Nowy5(1).txt

(21 KB) Pobierz
Rozdział 05
   
   
   Podróż obfitowała w dyskusje o sprawach zarówno codziennych, jak i zasadniczych, i Waisowie często musieli wspomagać translatory i wyjaniać różne subtelnoci. Jednego wszakże nikt nie kwestionował: celu wyprawy. Został on okrelony na długo przed startem. Samo odszukanie samotnych słońc posiadajšcych układy planetarne już było doć trudne, za wypatrywanie oznak życia podczas lotu w nadprzestrzeni było zgoła niemożliwe.
   Po pierwsze, jak już dobrze wiedziano, atmosfera z zawartociš tlenu i azotu nie była wcale koniecznym warunkiem rozwoju istot inteligentnych, czego najlepszy przykład stanowili Czirinaldo czy dwudyszni Leparowie, którzy przyswajali tlen z wody.
   Należało liczyć się też z możliwociš napotkania zupełnie nowych form życia. Wród ras zniewolonych przez Ampliturów była taka, która oddychała metanem. Aby nie ryzykować przegapienia jakiej szansy, należało spenetrować dokładnie każdy układ planetarny.
   Kaldaq nie pokazywał tego po sobie, ale chwilami nie było mu łatwo. Musiał dowodzić załogš złożonš w większoci z dowiadczonych fachowców. Niemniej postrzegany był jako typowy Massud, czyli istota nerwowa i chimeryczna, dlatego tylko pobratymcy mogli domylać się jego rozterek.
   Rozkazy wydawał bez wahania, sama jednostka za nie przysparzała kłopotów. Za każdym razem, gdy docierano do kolejnego systemu, powtarzano te, samš procedurę. Statek wchodził na orbitę badanej planety, którš mógł być gazowy gigant, jaki księżyc albo niewielki, skalny wiat. Aby potencjalny obserwator nie mógł dostrzec statku z powierzchni, stosowano maskowanie polegajšce na stosownym ugięciu promieni wietlnych. Spowijały kadłub jakby kokonem, przelizgujšc się wzdłuż burt. Nie było nawet czarnego cienia na tle gwiazd.
   Wystarczało zwykle sprawdzić jedynie okolice równika i biegunów, aby stwierdzić, że wiat jest nie zamieszkany. W przypadku odkrycia życia na poziomie rolinnym czy zwierzęcym zostawiano planetę w spokoju, odnotowujšc jedynie jej położenie. Hivistahmscy biologowie nie kryli w takich razach niezadowolenia. Chętnie zebraliby okazy typowe dla każdego odkrytego ekosystemu.
   Kaldaq współczuł naukowcom, ale czas poganiał. Zbyt wiele nowych układów czekało na zbadanie. Jeli Ampliturowie zwyciężš, cała nauka zda się psu na budę. Teraz trzeba było znaleć sojuszników. Jeli się uda, to przyjdzie jeszcze pora i na badania.
   Czasem bliscy byli zwštpienia w sens misji. Bali się, że mogš nie podołać. Podczas walki łatwo jest okrelać zadania i cele. Obecna działalnoć nie była równie jednoznaczna.
   Kaldaq mylał czasem, że to tak samo jak z bieganiem. Starczy poruszać nogami i dobrze rozkładać siły. To potrafił. Ale czy równie dobrze radził sobie w rozmowach z załogš?
   Najczęstsze były konflikty między Hivistahmami a Leparami. W naturze tych pierwszych leżało nieustanne krytykowanie wszystkiego, a wobec powolnych wodnych stworzeń potrafili być szczególnie opryskliwi. Cierpliwi Leparowie nie reagowali od razu, ale czasem miarka się przebierała. Niekiedy dochodziło nawet do rękoczynów, a ponieważ Leparowie nie mogli złapać zwinnych Hivistahmów, ich frustracja wcišż rosła.
   Kapitan powięcał wiele czasu na mediacje w tych hałaliwych, ale w sumie niegronych sporach. Nie było to zadanie dla żołnierza i Kaldaq nie czuł się dobrze jako rozjemca. Szczególnie że stronami byli przedstawiciele różnych gatunków.
   Najczęciej kończyło się na tym, że Hivistahm odbiegał gdzie pogwizdujšc i mruczšc pod nosem różne wyrazy, Lepar za dołšczał z powrotem do pobratymców i udawał, że nic się nie stało. Kapitan zostawał sam i mógł dumać do woli, czy jego interwencja w ogóle była komukolwiek potrzebna. Z Massudami było łatwiej, wtedy zawsze wiedziało się, co jest grane.
   W chwilach gdy sytuacja zaczynała przerastać Kaldaqa Jaruselka była w pobliżu ze słowami pociechy, a Soliwik dorzucała zwykle kilka treciwych rad. Jakby co, mógł jeszcze zwrócić się do Svanów: Tvara i Zmama.
   Ze Svanami trzeba było umieć postępować. Jeli chciało się zdobyć ich przyjań, należało udać ignorancję lub totalne zagubienie i poprosić ich o pomoc. To uwielbiali. Pchali się wówczas z dobrymi radami i wszelkim wsparciem, jakby ich życie od tego zależało. Niektórzy twierdzili, że metabolizm Svanów opiera się przede wszystkim na dwóch czynnikach: oddychaniu i zacnoci wobec blinich. Całe szczęcie, że rady, których udzielali, były zazwyczaj doć sensowne. W przeciwnym wypadku nikt by ze Svanami nie wytrzymał.
   Większych problemów nie napotkano. Prace przebiegały sprawnie i nawet mało dowiadczony kapitan dobrze sobie radził.
   Znaleli sporo martwych wiatów, ale trafili też na zdumiewajšco wiele form życia. W pewnym systemie zbadali aż siedem planet: dwa zewnętrzne, gazowe giganty, dwa skalne wiaty kršżšce blisko gwiazdy i trzy na orbitach porodku. Na wszystkich trzech kwitło życie! Zdumiewajšcy przypadek.
   Naukowcy aż nogami przebierali z ochoty, aby przebadać całe trio, porównać przebieg ewolucji na znajdujšcych się tak blisko siebie wiatach, zbadać podobieństwa i różnice; niestety Kaldaq raz jeszcze musiał im odmówić.
   Owszem, spenetrowano te planety z wysokoci orbity, ale zaraz potem statek znów zanurkował w podprzestrzeń. Po paru dniach naukowcy przestali nawet narzekać. Wszyscy wiedzieli, że kłótnia z Massudem nie prowadzi do niczego dobrego. Gdyby kapitanem był Svan, to można by próbować przekonać go argumentami z dziedziny filozofii nauk i etyki, ale Massud...
   Kaldaq szybko pojšł, w czym rzecz, i jego szacunek dla rozsšdku komendanta Bruna wzrósł o parę punktów.
   Kadra biologów zapomniała zresztš szybko o poprzednim odkryciu, gdy okazało się, że w następnym systemie też jest życie, na dodatek inteligentne.
   Nowy gatunek przypominał fizycznie Hivistahmów, ale był zbyt młody i niedojrzały, aby przydać się na co w wojnie z Ampliturami. Wiódł życie plemienne, trudnił się głównie polowaniem i zbieractwem, topór i włócznię majšc za najnowsze zdobycze techniki. W trakcie kontaktu ustalono, że istoty te porozumiewajš się prymitywnym językiem, który Waisowie rozgryli w parę dni.
   Przybysze zostali potraktowani jak bogowie. Tubylcy stanowczo nie chcieli uznać ich za istoty podobne sobie. Sceptyczni i zgryliwi Hivistahmowie orzekli, że wystarczy poczekać kilka tysięcy lat, a sojusznicy będš jak znalazł.
   Statek ruszył dalej. Sprawdzali metodycznie jeden wiat za drugim, kršżyli zgodnie z kursem wytyczonym przez najlepszych astronomów Gromady. Z regularnociš zegara załoga to podniecała się nowymi odkryciami, to popadała we frustrację tak czarnš, że Kaldaq klšł i żałował, że nie jest psychologiem.
   Jedynym członkiem załogi, który nigdy nie sprawiał kłopotów, był Pasiiakilion.
   Czasem, gdy kapitan miał doć czyjegokolwiek towarzystwa, gdy pragnšł zejć z oczu nawet Jaruselce i swojej zastępczyni Soliwik, udawał się w mrok sztucznej jamy Turloga. Siedzšcy zwykle w kšcie gospodarz mierzył go umieszczonym na słupku okiem i nie przerywał sobie tego, co akurat robił. Mogłoby się zdawać, że kompletnie ignoruje gocia, jednak Kaldaq wiedział, że Turlog powięca mu sporo uwagi.
   Sztywny zewnętrzny szkielet nie pozwalał Pasiiakilionowi na wylewne okazywanie emocji. Wielkie szpony ledwie radziły sobie z obsługš najprostszych urzšdzeń. Specjalny przetwornik musiał wzmacniać i dopiero potem tłumaczyć jego głos. W porównaniu z Turlogami Leparowie byli istotami o wielkim wdzięku i elegancji.
   Obywało się bez powitania, co nie oznaczało ani braku uprzejmoci, ani ostentacji. Rozmowa toczyła się spokojnie, z długimi przerwami. Na ile te wizyty były dla Pasiiakiliona istotne, tego Kaldaq nie potrafił orzec, najważniejsze, że załogant w ogóle podejmował konwersację. Turlogowie słynęli ze swej obojętnoci i odpornoci na wszelkie indagacje.
   Kapitan zastanawiał się niekiedy, jakimi byliby istotami, gdyby ewolucja wyposażyła ich w sprawniejsze ciała. W warunkach pokładowych ich przeżycie i praca zależały całkowicie od całego szeregu urzšdzeń wspomagajšcych. Ich kwatery nigdy nie były przytulne.
   Jednak w jamie panowała cisza. Można było się tu odprężyć, zapomnieć na chwilę o trudach dowodzenia, pogadać z kim, kto niczego nie chciał.
   A czasem nawet odpowiadał.
   Ogólne przygnębienie pierzchło, gdy dotarli do niewielkiego wiata kršżšcego wokół stabilnej gwiazdy, dożywajšcej połowy okresu swego trwania. Żyjšce na nim istoty inteligentne zdołały wytworzyć całkiem cywilizowane społeczeństwo.
   Poczynione z orbity obserwacje ujawniły, że istoty te nie odkryły jeszcze napędu podprzestrzennego, nie podróżowały dotychczas nawet między planetami swego systemu, ale poziom ich rozwoju dopuszczał nawišzanie oficjalnego kontaktu. Z góry widać było sporo precyzyjnie wykonanych rodków transportu, w tym i powietrznego. Gdy lšdownik pojawił się po raz pierwszy nad jednym z większych miast, wzbudził przede wszystkim zainteresowanie i tylko lekki popłoch.
   Doszło do spotkania z przywódcami tubylców, wymieniono stosowne uprzejmoci, dopełniono wymogów formalnych. Svanowie i Waisowic polecieli na dół, by zadzierzgnšć więzy przyjani. Reszta, szczególnie Massudzi, pozostała na orbicie. Nowo odkryte ludy reagowały czasem nerwowo na Massudów. Tvar meldował codziennie o postępach prac na powierzchni.
   Z poczštku Kaldaq był trochę niespokojny. Ekipa kontaktowa poleciała bez jakiejkowiek ochrony. Wprawdzie Svanowie potrafili w ostatecznej potrzebie sięgnšć po broń i osłonić odwrót, ale kto wie, jacy naprawdę sš ci tubylcy.
   Obawy okazały się bezpodstawne. Miejscowi byli rasš dojrzałš i w pełni przyjaznš. Już kilka dni póniej ich reprezentanci zaczęli regularnie odwiedzać kršżšcy na orbicie statek. Podziwiali dokonania Gromady i z ponurymi minami słuchali historii zmagań z Ampliturami.
   Władze nie cenzurowały tyc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin