Suworow Wiktor - Kontrola.pdf

(1730 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
WIKTOR SUWOROW
K ONTROLA
DRAMATIS PERSONAE
- Nastia Strzelecka
- Chołowanow (alias Gryf) - towarzysz w lśniących oficerkach
- Towarzysz Stalin - sekretarz generalny WKP(b)
- Szyrmanow - prowokator, likwidator
- Pewien osobnik w szarym prochowcu
- Profesor Pierziejew - teoretyk ludożerstwa
- Towarzysz Jeżów - ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRR (szef NKWD),
generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego
- Mister Stenton - dyrektor generalny koncernu “Faraon i synowie”
- Towarzysz Berman - ludowy komisarz łączności ZSRR, komisarz bezpieczeństwa
państwowego pierwszego stopnia, były szef Głównego Zarządu Łagrów NKWD
- Towarzysz Frynowski - zastępca ludowego komisarza spraw wewnętrznych,
komandami pierwszego stopnia
- Towarzysz Boczarow - starszy major bezpieczeństwa państwowego, szef Zarządu
NKWD w Kujbyszewie
- Towarzysz Beria - pierwszy sekretarz KC Komunistycznej Partii Gruzji
- Majster Nikanor
- Instruktor Skworcow
- Katia Michajłowa - chichotka
- Ciech Ciechowicz - speckonduktor w specwagonie
- Luśka-Serojadka - speckurier KC
- Sewastian - kasiarz
- Terentij Pieresypkin - major
- Mister Humphrey - inżynier-elektryk
- Ponadto: przywódcy, ochroniarze, pomocnicy, czekiści, oprawcy, kapusie, zeki,
knajacy, kryminaliści, sportowcy, robotnicy, chłopi, inteligencja pracująca, ludożercy, szerokie
masy...
PROLOG
A teraz całuj but.
Lśniący czubek łagodnie dotknął twarzy.
Nie sposób uchylić się od blasku cholewki. Nie można odwrócić twarzy, gdy wykręcone
do tyłu ręce stopniowo podciągane są coraz wyżej. Ból narasta powoli, osiągając punkt
krytyczny, po którym nie można powstrzymać już krzyku.
A ona nie chce krzyczeć. Tak postanowiła: żadnych krzyków.
Kiedyś, dawno temu, gdy marynarzy oćwiczano sznurami, każdemu wtykano szmatę w
zęby, żeby nie wrzeszczał. Ale minęły te dobre czasy. Teraz przed rozstrzelaniem w więziennych
kazamatach wpycha się do ust gumową piłkę. A na świeżym powietrzu strzela się w ogóle bez
knebla. Chcesz krzyczeć? Proszę bardzo, krzycz sobie do woli.
Ale przy biciu i łamaniu kości - odwrotnie, nie zatyka się ust. Wrzask jest pożądany,
wręcz niezbędny. Taka moda: tortury bez wrzasków uważa się za nieudane. Niskogatunkowe.
Jak piwo bez pianki.
Dziś zależy im bardziej niż zwykle, żeby tortury się udały. Żeby zaczęła krzyczeć.
Dlatego powolutku podciągają wykręcone ręce.
W lesie króluje wiosna. Bezwstydna i rozpasana. Każda gałązka nabrzmiała jest wiosną.
Szkoda tylko, że z jej zapachem miesza się woń pasty do butów. Woń wyglansowanych oficerek.
Taki właśnie bucior uporczywie szturcha w zęby: no, pocałuj wreszcie.
I drugi głos, prawie czuły:
- No, całuj, głupia. Co ci zależy? Raz pocałujesz, zaraz cię rozwalimy i będzie po
wszystkim. Przestaniesz się męczyć, a my zdążymy na mecz. A jak nie, to sama wiesz.
Weźmiemy pod obcasy. Więc całuj po dobroci...
Minęły dawne, dobre czasy, kiedy mówiło się: Całuj dłoń kata. Teraz - całuj but.
Kiedyś skazanemu przysługiwał przed śmiercią ostatni kielich wina. Dziś przed
egzekucją piją tylko oprawcy.
Po egzekucji też piją.
Cały zagajnik przesiąknięty jest zapachem wódy.
Ręce podciągnęli, aż zachrzęściło. Mieć choć jedną gałązkę w zasięgu. Wczepić się w nią
zębami, by powstrzymać krzyk. Ale nie ma w pobliżu gałązki. Jest tylko mokry piach i stęchłe
igliwie. A ręce tak wykręcone, że nie można wydychać powietrza.
Nagle rozluźnili chwyt. Załkała, wypuszczając z płuc to, co się w nich nagromadziło.
Miała nadzieję, że opuszczą powykręcane ręce. I opuścili, ale w tej samej chwili bucior huknął
pod żebro. Cios odebrał czucie. Dotychczasowe męki odpłynęły w niepamięć.
Nowy ból wsącza się powoli w jej ciało, by raptem wedrzeć się straszliwie, nie
pozostawiając miejsca na żadne inne doznania. Przez spazmatycznie otwarte usta nie może
zaczerpnąć już tchu. Choć ręce wolne, a sznury opadły na plecy, nie przynosi to spodziewanej
ulgi. Nie myśli już, by poruszyć rękami. Chce powietrza. Zaczerpnąć powietrza! Prawie się
udało. Usta wypełnia zbawienny tlen, ale nie dochodzi do płuc. I wtedy spada na nią ciężki but.
Nie ten lśniący. Lśniący jest do całowania. Inny but. Podkuty.
Kopnięcie nie było silne, ale po drugim uderzeniu słodko zadźwięczały dzwoneczki i
odpłynęła łagodnie w nęcącą, czarną toń. Słyszała jeszcze kolejne ciosy. Niespieszne i solidne.
Nie czuła już bólu. Dlatego twarz jej rozjaśnił pogodny, spokojny uśmiech.
Leżała z twarzą w mokrym piachu i zatęchłym igliwiu. Było zimno i przeraźliwie mokro.
Zdarli z niej szynel i chlusnęli z kubła. Na leśnych przecinkach trzymają się jeszcze płaty śniegu.
Ziemia jest lodowata. Zwłaszcza dla człowieka zlanego wodą.
Powoli wynurza się z otchłani, z której nie powinno być powrotu. Nie chce się jej
opuszczać tej bezwonnej przestrzeni dla zapachu przebiśniegów, wiosny i wypucowanych
buciorów.
Mimo to wypływa. Na spotkanie głosom:
- Kurwa, spóźnimy się na mecz.
- Kończ z nią, dowódco. Nie będzie całować butów.
- Zmuszę ją.
- A może Spartak dostanie dziś wciry...
Powróciła, zatopiona w rozkoszy. Nie miała ochoty na najmniejszy ruch. Nie chciała się
zdradzić żadnym gestem, że znowu leży tu, u ich stóp. To oni się spieszą, w odróżnieniu od niej.
Ona nie ma się już dokąd spieszyć, choćby na mecz. Chciałaby tak leżeć w nieskończoność.
Mokre, przemarznięte ubranie daje poczucie błogiej przytulności. Kłujące gałązki zdają się
puchową pierzyną. Zapragnęła ludzkim głosem wyrazić tę nieziemską rozkosz. Ale wydobyło
się jedynie słodkie: - Uaaach!
Usłyszeli ten przeciągły jęk.
- A nie mówiłem, że jeszcze dycha?
I gwałtowne uderzenie. Palące, oślepiające, ogłuszające. Dopiero po chwili zrozumiała:
chlusnęli kolejnym wiadrem wody. Koło policzka znowu lśniące oficerki.
- Całuj.
Długo wpatruje się w ten but. Ma go przed samymi oczami. Widzi każdy szczegół. Skóra
bez jednej zmarszczki. Wypolerowany, zdaje się srebrny, a nie czarny. Na tyle blisko twarzy, że
można rozróżnić zapach świeżej pasty od zapachu skóry. To nowy but. Skrzypiący. Do szwów
przywarło świerkowe igliwie i grudki piasku, co wcale nie psuje harmonii. Przeciwnie, nawet
podkreśla nieskazitelną elegancję. Sztyblety sztywne, jak z metalu. Między piętą a cholewką
nieznaczne pofałdowanie skóry. Ledwo widoczne załamanie. Od razu widać, że but należy do
ważnego osobnika. Nie potrzeba oglądać właściciela. Rzut oka na but i już wiesz: masz do
czynienia z Bardzo Ważną Osobą.
W takiej cholewce można się przejrzeć jak w lustrze. Nie od razu dotarło do niej, kto to
spogląda na nią cały w siniakach, czyich ust to grymas. Zrozumiała dopiero po chwili.
Myśli płyną wolno, jedna za drugą. Niczym karawana wielbłądów na pustyni. Ciekawe,
jak taki but smakuje?
Nieoczekiwanie zapach tego buta zaczął grać jej na nerwach. Kipiąca wściekłość
zacisnęła gardło, wyrywając się ledwie słyszalnym warknięciem. Leży zwrócona twarzą do
piachu. Gdyby teraz ją ujrzał, doznałby szoku. Zobaczyłby, jak ze szczuplutkiej niewiasty w
jednej chwili opadła cała naleciałość tysiącletniej cywilizacji, a pozostała dzika neandertalska
samica o przerażających fioletowych oczach. Młodziutka komsomołka z płowymi warkoczykami
w jednej chwili zamieniła się w drapieżnika. Z pomrukiem tryumfu, rozprostowując się niczym
sprężyna, runęła na lśniącą cholewkę.
Rzuciła się jak wąż-dusiciel na trzymetrową kobrę królewską: nakryła ciałem całą ofiarę.
Zaatakowała z chrapliwym rykiem młodej lwicy, która zdobyła pierwszego w życiu bawoła.
Wiedziała, jak łamać ludzkie kości: lewym ramieniem silnie chwyciła udo, prawym barkiem
uderzyła tuż pod kolano.
Człowiek rzadko rozkłada ciężar ciała równomiernie na obie nogi. Ciągle przestępuje z
jednej na drugą. Najważniejsze: zaatakować obciążoną nogę.
Jeszcze jeden szczegół techniczny: po uderzeniu barkiem w splot nerwowy
przytrzymanie stopy gwarantuje co najmniej złamanie kości piszczelowej.
Waży niewiele, to prawda, ale lata treningu zrobiły swoje...
Docisnęła stopę do ziemi i w wypolerowanej cholewce, tuż nad uchem, usłyszała trzask
pękających kości. Zwalił się na wznak, wyjąc nieludzko. Wiedziała, że gwałtowna utrata
równowagi powoduje paniczny lęk. To nie ból łamanych kości, lecz przerażenie było przyczyną
tego wycia.
Ach, gdyby w tym momencie rzuciła się jeszcze raz! Na powalonego. Do gardła.
Przegryzłaby mu krtań.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin