Nowy22(1).txt

(22 KB) Pobierz

Rozdział 22



Upłynęło wiele czasu, aLeparowie nie podjęli żadnych działań przeciw niej. Nie wysłali żadnych zabójców, może dlatego, że postanowili działać powoli, a może dlatego, że chcieli być całkowicie pewni, zanim podejmš tak poważne i niebezpieczne kroki. Z pewnociš martwili się i zastanawiali nad tajemniczymi okolicznociami niespodziewanej mierci ich agenta na Dakkarze. Wskazywała ona na istnienie gronej luki w ich wiedzy, którš w typowy dla siebie sposób, będš chcieli wypełnić, zanim zacznš działać.
Przygotowała się najlepiej, jak mogła.
Pół roku minęło od jej ucieczki z Dakkaru, zanim pojawiło się dwóch Leparów. Przebrani za specjalistów od urzšdzeń sanitarnych, zabrali się do pracy przy uniwersyteckich wodocišgach, do czego mieli specjalne zdolnoci. Choć przeszła blisko, żaden nawet nie spojrzał w jej kierunku.
Mimo, że nie miała wštpliwoci, co do ich prawdziwych zamiarów, nie zmieniła swego normalnego trybu życia, trzymajšc się codziennego rozkładu zajęć nawet w obliczu niewypowiedzianego zagrożenia. Przyjaciele zwracali uwagę na jej stan podwyższonej czujnoci i napięcia. Dziękowała za troskę, rozpraszajšc ich niepokój bez komentarzy.
Robotnicy byli ostrożni. Dopiero po dłuższym czasie, pewnego wieczoru, gdy pracowała dłużej niż zwykle, drzwi do jej biura za-wiergotały, sygnalizujšc goci. Zewnętrzna kamera pokazywała bezmylnš twarz jednego z Leparów. Jego czarne oczy były bardzo smutne, a ich niewinna ekspresja całkowicie rozbrajała. Odpowiadajšc na pytanie, poinformował jš, że ich praca przeniosła się teraz
262
w ten koniec budynku i żeby móc kontynuować jš, proszš o kilkuminutowy dostęp do biura.
- Bez wštpienia była to prawda - pomylała.
- Nie zajmie nam to długo - powiedział przez głonik przy drzwiach. - To z pewnociš też prawda.
Odmowa mogła jedynie opónić nieuniknione, a dodatkowo, potwierdziłaby wszelkie ich podejrzenia. Ukończyła ogólne katalogowanie swoich materiałów i jej życie, zarówno osobiste, jak i zawodowe było uporzšdkowane. W pewnym sensie poczuła ulgę. Była już bardzo zmęczona.
Uruchomiła fotokomórkę i drzwi rozsunęły się, by ich wpucić.
Cišgle byli ubrani jak pracownicy wodocišgów. Długie kamizele i szerokie pasy kryły szereg zamkniętych kieszeni, wypchanych narzędziami i ekwipunkiem. Ten, który przemawiał wszedł kołyszšc się do pomieszczenia i wyminšwszy jš, skierował się do urzšdzeń sanitarnych, mieszczšcych się w tylnej alkowie. Jego towarzysz również wszedł do rodka i swobodnie stanšł w pobliżu drzwi, z prawdziwym zainteresowaniem przyglšdajšc się podobiznom otchłani, zdobišcym ciany.
- Nie będziemy tu długo. - Bulgoczšcy głos nie zdradzał ukrytych zamiarów. - Musimy sprawdzić cinienie i przepustowoć, zanim przejdziemy do następnego biura.
Lalelelang nie ruszyła się z roboczego gniazda, usytuowanego za delikatnym, rzebionym hakiem jej terminala.
- Nic takiego nie musicie robić. Jestecie tutaj, by mnie zabić.
Płaska, bulwiasta twarz wyjrzała z alkowy sanitarnej, a hebanowe oczy błysnęły w wietle lamp. Na zewnštrz pojedynczego okna mięsożerny vhastas szybował tuż poniżej wschodzšcego księżyca, fluoryzujšcy blask bijšcy w ciemnoci od tego nocnego lotnika był ródłem migotliwej zieleni. W biurze zapanowała całkowita cisza. Przerwał jš Lepar przy drzwiach.
- Cóż za dziwne stwierdzenie, Wielmożna Akademiczko.
- Dziwne? Zamierzacie mnie zamordować, ale najpierw chcecie być całkowicie pewni. Leparowie chyba nigdy nic nie robiš, zanim się nie upewniš. Z pewnociš szukalicie wyjanienia mierci swego kolegi na Dakkarze. Próbował mnie zabić w moim apartamencie, ale to on umarł. Potem popiesznie opuciłam Dakkar. Wiedziałam, że pomimo poczštkowego niedowierzania, drogš cierpliwego ledztwa i eliminowania wszystkich innych możliwoci, dojdziecie w końcu do wniosku, że to ja go zabiłam. Jestem tylko zdziwiona, że nie przybylicie wczeniej.
263
Ziemnowodni patrzyli bez słowa. Wreszcie ten, który pierwszy mówił, wyłonił się z alkowy, trzymajšc w ręku broń. Przyjrzała się jej z profesjonalnš obiektywnociš. Zbudowana całkowicie z innych, niż metalowe częci, była większa od tej, którš nie tak dawno grożono jej na Dakkarze. Nie była też taka wyrafinowana. Jej twórcy nie podjęli żadnych prób ukrycia jej przeznaczenia. Gdy uzbrojony osobnik wszedł do wnętrza pokoju, jego towarzysz wyjšł podobny przedmiot z wewnętrznej kieszeni kamizelki.
Jaka tym razem będzie metoda? Znowu trucizna, kule, eksplodujšce wewnštrz ciała ruciny, czy też co, czego nawet nie potrafiła sobie wyobrazić? Ale to i tak nie miało znaczenia.
- Wasz kolega zamierzał mnie zabić. Więc ja musiałam zabić jego.
- Jestemy bardzo ciekawi, jak ci się to udało. - Drugi z nich blokował teraz drzwi swoim ciałem. - Nie wierzono, by jakikolwiek Wais był do tego zdolny.
- Oddaję czeć waszej ignorancji. - Bliskoć mierci wyzwoliła w niej przebłyski czarnego humoru. - Jestem wyjštkowa.
Napastnik wydał z głębi gardzieli pomruk satysfakcji. Dwięk rozchodził się w powietrzu równie dobrze jak pod wodš.
- Dziękujemy ci za potwierdzenie. Teraz zginiesz. Lufa broni uniosła się.
- Nie zrobisz tego.
- Czy chcesz zakończyć życie na kłótni? - Lepar przy drzwiach zrobił jaki gest i jego kompan przerwał. - Dlaczego nie? - zapytał.
- Jest wiele powodów. Czy mylelicie, że ja nic nie zrobię, tylko będę spokojnie czekać, aż przedstawiciele waszego gatunku zlokalizujš mnie i zabijš kiedy zechcš? Czy uważalicie, że obroniwszy się raz, nie zrobię tego ponownie?
- Od naszego przybycia na Mahmahar wielokrotnie sprawdzalimy cały budynek, a zwłaszcza ten pokój. Nie ma tu żadnych dowodów istnienia jakich zabezpieczajšcych mechanizmów, żadnych skomplikowanych alarmów, automatycznej broni, ani uruchamianych głosem, czy ruchem przekaników. Nic. Poza tym jest nas dwóch i obaj jestemy uzbrojeni. Cokolwiek poszło le na Dakkarze, tutaj się nie powtórzy. Jeste bezbronna.
- Nie, nie jestem.
Jej dziób lekko zaklekotał, a pióropusz ułożył się płasko na głowie. Obaj napastnicy wymienili spojrzenia.
- Puste słowa - stwierdził ten przy drzwiach.
264
- Od kiedy przybylicie na tę planetš ledzicie moje ruchy. Czy nie przyszło wam do głowy, że mogę ledzić wasze?
Zerknęła w prawo. Drzwi do tylnego magazynku otworzyły się i wyszedł z nich ziemiański żołnierz. Lepar blokujšcy wejcie powoli mrugnšł w typowy dla swego gatunku sposób, za jego towarzysz bezwiednie cofnšł się o krok. Ostrożnie opucił broń. To było rozsšdne, ponieważ młoda Ziemianka była uzbrojona po zęby i mogła natychmiast otworzyć ogień. Górowała nad nimi wszystkimi.
- Co chcesz, żebym zrobiła, Szanowna Pani? - warknęła bojowo.
- Na razie nic. - Lalelelang przyjrzała się swoim gociom. - To Pilš. Jest nie tylko w pełni wyszkolonym żołnierzem, ale także członkiem Kadry. Ziemianin Straat-ien przez wiele lat był moim dobrym i wiernym przyjacielem. Bardzo mało wiedziałam o jego rodzinie i krewnych, ale pomylałam sobie, że jestem im winna przynajmniej relację o okolicznociach jego mierci. Ponieważ zostałam poinformowana o tym, że Leparowie potrafiš stawić opór sugestiom zarówno ich, jak i Ampliturów, oraz, że wasza rasa zdaje sobie sprawę z ich istnienia i specjalnych umiejętnoci uważałam, że podzielenie się tymi informacjami z Ziemianami z Kadry będzie właciwe.
Przerwała, by to co powiedziała, w pełni do nich dotarło. Gdy doszła do wniosku, że upłynęło już doć czasu, kontynuowała:
- Teraz wy wiecie o nich, a oni wiedzš o was i wszyscy zainteresowani majš równe szansę.
- To szaleństwo. - Lepar stojšcy w pobliżu alkowy próbował podzielić swš uwagę między opanowanš gospodynię, a czujnš i bardzo imponujšcš Ziemiankę. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiła? Ona zabije nas wszystkich!
- Powiedziałam wam, że Ziemianin Straat-ien ufał mi. Przekazujšc wszystko co wiem jego przyjaciołom, zyskałam również i ich zaufanie. Pilš mi ufa. Gdybym była na waszym miejscu, nie robiłabym nic, co mogłoby j š zdenerwować. Straat-ien był jej bardzo bliski.
Zauważywszy, że kobieta ma jeden z wszechobecnych translato-rów, Lepar przy drzwiach zwrócił się do niej:
- Czy twoi ludzie nie widzš niebezpieczeństwa, jakie stwarza ta istota? Jeli j š wyeliminujemy, będziemy mogli zachować nasze sekrety.
Ziemianka tylko się umiechnęła. Obaj Leparowie odruchowo zadrżeli.
Lalelelang próbowała ich uspokoić:
265
- Nie musimy przelewać więcej niczyjej krwi w niecywilizowany sposób. Kadra wam nie ufa, a ja wiem, że wy darzycie Kadrę respektem, ale nie koniecznie zaufaniem.
- Jak moglibymy im ufać? - wyraził swš opinię ten spod drzwi. -Przecież sš Ziemianami!
- No włanie. Ale oni ufajš mnie. Gdybycie tylko obdarzyli mnie podobnym szacunkiem, wtedy obie strony zyskałyby co ogromnie cennego, mediatora.
- Ty? - Niedoszły zabójca wybałuszył na niš oczy. - Ty jeste uczonš, a nie dyplomatš.
- A cóż to jest dyplomacja, jeli nie dowiadczenie poparte zdrowym rozsšdkiem? Jestem Waisem. Nie faworyzuję ani Ziemian, ani Leparów. Jestem lepiej przygotowana do pełnienia takiej roli, niż jakikolwiek przedstawiciel innej, inteligentnej rasy. Wcale tego nie pragnę, ale nie widzę sposobu, by się teraz wycofać. - Przerwała, by zaczerpnšć powietrza. - Przychodzš takie rzadkie momenty w życiu każdego, że goršco się pragnie, by potrafić działać w niecywilizowany sposób. Tylko tego zazdroszczę Ziemianom. - Wyrwał się jej długi, melancholijny gwizd. - Jedyne, czego zawsze pragnęłam, to oddać się działalnoci badawczej, zgromadzić wiedzę i z niej destylować mšdroć. Nie chciałam udawać dyplomaty, ani porednika, ani rozjemcy. Warunki mi to narzuciły.
Lepar przy drzwiach zwrócił się do Lalelelang, podejrzliwie spoglšdajšc na żołnierkę:
- Czy każesz nas zabić?
Nie poruszył pistoletem, który trzymał w ręku, wiedzšc, że najlżejsze podejrzenie o nieprzyjazny gest przyniesie natychmiastowš mierć jemu i jego towarzyszo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin