Nowy15(1).txt

(12 KB) Pobierz

Rozdział 15



Gdy zapowiedziano gocia, siedziała w swoim biurze, dzielšc uwagę pomiędzy dwa ekrany czytników i ignorujšc jaskrawe słońce, które złociło wytworne ogrody na zewnštrz. Wyłšczajšc sprzęt próbowała zebrać myli i stwierdziła, że nie jest to takie proste jak katalogowanie statystycznych informacji. Poza tym wyszła z wprawy. Obce słowa i zwroty powoli do niej wracały, niewyrane od długiego nieużywania.
Upewniła się, czy dokładnie zamknęła za sobš drzwi biura i ruszyła korytarzem w kierunku centralnego punktu powitań. Było to najlepsze miejsce na spotkanie. Dla jej gocia korytarze uczelni mogłyby się okazać za wšskie, a sufit zbyt niski.
Również przypadkowe spotkanie z jakim Waisem mogłoby się okazać dla niego bardzo denerwujšce w tak ciasnej przestrzeni.
Czekał samotnie w centrum powitań, siedzšc ze skrzyżowanymi nogami na okršgłej ławce dla goci. Za nim wirowały w statecznej, cišgłej procesji kropelki płynu, utrzymywane w ruchu i sterowane przez pola magnetyczne, zaprogramowane przez artystę. Błyszczšce smugi omijały gałšzki licznych kwiatów kanda, które sięgały w górę wdzięcznymi pętlami, wyrastajšcymi z okršgłej donicy.
Zauważyła skryte spojrzenia, jakimi go obrzucali przechodzšcy Waisowie. To nie było zaskoczenie. Mahmahar leżał daleko od frontu, jeli w ogóle można powiedzieć, że międzygwiezdny konflikt ma jaki front. Ziemianin był rzadkociš nawet w stolicy. Tutaj, w akademickim kompleksie, Ziemianie byli prawie nieznani, więc każdy, trzymajšc się z daleka, próbował obejrzeć niezwykłego gocia, udajšc, że na niego nie patrzy.
187
Jednak kilku Waisów nie mogło się powstrzymać i bezwstydnie się na niego gapiło. Lale podeszła prosto do intruza z wycišgniętym skrzydłem, by ucisnšć mu dłoń. Gapie odeszli pospiesznie, zdajšc sobie sprawę, że uchybili grzecznoci. Starali się zakryć twarze nastroszonymi piórami skrzydeł. Nie wszystkim się to udało.
- Cieszę się, że znów cię widzę, pułkowniku Nevanie Straat-ien. Pamiętajšc, że mogłoby to wystraszyć wszystkich w pobliżu, starał się nie umiechać, nawet do niej.
- Dla ciebie, szanowna historyczko, cišgle tylko Nevanie. - Wskazał ich otoczenie. - Zdaje się, że spowodowałem małe zamieszanie.
- Na tym uniwersytecie widzi się może jednego Ziemianina na rok - wyjaniła - i to głównie w administracji. Twoja obecnoć tutaj wywołuje taki sam efekt, jak spacer lwa, albo tygrysa po ziemiańskim przedszkolu. Bšd wyrozumiały dla moich kolegów. Fascynacja chwilowo przytłacza ich naturalnš uprzejmoć, nie wspominajšc o instynktownej panice.
- Po pracownikach instytucji zajmujšcej się wyższym szkolnictwem, mógłbym oczekiwać trochę więcej tolerancji.
- Wyższe szkolnictwo nie wyklucza obecnoci niższych umysłów. Jeste obiektem zainteresowania, na jakie ich zdaniem zasługujesz. Chodmy do mojego gabinetu. Uważaj na głowę, dalej sufit się obniża.
Ku namacalnemu wręcz przerażeniu kilku zaszokowanych obserwatorów, ujęła go pod ramię. Musiała się przy tym trochę wycišgnšć. Dobrze, że Straat-ien był niższy od przeciętnych Ziemian, inaczej nie udałoby się jej tego dokonać. I tak górował nad wszystkimi obecnymi w sali. Wród gapiów, większe zdziwienie, niż jej odpornoć na prawdziwy fizyczny kontakt, sprawił fakt, że to ona go zainicjowała.
Doszli do biura. Pod oknem, które wychodziło na tereny wokół uniwersytetu znajdował się występ w cianie. Rozsunšwszy doniczkowe roliny i różne drobiazgi, by zrobić sobie miejsce, rozsiadł się wygodnie na parapecie. Mógł siedzieć tylko tam, lub na podłodze, bowiem jego ciężar zmiażdżyłby meble.
- Zostałem w wojsku.
- Włanie widzę - mruknęła.
- Nigdy nie zapomniałem o twojej hipotezie. Nie potrafiłbym, nawet gdybym chciał. Od kapitulacji Ampliturów pilnie zwracałem uwagę na ogólne wiadomoci, a dodatkowo robiłem pewne próby i badania na własnš rękę. Martwiš mnie wnioski. - Zawahał się. -Obawiam się, że możesz mieć rację.
Ruchem perfumowanego skrzydła wskazała ciemne ekrany.
188
- Ja również nie znalazłam nic, co by zaprzeczyło mojej teorii. Ale cišgle jeszcze jest nadzieja. Indeks ogarniajšcej was pożogi, który wymyliłam, od dwóch miesięcy utrzymuje się na tym samym poziomie. Może wyżej się już nie wzniesie?
- Naprawdę w to wierzysz?
Westchnęła, a jej otoczone gęstymi rzęsami, przejrzyste oczy spojrzały na niego.
- Nie.
- Ja też nie. Nie mogę, znajšc tak dobrze wyniki twojej pracy. Wstał, wyjšł z kieszeni mały przyrzšd i powoli zatoczył nim koło, odczytujšc wskazania instrumentu. Zadowolony, ponownie usiadł na murku.
- Utrzymuję regularny kontakt z mojš licznš rodzinš. - Nie musiał tego wyjaniać. - Wszyscy zostali zaznajomieni z twojš teoriš, ale ich opinie sš sprzeczne. Tak czy inaczej, niewiele mogš w tej sprawie zrobić. Jak wiesz, nie możemy wpływać na własny gatunek. Udało nam się zażegnać parę nieprzyjemnych sytuacji, czynišc właciwe sugestie wobec nie-Ziemian. We wszystkich przypadkach chodziło o Massu-dów. To bardzo zły precedens. Niektórzy ludzie, z którymi wymieniłem poglšdy uważajš, że kilkaset lat kontaktów z Gromadš wyleczyłoby nas z tego rodzaju nieokiełznanej agresji, gdyby nie wojna.
- Mylę tak samo - odrzekła. - Jak można oczekiwać od kogo, żeby produkował najlepszych żołnierzy w jednej chwili, a inżynierów i rolników, w następnej? Tego nie można wymagać nawet od cywilizowanej rasy, a co dopiero od Ziemian. - Zamilkła na chwilę. - Jakie sš wieci od Ampliturów? Czy naprawdę sš pokonani?
- Och, na pewno sšpokonani. Nie jestem tylko pewien, czy sšpobici.
- Mylałam, że całkowicie opanowałam wasz język. Wyglšda na to, że się myliłam. Bšd tak dobry i wyjanij mi to, Nevan.
- Dzięki mojej pozycji mam dostęp do wielkiej iloci informacji. Sšdzšc z pozorów, wojna jest definitywnie skończona. Ampliturowie i ich sojusznicy cišgle oddajšbroń do zniszczenia. Fabryki, które przez wieki jš wytwarzały, sš teraz gwałtownie przestawiane na pokojowš produkcję. Hivistahmowscy technicy pracujš nad sposobami odwrócenia ekstensywnych, genetycznych manipulacji, które Ampliturowie przeprowadzali na takich rasach, jak Mazvekowie. Dopuszczono zespoły inspektorów Gromady do ich rodzimych planet.
- A co z ich wielkim i wspaniałym Celem?
- Cišgle go propagujš, ale tylko ustnie. Mówiš, że wyrzekli się używania swoich niezwykłych, umysłowych możliwoci do manipulowania innymi.
189
- To nie ma znaczenia - mruknęła. - Takie rzeczy można sprawdzić i Ampliturowie o tym wiedzš. Poza rym, oni nigdy nie kłamiš. Zapatrzyła się na rozwietlone niebo na zewnštrz.
- Mamy takie stare przysłowie, że na wszystko przychodzi kiedy pierwszy raz. Znaczy to, że wielu z nas im nie ufa.
- Ale Ziemianie nie ufajš nikomu - przypomniała mu. - Również sobie nawzajem. Bioršc pod uwagę waszš historię, nie może być inaczej. Dlatego tak się zawsze interesowałam tym, co robiš twoi ludzie. Obserwowanie machinacji Ampliturów zostawiam innym. Martwi mnie rodzaj ludzki. A teraz, gdy skończyła się wojna, bardziej, niż kiedykolwiek. Pytanie brzmi: czy ludzie potrafiš sami przezwyciężyć setki lat nacisków Gromady i tysišce lat zachwianej ewolucji socjalnej i zbudować prawdziwie cywilizowane społeczeństwo?
- I obalić twoje hipotezy - wymamrotał. - I pomyleć, że Wil-liam Dulac pierwszy, który się z wami skontaktował uważał, że nie bylimy wystarczajšco wojowniczy, by wam pomóc w wojnie!
- A jednak sam został w końcu żołnierzem - przypomniała mu.
- W pewnym sensie. Gromada postarała się, by większoć Wil-lów Dulaców wypleniono ze społeczeństwa. Teraz wszyscy, Ziemianie i nie-Ziemianie, musimy wspólnie poradzić sobie z konsekwencjami.
Wstał i zaczšł chodzić po małym pokoju. Każdego innego Waisa przestraszyłby gwałtownociš i bezcelowociš tej czynnoci. Na historyczkę Lalelelang to nie działało. W dawnych czasach przywykła do jego sposobu zachowania.
Zatrzymał się i oparł o jej cienny wywietlacz.
- Rozmawiałem z przyjaciółmi i wysunęlimy swoje własne hipotezy. Ampliturowie znani sš z cierpliwoci bardziej, niż z czegokolwiek innego. Oni mylš w kategoriach setek lat, a nie w dekadach. A jeli oni wpadli na ten sam pomysł, co ty?
- Co masz na myli?
- Załóżmy, że doszli do wniosku, iż nie mogš pokonać Gromady. Wiedzeli, że przegrajš, jeszcze zanim przygotowano atak na ich planety. A jeli zaplanowali kapitulację, jako s woj š ostatniš niespodziankę?
- Jeli tak było, to muszę powiedzieć, że się im udało.
- Może tu chodzi o co innego? Powiedzmy, iż uznali, że nie mogš nas, to znaczy sił, którym przewodzili Ziemianie, pokonać. A więc decydujš się ocalić swoje planety, podstawę ich władzy i siebie samych, wycofać się i wykorzystujšc tę s woj š nieskończonš cier-
190
pliwoć, czekać z nadziejš, że w końcu to m y odwalimy za nich brudnš robotę?
- Wy? - Zamilkła na długš chwilę, z na wpół przymkniętymi oczyma i rozchylonym dziobem. - Rozumiem. Oni sami nic nie będš robić, wierzšc, że wasz gatunek zniszczy Gromadę.
- To jest oczywiste, a co jest oczywiste dla mnie i dla moich przyjaciół, musi być takie same dla, na przykład, Hivistahmów. Mylę, że S' va-nowie mogliby podjšć odpowiednie kroki, by zapobiec uronięciu konfliktu Ziemianie-Gromada do niebezpiecznych rozmiarów. Nie, mylę, że Ampliturowie majš nadzieję, iż Gromada nadal będzie nas unikać na gruncie socjalnym i maksymalnie izolować od głównego nurtu galaktycznej cywilizacji. Jeli tak się stanie, mój gatunek będzie zmuszony ponownie zamknšć się w sobie. Rezultat będzie taki, że członkowie gromady będš bezpieczni, ale my, Ziemianie, powrócimy do walk pomiędzy sobš, jak to czynilimy przed kontaktem z Gromadš. W wyniku tego, Gromada zazna setek, może tysięcy lat pokoju. W międzyczasie my sami osłabimy się do takiego stopnia, że nie będziemy się już liczyć w żadnym międzygwiezdnym konflikcie. I wtedy cierpliwoć Ampliturów odniesie sukces, podejmš swe dšżenia do dominacji poprzez Cel.
Zastanowiła się.
- Czy to ma jak...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin