Kim jest Gillan? Dotarłam do miejsca, które choć otoczone murem, nie było przykryte dachem. Blade, żółtawe wiatło raczej ukrywało niż ujawniało to, co się tu znajdowało. Zatrzymałam się tuż przed wejciem i obejrzałam się. - Gillan? - Po raz pierwszy moje usta poruszyły się i wydobył się z nich jaki dwięk. I ten dwięk w zalanym wiatłem miejscu zabrzmiał niezwykle głono, rwšc i miażdżšc jakie odwieczne więzy. Musiałam szybko zatkać uszy przed widrujšcymi echami, które obudziłam. Moje imię wróciło do mnie zniekształcone i zmienione nie do poznania. Przybyły w odpowiedzi na wezwanie, przechodzšc przez żółtawy blask, jedna, druga... coraz więcej, aż stanęły nie kończšcym się szeregiem, ginšcym w mroku. Sto zwierciadeł, stokrotnie powtarzajšcych odbicie! A każda była taka sama jak jej towarzyszki. Smukłe ciało, biała skóra z ledwie widocznš na żebrach pręgš od alizońskiego miecza, na ramieniu lady kłów, obie rany gojšce się lub zagojone. Ciemne włosy spływajšce z uniesionej wysoko głowy... Zobaczyłam siebie, lecz nie raz, tylko wiele, wiele, wiele razy! I one wszystkie, mówišc niezliczonym mnóstwem głosów, udzieliły mi jednej i tej samej odpowiedzi: - Jestem tutaj. Przedtem były nas dwie, a teraz wyglšdało na to, że cała gromada! To, co tworzyło Gillan, rozszczepiło się, połamało i zostało rzucone na wiatry, żeby już nigdy znów się nie połšczyć. Stałam tak, obserwujšc cały ten tłum, a niezaspokojone pragnienie paliło mnie jak goršczka. Albowiem nie znałam żadnego czaru czy zaklęcia, które z powrotem przycišgnęłoby do mnie tę rozmnożonš Gillan. Wydawało mi się, że poczštkowo wszystkie te odłamki patrzyły na mnie bezmylnie jak ciała bez dusz i umysłów. A potem w ich oczach pojawił się wyraz wrogoci do mnie. Nie miałam przeciwnika, a słowa, które same wyrwały mi się z ust, były nie przemylanym protestem... - Jestemy jednš Gillan! - Jest nas wiele - zaprzeczyły. - Jestemy jednš Gillan! - Nie ustępowałam, jakbym przez samo to stwierdzenie mogła zmienić słowa w fakt. Szereg identycznych postaci drgnšł, głowy odwróciły się ode mnie. Zaczynały wracać do żółtawej powiaty - odchodziły! Rzuciłam się ku nim, uczepiłam najbliższej Gillan i trzymałam resztkami sił. Miałam wrażenie, że zacisnęłam palce na gładkim, zimnym kamieniu, martwym i wrogim ciału, które go dotykało. A wtedy ta Gillan spojrzała na mnie. Stała, nawet nie próbujšc się uwolnić, jakby była bezdusznym stworem, posłusznym woli każdego. Nie wiem, czego się wtedy spodziewałam? Że mogłaby zlać się ze mnš w jedno i choć w niewielkim stopniu zaspokoić moje pragnienie? Lecz nic nie zaszło poza tym, że została sama z całej gromady. - To nie jest Gillan. Usłyszałam znów słowa, które wstrzšsnęły powietrzem kamiennego kręgu. Z zaskoczenia rozluniłam uchwyt i rozejrzałam się dookoła. Kto to powiedział?! Cień? Nie, ta postać wyglšdała na bardziej materialnš od cienia. Była jednak ciemna, dostrzegalna tylko w strefie mroku, w miejscu oczu wieciły dwie zielone iskierki. Ta sylwetka postrzegana na tle muru rozpływała się i zmieniała na moich oczach. Czasami stał tam człowiek, kiedy indziej za zwierzę albo potwór. - Sš tylko dwie prawdziwe Gillan - wyjaniła syczšcym szeptem. - Ty i ta, której szukasz. I to włanie jš musisz znaleć. - Ale... - urwałam i ponownie spojrzałam w stronę licznej gromady moich sobowtórów. Ta, którš złapałam, powoli gasła, pogršżajšc się w lad za swymi siostrami w żółtawym blasku. - Jest ukryta, jedna sporód wielu - poinformował mnie cień. - A jak rozpoznam tę prawdziwš? - Dzięki swojej mocy, jeli użyjesz jej jak należy. - Jak? - To już twoja sprawa i tajemnica, Gillan. Czas nagli. Jeżeli pozostaniesz tutaj za długo, zgubisz się, staniesz się jednš z tłumu... Nie mogłam już polegać na niewidzialnej więzi ani na pragnieniu, które mnie tutaj doprowadziło. Wydawało mi się, że zostałam przywišzana tylko do tego miejsca, a nie do jakiej innej Gillan. Nagle... Szybko odwróciłam się do cienia stojšcego przy bramie. Pojawili się tam łowcy! Ci, którzy przez cały czas, odkšd wynurzyłam się w widmowym lesie, szli moim tropem. I cień to zrozumiał. Odwrócił głowę, iskierki oczu zgasły. Ciemna sylwetka zmieniła kształt, stała się prężšcym do skoku kotem. Kotem?! Przez bramę wlazł wielonogi stwór. Trochę przypominał pajška i był większy od górskiego psa. Podcišgnšł pod siebie nogi, jakby zamierzał skoczyć. W tej samej chwili cień kota zaatakował go łapš. Nowo przybyły potwór zadziwiajšco szybko odskoczył, unikajšc ciosu. - Znajd... Gillan. Będę strzegł bramy... - szepnšł cień, a syczšce echo jego szeptu najwyraniej przestraszyło i zaskoczyło napastnika. Pozostawiajšc więc walczšcy przy bramie cień, weszłam w żółtawy blask, żeby odnaleć prawdziwš Gillan, ukrytš wród wielu innych. Nie wiedziałam jednak, jaki będzie wynik tych poszukiwań. Zamknęłam oczy, próbujšc zamiast tego otworzyć umysł, żeby wyostrzyć pragnienie zjednoczenia. Cień powiedział, że zależy to od mojej mocy. To dobrze, gdyż jak dotšd nauczyłam się niš posługiwać tylko w jeden sposób - jako broniš i osłonš. A więc zastosuję jš jako broń przeciw zakłopotaniu i jako osłonę przeciw wewnętrznej pustce. Stałam bez ruchu, opisujšc kręgi niewidzialnym ramieniem mocy, tropišc, szukajšc iskierki prawdy wród snopu fałszywych. Oznaczało to, że musiałam zapomnieć o strachu przed myliwymi, o docierajšcych z tyłu odgłosach walki, o rosnšcym osłabieniu, o wszystkim - prócz Gillan. Przestałam być dwunogš istotš obdarzonš parš ršk, którymi mogłam sięgnšć po to, co chciałam wzišć. Stałam się tylko bezcielesnym pragnieniem, zjawš... Nic nie widziałam, nic nie czułam, nie mylałam... A potem - znalazłam Gillan! Tę drugš Gillan. Zwinęłam się w niej, wypełniajšc jej wewnętrznš pustkę. Ale mój triumf okazał się krótkotrwały: nie stałam się na powrót całociš. Wprawdzie odszukałam mojš Gillan wród gromady sobowtórów błšdzšcych w niesamowitym wietle, lecz teraz muszę wrócić z niš do tej pierwszej Gillan, z której uciekłam. Jeszcze raz szłam przez rozjarzony blask. Usłyszałam przytłumione odgłosy walki przy bramie. Gillan, która przedtem była mnš, jaki czas przebywała w jej pobliżu - więc dwięk posłuży mi za przewodnika. Ale to ciało opieszale, z trudem mnie słuchało. Zrobienie jednego kroku wymagało tak wielkiego wysiłku, jakbym zamieszkiwała teraz zaledwie podobiznę Gillan, którš mogłam poruszać tylko w jeden sposób - po kolei koncentrujšc się na każdym mięniu. I potykajšc się ruszyłam w stronę niewyranych odgłosów. Niezręcznie postawiwszy stopę, potknęłam się o co leżšcego na ziemi. Zachwiałam się, upadłam - i spoczęłam obok Gillan. Kiedy dotknęłam jej po omacku, okazała się ciałem, zimnym ciałem. Jej otwarte oczy nic nie widziały, pier nie unosiła się oddechem. Była martwa! Krzyknęłam głono i niezgrabnie wzięłam w zesztyw-niałe ramiona. Leżałymy obok siebie jak kochanko- wie, martwa Gillan i ta, która nigdy nie powinna była się pojawić. A więc Jedcy Zwierzołacy jednak w końcu zwyciężyli. Ożyły we mnie wspomnienia. Była tylko jedna Gillan, ta, którš mogli kontrolować. Nie, to nieprawda! To ja byłam prawdziwš Gillan. Nie zwyciężyli, jeszcze nie... Opuciłam wzrok na martwš twarz. Teraz ja znalazłam się na wygnaniu. Nigdy nie stanę się całš, dopóki nie wrócę do mojej siedziby, tego ciała, które trzymałam w ramionach. Tylko jak? Jedcy nazwali mnie czarownicš, czarownicš, która nie zna magii. Gillan! Po raz pierwszy obie Gillan były razem, leżały obok siebie. Jak to się wszystko zaczęło? Jedna Gillan, przeszyta strzałš, pozostała pod drzewem tu, w tym wiecie, a drugš zabrały bestie. Bestie! Ta obietnica, którš Herrel wymusił na Hyronie: że Jedcy mi pomogš... Gdyby zechcieli wywišzać się z niej teraz! Przywołałam w myli obraz Hyrona jako człowieka, nie ogiera, który był jego ulubionym kształtem. I do człowieka skierowałam mojš błagalnš probę. Czy to myli Hyrona docierały do mojego umysłu, czy też przypomniał mi się potrzebny w tej chwili strzęp wiedzy magicznej? Życie i mierć były przeciwieństwami w tym wiecie. Gillan umarła tutaj przedwczenie, żeby wydać na wiat Gillan - tę, w której obecnie przebywałam. Wobec tego ta Gillan musi umrzeć, żeby tamta mogła ożyć. Ale jak? Nie miałam żadnej broni, a nawet gdybym jš miała, nie wiedziałam, czy odważyłabym się niš posłużyć. Przecież moje przypuszczenia wcale nie musiały być prawdziwe. "Hyronie, zabij mnie..." Nie otrzymałam odpowiedzi. Ale tutaj była mierć. I nie tylko leżała w moich ramionach. Rozprzestrzeniała się od bramy, podkradała jak podpływajšca cichaczem, przesšczajšca się fala. Już nie docierały do mnie przytłumione odgłosy ataku i obrony. Tamten cień, który stanšł w bramie, żeby bronić do niej dostępu i w ten sposób dać mi czas potrzebny na znalezienie Gillan - cień o zielonych oczach, walczšcy w postaci kota... "Herrelu?" Sięgnęłam przed siebie mylš. Tak jak przedtem musiałam odszukać drugš Gillan, tak teraz usiłowałam dotrzeć do mojego obrońcy. "Herrelu?" Odebrałam cichš odpowied. Przecież Herrel też mógł zadać mi mierć, która przywróci mnie do życia. Poczęłam czołgać się w stronę bramy, cišgnšc za sobš martwš Gillan. Ta wędrówka okazała się ciężkš próbš, gdyż moje nowe ciało pozostało sztywne, niezdarne i tak opieszale reagowało na polecenia umysłu, że z wielkim trudem dwigałam to podwójne brzemię. "Herrelu...?" Tym razem odpowied była jeszcze cichsza. Wyczołgałam się z głębin żółtego wiatła tuż przed bramę. Leżały tam podobne do pajšków stwory, jeden nadal drgał konwulsyj-nie. A cień, który walczył, żeby zdobyć dla mnie potrzebny czas, siedział pod murem, kulšc się w sobie, jakby osłaniał otwartš ranę. Otaczały go inne cienie, które już znałam: panowie pajškokształtnych psów, bełkocšce istoty z martwego lasu. Uklękłam obok ciała Gillan wyniesionego z serca niezwykłego blasku. Herrel z...
sunzi