Nowy15(1).txt

(45 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 14
Tessaya musiał wiedzieć, że się zbliża, ale była to zarówno cena, jakš Styliann był gotów zapłacić, jak i ryzyko, które musiał ponieć. Wprawdzie Xeteskianin nie oczekiwał, że uda mu się przekonać Riasu, by go przepucił, ale wódz okazał się być pod takim wrażeniem pokazu sprawnoci Protektorów, że wysłał posłańców do Tessayi z probš o pozwolenie przepuszczenia władcy Xetesku, nim krew jego martwych wojowników zdšżyła dobrze ostygnšć.
Dla Stylianna był to fascynujšcy przykład na to, jak wielki lęk wzbudzało w Wesmenach to wszystko, co było magiczne. Pojedynczy wojownicy, a nawet wodzowie, byli słabi. Przynajmniej większoć z nich. Po namyle doszedł jednak do wniosku, że zdarzały się wyjštki. Po pierwsze, dowódca armii oblegajšcej Julatsę. Bez wštpienia silny człowiek, choć nawet on najwyraniej nie odważył się uderzyć w końcu w serce magii, powstrzymywany strachem przed nieznanym, którego nie mógł pokonać żaden dowód siły. Pomiędzy nim a zdobyciem kolegium stały pokolenia uwarunkowane na lęk przed czym, co jeszcze nigdy nie zostało dokonane.
No i Tessaya. Zupełnie odmienna postać. Jego reputacja go poprzedzała i Styliann był przekonany, że ten lord nie odczuje przyjemnoci z rozmowy z nim. Na tym polegało ryzyko. Wybrał własnš drogę przez góry. Uniknšł dalszej podróży z Krukami, których na równi podziwiał, jak i był wobec nich nieufny, a także z błyskotliwym generałem Darrickiem  typem prawdziwego bohatera, jeżeli w ogóle taki kiedykolwiek istniał. Pierwszš drogę odrzucił, bo nie miał najmniejszej ochoty dołšczyć do wyzwalania Julatsy, drugš dlatego, że Gyernath było po prostu za daleko. Utrata władzy nad Górš Xetesku, choćby tymczasowa, była upokorzeniem dalece ważniejszym niż cokolwiek innego.
Przez krótki czas po rzuceniu Złodzieja witu i wiadomociach o detronizacji w kolegium Styliann przeżył kryzys pewnoci siebie. Jego wpływ na losy Balai osłabł gwałtownie. Ale wkrótce wszystko znowu stało się jasne. Większoć współczesnych materiałów na temat magii wymiarowej znajdowała się w murach Xetesku, ponadto był tam tekst niedawno dopiero wydobyty z zapieczętowanych krypt pod Wieżš i z całš pewnociš odnosił się on bezporednio do problemu, z jakim mieli się zmierzyć Krucy. Tak więc jego władza w Balai mogła być znaczšca, musiał jedynie szybko odzyskać zwierzchnictwo Xetesku.
Stšd i taka droga. Prowadziła prosto do odległego o kilka dni kolegium, od którego dzieliła Stylianna jedna poważna przeszkoda. Tessaya. Ale nawet fakt, że lord Wesmenów go oczekiwał, nie musiał koniecznie okazać się szkodliwy. W końcu Xeteskianin przybywał na rozmowy i to pod strażš. Wesmeni nie zgromadzš raczej z tego powodu armii. Wręcz przeciwnie, jeli tylko dobrze rozumiał sposób mylenia Tessayi. Dodatkowo Styliann wiedział dokładnie, kiedy przybędzie, w przeciwieństwie do wodza Wesmenów.
Kiedy słońce znalazło się w najwyższym punkcie nieba, Xeteskianin, jego Protektorzy oraz czterdziestu Wesmenów wjechało do Przełęczy Kamiennych Wrót. Styliann jako jedyny podróżował konno. Jak stwierdził Riasu, Wesmeni mieli być jego przewodnikami, obserwatorami i strażš honorowš  rozumowanie, które przyprawiło Stylianna o paroksyzm miechu.
Czy wódz naprawdę sšdził, że Xeteskianin mógł się zgubić, skoro przez Kamienne Wrota prowadził jeden tunel? A jakie szanse miało tych czterdziestu przeciw dziewięćdziesięciu najdoskonalszym maszynom bojowym na Balai? Odpowied na to drugie pytanie, jak się wkrótce okazało, brzmiała: żadnych.
Styliann ziewnšł i spojrzał za siebie. Tak jak na przedzie kolumny  z tyłu maszerowało dwudziestu Wesmenów, a wiatło ich latarni upiększało ciemne, nierówne ciany tańczšcymi cieniami. Ponad nim pęknięcie w stropie biegło chyba aż do serca Czarnych Szczytów. Z przodu za to sklepienie opadało ostro do wysokoci poniżej pięciu metrów, a po jednej stronie cieżka stawała się krawędziš przepaci sięgajšcej chyba czeluci piekieł.
Powietrze było chłodne i wilgotne, tu i ówdzie kapała woda z jakiego dawno zapomnianego zbiornika czy podziemnego strumienia. Odgłosy kopyt i obutych stóp mieszały się ze szczękiem broni i coraz głoniej odbijały się echem poród skalnych cian. Nie padało zbyt wiele słów, a Styliann i Wesmeni nie zamienili nawet zdania. Poczštkowo bojowy duch wojowników wkrótce ustšpił miejsca niepewnym szeptom, a końcu pełnemu niepokoju milczeniu. Taki efekt wywierały Kamienne Wrota na podróżnych. wiadomoć potęgi gór ponad nimi i bliskoć skał po obu stronach cieżki odbierały pewnoć siebie, sprawiały, że ludzie szli przygarbieni i szybkim krokiem.
Kolumna posuwała się sprawnie i po godzinie marszu przed nimi było jeszcze do pokonania niewiele ponad trzy razy tyle. Koszary zbudowane po zachodniej stronie gór pozostały daleko z tyłu i nikt już, ze wschodu czy z zachodu, nie mógł ich usłyszeć.
Styliann umiechnšł się. Nadszedł czas. Nie potrzebował przewodników, latarni ani obserwatorów. Lepiej by było dla tej straży, gdyby pozostała na zachodzie. Tam przynajmniej pożyliby jeszcze trochę.
Po rozważeniu różnych opcji Styliann zdecydował się nie nadwerężać, jakkolwiek nieznacznie, swojej energii many. Nie miało to sensu. Żaden z Wesmenów nie miał łuku  niedopatrzenie, jakiego nie będš mieli czasu pożałować. Pochylił się w siodle i przyłożył usta do ucha Cila, swego ulubionego Protektora maszerujšcego w rodku kordonu szczelnie chronišcego byłego władcę Xetesku.
 Zniszczyć ich  szepnšł.
Głowa Cila pochyliła się o centymetr na znak, że zrozumiał. Nie zatrzymujšc się przekazał rozkaz swym braciom. Styliann umiechnšł się, znów czujšc w powietrzu napięcie na chwilę przed tym, jak Wesmeni znaleli się w centrum bitwy, z której zdali sobie sprawę prawdopodobnie dopiero wtedy, gdy dobiegła końca.
Pierwszy szereg złożony z omiu Protektorów błyskawicznie dobył zawieszonych przy pasach toporów i zatopił je w plecach i karkach idšcych przed nimi Wesmenów. Za nimi trzydziestu Protektorów uniosło broń w gotowoci i runęło na przerażonš i zaskoczonš tylnš straż kolumny.
Kakofonia wrzasków i okrzyków wypełniajšca tunel składała się odgłosów mierci bardziej niż walki. Na przedzie Protektorzy przeršbywali się przez wojowników, wznoszšc i opuszczajšc topory, bryzgajšc krwiš na skały przełęczy, a uderzenia metalu o koć drażniły ucho Stylianna.
Starajšc się odwrócić i dobyć broni, Wesmeni wpadli w panikę, szok spowodowany gwałtownym atakiem zaćmiewał umysły. Nieliczni próbujšcy stawić czoła atakujšcym byli wycinani w pień przez Protektorów, których każdy krok był wyliczony, każdy cios dosięgał celu, i zza których masek przez cały czas nie dobiegał żaden dwięk.
Ci z tyłu mieli przynajmniej szansę podjęcia słabego, acz oporu. Jeden z wojowników stanšł naprzeciw wrogów, reszta otoczyła go jak przywódcę. Przez kilka chwil iskry rozwietlały tunel, dodajšc migoczšcego efektu do koszmarnego wiatła latarni i szczęku stali uderzajšcej o stal rozlegajšcego się w zamkniętej przestrzeni. Lecz Protektorzy zwiększyli jedynie tempo i gwałtownoć ataku, rozpoczynajšc kolejny cios, jeszcze nim zakończył się poprzedni i spychajšc Wesmenów do desperackiej i chaotycznej obrony.
Widzšc wielkie kałuże krwi pokrywajšce kamienne podłoże i rozczłonkowane, poršbane ciała swych współplemieńców i stajšc w obliczu oddziału zakutych w beznamiętne maski morderczo skutecznych wrogów pozostali przy życiu Wesmeni, w liczbie co najwyżej dziesięciu, rzucili się do ucieczki, wydajšc ostrzegawcze okrzyki, których i tak nikt nie mógł usłyszeć.
 Dogońcie ich i zabijcie  rozkazał Styliann.
Pół tuzina Protektorów z każdej strony, omijajšc zręcznie ciała poległych, ruszyło na wschód i na zachód. Odgłos ich kroków zwiastował rychłš mierć ciganym nieszczęnikom.
Większoć latarni została strzaskana pod stopami walczšcych, a reszta zniknęła wraz z uciekajšcymi Wesmenami, więc Styliann rzucił Kulę-wiatła i aż uniósł brwi, ujrzawszy zniszczenie, którego był sprawcš.
 Doskonale. Jakie obrażenia?
 Jedno czy dwa dranięcia, panie  odparł Cil.  To wszystko.
 Doskonale  powtórzył mag, kiwajšc głowš.  Teraz usuńcie ciała. Pojadę na przedzie, a wy obok mnie.
Znów odpowiedziało mu niemal niedostrzegalne skinięcie głowy. W jednej chwili Protektorzy pochylili się i zaczęli wrzucać ciała do przepaci. Styliann popędził niespokojnego wierzchowca i ruszył, majšc po bokach po trzech Protektorów, w tym Cila. Kilka metrów dalej zatrzymał się, zsiadł z konia, otrzepał ubranie i usiadł, opierajšc się plecami o północnš cianę tunelu. Blask Kuli-wiatła rozjaniał nierówne, poszarpane skały.
Niewiele rzeczy robiło wrażenie na Styliannie, ale jednš z nich stanowiła z pewnociš Przełęcz Kamiennych Wrót. Była przykładem niezwykłego połšczenia działań ludzkich i naturalnych. Zbudowana dla zysku i podboju, okazała się również ródłem wielu konfliktów i problemów. Podrapał się pod lewym okiem i wzruszył ramionami. Taki bywał los wielkich przedsięwzięć, zamierzone dobro nierzadko obracało się w zło.
 A teraz czekamy  zwrócił się do Cila  albo raczej: wy czekacie. Ja mam jeszcze co do zrobienia  zamknšł oczy.  Będš mi potrzebni wasi bracia.

* * *
W słabnšcym wietle pónego popołudnia lord Tessaya obchodził granice obozu, dwigajšc w odległym zakštku duszy narastajšcš obawę. Kończšcy się dzień był pełen kontrastów. Wiadomoć przyniesiona przez ptasiego posłańca popsuła mu humor, ale nie plany. Jedcy Riasu, stacjonujšcego po zachodniej stronie przełęczy, przywieli niezwykłe i nieoczekiwane wieci, które mogły okazać się kluczowe. Kontrola nad władcš Xetesku byłaby nagrodš wartš ryzyka zwišzanego z utrzymaniem go w ryzach. Mniejsza o podróżujšcy z nim oddział morderców. Jeli udałoby się go od nich odłšczyć, z pewnociš można by ich zneutralizować, a w końcu i zniszczyć. Nie istniała ważniejsza karta przetargowa niż Styliann, a to przecież on sam zaproponował udzielenie wsparcia...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin