Opowiadania humorystyczne.doc

(361 KB) Pobierz
A

A. Czechow

 

OPOWIADANIA HUMORYSTYCZNE

 

Przedmowa

– Czemu pieśni twoje tak krótkie? – zapytano ptaka. – Czy nie starczy ci

oddechu?

– Mam bardzo wiele pieśni – odparł ptak – chciałbym je wszystkie przekazać

światu.

Tę alegorię, znalezioną w notatniku Czechowa, pozwalam sobie przytoczyć na

wstępie do

tych kilkunastu świeżo przetłumaczonych jego opowiadań.

Czechow należy nie tylko do wielkich, ale i do najbardziej kochanych pisarzy

Rosji i

świata. Ze wszystkich jego utworów przebija bowiem głęboka i serdeczna miłość do

człowieka, gorący protest przeciwko krzywdzie i poniżeniu godności ludzkiej, lak

charakterystyczny dla epoki, w której żył. A był to okres rozpanoszenia się

reakcji,

bezwzględnego dławienia wszelkich przejawów postępowej myśli: okres „czarnej

solni",

pogromów Żydów. Wśród postępowej inteligencji rosyjskiej szerzył się głęboki

pesymizm,

brak wiary w możliwość wywalczenia lepszej przyszłości. Ruch robotniczy zaczynał

się

dopiero organizować i nie przedstawiał jeszcze w tym okresie decydującej siły

politycznej,

zdolnej do pociągnięcia za sobą postępowej inteligencji, zdolnej do wskazania

jej drogi walki.

Pojawienie się wielkiego humorysty, umiejącego śmieszyć i rozczulać do łez, to

jakby

rześki powiew świeżego powietrza w dusznej więziennej celi. Czechów był

przedstawicielem

tej lepszej części inteligencji końca wieku XIX, która rozumiała, że tak dalej

żyć nie można.

Nie był on rewolucjonistą, nie wyprzedzał swej epoki jak współczesny mu wielki

Sałtykow

Szczedrin. Na dramatyczne pytanie – „co robić" – Czechów nie umiał odpowiedzieć.

Natura

jego miękka i podatna na sugestię ulegała nastrojom społeczeństwa,

odzwierciedlała jego

załamanie po latach osiemdziesiątych i stopniowe wznoszenie się aż do rewolucji

1905 r.,

której Czechow już nie dożył.

Dzieło jego to olbrzymia mozaika z drobnych, najdrobniejszych kamyczków całego

życia

rosyjskiego w latach panowania Aleksandra III, wymowny i przekonywający akt

oskarżenia.

Piętnuje w nim ospałość, tępotę, służalczość aparatu państwowego, szarzyznę i

martwotę

ówczesnego życia. W owe lata samo realistyczne postawienie problemów życia,

pokazanie

bezgranicznej tępoty carskiego aparatu państwowego działało rewolucyjnie,

cierpienie

małych i cichych bohaterów wzburzało i pobudzało do czynów. Los biednego sieroty

Wani

oddanego do terminu do złego majstra czy 12–letniej Warki, która będąc służącą

przy

dziecku, popada w obłęd z niewyspania – to obrazy budzące w czytelniku protest

przeciwko

porządkowi społecznemu, w którym dzieci cierpią tak bardzo.

„Wielkie dzieło tworzycie małymi opowiadankami, wzbudzając w ludziach wstręt do

tego

sennego, na wpół martwego życia – diabli by je wzięli!" – pisze do Czechowa

Gorki w latach

dziewięćdziesiątych.

W twórczości Czechowa jedną z najpoważniejszych twórczości zajmują drobne

opowiadania.

– Przywykłem do opowiadań – mawiał Czechow – składających się tylko z początku i

końca.

W tym anegdotycznym powiedzeniu mamy najlepiej wyrażony stosunek pisarza do

formy.

Rzeczywiście, w krótkich utworach mistrzostwo jego sztuki pisarskiej znalazło

najdoskonalszy

wyraz. Mamy tu zarówno ostre utwory satyryczne, jak „Śmierć urzędnika", "Gruby i

chudy",

przysłowiowego w Rosji „Kaprala Priszibiejewa", czy perełki rodzajowego humoru,

jak

„Miętus" lub „Na placu moskiewskim Trubnaja", pełne niefrasobliwego humoru

opowiadania

„Końskie nazwisko", „Bezbronna istota", na koniec czarujący obrazek z życia

dzieci

„Chłopcy".

Twórczość Czechowa najlepiej scharakteryzował Gorki: „Ze śmiercią Czechowa

odejdzie

jeden z najlepszych przyjaciół Rosji, przyjaciel mądry, sprawiedliwy, szczery,

przyjaciel

kochający, współczujący we wszystkim". „I Rosja cała zadrży z żalu, i długo nie

będzie go

mogła zapomnieć, długo będzie się uczyć rozumieć życie podług jego pism,

rozjaśnionych

smutnym uśmiechem kochającego serca, według jego opowiadań przenikniętych

głęboką

znajomością życia, bezinteresowną miłością i współczuciem do ludzi, nie

litością, lecz

współczuciem mądrego i subtelnego człowieka, który rozumiał wszystko".

RADOŚĆ

Była godzina dwunasta w nocy.

Mitia Kułdarow, podniecony, z rozczochraną czupryną, wpadł do mieszkania swoich

rodziców i szybko przebiegł wszystkie pokoje. Rodzice już kładli się spać.

Siostra leżała w

łóżku i kończyła ostatnia stronę powieści. Bracia gimnaziści spali.

– A ty skąd wracasz? – zdziwili się rodzice. – Co się z tobą dzieje?

– Och, nie pytajcie! Wcale się tego nie spodziewałem! Wcale się tego nie

spodziewałem!

To... wprost nie do wiary!

Mitia głośno się zaśmiał i upadł na fotel, gdyż ze. szczęścia nie mógł utrzymać

się na

nogach.

– To po prostu jest niewiarogodne! Nawet nie możecie sobie wyobrazić! Popatrzcie

tylko!

Siostra wyskoczyła z łóżka i narzuciwszy na siebie kołdrę zbliżyła się do brata.

Obudzili

się gimnaziści.

– Co ci jest? Poznać cię trudno!

– To z radości, mamo! Przecież cała Rosja mnie zna teraz! Cała! Dotychczas tylko

wy

wiedzieliście, że istnieje na tym świecie registrator kolegialny Dymitr

Kułdarow, a teraz zna

mnie cała Rosja! Mamusiu! O, Boże!

Mitia zerwał się z .fotela, przebiegł przez wszystkie pokoje i znowu usiadł.

– Ale co się stało? Mów! Opowiadaj wyraźnie!

– Żyjecie jak dzikie zwierzęta, gazet nie czytujecie, nie zwracacie żadnej uwagi

na

najświeższe wiadomości, podczas gdy w nich jest tyle ciekawych rzeczy! Jeżeli

coś się

wydarzy, natychmiast wszystko wiadomo, nic się nie ukryje! Jakiż ja jestem

szczęśliwy! O

Boże! Przecież gazety drukują tylko o ludziach sławnych, a tu tymczasem o mnie

napisali!

– Co ty mówisz? Gdzie?

Ojciec zbladł. Matka spojrzała na święty obraz i przeżegnała się. Gimnaziści

zerwali się z

łóżek i tak jak stali, tylko w krótkich nocnych koszulkach, zbliżyli się do

starszego brata.

– Tak jest! O mnie napisali! Teraz wie o mnie cała Rosja! Mamusiu, proszę

schować ten

numer gazety na pamiątkę! Można będzie od czasu do czasu przeczytać. Patrzcie!

Mitia wyciągnął z kieszeni gazetę, podał ojcu i wskazał palcem ustęp zakreślony

niebieskim ołówkiem.

– Proszę przeczytać! Ojciec włożył okulary.

– Niechże ojciec czyta!

Matka spojrzała na obraz i przeżegnała się. Ojciec odchrząknął i zaczął czytać:

„29 grudnia, o jedenastej wieczorem, registrator kolegialny Dymitr Kułdarow..."

– Widzicie, widzicie? Dalej!

„...registrator kolegialny Dimitr Kułdarow, wychodząc z szynku przy ulicy Małej

Bronnej i

będąc w stanie nietrzeźwym..."

– To ja z Sjemionem Pietrowiczem... Opisane ze wszystkimi szczegółami! Niechże

ojciec

czyta dalej! Słuchajcie!...

„... i będąc w stanie nietrzeźwym pośliznął się i wpadł pod konia stojącej tu

dorożki,

należącej do mieszkańca wsi Dyrkino, juchnowskiego powiatu, Iwana Drotowa.

Spłoszony

koń przestąpiwszy przez Kułdarowa i przejechawszy przez niego saniami, w których

znajdował się kupiec moskiewski drugiej gildii Stefan Łukow, zaczął ponosić

wzdłuż ulicy i

został zatrzymany przez dozorców domowych. Kułdarow, będąc początkowo w stanie

omdlenia, został odprowadzony do komendy policji i zbadany przez lekarza.

Uderzenie, jakie

otrzymał w potylicę..."

– Uderzyłem się o hołoblę, ojczulku. Dalej! Proszę czytać dalej!

„...jakie otrzymał w potylicę, zostało uznane za obrażenie lekkie. Spisano

protokół.

Poszkodowanemu udzielono pomocy lekarskiej..."

– Kazano mi kłaść zimne okłady! Czytał ojczulek? Co? Otóż to właśnie! Teraz ta

wiadomość już rozeszła się po całej Rosji! Proszę dać mi gazetę!

Mitia chwycił gazetę, złożył ją i wsunął do kieszeni.

– Pobiegnę do Makarowych, im też pokażę... Trzeba jeszcze pokazać Iwanickim,

Natalii

Iwanownie, Anisimowi Wasiljiczowi.. No, pędzę! Bądźcie zdrowi!

Mitia włożył na głowę czapkę z bączkiem i tryumfujący, uszczęśliwiony, wybiegł

na ulicę.

1883

ŚMIERĆ URZĘDNIKA

Pewnego pięknego wieczoru niemniej piękny egzekutor Iwan Dmitrycz Czerwiakow

siedział w drugim rzędzie parteru i przyglądał się przez lornetkę scenie z

,,Dzwonów

kornewilskich". Patrzył i czuł się u szczytu szczęścia. Gdy wtem... W

opowiadaniach często

spotyka się to „gdy wtem". Autorzy mają rację; życie tak pełne jest

niespodzianek! A więc

wtem twarz jego wykrzywiła się, oczy uciekły pod powieki, zabrakło mu tchu...

odjął od oczu

lornetkę, pochylił się i... apsik!!! Kichnął, jak państwo widzą. Kichać wolno

każdemu.

Kichają chłopi i policmajstrzy, a niekiedy nawet radcy tajni. Wszyscy kichają,

Czerwiakow

bynajmniej tym się nie zmieszał, wytarł nos chusteczką i, jak przystało na

uprzejmego

człowieka, rozejrzał się wokoło, czy przypadkiem swoim kichnięciem nie zakłócił

komu

spokoju. I tu właśnie czekała go kontuzja, spostrzegł bowiem, że siedzący przed

nim w

pierwszym rzędzie staruszek, starannie wycierając rękawiczką łysinę i kark, coś

do siebie

mruczał. W staruszku tym Czerwiakow poznał radcę stanu z departamentu

komunikacji,

generała Brizżałowa.

„Opryskałem go! – pomyślał Czerwiakow. – Nie mój zwierzchnik, z innego urzędu,

lecz

bądź co bądź nieprzyjemnie. Trzeba przeprosić".

Czerwiakow odchrząknął, pochylił się naprzód i szepnął generałowi do ucha:

– Ekscelencja raczy mi wybaczyć, opryskałem ekscelencję... niechcący...

– Nie szkodzi, nie szkodzi...

– Na miłość boską, proszę mi wybaczyć! Ja przecież... nie chciałem!

– Ależ, niech pan siedzi spokojnie! I pozwoli mi słuchać!

Czerwiakow zmieszał się, głupio się uśmiechnął i zaczął patrzeć na scenę.

Patrzył, ale

uczucie błogości już minęło. Zaczął go dręczyć niepokój. W czasie antraktu

podszedł do

Brizżałowa, pokręcił się koło niego i, pokonawszy nieśmiałość, wykrztusił:

– Ekscelencjo, ja opryskałem waszą ekscelencję... Proszę mi wybaczyć... Ja

przecież... nie,

żeby...

– Ach, bagatelka... Już nawet zapomniałem, a pan wciąż o tym... – powiedział

generał i ze

zniecierpliwieniem skrzywił dolną wargę.

,,Zapomniał, a patrzy zjadliwie – pomyślał Czerwiakow, z niedowierzaniem

spoglądając

na generała. – I nawet mówić nie chce. Trzeba by było mu wytłumaczyć, że ja

wcale nie

chciałem... że to prawo natury, bo gotów pomyśleć, że chciałem napluć na niego.

Jeżeli nawet

teraz nie pomyśli, to pomyśli później...!"

Wróciwszy do domu, Czerwiakow opowiedział swej żonie o tym nieprzyjemnym

wypadku. Żona, jak mu się wydało, zlekceważyła ten wypadek; na razie też się

zlękła, ale

później, gdy się dowiedziała, że Brizżałow jest w innym urzędzie, uspokoiła się.

– Może jednak pójdziesz do niego i przeprosisz – powiedziała. – Gotów pomyśleć,

że nie

umiesz zachować się w miejscu publicznym.

– O to właśnie chodzi! Już go przepraszałem, ale on jakoś tak dziwnie... Jednego

słowa jak

się należy nie powiedział. Zresztą nie było nawet czasu na rozmowy.

Następnego dnia Czerwiakow włożył nowy mundur, ostrzygł się i poszedł do

Brizżałowa,

żeby wytłumaczyć się. Gdy wszedł do sali przyjęć, ujrzał mnóstwo interesantów, a

wśród

nich i samego generała, który już zaczął załatwiać sprawy. Wysłuchawszy kilku

petentów,

podniósł wzrok na Czerwiakowa.

– Wczoraj w „Arkadii", jeśli ekscelencja raczy sobie przypomnieć – rozpoczął

egzekutor –

kichnąłem i... niechcący opryskałem... Prze...

– Co za głupstwa pan plecie! A pan czego sobie życzy? – generał zwrócił się do

następnego petenta.

„Nawet rozmawiać nie chce! – blednąc pomyślał Czerwiakow. – To znaczy, że się

gniewa... Nie, tego tak zostawić nie można—Muszę mu wyjaśnić..."

Gdy generał skończył rozmowę z ostatnim petentem i skierował się do dalszych

apartamentów, Czerwiakow zrobił za nim parę kroków i zaczął bełkotać:

– Ekscelencjo! Jeżeli ośmielam się zakłócić spokój ekscelencji, to jedynie z

poczucia, że

tak powiem, swej winy... Nienaumyślnie, sam pan raczy wiedzieć...!

Generał skrzywił twarz jakby do płaczu i machnął ręką.

– Ależ pan po prostu kpi sobie ze mnie, szanowny panie – powiedział znikając za

drzwiami.

,,Gdzież tu kpiny? – pomyślał Czerwiakow. – Nie ma tu żadnych kpin! Generał, a

nie

może tego zrozumieć! Jeśli tak, to nie będę więcej przepraszać tego pyszałka.

Niech go diabli

porwą! Napiszę do niego list, ale przychodzić więcej nie będę. Jak Boga kocham,

nie będę!"

Tak rozmyślał Czerwiakow w drodze do domu. Listu jednak do generała nie napisał.

Myślał i myślał, lecz w żaden sposób tego listu nie mógł wymyślić. Musiał

następnego dnia

sam iść z wyjaśnieniem.

– Wczoraj już przychodziłem niepokoić waszą ekscelencję – wybełkotał, gdy

generał ze

zdziwieniem na niego podniósł oczy – nie po to, żeby kpić, jak to ekscelencja

raczyła

powiedzieć. Chciałem przeprosić ekscelencję za to, że kichając opryskałem... ale

żartować nie

myślałem. Gdzieżbym ośmielił się żartować? Jeżeli będziemy żartowali, to

wówczas, znaczy

się, żadnego szacunku dla samej osoby nie będzie...

– Wynoś się stąd! – raptem wrzasnął, aż siny i trzęsący się z gniewu, generał.

– Co proszę? – Czerwiakow spytał szeptem, omdlewając z przerażenia.

– Wynoś się stąd! – powiedział generał i zatupał nogami.

W Czerwiakowie coś się załamało. Nic nie widząc i nie słysząc Czerwiakow zaczął

cofać

się tyłem do drzwi, wyszedł na ulicę i, zataczając się, powlókł się do domu...

Wszedł do

mieszkania, nie zdejmując munduru położył się na kanapie i... umarł.

1883

TŁUSTY I CHUDY

Na dworcu Mikołajewskim spotkali się dwaj przyjaciele: jeden był tłusty, drugi –

chudy.

Grubas przed chwilą zjadł obiad na dworcu; jego lśniące, jakby posmarowane

tłuszczem

wargi czerwieniły się jak dojrzałe wiśnie. Dokoła niego rozchodził się zapach

wina i fleur

d'orange'u. Chudy właśnie wyszedł z wagonu obładowany walizkami, pakunkami i

zawiniątkami. Przesiąknięty był zapachem jakiejś wędliny i fusami kawy. Spoza

jego

ramienia wyglądała szczuplutka kobiecinka ze szpiczastym podbródkiem – jego

żona. Pochód

zamykał wysoki gimnazista z przymrużonym okiem – ich syn.

– Porfiry! – krzyknął grubas ujrzawszy chudego. – Czy to ty? Kochany mój! Kopę

lat,

kopę lat!

– Mój Boże! – zdumiał się chudy. – Misza! Przyjacielu lat dziecinnych! Skądeś

się tu

wziął?

Objęli się i trzykrotnie ucałowali, spoglądając na siebie oczyma pełnymi łez.

Obaj byli

przyjemnie oszołomieni.

– Mój drogi! – zaczął chudy po pocałunkach. – Nie spodziewałem się tego! A to ci

niespodzianka! No, popatrz na mnie! Tak samo przystojny, jak był. Taki miły i

elegancki!

Ach, mój Boże! No, jak ci się powodzi? Jesteś bogaty? Żonaty? Bo ja, jak

widzisz, jestem już

żonaty... To jest moja żona, Luiza, z domu Wancenbach... luteranka... A to mój

syn, Nafanaił,

uczeń. trzeciej klasy. To, Nafanaiłku, mój przyjaciel z lat dziecinnych! Razem

uczyliśmy się

w gimnazjum! Nafanaił pomyślał chwilę i zdjął czapkę.

– Razem uczyliśmy się w gimnazjum! – ciągnął chudy. – Pamiętasz, jak cię

nazywali?

Nazywali cię Herostratesem, 1 dlatego że wypaliłeś papierosem dziurę w książce,

która była

własnością szkoły, mnie zaś – Efialtem, 2 gdyż byłem skarżypytą. Ho, ho...

Dzieci byliśmy!

Nie bój się, Nafaniu. Podejdź do niego bliżej... A to jest moja żona, z domu

Wancenbach...

luteranka...

Natan chwilę myślał i schował się za ojca.

– No, a co u ciebie słychać? – spytał tłusty patrząc z radością na chudego. –

Pracujesz

gdzieś? Dochrapałeś się czego?

– Pracuję, mój kochany! Jestem asesorem kolegialnym od dwóch lat i nawet

dostałem

order Stanisława. Pensja licha... ale Bóg tam z nią! Żona daje lekcje muzyki, ja

zaś, prywatnie

oczywiście, robię drewniane papierośnice! Doskonałe papierośnice! Sztukę

sprzedaję po

rublu! Jeżeli ktoś bierze dziesięć sztuk lub więcej, to, ma się rozumieć,

dostaje rabat. W ten

sposób jakoś sobie dajemy radę. Pracowałem w departamencie, a teraz zostałem

naczelnikiem

kancelarii w tym samym ministerstwie... Będę teraz tutaj pracował. No, a ty?

Pewnie już

jesteś radcą stanu? Co?

– Nie, mój kochany, celuj wyżej – powiedział gruby. – Dosłużyłem się stopnia

tajnego

radcy... Mam dwie gwiazdki.

1 Herostrates – grecki szewc, który dla zdobycia sławy spalił słynną świątynię

Diany efeskiej w 356 roku p.n.e.

2 Efialtes – grecki zdrajca, który ułatwił Persom zdobycie Termopil bronionych

przez Spartan w 480 roku p.n.e.

Chudy nagle zbladł, znieruchomiał, ale po chwili twarz jego wykrzywił szeroki

uśmiech;

zdawało się, że z jego twarzy i oczu posypały się iskry. Skurczył się, zgarbił,

stał się jeszcze

cieńszy... Jego walizy, tłumoczki i kartonowe pudła skurczyły się i zmalały...

Wydłużony

podbródek jego żony wydłużył się jeszcze bardziej; Nafan stanął na baczność i

zapiął

mundurek na wszystkie guziki...

– Wasza ekscelencjo... bardzo mi miło! Przyjaciel lat dziecinnych, a teraz

dygnitarz...! Hi –

hi – hi!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin