasami wiatła.
   Stał i patrzył. Oczy odpowiadały mu spojrzeniem, na przemian wyłaniajšc się z cienia i ponownie w nim tonšc.
   Nie poruszył się, dopóki pocišg nie odjechał po swych nadziemnych torach. wiat powrócił do odcieni jednostajnej, burej szaroci. Chodnik. Cišgnšcy się poniżej torów pas kurzu, poszarzałego i usychajšcego od niezliczonej iloci opadów betonowego pyłu. Neony i lasery Dzielnicy Komercyjnej odbijajšce się słabo na wiszšcych nisko chmurach.
   I to co z oczami, ta kupka szmat przy filarze. Chłopiec.
   Mały chłopiec.
   To włanie robisz, gdy naprawdę kogo kochasz, jak zawsze mawiała Cień. Koniec końców, dzieciak mógłby tu umrzeć.
   - Wszystko w porzšdku? - zapytał wreszcie.
   Kupka szmat poruszyła się nieco i jęknęła.
   - Wszystko dobrze. Nie zrobię ci krzywdy.
   - Zgubiłem się - powiedziała kupka bardzo dziwnym głosem.
   Fischer postšpił krok naprzód.
   - Jeste uchodcš? - najbliższy pas terenu przeznaczony dla uchodców znajdował się w odległoci ponad stu kilometrów i był dobrze strzeżony, ale czasem komu udawało się wydostać na zewnštrz.
   Oczy przetoczyły się z jednej strony na drugš: nie.
   Ale też, pomylał Fischer, co innego miał powiedzieć? Może boi się, że go wydam.
   - Gdzie mieszkasz? - zapytał, uważnie słuchajšc odpowiedzi.
   - Orlando.
   W tym głosie nie było naleciałoci azjatyckich czy hindi. Kiedy Fischer był dzieckiem, jego matka zawsze powtarzała mu, że nieszczęcia nie zważajš na kolor skóry, lecz on wiedział teraz swoje. Dzieciak brzmiał jak rodowity mieszkaniec N'Am; a więc nie był uchodcš. Co znaczy, że kto pewnie będzie go szukał.
   Co w pewnym sensie wydawało się zbyt...
   Przestań.
   - Orlando - powtórzył na głos. - Naprawdę się zgubiłe. Gdzie twoja mama i tata?
   - Hotel. - Kupka szmat oderwała się od filara i przysunęła bliżej. - Vanceattle - słowa wydawały się wiszczšce, jakby dzieciak mówił przez zatoki. Może miał ten, ten - Fischer szukał właciwego okrelenia - rozszczep podniebienia czy co takiego.
   - Vanceattle? Który?
   Wzruszenie ramionami.
   - Nie masz zegarka?
   - Zgubiłem go.
   Musisz mu pomóc, powiedziała Cień.
   - No więc, um, posłuchaj. - Fischer potarł skronie. - Mieszkam niedaleko stšd. Możemy stamtšd zadzwonić.
   Nie było znów tak wielu Vanceattle w położonej niżej częci kontynentu. Policja wcale nie musiała się dowiedzieć. A nawet jeli się dowie, nie będzie mogła postawić mu zarzutów. Nie za co takiego. Co niby miał zrobić, zostawić dzieciaka na pastwę złodziei organów?
   - Jestem Gerry - powiedział Fischer.
   - Kevin.
   Kevin wyglšdał na jakie dziewięć, dziesięć lat. W każdym razie wydawał się doć duży, by wiedzieć jak korzystać w publicznego terminalu. Ale było z nim co nie tak. Był zbyt wysoki i zbyt chudy, a gdy się poruszał, plštały mu się ręce i nogi. Może miał jaki uraz mózgu. Może był jednym z tych nanotechnologicznych dzieci, które się nie udały. A może po prostu jego matka, będšc w cišży, spędzała zbyt wiele czasu na zewnštrz.
   Fischer zaprowadził Kevina do dwupokojowego mieszkania, którego był współwłacicielem. Nie pytajšc o pozwolenie, chłopiec padł na kanapę. Fischer zajrzał do lodówki: piwo korzenne. Dzieciak przyjšł je z nerwowym umiechem. Mężczyzna usiadł obok i uspokajajšcym gestem położył mu dłoń na udzie.
   Z twarzy Kevina zniknšł wszelki wyraz, jakby kto wycišgnšł korek.
   No dalej, powiedziała Cień. Przecież się nie skarży, prawda?
   Ubranie Kevina było brudne. Jego spodnie pokrywało zaschnięte błoto. Fischer wycišgnšł rękę i zaczšł je odrywać.
   - Trzeba zdjšć z ciebie te ciuchy. Umyć cię trochę. Możemy tu brać prysznic tylko w dni parzyste, ale zawsze możesz umyć się gšbkš...
   Kevin siedział bez ruchu. Jednš rękš ciskał swój napój, kociste palce porobiły wgniecenia w plastiku; druga spoczywała na kanapie.
   Fischer umiechnšł się.
   - Wszystko w porzšdku. To włanie robisz, gdy naprawdę...
   Kevin wbił wzrok w podłogę i zaczšł się trzšć.
   Fischer odnalazł rozporek, pocišgnšł. Nacisnšł delikatnie.
   - Wszystko w porzšdku. Wszystko w porzšdku. Nie martw się.
   Kevin przestał się trzšć. Kevin uniósł wzrok i umiechnšł się.
   - To nie ja powinienem się martwić, dupku - powiedział wiszczšcym, dziecięcym głosem.
   Wstrzšs rzucił Fischera na podłogę. Po chwili wpatrywał się w sufit, a drżšce ręce w magiczny sposób stały się niemożliwym do uniesienia balastem. Jego cały system nerwowy bzyczał niczym umieszczona we wnętrzu ciała sieć drutów wysokiego napięcia.
   Pucił mu pęcherz. Ciepła, mokra plama rozlała się na wysokoci jego krocza.
   Kevin stanšł nad nim i spojrzał w dół, w jego ruchach nie było już ladu niezgrabnoci. W jednej ręce wcišż ciskał plastikowy kubek. W drugiej tkwiła elektryczna pałka.
   Powoli i z pełnš premedytacjš Kevin odwrócił pojemnik z napojem do góry dnem. Fischer przyglšdał się, jak płyn cieka falujšcš strużkš niemal od niechcenia i rozbryzguje się na jego twarzy. Zapiekły go oczy; Kevin stał się niewyranš, patykowatš plamš za mgłš łagodnego kwasu. Fischer spróbował zamrugać, potem jeszcze raz i wreszcie mu się udało.
   Jedna z nóg Kevina uniosła się do kopnięcia.
   - Geraldzie Fischerze, jeste aresztowany...
   Wystrzeliła do przodu. Bok Fischera eksplodował bólem.
   - ...za czyn lubieżny względem nieletniego...
   Uniosła się. I wystrzeliła. Ból.
   - ...zgodnie z paragrafami 151 i 152 Kodeksu Karnego N'Am Pacific.
   Dziecko uklękło i popatrzyło mu w twarz ze złociš. Z bliska cechy charakterystyczne były idealnie widoczne: głębia spojrzenia, wielkoć porów w skórze, plastyczna sprężystoć dorosłego ciała przesiškniętego substancjami hamujšcymi działanie androgenów.
   - Nie wspominajšc już o naruszeniu kolejnego zakazu zbliżania się - dodał Kevin.
   Ile czasu? Fischer zastanawiał się z roztargnieniem. Szok nerwowy sprawił, że cały wiat jawił mu się jakby za mgłš. Ile miesięcy potrzeba, by zahamować rozwój i na powrót zamienić mężczyznę w dziecko?
   - Masz prawo do... A, pieprzyć to.
   I ile czasu potrzeba, by odwrócić tę przemianę? Czy Kevin w ogóle może jeszcze dorosnšć?
   - Znasz swoje jebane prawa lepiej niż ja.
   To wcale się nie dzieje. Policja nie posunęłaby się aż tak daleko, nie ma na to pieniędzy, a zresztš po co? Jakim cudem ktokolwiek byłby skłonny dać się tak zmienić? Tylko po to, by dorwać Gerry'ego Fischera? Dlaczego?
   - Chyba powinienem cię zgłosić, prawda? Ale z drugiej strony może pozwolę ci poleżeć jeszcze chwilę we własnych szczynach...
   Z jakiego powodu odniósł wrażenie, że Kevin cierpi bardziej niż on. To nie miało sensu.
   Wszystko w porzšdku, powiedziała łagodnie Cień. To nie twoja wina. Oni po prostu nie rozumiejš.
   Kevin znów go kopał, ale Fischer prawie tego nie czuł. Próbował co powiedzieć, cokolwiek, co sprawiłoby, że jego oprawca poczuje się lepiej, ale jego nerwy ruchowe wcišż były przypalone.
   Mógł za to płakać. Odpowiadały za to inne połšczenia nerwowe.
Tym razem było inaczej. Zaczęło się tak samo; skanowanie, pobieranie próbek i bicie, potem jednak zabrano go, umyto i wsadzono do bocznego pomieszczenia. Dwóch strażników usadziło go przy stole naprzeciwko przysadzistego, małego człowieczka o twarzy usianej pieprzykami.
   - Witaj, Gerry - powiedział, udajšc, że nie zauważa obrażeń Fischera. - Jestem doktor Scanlon.
   - Jeste psychiatrš.
   - Właciwie to jestem raczej kim w rodzaju mechanika - wykrzywił twarz w nadętym umieszku mówišcym: Włanie wykazałem się niesamowitš błyskotliwociš, ale pewnie i tak jeste zbyt głupi, by zrozumieć mój żart, Fischer doszedł do wniosku, że nie przepada za Scanlonem.
   Mimo to, tacy jak on bywali już wczeniej przydatni, z tymi całymi ich pogadankami o zdolnoci do składania zeznań" i odpowiedzialnoci karnej". Fischer nauczył się, że tak naprawdę nie chodziło o to, co się zrobiło, a dlaczego. Jeli zrobiłe co dlatego, że jeste zły, to znajdowałe się w niezłych tarapatach. Jeli jednak zrobiłe dokładnie to samo dlatego, że jeste chory, to czasami lekarze cię kryli. Fischer nauczył się, jak być chorym.
   Scanlon wycišgnšł opaskę z kieszeni na piersi.
   - Gerry, chciałbym chwilkę z tobš porozmawiać. Czy mógłby to dla mnie założyć?
   Wnętrze opaski było usiane czujnikami. Po założeniu chłodziła Fischerowi czoło. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie dostrzegł żadnych monitorów ani odczytów.
   - wietnie - Scanlon skinšł głowš na strażników. Poczekał, aż wyjdš i dopiero wtedy odezwał się ponownie.
   - Dziwny z ciebie człowiek, Gerry Fischerze. Nie trafiamy na zbyt wielu takich, jak ty.
   - Inni lekarze nie podzielali tego zdania.
   - Naprawdę? A co takiego mówili?
   - Mówili, że jestem typowy. Mówili, że mnóstwo tych od 151 kierowało się takimi samymi pobudkami.
   Scanlon pochylił się.
   - Cóż, no wiesz, to prawda. To klasyczne teksty: Uczyłem jš o jej budzšcej się seksualnoci, doktorze". Zadaniem rodziców jest uczyć swe dzieci, doktorze". Szkoły też nie lubiš, a przecież to dla ich dobra".
   - Nigdy nie mówiłem niczego takiego. Nie mam nawet dzieci.
   - Nie, nie masz. Ale chodzi o to, że pedofile często twierdzš, że działajš w jak najlepiej pojętym interesie dzieci. Albo, jak wolisz, zamieniajš wykorzystywanie seksualne w czyn altruistyczny.
   - To nie jest wykorzystywanie. To co, co robisz, gdy naprawdę kogo kochasz.
   Scanlon odchylił się na krzele i przez kilka chwil wpatrywał się intensywnie w Fischera.
   - To włanie jest takie intere...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin