Andrzej Perepeczko - Dzika Mrówka pod żaglami.doc

(872 KB) Pobierz
ANDRZEJ PEREPECZKO

ANDRZEJ PEREPECZKO

DZIKA MRÓWKA POD ŻAGLAMI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cypniew

1996

ROZDZIAŁ PIERWSZY
O TYM, JAK DZIKA MRÓWKA WSPINA SIĘ NIEOMAL NA SAM WIERZCHOŁEK SZKOLNEJ SŁAWY, SKĄD ŚCIĄGA GO W NIESPODZIEWANY SPOSÓB PAN OD PRZYRODY

- Chłopcy! Wstawać! Już siódma! - głos mamy wdarł się brutalnie w senne marzenia obu braci - bliźniaków, a szczególnie Dzikiej Mrówki, który zawsze twierdził, że ma najwspanialsze sny zawsze tuż, tuż przed obudzeniem i że właśnie wtedy „wchodzą one dopiero w kolor” co miało oznaczać, że ma sny kolorowe.

Tym razem śniło mu się, że jest kapitanem dużego żaglowca, który po wielu, bardzo wielu dniach i tygodniach pływania dotarł wreszcie do jakiegoś nieznanego lądu i właśnie w tej chwili on, dowódca odkrywczej wyprawy, ma wylądować na piaszczystej plaży rozłożonej u stóp gęstego palmowego lasu. A wszystko we wspaniałych kolorach! Piasek plaży był jasnozielonkawy, woda w morzu żółtoróżowawa, palmy za to miały liście jaskrawopomarańczowe, a nad wszystkim wisiało olbrzymie błękitne słońce zawieszone na jasnozłotym niebie.

- Ale fajnie! - dzielny kapitan Dzika Mrówka spoglądał na nieodległy brzeg przez szkło długiej prawdziwie morskiej lunety i już miał wydać rozkaz do opuszczenia łodzi, na różową wodę, gdy wtem usłyszał dobiegający go z dala, spośród pomarańczowych liści palmowych, tubalny głos:

CHŁOPCY! WSTAWAĆ!!

JUŻ SIÓDMA!!!

Dzika Mrówka otworzył oczy. Z przyzwyczajenia spojrzał w prawo, tam, gdzie przez ostatnie dwa miesiące widział okrągły iluminator okrętowej kabiny, w której odbywał wraz z bratem bliźniakiem podróż „do serca czarnej Afryki” - jak w myślach nazywał swój rejs na statku.

Okrągły iluminator jednak, zwany na statku „bulajem”, znikł gdzieś, a na jego miejscu znalazł się pęknięty kij hokejowy z wypisanym czarnym tuszem wynikiem jakiegoś sławnego meczu i datą tego epokowego wydarzenia.

- Ojej... - wyrwało się na pół śpiącemu Markowi.

- Skończyły się wakacje - jęknął z niekłamanym żalem. - Tak było fajnie, a teraz... Prawda, Jarek?

Jego Brat nie potwierdził jednak smutnych rozważań Dzikiej Mrówki, spał bowiem smacznie dalej, a jedynym widomym efektem maminego budzenia było szczelne przykrycie głowy kołdrą.

- Dlaczego nie wstajecie? Przecież idziecie obaj do szkoły. - Mama spojrzała znowu na chłopców. Włączyła radio i z głośnika doleciał głos jednego z braci Damięckich śpiewającego na raźną melodię: „Żeby do szkoły nareszcie można było iść, żeby do szkoły...”

- Mamo - jęknął Dzika Mrówka nurkując pod kołdrę - miej litość. Od samego rana tak nas torturować... A może by jeszcze dzisiaj nie iść do szkoły? Przypłynęliśmy dopiero wczoraj, to chyba należy się nam choć z jeden dzień na rozpakowanie rzeczy.

- Jakie znów rozpakowanie? - zdziwiła się mama. - Przecież wczoraj sama rozpakowałam wasze rzeczy. I już namoczyłam, bo wszystko takie brudne i zapuszczone. Czy na statku w ogóle nie prali bielizny?

- Praliśmy. Sami - z dumą odezwał się Dzika Mrówka.

- Widać, że sami... Teraz nie wiem, czy dopiorę. Wstawajcie, bo i tak spóźniliście się przez ten rejs na rozpoczęcie roku szkolnego. Prawie cały tydzień.

- Eee... To tym bardziej. Dzień mniej, dzień więcej... A chyba należy nam się, mamo, choć jeden dzień na aklimatyzację.

- Niby dlaczego?

- Bo zmiana klimatu, zmiana otoczenia. I wszystko inne. O, na przykład: ja całą noc nie mogłem spać, bo nie kiwało.

- Nie udawaj, spałeś jak suseł, a Jarek jeszcze śpi, że nie mogę go obudzić...

- Jaro zawsze był bardziej prymitywny ode mnie...

Dzika Mrówka nie dokończył tego zdania, gdyż nagle śpiący dotąd głęboko, ukryty całkowicie pod kołdrą, Jego Brat poderwał się, złapał stojący przy tapczaniku drewniak i cisnął nim w brata - bliźniaka. Marek w ostatniej chwili wykazał refleks godny hokeisty i uchylił się przed nadlatującym pociskiem, który wyrżnął w ścianę z taką mocą, aż spadł zawieszony na niej obrazek.

- O, widzi mama, że Jarek jest bardziej prymitywny. Ma mama najlepszy dowód! - krzyknął Dzika Mrówka, chwytając za poduszkę z zamiarem ciśnięcia jej w brata - bliźniaka. Mama jednakże nie dosłyszała zapewne tych słów, uznała bowiem, że obaj synowie nareszcie się obudzili i wycofała się czym prędzej do już, już mającego wykipieć mleka.

W przytulnym trzypokojowym mieszkaniu na pierwszym piętrze zapanował zwyczajny, coporanny harmider. Najpierw bracia - bliźniacy kłócili się w pokoju, podczas ubierania się, po chwili kłótnia przeniosła się do łazienki, z której oczywiście obaj chcieli jednocześnie korzystać. Mama miotała się między kipiącym mlekiem a mającą się przypalić jajecznicą dla synów, tata zaś, który tego dnia miał dzień wolny i udawał że śpi czekając, aż chłopcy wyjdą z domu, aby wreszcie w spokoju zjeść wraz z żoną śniadanie osłodzone resztkami wspaniałej wczorajszej szarlotki, słysząc synowskie krzyki z łazienki mruczał pod nosem: „trzeba chyba dobudować drugą łazienkę z części kuchni”.

Postanowienie takie robił tata zawsze, gdy zdarzyło mu się być rankiem w domu, jednak kończyło się to wyłącznie na pobożnych zamiarach, głównie wskutek wrodzonej niechęci taty do wszelkich prac domowych, a po części i dlatego, że w trakcie synowskich łazienkowych kłótni tata zwykł być zapadać w ponowną, krótką co prawda, ale jakże słodką drzemkę.

Wreszcie synowie, połknąwszy naprędce śniadanie, wypadli jeden przez drugiego z domu, zostawiając - jak zwykle - otwarte na roścież wejściowe drzwi. W domu zapanowała błoga cisza...

- Mrówka - powiedział Jego Brat do Marka, biegnącego tuż obok, gdyż - też jak zwykle - wypadli z domu na ostatnią chwilę i bardzo już niewiele czasu zostało im na drogę do szkoły.

- No?

- Myśmy rzeczywiście spóźnili się na rozpoczęcie roku.

- W rzeczy samej - przytwierdził lekko zdyszany Marek. - I co z tego?

- Może oni coś już przerobili. I teraz trzeba będzie nadgonić.

- Martwisz się? Daliśmy sobie radę z przemytnikami?

- No, niby tak, ale... - zaczął Jarek.

- Nie ma żadnego „ale” - przerwał Dzika Mrówka. - Pomogliśmy policji złapać szajkę groźnych przestępców?

- No, właściwie...

- A widzisz. Uratowaliśmy pełnomorską jednostkę?

- Niby tak. Ale to była tylko łódź rybacka...

- Rybacka - prychnął Marek - ale łowiła na pełnym morzu?

- Fakt.

- Widzisz. Więc uratowaliśmy pełnomorską jednostkę pełną rozbitków?

- Było ich tam tylko dwóch...

- A ilu mogło być na takiej małej łodzi? Stu?

- No, tyle to nie...

- A widzisz. Więc jak myślisz, nie damy sobie rady w szkole?

- No, niby fakt.

Przez chwilę biegli obaj w milczeniu.

- Jaro - odezwał się znowu Dzika Mrówka.

- O co chodzi?

- Dzisiaj powinien być „nasz dzień” w szkole.

- Fakt...

- I ja już mam plan...

- Jaki plan?

- Plan działania na dzisiaj w szkole...

- Niby czego?

- Eee, nie mam czasu ci tłumaczyć. Już za późno. Tylko pamiętaj, żebyś mi nie przeszkadzał. Twoje zadanie to tylko potakiwać.

- Potakiwać? Ale jak ty zmyślasz...

- Zmyślasz, zmyślasz... Co za gadanie. Najwyżej czasami trochę uzupełniam rzeczywistość. A to nic złego przecież. Na świecie wszystko trzeba upiększać, no nie, mama zawsze to powtarza, kiedy każe nam czyścić buty albo sprzątać stale w pokoju, albo jak kupuje kwiaty do wazonu...

- Fakt. Ale to chyba nie to samo.

Tak pogadując i podbiegając dopadli do szkoły niemal tuż, tuż przed dzwonkiem. Wbiegli obaj równocześnie do swojej klasy, gdzie powitał ich zgodny, chóralny okrzyk:

- Aaaaaaaaaaaaaa!!! - wrzasnęło naraz ze czterdziestu młodych przedstawicieli żeńskiej i męskiej części rodzaju ludzkiego.

Jarek zatrzymał się, nieco zaskoczony, w drzwiach klasy, Dzika Mrówka natomiast nie stracił ani na moment animuszu. Rzucił w kąt stary chlebak ojca, w którym Markowi najlepiej nosiło się książki, i zeszyty, i drugie śniadanie, i pantofle gimnastyczne, i całą masę jeszcze innych najdziwniejszych rzeczy, i wskoczył z rozpędu na jeden ze stolików.

- BWANA KUBWA!!! - wrzasnął, takie bowiem słowa udało mu się zapamiętać z „W pustyni i w puszczy”.

Po tym okrzyku w klasie zapanował jeszcze większy tumult i wrzask.

- CIIIISZAAA! - głos Dzikiej Mrówki zapanował przez sekundę nad wrzeszczącą klasą.

Gdy hałas doszedł do normalnego poziomu, to znaczy - szyby przestały już brzęczeć w oknach, a przerażone ptaki za oknami nie uciekały już w popłochu do pobliskiego lasu - Dzika Mrówka, podrygując na stoliku i bębniąc dłońmi po uniesionym do góry krześle, zawołał:

- Dzika Mrówka i Jego Brat witają klasę po odkryciu Czarnego Lądu!

- AAAAAA! - zawyła znów klasa.

- Nie AAAAAA - odkrzyknął z dezaprobatą Marek. - Od teraz klasa będzie wołała inaczej: HOO - HO! W takt tamtamu - zabębnił dłońmi w krzesło.

- HOO - HO! - posłusznie odwrzasnęła klasa.

- Teraz lepiej - zawyrokował Dzika Mrówka.

- A więc, na konto naszego powrotu, ogłaszam w klasie Wielki Dzień!

- HOO - HOO!

- W czasie podróży wykryliśmy statek prawdziwych piratów!

- HOOO - HO!

- Potem uratowaliśmy tonący okręt na pełnym morzu!

- HOOO - HO! - zawyła radośnie klasa, ale Dzika Mrówka dostrzegł, że Jego Brat patrzy na niego z wyraźną dezaprobatą, więc czym prędzej zabębnił jeszcze energiczniej w krzesło i odwrócił się w drugą stronę.

- Na pełnym morzu i pełny rozbitków!

- HOOO - HO!

- Pełny rozbitków ledwo żywych!

- HOOO - HO!

- Ujęliśmy bandę niebezpiecznych portowych opryszków!

- HOOO - HO! - okrzyk klasy zabrzmiał nieco ciszej, a część młodych słuchaczy spojrzała jakby z lekkim niedowierzaniem na wciąż podrygującego na stoliku w tanecznym rytmie Marka. Ten odwrócił się i spojrzał ostro na swego brata, a Jarek jakby pod hipnotycznym wpływem owego ostrego spojrzenia kiwnął potakująco głową i mruknął:

- Fakt!

- HOOO - HO! - krzyknęła teraz zgodnym chórem klasa.

- Dalsze szczegóły naszej wielkiej wyprawy na dużej przerwie - oznajmił Dzika Mrówka. - Tymczasem ogłaszam założenie Klubu!

- HOOO - HO!

- Będzie to Klub Podróżników i Odkrywców!

- HOOO - HO!

- Taki jak Klub Sześciu Kontynentów w telewizji!

- HOOO - HO!

- Co tam sześciu - zadecydował momentalnie Dzika Mrówka. - My założymy Klub Siedmiu Kontynentów!

- HOOO - HO! - wrzasnęła połowa klasy.

- Ale kiedy kontynentów jest tylko sześć - odezwało się kilkoro co światlejszych z drugiej połowy.

- To nic - odkrzyknął Dzika Mrówka w zapale - odkryjemy siódmy!

- HOOO - HO! - zabrzmiało entuzjastycznie.

Dźwięk dzwonka ledwo przedarł się przez tumult i hałas panujący w klasie.

- Ojejej - odezwał się głos w kącie - dziś mieli już pytać. Zapowiedzieli powtórkę materiału z poprzedniego roku.

Dzika Mrówka spojrzał w tym kierunku z wyraźną pogardą we wzroku.

- Dziś nie będą pytać! - ogłosił złażąc ze stolika i podnosząc z kąta rzucony niedbale stary chlebak.

- Skąd wiesz? - odezwał się ten z kąta z niedowierzaniem, ale jednocześnie z nadzieją w głosie.

- Bez strachu. Dzisiejsze lekcje biorę na siebie - w głosie Dzikiej Mrówki zabrzmiała taka pewność, że ten z kąta odłożył nawet na bok książkę, do której miał właśnie zajrzeć.

W tym momencie otworzyły się drzwi i do klasy weszła Pani Od Polskiego. Była to dość korpulentna osoba w średnim wieku, o której jej koleżanki i koledzy z pokoju nauczycielskiego mówili, że składa się w dziewięćdziesięciu procentach z serca, a pozostałe dziesięć procent zajmują oczy. Pani Od Polskiego miała opinię najlepszej w całej szkole, do niej też udawali się ci wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek kłopoty z jakiegokolwiek powodu i Pani zawsze znajdowała jakąś życzliwą i pomocną radę, a oczy rzeczywiście miała ogromne. Bardzo duże i bardzo niebieskie.

Pani Od Polskiego była wychowawczynią klasy, do której chodzili Dzika Mrówka i Jego Brat.

Przy sprawdzaniu obecności, czytając nazwiska Marka i Jarka, Pani Od Polskiego zauważyła z uśmiechem.

- O, wróciliście już chłopcy. I jak tam było?

- Proszę pani, oni uratowali rozbitków! - odezwała się Jola, która siedziała w pierwszej ławce, tuż koło stolika pani.

- Proszę pani, a oni byli w Afryce! - Zosia spod okna nie chciała być gorsza od swej koleżanki.

- I oni widzieli prawdziwą corridę - wyrwał się Zenek, którego w czasie sprawdzania obecności zdołał już powiadomić o tym fakcie Marek.

- Zaraz, zaraz - powiedziała Pani podnosząc swe bardzo duże oczy znad dziennika - nie wszyscy od razu, bo nic nie rozumiem. Najlepiej niech chłopcy sami powiedzą coś o sobie.

Obaj bracia - bliźniacy wstali.

- Gdzieście byli, chłopcy? - zapytała Pani, ale zanim Jarek zdążył otworzyć usta, Dzika Mrówka wystartowała jak karabin maszynowy.

- Bo my, proszę pani, najpierw odpłynęliśmy z Gdańska, a potem, jak się Bałtyk skończył to był Kanał Kiloński, a za Kanałem to już Morze Północne, ale tam był sztorm. I w Londynie widzieliśmy pałac królewski i zmianę gwardii królewskiej, a ja nawet brałem czynny udział w tej paradzie, i potem zwiedzaliśmy Muzeum Techniki, i tam poznaliśmy takiego pana, Anglika, który nam pozwolił wszystkim kręcić. I jeszcze gabinet figur woskowych, gdzie są kosmonauci i aktorzy filmowi, i w ogóle wszyscy...

- Dobrze, dobrze, Marku - roześmiała się Pani - nie tak szybko, bo nic nie zrozumiemy. A poza tym nie powinieneś zaczynać swego opowiadania od „bo my”, przecież wiesz, że tak się nie powinno ani pisać, ani mówić. Tyle razy wam powtarzałam.

Dzika Mrówka przytaknął i zaczął jeszcze raz, pilnie tym razem bacząc, aby nie zacząć zdania ani od „bo my”, ani od „więc”, ani w inny sposób, o którym Pani Od Polskiego mówiła, że jest niepoprawny. Zwolnił też nieco tempo opowiadania.

Gdy doszedł do Morza Północnego i gdy stwierdził, że „wtedy właśnie zerwał się taki sztorm, że nie można było ani stać, ani siedzieć, ani leżeć, a ze stołu wszystko spadało”, Pani spytała z wyraźnym niepokojem w głosie.

- A jak wyście się czuli w takim sztormie?

Dzika Mrówka machnął lekceważąco ręką.

- My to bezproblemowo, ale pasażerowie... - tu zrobił znaczącą przerwę. - I proszę Pani, ja mam pomysł na kiwanie na statku.

- Pomysł? - zdziwiła się Pani Od Polskiego. - Na kiwanie?

- No właśnie - przytaknął Dzika Mrówka z dumą.

- A jaki to pomysł?

- To trzeba narysować - stwierdził Marek. - Czy mogę?

Nie czekając na zezwolenie podszedł do czarnej tablicy i białą kredą narysował na niej taki obrazek.

- To jest wzburzone morze - objaśnił. - Fale się robią wtedy, gdy nad wodą wieje wiatr.

Pani i cała klasa patrzyła na Dziką Mrówkę stojącego przy tablicy. On tymczasem narysował drugi rysunek.

- Tutaj nie ma fal, bo na wodzie jest lód - stwierdził.

- No, dobrze - powiedziała Pani - ale gdzież ten twój sposób na kiwanie?

- A właśnie - podchwycił z dumą w głosie Marek - zaraz to wyjaśnię. I narysował trzeci rysunek.

- Na Grenlandii przez cały rok jest mróz. I wystarczy tam ustawić duże wentylatory, które by przez specjalne kanały dmuchały mroźne powietrze na morze. A kiedy zamarznie taki pas wody, żeby się na nim zmieścił statek, to nie będzie tam kiwać, bo nie będzie fali, no nie? Lód nie musi być gruby, żeby statek mógł spokojnie po nim pływać i wtedy wszystko będzie O.K.

- No, no - roześmiała się Pani Od Polskiego - obawiam się, że nikt nie zatwierdzi ci patentu ani nie zrealizuje twego pomysłu.

- Z Edisona też się śmieli na początku - mruknął Dzika Mrówka pod nosem.

W tym momencie zabrzmiał dzwonek.

- Ojej, już koniec lekcji - zawołała Pani Od Polskiego. - A miałam wam zrobić powtórkę z poprzedniego roku. Musimy to odłożyć na jutro.

Odchodząc od tablicy Dzika Mrówka mrugnął porozumiewawczo do klasy i zrobił minę na temat: „widzicie, nie mówiłem!”

Następną lekcją była matematyka. I na tej lekcji Dzika Mrówka był bohaterem dnia. Okazało się, że Pitagoras - jak Pana Od Matematyki nazywały od niepamięci kolejne uczniowskie pokolenia - jest przeciwnikiem walki byków.

- Ależ oczywiście, panie profesorze - zgodził się natychmiast Dzika Mrówka. - Myśmy z bratem też uważali, że taki byk nie ma żadnych szans. On jeden, a przeciwko niemu tylu ludzi z rozmaitymi ostrymi narzędziami.

Na namiętnej dyskusji o walce byków, która wkrótce przemieniła się w monolog Pitagorasa z rzadka jedynie przerywany potakiwaniem Dzikiej Mrówki, minęła niepostrzeżenie druga lekcyjna godzina. I tym razem obeszło się bez pytań z powtórki materiału.

Dzika Mrówka i Jego Brat pławili się w promieniach coraz większej sławy, która błyskawicznie przeniknęła ściany klasy i poczęła się rozszerzać na całą szkołę. Ich przygody, przenoszone pantoflową pocztą znaną metodą „usta - uszy”, olbrzymiały coraz bardziej i nabierały coraz większej atrakcyjności w miarę upływu czasu i oddalenia od macierzystej klasy.

Gdy rozpoczynała się trzecia lekcja, nawet Jarek począł wierzyć prawie we wszystko, o czym z niezmordowanym zapałem opowiadał Dzika Mrówka. Na trzeciej lekcji była tego dnia przyroda. Przedmiotu tego uczył młody pan, który zaledwie parę lat temu był jeszcze studentem Uniwersytetu Warszawskiego.

- O, jesteście chłopcy - zauważył pan od przyrody przy sprawdzaniu obecności.

Dzika Mrówka, rozzuchwalony dotychczasowym powodzeniem, podniósł się natychmiast i mrugnął porozumiewawczo do klasy, co miało oznaczać: „patrzcie na swego kolegę w akcji, trzecią lekcję też macie z głowy”. I zaczął opowiadać o podróży. Jednakże gdy dotarł w swej opowieści zaledwie do Londynu, zorientował się, że jego koleżanki i koledzy słuchają tego samego już po raz trzeci.

Może ich to znudzić - pomyślał - trzeba dodać coś nowego.

Myśl tę błyskawicznie wcielił w czyn. Zresztą na zastanawianie się nie była absolutnie czasu, bowiem pan od przyrody począł wykazywać pewne zniecierpliwienie i Dzika Mrówka zdał sobie sprawę, że nie może ani na sekundę przerwać swojej opowieści.

Zatem podczas wyjścia z Londynu dodał mgłę, w czasie której o mały włos nie doszło do tragicznego zderzenia z dużym statkiem pasażerskim płynącym w górę Tamizy, na Zatoce Biskajskiej uzupełnił podróż gwałtownym sztormem, w czasie którego radiotelegrafista odebrał kilka wezwań o ratunek, wreszcie po Sewilii zdecydował, że wypada uzupełnić odwiedzane porty o Casablankę.

- Casablanca? - Pan Od Przyrody przerwał Dzikiej Mrówce z wyraźnym zainteresowaniem. - A więc byliście w Casablance?

- Oczywiście - Dzika Mrówka trochę się zmieszał i spojrzał na brata, jakby szukając u niego pomocy w trudnej sytuacji, Jarek jednak uparcie patrzył cały czas w okno, dostrzegając widać coś niezmiernie ciekawego w widocznym z jego miejsca wierzchołku drzewa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin