Nowy4(1).txt

(19 KB) Pobierz


Rozdział 4



Najwyraniej nie obznajomiony z właciwymi procedurami dyplomatycznymi Ziemianin zrobił wielki krok w jej kierunku.
- Co ty tu, do diabła, robisz?
Gwałtownie dygoczšc próbowała odsunšć się od niego, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła trzepoczšc się na ziemię, patrzšc w nicoć i obu nogami konwulsyjnie kopišc wilgotny grunt.
Ziemianin zatrzymał się.
- Hej, uspokój się. Nie chciałem... - Jednym płynnym ruchem przypadł do ziemi i cišgnšł z pleców karabin, celujšc w lewš stronę, gdzie włanie pojawiła się druga sylwetka. Po sekundzie obserwacji wyprostował się odprężony.
Umeki zauważyła w jakim stanie jest jej podopieczna i uniosła wizjer, by spiorunować wzrokiem znacznie od siebie większego mężczyznę.
- O, do licha. Co tu się stało? Co ty zrobił?
- Uratowałem jej życie, poruczniku - mruknšł żołnierz i odsunšł się na bok, odsłaniajšc martwego Mazveka.
- Mam nadzieję, że to nie jest żaden poważny uraz psychiczny. - Zmartwiona, nachyliła się nad leżšcš twarzš do ziemi skrzydlatš postaciš. - Wiesz, jacy delikatni sš Waisowie.
- Kto, ja? - Żołnierz wycišgnšł szyję, by lepiej dojrzeć leżšcš sylwetkę. - Jestem tylko prostym człowiekiem, poruczniku. To pierwszy kanarek, jakiego widzę w naturze. Nie sš imponujšcy, no nie? "Pióra i lekkomylnoć", tak mówi podręcznik. Mimo to, sojusznik, to sojusznik.
- Twój pancerz był najprawdopodobniej zrobiony na jednym z ich wiatów. - Głos Umeki zamarł. - To ci pech. Liczyłam przy
45
tym zadaniu na pochwałę. Nie chciałam tej roboty. Zabierać Waisa na linię frontu! Wiedziałam, że co takiego się wydarzy! - Delikatnie kołysała bezwładnš głowę o pustych oczach. - A mówiła, że jest przygotowana, że da sobie radę.
Odległa eksplozja przycišgnęła wzrok mężczyzny. Nerwowo głaskał palcem spust karabinu.
- Tak, no cóż, przynajmniej nie jest martwa. A byłaby, gdybym się tu nie pojawił.
- Wiem. - Umeki grzebała w swoim plecaku. - Jeli będzie w ogóle jaka pochwała, to ty j š dostaniesz, żołnierzu.
Obróciła karbowane pokrętło na krótkim, podobnym do różdżki instrumencie i przyłożyła go do ramienia Lalelelang. Dygotanie osłabło.
- Twój wyglšd mógł jš przerazić bardziej, niż Mazvek.
- Lepiej dla niej, że jest przerażona, a nie zastrzelona. Lepiej już wrócę do swojej jednostki.
- Jasne. Wracaj. - Bezwiednie odrzekła Umeki, nie odrywajšc wzroku od swojej pacjentki. Nie było koniecznoci zagłębiania się w szczegóły. Ich osobiste rejestratory przy kombinezonach już się tym zajęły.
Wsunęła różdżkę do plecaka i czekała, kołyszšc się na piętach. Dreszcze ustawały, ale Wais z szeroko rozwartymi oczami cišgle nie reagował na bodce.
- Oberwie mi się za to jak diabli, wiesz? - mruczała do nieruchomej postaci. - Wiedziałam, że będzie z tobš kłopot. To oczywicie nie jest twoja wina. Nie masz wpływu na to, kim jeste. - Podniosła głowę i spojrzała w kierunku lasu, w którym zamierały odgłosy walki. - Nie jest też twojš winš, że Mazvekowie włanie moment twojej wizyty wybrali sobie na kontratak.
Usiadła, opierajšc się plecami o leżšcš kłodę i zaczęła wzywać centralę z probš o ewakuację. Jeli wróg nie wprowadzi do boju ciężkiej broni, powinny stšd zostać niezwłocznie zabrane medycznym poduszkowcem zakładajšc, że jaki był w okolicy i że był osišgalny. Nie znaczy to, że kto na jego pokładzie będzie wiedział cokolwiek o psychologii Waisów, ale pokładowy komputer medyczny na pewno się na tym znał.
Gdy już nawišzała kontakt i zgłosiła ich pozycję, poleciła wbudowanemu w hełm komunikatorowi rozłšczyć się i ponownie zwróciła uwagę na swojš katatonicznš podopiecznš.
- Zachciało ci się oglšdać bitwę. Czemu nie została w domu uprawiać swoje ogrody i słuchać swoich kantat? Ale nie. Musiała
46
wtykać swój dziób tam, gdzie nie należy, w co, do czego nie jeste historycznie ani kulturowo stworzona.
Wrogi pocisk dalekiego zasięgu cišł pobliskie drzewo dziesięć metrów nad ziemiš. Umeki obrzuciła dymišcy pień obojętnym wzrokiem.
- Tracę tu, przy tobie czas, wiesz o tym? Niańczę obcego naukowca, podczas gdy powinnam robić co bardziej użytecznego i konstruktywnego... zabijać Mazveków.
Obudziła się pod pastelowo-zielonym niebem i wród cian gęsto pokrytych holo-kwiatami. Kto zaimprowizował tradycyjne, grubo wyciełane gniazdo porodku wielkiego łoża, stworzonego dla wygody odmiennego gatunku ciała. Otaczały jš zwoje materiału, utrzymujšc jej osłabione ciało w prawidłowej, pionowej pozycji, z nogami starannie podkulonymi pod brzuchem. Wyprostowała szyję, podnoszšc głowę z pleców, gdzie spoczywała w piórach pomiędzy złożonymi skrzydłami i zbadała otoczenie. Zadano sobie dużo trudu, by zapewnić jej wygodę.
- Dobrze, że się już obudziła. - Umeki stała obok krzesła. -Powiedziano mi, że wystšpiły u ciebie symptomy powrotu do wiadomoci.
Wspomnienia zaczęły wracać do Lalelelang, a wraz z nimi powróciło dygotanie. Ale pokój był cichy, za widok lekko zmierzwionych kwiatów uspokajał. Przywołała z pamięci swoje ćwiczenia i uspokoiła się. Jej brwi wygięły się stosownie.
- Teraz już pamiętam. Wszystko. Obawiam się, że jestem wam winna więcej przeprosin, niż potrafię wyrazić. - Zakończyła wymylnym trelem, składajšcym się z przecišgłego gwizdu i trzech wyranych przerw. Wymagała tego tradycja, choć Lalelelang wiedziała, że nic to nie oznacza dla stojšcej obok niej kobiety.
- Nie masz za co przepraszać - odpowiedziała Umeki z prostotš. - Przecież nie prosiła, żeby cię zaatakowano.
Lalelelang przyglšdała się swojej opiekunce. Przemiana była zdumiewajšca, tak jakby zdejmujšc swój pancerz Umeki jednoczenie zdjęła z siebie specyficznš postawę. Już nie wyglšdała miertelnie gronie, czy strasznie, jak na polu bitwy. Teraz była tylko niezgrabnš naczelnš z płaskš twarzš, czekajšcš w milczeniu na podjęcie rozmowy.
47
- Cóż to za rasa? - pomylała Lalelelang.
- Masz szczęcie, że żyjesz - niepotrzebnie stwierdziła jej przewodniczka.
- Wiem. - Czuła wielkie zmęczenie. - Jak długo?
- Parę dni. Wystraszyła mnie tam jak cholera. Moja kariera skończyłaby się razem z tobš.
- Jak można być tak prymitywnš i niedelikatnš? - zdumiała się Lalelelang. Niewštpliwie inny Ziemianin uznałby tę uwagę za rozsšdnš, może nawet zabawnš. Oczywicie, nie skomentowała tego.
- Ale teraz jeste już w porzšdku, nić się nie stało. - Umeki umiechnęła się, prezentujšc ostre siekacze i kły. Nie trwało to długo, za co Lalelelang była wdzięczna. - Chyba nie mylisz o... no... o powrocie tam, prawda?
- Mylę, że jak na razie zebrałam doć materiałów z pierwszej ręki. Ziemianka rozemiała się cicho z wyranš ulgš:
- Wy Waisowie. Zawsze wyrozumiali.
- Co z moim rejestratorem? - zapytała nagle.
- W lepszym stanie, niż ty. - Umeki machnęła w kierunku szary. - Jest tam, z resztš twojego wyposażenia. Będziesz miała dużo interesujšcych scen do przeżywania na nowo. Przypuszczam, że wrócisz teraz do domu? - Jej głos był pełen nadziei.
- Tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że mój wczeniejszy odlot cię nie urazi?
- Oczekujesz ode mnie kłamstwa? Przejrzałaby je bez trudu. Zbyt dobrze znacie języki. - Odwróciła się do drzwi. - Jest tu kto, kto chce powiedzieć ci do widzenia. Nie ma zbyt wiele czasu, ale nie sšdzę, żeby wam obojgu zależało na długich rozmowach.
Otworzyła drzwi i co powiedziała do kogo znajdujšcego się poza zasięgiem wzroku Lalelelang. Chwilę póniej portal rozszerzył się i pojawił się w nim żołnierz, który uratował jej życie. W swoim służbowym mundurze wyglšdał równie potężnie, jak w pancerzu.
Cicha i szybka recytacja pohamowała jej drgawki.
Teraz, w innych okolicznociach, była w stanie spojrzeć na niego z perspektywy wielu lat studiów i stwierdziła, że był tylko trochę wyższy i masywniejszy od przeciętnego Ziemianina. Górował nad niš, gdy podszedł do łóżka. Jednak tym razem nie cofnęła się przed nim.
- Powiedzieli mi, że mój wyglšd bardzo cię zdenerwował. Nie chciałem tego. - W jego głosie brzmiała skrucha.
48
- Uratowałe mi życie - pospiesznie przemówiła Lalelelang, starajšc się zaoszczędzić żołnierzowi dodatkowego zakłopotania. Większoć Ziemian miała dla odzwierciedlenia swoich uczuć i stosunków międzyludzkich, jedynie nieadekwatne słowa. Było cudem, że w takich prymitywnych warunkach jakiekolwiek zwišzki rodzinne mogły przetrwać wystarczajšco długo, by zaowocować potomstwem.
Zmusiła się do wycišgnięcia w jego kierunku koniuszka prawego skrzydła. Zaskoczony Ziemianin ujšł go w swoje mocne palce. Lalelelang była bardzo spięta, ale Człowiek nie sprawił jej bólu.
Ręka cofnęła się.
- Chciałem tylko powiedzieć, że cieszę się, że już się lepiej czujesz. - Żołnierz trzymał czapkę w drugiej ręce. Gdy go obserwowała, zaczšł jš miętosić w obu dłoniach, jakby nie wiedział co poczšć z kończynami. Ten rodzaj czynnoci motorycznych jest bardzo pospolity wród Ziemian. - Porucznik powiedziała, że jeste czym w rodzaju profesora i że nas badasz.
Umiechnšł się niemal wstydliwie:
- Nie chciałbym, żeby przeze mnie wyrobiła sobie o nas złš opinię.
- Właciwie to jestem historykiem i - nie, wrażenie, jakie na mnie wywarłe nie było... większe, niż oczekiwałam. Przyjšł to z ulgš.
- Miło mi to słyszeć. Hej, to oznacza, że będę opisany w historycznej ksišżce, czy co takiego, prawda?
- Co takiego - mruknęła wymijajšco.
- Nazywam się Kuzca. - Wyszeptał nazwisko, jakby dostarczał jakš ważnš, poufnš informację. - K-u... chociaż jako Wais, nie będziesz miała żadnych trudnoci z pisowniš.
- Też tak mylę.
- Michael Kuzca. Mojš ojczyznš jest Tokugawa Cztery.
- Będę pamiętać. Mam dobrš pamięć do nazw.
- Jestem pewien, że lepszš, niż moja. Jestem tylko wojownikiem.
Lalelelang rozpoznała starożytne okrelenie, którego Ziemiańscy żołnierze chętnie używali mówišc o sobie. Jego oryginalne znaczenie zatarło się w cišgu tysięcy lat nieprzerwanej wojaczki.
- Uważaj na siebie. Wy kanar... wy Waisowie nie zdrowiejecie tak łatwo.
- Nie - mruk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin