Nowy2(1).txt

(22 KB) Pobierz

Rozdział 2



Mdły blask przedwitu zapowiedział rychły poczštek dnia i wszystkie pięć drużyn zgromadziło się wkoło Kouuada na ostatniš odprawę.
- Nie muszę wam mówić, jak bardzo dumny jestem z waszych dotychczasowych osišgnięć - zaczšł po ojcowsku instruktor. - Zrobilicie więcej, niż oczekiwałem. Niż spodziewali się po was wasi rodzice czy koledzy. Szczególnie cieszš mnie dokonania tych, którzy uszli ze spustoszonego Housilat. Wiem, że cišżyło wam to dodatkowe brzemię. Już niedługo otrzymacie szansę wyrównania rachunków. Pamiętajcie o tym podczas egzaminu. - Spojrzał po kolei wszystkim w oczy. - Niech wam się wiedzie. Zróbcie, co w waszej mocy. Jakkolwiek rzecz się skończy, będę tu na was czekał.
Grupa zachowała milczenie, póki instruktor nie znalazł się poza zasięgiem głosu. Kouuad zachował się jak zwykle: kilka konkretnych zdań, żadnej czułostkowoci czy pompy, tak częstej u innych belfrów. Zresztš, pluton nie potrzebował zachęty. Ich atutem był trening. Randżi był pewien, że nie zawiodš starszego pana.
Ostateczny wymarsz na pozycje nie mógł się jednak obejć bez pewnego zadęcia. Stanęli przed południowš bramš. Po drugiej stronie Labiryntu zgromadzili się niewštpliwie konkurenci.
Randżi nie zwracał uwagi na przemowy i ostatnie pouczenia. Tak jak wszyscy, znał dobrze wszystkie punkty regulaminu. Kadeci czujnie spoglšdali wokół, chociaż egzamin jeszcze się nie zaczšł.
Włanie, egzamin. Mimo napięcia Randżi nie zapominał, że to

L
tylko ćwiczenia, wstęp do prawdziwej walki. Ostatni próg. Potem poleje się krew.
Oficjele nie dawali za wygranš, każdy miał co do powiedzenia, więc po pewnym czasie kadeci zajęli się dyskretnie ćwiczeniami, majšcymi uchronić rozgrzane mięnie od zastania.
Szczególnie wiele serca wkładała w nie drużyna Kossinzy, która, jako najszybsza, miała pełnić rolę szpicy, mierzšcej prosto w sztab nieprzyjaciela. Zawsze istniała szansa, że uda się ominšć wrogie czujki i zakończyć walkę nagłym atakiem. Ryzykowna strategia, ale kiedy już się udało. Trzeba było tylko już przy pierwszej próbie znaleć najkrótszš drogę przez Labirynt.
Reszta miała poruszać się wolniej i ostrożniej, jednak również agresywnie. Kouuad wpoił im, że najlepszš obronš jest atak. Randżi wiedział dobrze, iż przywišzywanie zbytniej wagi do defensywy kończy się zazwyczaj klęskš.
Do walki ruszali bez marszowej muzyki, bez syren i fanfar. Przewodniczšcy komisji skinšł tylko rękš, dowódcy odpowiedzieli podobnym gestem i skierowali się do Labiryntu.
W rodku pluton zaraz rozdzielił się na drużyny. Randżi i jego podwładni wbiegli truchcikiem na łagodnie pofalowanš pustynię. Zrobiło się upalnie. Niedobrze. Randżi nie lubił walki wród wydm. Kadeci natychmiast dostosowali wyposażenie do panujšcych wkoło warunków, nastawili odpowiednie wzory kamuflażu na mundurach.
Spod diun wystawały rdzawe złomy piaskowca, po prawej widniało niewielkie jeziorko, zasilane niegdy strumieniem, obecnie wyschniętym. Sztuczny krajobraz uzupełniały rozrzucone z rzadka kępki nieznanej rolinnoci. Randżi przypomniał kolegom, by je omijać: Labirynt był rodowiskiem wrogim i należało oczekiwać pułapek.
Drużyny czwarta i druga przemykały pod cianami, reszta posuwała się rodkiem. Wprawdzie małe były szansę, by przeciwnik zdołał już teraz przeniknšć aż tak daleko, ale nie wolno ryzykować. Ostatecznie ci z Kizzmat jako zapracowali na swojš reputację.
Drużyna Randżiego przypadła w pustym korycie potoczku. Pod jego osłonš ruszyli na pomoc. Dowódca zastanowił się przelotnie, jak też radzi sobie drużyna Kossinzy, która na samym poczštku zniknęła w innej odnodze labiryntu. Spojrzał na naręczny komunikator, ale go nie włšczył; urzšdzenie pozwalało na łšcznoć tylko w obrębie poszczególnych rejonów Labiryntu. Rozdzielenie sił zwiększało szansę na skuteczny atak, ale utrudniało koordyna-
 - Krzywe zwierciadło

cję działań i zdolnoć obrony sztabu. Praktyka dowodziła, że żadna ze skrajnoci nie popłacała. Pięć działajšcych osobno drużyn łatwo było ogarnšć, zwarty za pluton nietrudno było obejć.
Ale mniejsza z tym. Siilpaanie przygotowani byli na wszystko. Większoć swoich sukcesów zawdzięczali włanie elastycznej strategii.
Prawie cały dzień minšł, nim pokonali pustynię, wieczór za przyniósł kilka niespodzianek.
Lnišce ciany zwęziły się we wrota, za którymi co bielało. Nie wapień czy kreda, ale lód i nieg. Znów trzeba było przestrajać wyposażenie.
Za przejciem temperatura opadała raptownie; padajšcy nieg znacznie ograniczał widocznoć. Zerwał się wiatr. Po niebie cišgnęły ciemne chmury.
Randżi umiechnšł się pod nosem. Plotki nie kłamały; Labirynt rzeczywicie uprzykrzał im życie, jak mógł. Różne warunki klimatyczne oznaczały koniecznoć zmiany taktyki, kolejne wyzwanie. No i utrudnienie, szczególnie w przypadku koniecznoci rozbicia obozu. Kilka dni w tundrze daje w koć o wiele bardziej niż tydzień spędzony w zwykłym lesie.
Następnie trafili na żwirowš pustynię, po której biegały różne drobne stworzenia. Tutaj dopadło ich oberwanie chmury, które przemoczyło wszystkich i popsuło im humory.
Ale wcišż nie dostrzegli żadnego ladu przeciwnika.
Drużyna czwarta penetrowała innš okolicę i nie było z niš łšcznoci. Bliżej buszujšca dwójka nie zniknęła jednak z fonii.
Nagle zaroiło się w powietrzu od kolorowych smug promienników. Randżi zapomniał z miejsca o Kossinzy i nakazał wszystkim szukać ukrycia. Sam przypadł za najbliższym krzakiem. Nie mógł nadziwić się szybkoci Kizzmatów. Owszem, powtarzano mu do znudzenia, jaki to ruchliwy przeciwnik, ale żeby już teraz był aż tak daleko... Po samej sile ognia trudno było ocenić, jak wielkš liczbš stanšł im na drodze. Najpewniej więcej niż jednš drużynš, ale mniej niż trzema. Ich strzelcy wcišż próbowali wyszukiwać cele.
Szybkie meldunki pozwoliły ustalić, że oddział Randżiego miał dwóch lżej "rannych", ale żadnego "poległego". To znaczyło, iż sš wcišż w komplecie i że przeciwnik raczej kiepsko strzela. Albo nie oczekiwał spotkania tak wczenie. Po chwili przyszedł meldunek od drużyny numer dwa, która również nie odniosła znaczšcych strat. Nie było tak le.

- Chyba ich zaskoczylimy - mruknšł przez radio Biraczii.
- I nawzajem - Randżi szepnšł do mikrofonu. - Nie wyrywać się do przodu. Musimy wypracować dobre pozycje do wzajemnej osłony.
- Przyjšłem. Ilu może ich być?
- Jedna do trzech drużyn.
- Też tak mylę. Jestemy u stóp wzgórza. Spróbuję obejć je od zachodu. Oczekujš pewnie, że wejdziemy na szczyt.
- Nie licz na to. W ogóle na nic nie licz. Uważajcie na siebie. Biraczii tylko warknšł. Randżi się umiechnšł.
- Nie marnowali czasu - mruknšł Tounnast-ejr, usiłujšc przeniknšć gęste zarola lornetš. - Na głowy przodków, szybcy sš.
- Mam nadzieję, że to samo mylš teraz o nas - powiedział kto. - Gdyby tak teraz weszli nam pod lufy...
- Ciekawe, czy zdołali przejć większš połać Labiryntu niż my? - zaczšł jeszcze inny głos.
Randżiemu to się nie podobało. Nie tak winni myleć jego podkomendni.
- Nikt nie jest szybszy od nas - warknšł. Sam w to nie wierzył, ale i nie musiał. Ważne, żeby wierzyli w to jego ludzie.
- Przyjšłem - mruknšł leżšcy na brzuchu Tourmast-eir i pokazał w prawo. - Może dałoby się ich obejć?
- Nie. - Randżi powstrzymał przyjaciela, kładšc mu dłoń na łydce. - Tego włanie po nas oczekujš. Liczš na to i sš gotowi.
- No, to co? Jeli i tak jestemy szybsi... - zauważył Winun.
- A jeli zdarzy się inaczej i wleziemy w pułapkę? Chcesz już teraz dostać w dupę, Win?
- Więc co robimy, Randżi?
- Ich reputacja jest nie gorsza od naszej. Kiedy tylko dowiedziałem się, że włanie oni będš naszymi ostatnimi przeciwnikami, zastanawiałem się, jaki na nich znaleć sposób. Możemy zapomnieć o starych sztuczkach. To nie lamazary i Goriiavy. Tu trzeba czego zupełnie nowego.
- Może i tak - zgodził się Winun. - Ale przecież nie możemy tylko tu siedzieć i czekać, aż nas okršżš.
- A gdybymy tak wycofali się i poczekali na nich w pierwszym rejonie, aż wyjdš z zadymki? Będš chyba olepieni i...
- Dobry pomysł, tylko terenu nie zdobywa się przez odwrót. Poza tym taki manewr różnie się może skończyć. Poczekajmy, aż

pierwsi zacznš się wycofywać, wtedy możemy odpowiedzieć podobnie, ale dopiero wówczas.
Drużyna Biracziiego wcišż odpowiadała ogniem na ostrzał, tutaj jednak panowała cisza. Ciekawe. Randżi wysłał Tourmasta na bliski zwiad.
- Strzelajš na zachodzie - powiedział tamten po powrocie - ale przed nami żywego ducha. Randżi się zastanowił.
- Zatem zajęli się dwójkš... Albo też reszta przypadła z przodu i czeka, aż się ruszymy. - Spojrzał na towarzyszy. Napotkał pełne oczekiwania oczy.
- Idziemy. Bez obchodzenia, prosto przed siebie i zwartš grupš. Jeli wszyscy ostrzeliwujš dwójkę, to powinno nam się udać. W przeciwnym razie chcę, bymy byli możliwie jak najmniejszym celem, gdy spróbujemy przedostać się do następnego rejonu. Kindżow-uiv, ty idziesz w ariergardzie.
Dziewczyna przytaknęła. Miała wspaniały refleks, więc powinna skutecznie powstrzymać ewentualnš napać.
- Strzelać tylko wtedy, gdy będziecie mieli pewnoć trafienia. - Randżi przepucił Tourmasta przodem i popełzł zaraz za nim.
Na dłoniach miał grube rękawice, jednakże żwir poranił mu szybko policzki. Zatęsknił za drobnym piaskiem prawdziwej pustyni, ale gracze nie mieli żadnej kontroli nad rodowiskami Labiryntu. Cóż, pola walki się nie wybiera. Ani tutaj, ani w prawdziwym boju.
Podeszwy butów z przodu znieruchomiały.
- Widzę ich - szepnšł Tourmast. - Trzech... nie, czterech. Nie patrzš w naszš stronę. Wszyscy prażš do dwójki. - Chwila ciszy. - Mam jednego! - dobiegło z komunikatora.
Skoro drużyna Biracziiego faktycznie przycišgnęła bez reszty uwagę nieprzyjaciela, trzeba to było wykorzystać. Po pierwsze, mieli sposobnoć, by bez nadstawiania karku wyeliminować przynajmiej kilku przeciwników. Tylko głupi by nie skorzystał.
Włanie. Tylko...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin