Leiber Vivian - Odnaleść siebie.pdf

(770 KB) Pobierz
4202967 UNPDF
Vivian Leiber
Odnaleźć siebie
4202967.001.png 4202967.002.png
PROLOG
Kobieta w czerwonym kostiumie z identyfikato­
rem: CZEŚĆ, MAM NA IMIĘ JANET. CZYM
MOGĘ SŁUŻYĆ? pomału traciła cierpliwość.
- W akcie urodzenia, w rubryce „nazwisko mat­
ki", mogę wpisać tylko jedną osobę. Zrozumcie to
wreszcie. Musicie wybrać jedną z was, najlepiej tę,
która urodziła dziecko, ale mnie jest wszystko jed­
no. Byleby to było jedno nazwisko.
Obróciła się twarzą do monitora i znieruchomia­
ła z dłońmi nad klawiaturą.
Paige Burleson, Kate Henderson i Zoe Kinnear
przechyliły się nad blatem, żeby spojrzeć na ekran
komputera. Istotnie, rubryka była nieznośnie mała,
wręcz skąpa.
- Ale my chcemy być wpisane razem - powiedzia­
ła Zoe. - Tak postanowiłyśmy. Każda z nas czuje się
jego matką. Tyle razem przeszłyśmy. Wszystkie
chcemy się nim opiekować. Kochamy go.
- Niech pani wpisze mnie. I tak wszyscy będą
myśleli, że to moje dziecko - poprosiła Kate, odrzu­
cając jasne loki przez ramię. - Powiedzą, że niedale­
ko pada jabłko od jabłoni.
Janet zerknęła na zegar. Dochodziło południe.
Urzędnicy okręgowi mieli dokładnie pół godziny na
przerwę śniadaniową i w żadnym wypadku nie mia-
la ochoty tracić cennych minut na użeranie się z ty­
mi trzema.
- Ja i tak nigdy nie wyjdę za mąż - odezwała się
Paige - więc dla moich rodziców to może być jedy­
na szansa, żeby mieć wnuka.
- Dziewczyno, jesteś za młoda, żeby wiedzieć, czy
wyjdziesz za mąż, czy nie. - Janet poczuła niewytłuma­
czalną potrzebę napomnienia młodej brunetki. - W każ­
dej chwili może się pojawić ten jedyny mężczyzna.
- Już się pojawił - odparła Paige.
- Przestań się nad sobą rozczulać i porozmawiaj
z nim. Powiedz, że kochałaś się z nim, żeby uwień­
czyć to, co was łączyło, a nie żeby go pocieszyć po
śmierci Jacka - poradziła Zoe.
- Zobaczysz, że cię wysłucha - dodała Kate.
- Jestem pewna, że nigdy nie wyjdę za mąż - upie­
rała się Paige. - To dziecko jest dla mnie wszystkim.
Chcę należeć do rodziny, razem z moimi przyjaciół­
kami. Niech pani wpisze moje nazwisko.
- Nie pozwolę, żeby wpisano ciebie, a mnie nie -
powiedziała Zoe. - Umówiłyśmy się.
Janet otworzyła najniższą szufladę biurka i wyjęła
torbę z drugim śniadaniem. Bywało gorzej. Na przy­
kład kiedyś pewna kobieta zażądała, żeby jako ojca
jej dziecka wpisać Baltara z planety Gorgona. Kiedy
indziej jakaś przyjezdna para powtarzała w kółko sie-
demnastosylabowe imię dziecka, naszpikowane dzi­
wacznymi mlaśnięciami i syknięciami, których się
w żaden sposób nie dało przełożyć na zwykłe głoski.
Janet wystukała wtedy na klawiaturze imię Sam, ży­
cząc w duchu powodzenia okręgowi, któremu za pięć
lat przyjdzie przyjmować malucha do szkoły.
- Moje panie - wtrąciła się, kiedy Kate i Zoe na­
legały, żeby je także wpisać w akcie urodzenia. - Mu­
sicie wybrać spośród siebie jedną mamę. Pomogę
wam. Która z was urodziła dziecko?
- Ja - powiedziała Kate. - To mnie powinna pani
wpisać.
- Nie pytam, kogo powinnam wpisać - warknęła
Janet - tylko kto to b y ł. To proste, która z was mia­
ła poranne nudności?
- Zoe, zdaje się, że ty się zawsze rano czułaś
okropnie - powiedziała Paige.
- Tak, a ciebie nachodziły nagłe zachcianki - od­
parła Zoe.
Janet wzniosła oczy do nieba.
- Która z was, na litość boską, pojechała do szpi­
tala z bólami porodowymi?
- Żadna - odpowiedziała Paige. - Spędzałyśmy la­
to w domku moich rodziców, czekając na rozwiąza­
nie. Mieszkałyśmy tylko we trzy. Nie zdążyłyśmy
dojechać do szpitala.
Janet zaklęła z rezygnacją i wpisała w rubrykę:
Paige Kate Zoe.
- Imię dziecka?
- Teddy - odparła Zoe. - Podoba nam się imię
Teddy. Jak pierwszy prezydent Roosevelt.
Janet wzruszyła ramionami. Jeśli o nią chodziło,
mogły nazwać dziecko nawet Miliard P. Fillmore.
- Nazwisko?
Dziewczęta popatrzyły po sobie zmieszane.
- Nie będzie miał nazwiska - powiedziała Zoe.
Janet uniosła groźnie palec.
- Posłuchajcie, moje drogie panie, dość tej zabawy
w kotka i myszkę. Akt urodzenia jest bardzo ważnym
dokumentem. Nie będziecie stroić sobie ze mnie żartów.
Ten palec wycelowany kolejno w każdą z dziew­
cząt, odniósł pożądany skutek.
- Tak jest, proszę pani - powiedziała Zoe, otwie­
rając szeroko zielone oczy. - To znaczy, nie, proszę
pani, my wcale...
- Wcale nie miałyśmy zamiaru stroić sobie żar­
tów, proszę pani. - Paige potrząsnęła głową.
- Naprawdę! - zawołała Kate.
- Ile macie lat? - zapytała Janet.
- Osiemnaście - odparła Paige.
- Osiemnaście - powiedziała Zoe.
- Siedemnaście - po-wiedziała Kate.
- Jesteście za młode, żeby być matkami. Powin­
nam zadzwonić do Ośrodka Opieki Społecznej i...
- Nazwisko Sugar Mountain - wypaliła Kate.
- Co to za... - zaczęła Janet.
- Sugar to drugie imię - powiedziała Kate, a jej
przyjaciółki pokiwały głowami. - Mountain to na­
zwisko. Proszę, niech pani nie dzwoni do Ośrodka
Opieki Społecznej. Oni przyszli kiedyś do mojego
domu i chcieli mnie oddać rodzinie zastępczej. Bar­
dzo proszę, miałybyśmy przez nich same kłopoty.
Nieukrywany strach dziewczyny wzbudził współ­
czucie Janet.
- Może macie rację. Oni czasami trochę przesa­
dzają. Dobrze, Teddy Sugar Mountain - wpisała.
Oparła się z powrotem na krześle. - Idźmy dalej, czy
chcecie wpisać nazwisko ojca?
- A czy znowu narobimy kłopotu, jeśli nie będzie­
my chciały? - zapytała Zoe.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin