Nowy6(1).txt

(22 KB) Pobierz
Przez chwilę trwało krótkie połšczenie. Spocony, zakrwawiony, ranny  to będzie mieszanka 
z piekła rodem. Ta myl pojawiła się jakby znikšd, zajaniała w umyle całej czwórki 
przez chwilę cynicznego rozbawienia. Jednoć poprzedniej osobowoci Wędrownika została 
utracona i przez chwilę na łšce widać było po prostu trzy zwierzęta liżšce pysk czwartego. 
Wędrownik rozejrzał się dookoła nowymi oczyma. Dezintegracja trwała tylko kilka minut. 
Ranny z dziesištego pułku piechoty był taki sam jak przedtem. Słudzy Ociosa wcišż zajęci 
byli przeglšdaniem ładunku przybysza z wysoka. Jaqueramaphan powoli wycofywał się, 
na jego pyskach malował się wyraz zdziwienia i strachu. Wędrownik pochylił głowę 
i szepnšł do niego: 
 Nie zdradzę cię, Skrybo. Szpieg zamarł w bezruchu. 
 Czy to ty, Wędrowniku? 
 Mniej więcej  wcišż Wędrownik, ale już nie Wickwrackrum. 
 Jak mogłe zrobić co takiego? Przed chwilš straciłe... 
 Pamiętasz, że jestem pielgrzymem? Przez całe życie zdarzajš nam się podobne rzeczy. 
 W jego głosie brzmiał sarkazm, gdy niemal przytaczał komunał wygłoszony wczeniej 
przez samego Jaqueramaphana. Ale przecież była w tym jaka prawda. Obecnie Wędrownik 
Wickwrack... strup znowu czuł się pełnš osobš. Może ta nowa kombinacja miała przed sobš 
przyszłoć. 
 Hm. Cóż, oczywicie... Co teraz zrobimy?  Szpieg spoglšdał nerwowo we wszystkie 
strony, ale para oczu zwróconych na Wędrownika wyrażała największy niepokój. 
Teraz Wędrownik czuł się zakłopotany. Co on tu robi? Czy przed chwilš zabił dziwnego 
wroga... Nie. To zrobił pułk piechoty. On nie miał i nie będzie miał z tym nic wspólnego, 
niezależnie od wspomnień członka ze strupem na zadzie. Przyszedł tu wraz ze Skrybš, aby... 
uwolnić obcego, jeli okaże się to możliwe. Wędrownik uchwycił się tego wspomnienia 
i starał się nie błšdzić mylami. Wydało mu się ono prawdziwš czšstkš dawnej tożsamoci, 
którš za wszelkš cenę musiał zachować. Spojrzał w stronę, gdzie po raz ostatni widział fragment 
gocia z nieba. Białe kurtki i cišgnięte przez niego nosze zniknęły z pola widzenia, ale 
on szedł za nim właciwym tropem. 
 Wcišż możemy odbić tego, który przeżył  odezwał się do Jaqueramaphana. 
Skryba przysunšł się bokiem do niego. Nie było już w nim poczštkowego entuzjazmu. 
 Id pierwszy, przyjacielu. 
Wickwrackstrup wygładził mundury bojowe i otrzepał je z zaschłej krwi, a następnie 
ruszył wyniosłym krokiem przez łškę, mijajšc w odległoci nie większej niż sto jardów grupę 
sług Ociosa zgromadzonych wokół wrogiego obiektu... wokół latajšcego domu. Zasalutował 
im, czego nie zauważyli, Jaqueramaphan za podšżył w lad za nim, niosšc dwie kusze. Starał 
się, jak mógł, naladować sztywny i dumny chód Wędrownika, ale nie miał do tego właciwych 
członków. 
Po zejciu z obstawionego wojskiem zbocza zanurzyli się w cień. Odgłosy dochodzšce 
z miejsca, gdzie zgromadzono rannych, były coraz cichsze. Po chwili Wickwrackstrup ruszył 

przyspieszonym krokiem, w dół po stromej cieżce, przeskakujšc od zakosu do zakosu. 
Z tego miejsca mógł dojrzeć port; łodzie wcišż były przycumowane do mola i nie panował 
tam zbyt duży ruch. Idšcy za nim Skryba bełkotał nerwowo do siebie. Wędrownik przeszedł 
do biegu, jego pewnoć siebie była spowodowana normalnymi zaburzeniami osobowoci, 
charakterystycznymi dla nowików. Nowy członek, ten ze strupem na zadzie, wczeniej wchodził 
w skład oficera piechoty. Znał rozkład portowych nabrzeży i zamku, a także wszystkie 
przewidziane na ten dzień hasła umożliwiajšce przejcie przez kordony straży. 
Jeszcze dwa zakręty i dopędzili sługę Ociosa cišgnšcego prymitywnie sklecone nosze. 
 Czołem!  zawołał Wędrownik.  Lord Stal przesyła przez nas nowe rozkazy. 
Jaki nie znany mu wczeniej dreszcz przebiegł ciała na pierwsze wspomnienie tego 
imienia. Sługa upucił nosze i obrócił się. Wickwrackstrup nie znał jego imienia, ale pamiętał 
postać: wysokiej rangi arogancki sukinsyn. Fakt, że sam cišgnšł nosze, był dla niego nie lada 
zaskoczeniem. 
Wędrownik zatrzymał się zaledwie dwiecie jardów od białych kurtek. Jaqueramaphan 
przyglšdał się wszystkiemu z miejsca znajdujšcego się o jeden zakręt wyżej. Nie było widać, 
że ma ze sobš kusze. Sługa spoglšdał nerwowo to na Wędrownika, to na Skrybę. 
 Czego chcecie? 
Czy już ich podejrzewał? Nieważne. Wickwrackstrup już rwał się do zabijania... i nagle 
zaczšł widzieć poczwórnie, a jego umysł został zmšcony przez zawroty charakterystyczne 
dla nowika. Teraz, kiedy zdecydował się zabić, strach nowego członka przed dokonaniem 
takiego czynu spowodował chwilowy rozpad osobowoci. Cholera! Wickwrackstrup gwałtownie 
szukał w głowie słów, które mógłby wypowiedzieć. Gdy już nie mylał 
o morderstwie, nowe wspomnienia znacznie mu to ułatwiły. 
 Lord Stal pragnie, by to stworzenie zostało przez nas dostarczone do portu. A wy... wy, 
panie, winnicie wrócić do latajšcego obiektu najedcy. 
Białe kurtki oblizał wargi. Szybko omiótł wzrokiem mundury Wędrownika i Skryby. 
 Oszuci!  wrzasnšł, jednoczenie wysyłajšc jednego ze swych członków w stronę noszy. 
Na przedniej łapie atakujšcego zalniły metalowe szpony. Zabije przybysza! 
Z góry dał się słyszeć odgłos spuszczanej cięciwy i biegnšcy w stronę noszy upadł na 
ziemię. Drzewce bełtu wystawało mu z oka. Wickwrackstrup zaatakował pozostałych, wypychajšc 
członka z okaleczonym zadem na sam przód. Poczuł nagły zawrót głowy, ale po chwili 
znów zapanował nad sobš całkowicie i wydał miertelny okrzyk. Dwie sfory starły się ze 
sobš. Strup przyparł dwóch osobników sługi do skraju cieżki. Obaj zostali natychmiast przeszyci 
strzałami. Wic, Kw i Rack zakręcili młynka toporami, siekšc wszystko, co jeszcze 
trzymało się na nogach. 
Po chwili zapadła cisza i Wędrownik znów mógł swobodnie myleć. Trzech członków 
sługi leżało skręconych na cieżce, niedaleko miejsca, gdzie Strup zabił pozostałych. Żaden 
nie pozostał przy życiu, sługa został całkowicie zgładzony i on był za to odpowiedzialny. 
Przysiadł na ziemi, znowu widzšc wszystko poczwórnie. 
 Popatrz na przybysza. Wcišż żyje  odezwał się Skryba. Stał wokół noszy, obwšchujšc 
ciało stwora przypominajšcego modliszkę.  Ale jest nieprzytomny.  Schwycił pręty noszy 
w szczęki i spojrzał na Wędrownika.  Co... co teraz, Pielgrzymie? 
Wędrownik leżał w kurzu drogi, starajšc się odzyskać władzę nad umysłem. Włanie, co 

teraz? Jak zdołał się wpakować w tę kabałę? Zamieszanie powstałe na skutek zmiany składu 
było jedynym wyjanieniem. Chyba zapomniał, z jakich powodów uratowanie przybysza 
z nieba wczeniej wydawało mu się niemożliwe. A teraz znalazł się już w straszliwych tarapatach 
bez możliwoci wyplštania się z opałów. A niech to! Jeden z jego osobników poczołgał 
się do skraju cieżki i rozejrzał się dookoła. Nie wyglšdało na to, aby zwrócili na 
siebie czyjš uwagę. W porcie łodzie wcišż były puste, większoć żołnierzy piechoty znajdowała 
się na wzgórzach. Bez wštpienia Słudzy przetransportowali ciała nieżywych do przybrzeżnego 
fortu. Kiedy więc planowali przewiezienie ich przez cieninę na Ukrytš Wyspę? 
Czy czekali na przybycie tego, który przed chwilš został przez nich zabity? 
 Może uda nam się ukrać jakie łodzie i zbiec na południe  odezwał się Skryba. Co za 
zmylny goć! Czyżby nie wiedział, że port otoczony jest liniami straży. Mimo że znali 
wszystkie hasła, natychmiast po przejciu takiej linii wiadomoć o tym dotrze do dowódców. 
Szansa powodzenia akcji wynosiła jeden na milion. Ale zanim Strup stał się jego częciš, 
w ogóle jej nie było. 
Przyjrzał się stworzeniu leżšcemu na noszach. Takie dziwaczne, a jednak prawdziwe. 
Ale nie tylko samo stworzenie mogło przyprawić o zdumienie, aczkolwiek jego niezwykłoć 
najbardziej rzucała się w oczy. Jego pokrwawione ubranie wykonane było 
z najdelikatniejszej tkaniny, jakš kiedykolwiek Pielgrzym miał okazję widzieć. Obok ciała 
dziwacznego stworzenia leżała różowa poduszka z niezwykle wypracowanymi ornamentami. 
Patrzšc pod odpowiednim kštem, zdał sobie sprawę, że było to dzieło sztuki  na poduszce 
wyhaftowano zwierzę o strasznie długim pysku. 
Ucieczka przez port miała minimalnš szansę powodzenia, ale niektóre wygrane warte były 
takiego ryzyka. 
 ...Podejdziemy kawałeczek dalej  powiedział. 
Jaqueramaphan cišgnšł nosze. Wickwrackstrup kroczył przed nim, starajšc się sprawiać 
wrażenie niezwykle ważnego oficera. Ze Strupem jako członkiem nie było to zbyt trudne, 
gdyż był on niemal wzorcem wojskowej kompetencji. Tylko będšc wewnštrz sfory, można 
było zorientować się w jej słabociach. 
Znajdowali się już niemal na poziomie morza. 
cieżka była teraz szersza i miała prowizorycznš nawierzchnię. Wiedział, że gdzie ponad 
nimi, ukryty za drzewami, znajduje się portowy fort. Słońce przemieszczało się po 
wschodniej częci nieba. Wszędzie rosło pełno kwiatów, białych, czerwonych i fioletowych, 
ich pęki powiewały poruszane silnš bryzš  arktyczna rolinnoć starała się jak najlepiej wykorzystać 
długie letnie dni. Idšc po zalanym słońcem bruku, można było niemal zapomnieć 
o zasadzce na wzgórzach. 
Za chwilę natknš się na pierwszš linię straży. Linie i piercienie były ciekawymi tworami. 
Nie charakteryzowały się zbyt rozwiniętym umysłem, lecz były to największe, w miarę 
normalnie funkcjonujšce sfory, spotykane poza strefš zwrotnikowš. Kršżyły opowieci 
o liniach długoci dziesięciu mil, składajšcych się z tysięcy członków. Największa, jakš 
Wędrownik widział na własne oczy, nie liczyła więcej niż stu. Należało wzišć grupę całkiem 
normalnych osobników i tak ich wyszkolić, aby mogli funkcjonować, tworzšc długi szereg, 
nie jako sfora, lecz jako indywidualni członkowie. Jeli odległoć dzielšca pojedynczego 

osobnika od jego najbliższych sšsiadów nie była więk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin