Nowy6(1).txt

(21 KB) Pobierz
Rozdział 5
Ilkara zbudziły znajome odgłosy kucia, dobiegajšce z podwórza kolegium. Nastał kolejny suchy dzień, słońce łagodnie przewietlało kołyszšce się w otwartym oknie draperie. Leżšca obok Pheone odwróciła się twarzš do ciany. Ilkar umiechnšł się, tak jak to czynił każdego poranka od czasu, gdy sprawdzali długš salę.
To była dzika noc. Rozstawili grubo ciosane i pomalowane wizerunki wesmeńskich lordów oraz byłych i obecnych członków xeteskiańskiego Kręgu Siedmiu i Dordovańskiej Rady, a potem niszczyli je po kolei szerokim wachlarzem zaklęć ognia i lodu.
Do gry włšczyło się dwudziestu magów, którzy wyładowywali frustrację narastajšcš w nich przez całe tygodnie. To był wspaniały widok, jak magiczny ogień niszczył ciany, a lód rozsadzał drewno i tworzył w kštach wielkie sople, które potem topiły się w wšskich strugach ognia, wypełniajšc pomieszczenie parš. Za każdym razem, kiedy Ilkar nie czarował, stał w gotowoci, by ochraniać swš tarczš tych, którym brakowało celowniczych zdolnoci.
Przez cały wieczór Ilkar czuł bliskoć Pheone, a podczas popijawy, która potem nastšpiła, co rusz widział swoje ręce wokół jej talii i jej głowę na jego ramieniu. W jego wspomnieniach, choć niewyranych, tkwił jej migoczšcy umiech, chichot i kuszšca koszulka.
Pamiętał napędzany alkoholem seks, żywiołowy i fantastyczny, choć musiał przyznać, że niektóre obrazy nieco się zamazały. Mimo to widok leżšcego obok niego kobiecego ciała, nawet nieelfki, był wspaniały.
Pheone uspokoiła jego obawy, kiedy tylko kac zmniejszył się na tyle, że ich mózgi zaczęły pracować. Elfy nie powinny wišzać się z ludmi, gdyż ogromna różnica w długoci życia prowadzi do nieuniknionych załamań, a często nawet do samobójstw, niemal zawsze popełnianych przez elfy.
- Nie sšdzę, aby którekolwiek z nas uważało, że to długo potrwa - oznajmiła. - Ale teraz potrzebujemy siebie nawzajem. A więc baw się i nie myl za dużo o jutrzejszym dniu.
Ilkar nie był pewien, czy Pheone naprawdę wierzy w swoje słowa, lecz ich następne noce okazały się jeli nie fizycznie, to emocjonalnie bardzo wyczerpujšce. Miała rację. Ich zwišzek dał mu nowe spojrzenie na wszystko. Ilkar tak głęboko zaangażował się w odbudowę Julatsy, że wszystko inne zbladło. Nawet zaczynały go złocić rzadkie odwiedziny Bezimiennego, a to przecież było niewybaczalne. Dopiero Pheone przypomniała mu, że trzeba odpoczywać, i zaczšł jš za to kochać - o ile miłoć była odpowiednim słowem na okrelenie jego uczuć.
Co więcej, zaczšł planować nie tylko fizyczne odrodzenie się kolegium. Postanowił odbudować jego psyche, przycišgnšć magów z powrotem do Julatsy, pomóc im zaczšć wszystko od nowa. Podjšł decyzję, że wyjedzie, by rozgłaszać wieć, iż Kolegium Dordover znów żyje.
Pochylił się i ucałował twarz pišcej Pheone, po czym wyskoczył z łóżka na zimnš kamiennš podłogę, łapišc zielone spodnie i szorstkš roboczš koszulę z wełny. Założył sięgajšce do łydek buty, przygładził palcami włosy i poganiany przez głód udał się do refektarza położonego po drugiej stronie podwórza.
Dzień był rzeki i ciepły. Godzinę temu skończył się wit. Ilkar popatrzył na pracę wykonanš na dachu biblioteki oraz na nowš budowę, której fundamenty kładziono przez ostatnie siedem dni. Jak zawsze zatrzymał się na chwilę przy dziurze, w której leżało Serce, kontemplujšc największe zadanie, jakie pozostało mu do wykonania.
Pewnego dnia Serce znów ujrzy wiatło, a ciała tych, którzy zostali tam pogrzebani, włšcznie z Barrasem, ostatnim elfim Negocjatorem, będzie można pochować z należytym szacunkiem. Zmówił krótkš modlitwę, aby bogowie dali mu siłę do wykonania tej pracy.
- Ilkar! - Odwrócił się na dwięk swego imienia, od razu rozpoznajšc głos. Jego właciciel przeszedł przez dziurę, która niegdy była północnš bramš, prowadzšc konia, a tuż za nim pojawił się drugi, którego widok jeszcze bardziej ucieszył serce elfa.
- Denser! - Ruszył w stronę bramy. - Bogowie, teraz wszystkich tu wpuszczajš.
- Wybacz. Sšdziłem, że po moim ostatnim pobycie mogę się tutaj swobodnie poruszać.
- Możesz. - Dwaj starzy przyjaciele ucisnęli się. - Popatrzmy na ciebie. - Ilkar cofnšł się i spojrzał w twarz Ciemnego Maga. - Nieco zakurzony. Z pewnociš posiwiał tu i tam. Aha, przydałby mu się fryzjer. Lecz nadal można go rozpoznać.
Pokręcił głowš.
- Dobrze cię widzieć. Mam nadzieję, że przywiozłe swój młot i dłuto?
Denser umiechnšł się.
- Przepraszam, jako nigdy mnie to nie pocišgało. Ale przywiozłem swojš fajkę.
- Brakowało mi jej smrodu. - Ilkar poklepał go po ramieniu i spojrzał ponad nim. - Hej, Bezimienny, trochę czasu minęło!
Próbował nadal się umiechać, lecz widok tych dwóch mężczyzn wchodzšcych razem przez bramę jego kolegium mógł oznaczać tylko jedno. Zdarzyło się co złego, a może nawet bardzo złego.
Wielki wojownik podszedł i potrzšsnšł jego rękš. Ucisk miał jak zawsze miażdżšcy.
- Zbyt wiele - powiedział.
Ilkar znów skierował wzrok na Densera, który mimo wczesnej pory wydawał się zmęczony i poważny. - Jak się majš Erienne i Lyanna? - zapytał.
W oczach Densera błysnšł ból, zmarszczył brwi. Zamiast odpowiedzieć, spojrzał na Bezimiennego, jakby liczył na jego pomoc.
- Włanie to nas do ciebie sprowadza - rzekł dowódca. Ilkar kiwnšł głowš, a więc jego podejrzenia okazujš się prawdziwe.
- Rozumiem. Jestecie głodni? Możemy porozmawiać przy niadaniu.
Refektarz był długim, niskim budynkiem zastawionym rzędami równie długich stołów. Panowała tu absolutna cisza, bo większoć magów i płatnych robotników pracowała już na swoich stanowiskach. Ilkar wskazał im stół w rogu, po czym udał się do kuchni i załadował drewnianš tacę bekonem, chlebem i dużym dzbankiem kawy.
- Macie - rzekł, siadajšc. - Częstujcie się. Jeli trzeba, przyniosę więcej.
Podczas kiedy jedli, Denser opowiedział o Lyannie i jej koszmarach, o zagrażajšcej jej Radzie i o zniknięciu Erienne i ich córki. Wreszcie pokazał Ilkarowi list, który elf czytał w milczeniu, z każdš linijkš coraz bardziej marszczšc brwi. Kiedy odczytał list po raz drugi, oddał go przyjacielowi i napełnił wszystkim kubki kawš.
- Jeli oni znajdš je wczeniej, zabijš je - wyszeptał Denser.
- Kto? - zapytał Ilkar.
- Dordovańczycy. Nie pojmujesz tego?
- To dla nich doć niebezpieczna sytuacja, nie sšdzisz? To potencjalne zagrożenie dla wszystkich balaiańskich systemów magii.
- Nie zaczynaj od nowa - ostrzegł go Denser. - Lyanna to przyszłoć nas wszystkich, a nie mierć czy zniszczenie. Dordovańczycy sš przerażeni, ale na miłoć bogów, nikt nie mówi o wymuszonym powrocie do Jednoci. Zresztš nie pozostał przy życiu nikt, kto mógłby do tego doprowadzić.
- Z wyjštkiem Lyanny.
Denser wzruszył ramionami.
- Tak, z wyjštkiem Lyanny. Być może. Vuldaroq nie chce, by ktokolwiek wychował wszechstronnego maga. Powiedział, że Balaia nie przeżyje kolejnego Septerna. Dlatego, jeli nie zdoła jej kontrolować, zabije jš.
- Zatem chcesz je odnaleć? - zapytał Ilkar.
- Nie, chcę je odprowadzić do Dordover i przykuć łańcuchami do ołtarzy ofiarnych.
- Nie denerwuj się, ja tylko sprawdzam, czy nie straciłe do końca poczucia humoru.
- Oczywicie, że chcę je odnaleć.
- I co konkretnie zamierzasz zrobić? Pytam poważnie.
Denser popatrzył na niego jak na głupca.
- Ilkar, to moja rodzina. Muszę ich chronić.
- Sšdzę, że obaj to rozumiemy - wtršcił Bezimienny. Odłożył kanapkę, którš sobie zrobił, i nachylił się w ich stronę. - Lecz mówisz, że cała potęga dordovańskiej magii jest skierowana przeciwko nam. Co zatem masz zamiar zrobić?
- Erienne i Lyanna nie sš bezpieczne, wiem o tym, ale my możemy im pomóc.
- Kto? - zapytał Ilkar.
- Krucy.
Ilkar pocišgnšł długi łyk kawy, czujšc, jak jej mocny, gorzki smak spływa mu po gardle. Znał swoje przeznaczenie już w chwili, kiedy zobaczył Bezimiennego i Densera przekraczajšcych razem bramę kolegium. Cokolwiek chcš zrobić Krucy, musi im pomóc. Być może nawet będzie musiał zginšć, jeli Lyanna i Erienne rzeczywicie znajdujš się w rękach mocy, które Denser miał na myli. Dlatego musi się upewnić, czy przyjaciele rozumiejš, przeciwko czemu stajš.
- Denser, jest co, o czym powiniene wiedzieć.
- Mów. Jestem pewien, że nie wyjdzie mi to na zdrowie.
- Przypadkowo widziałem aktywnoć many na niebie. Błyskawice, flary, spadajšce gwiazdy, takie tam rzeczy. Nie za wiele, ale na pewno dziwne. Czy słyszałe o Proroctwie Tinjaty?
Denser pokręcił głowš.
- Tak mylałem. Ja też nie, ale być może ty powiniene co o nim wiedzieć. Czy w ogóle nie badalicie Rozdzielenia?
- Tak naprawdę to nie - wyznał Denser. - Poza przestudiowaniem warunków potrzebnych do zrodzenia dziecka o odpowiednim potencjale, a te sš dobrze udokumentowane w Xetesku, nie sšdzę, by Erienne choć starła kurz w otwartych kryptach. Zatem kim był ten Tinjata?
- Cóż, Erienne z pewnociš o nim słyszała. Był pierwszym Starszym Mistrzem Dordover.
- Prawdopodobnie słyszała o nim - skonstatował Denser - lecz nic mi o tym nie powiedziała.
- Nieważne. Zapytamy jš, kiedy je odnajdziemy. Chodzi o to, że Tinjata, który odegrał najistotniejszš rolę w Rozdzieleniu, jest odpowiedzialny za kilka karygodnych posunięć przeciwko magii Jednoci i Al-Drechar. To on sformułował Proroctwo oparte na ekstrapolacji teorii many i łšcznoci międzywymiarowej - jej poczštki już dawno zaginęły - i wysłał je jako ostrzeżenie do wszystkich, którzy wierzyli w kontynuację struktury czterech kolegiów.
- Skšd ty o tym wszystkim wiesz? - Denser zmarszczył brwi.
- Popytałem tu i ówdzie. Pamiętasz Therusa? Pomagał ci w bibliotece podczas oblężenia. Otóż on przeżył. Teraz jest archiwistš w dziale najstarszych zapisów i czasy Rozdzielenia to jego specjalizacja. W tym również Proroctwo Tinjaty.
- I co? - Denser zachęcał Ilkara do dalszych zwierzeń.
- Cóż, wiedza Therusa nie jest kompletna, gdyż Dordovańczycy nigdy nie wpucili go do swojej biblioteki, lecz wystarczy skrót Proroctwa. Gdy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin