26 Dragonlance Krasnoludy Żlebowe.rtf

(683 KB) Pobierz

Dan Parkinson

 

Krasnoludy Żlebowe

(The Gully Dwaryes)

 

Zaginione Opowieści Tom V

 

Przełożył Adrian Napieralski

 

 


WSTĘP

 

Powiada się, że w prawdziwym świecie nie istnieje taka rasa, jak Agharowie. Wspomina się, że coś musiało wyjątkowo zdekoncentrować bogów stworzenia, kiedy Agharowie powstawali... zdekoncentrować lub pogrążyć w obłędzie. Uczeni twierdzą, że rasa takich stworzeń jak Agharowie powszechnie zwanych krasnoludami żlebowymi nie poradziłaby sobie przez tyle pokoleń w pełnej twardych wyzwań rzeczywistości. Te żałosne, małe stworzenia nie miały niczego w zanadrzu.

W świecie zaludnionym przez silne rasy krasnoludy żlebowe z Krynnu są zdumiewająco słabe. Nie są ani zawzięte, ani groźne, ani z nich zuchwalcy, ani szczęściarze, nie cechują ich ani silne ręce, ani chyże stopy. Jedynym naturalnym sposobem obrony przed wrogami jest ich skłonność do zamieszkiwania w takich miejscach, w których nikt zamieszkać by nie chciał, dzięki czemu przez większość czasu żyją niezauważeni. Brakuje im niezachwianej siły prawdziwych krasnoludów, nieprzewidywalnego charakteru ludzi oraz wrodzonych zdolności i długowieczności cechującej elfów. W porównaniu do którejkolwiek z tych ras krasnoludy żlebowe nie są niczym więcej, jak tylko szkodnikami. Nie potrafią się bronić, nie mają żadnych umiejętności poza pewną swoistą tajemniczością i z całą pewnością nie znają się na magii.

Jeśli chodzi o inteligencję, to krasnoludy żlebowe wyglądem zbliżone w pewnym stopniu do ludzi czy krasnoludów są na tyle bystre, by schować się przed deszczem.

Fakt ciągłego istnienia krasnoludów żlebowych na Krynnie stanowi nie lada zagadkę dla tych, którzy są tą kwestią zainteresowani. Z drugiej jednak strony, ci sami uczeni mogliby równie dobrze twierdzić, że ani trzmiele, ani smoki nie mogą wznieść się w powietrze. Jednak niezależnie od tego, jak łapczywie uczeni trzymają się swojej logiki, zarówno trzmiele, jak i smoki doskonale latają... a krasnoludy żlebowe nadal istnieją.

Te małe stworzenia nie tylko żyją, ale także mają swoją historię. Oczywiście pośród rozmaitych kultur istnieją osobliwe legendy mówiące o krasnoludach żlebowych. Niektórzy wierzą, że dawno temu klan krasnoludów żlebowych przyczynił się do zniszczenia wielkiego Istar i że na swój sposób uczestniczyli oni w samym kataklizmie. Dziwne opowieści, które krążą także pomiędzy zastawionymi piwem stołami, łączą krasnoludy żlebowe z nieprawdopodobnymi przedsięwzięciami, takimi jak kopalnia wina czy masakra ogrów przez łowców niewolników z Doon. Czasami nawet ogłaszają one krasnoludy żlebowe pierwszymi mieszkańcami starego Thorbardinu, gdzie ich potomkowie do dziś są w mniejszym lub większym stopniu tolerowani.

Najbardziej nieprawdopodobna z tych historii, choć zarazem najczęściej przekazywana, opowiada o niezwykłym sojuszu pomiędzy plemieniem krasnoludów żlebowych a smokami podczas Wojny Lancy. Pośród ludzi, elfów, a nawet prawdziwych krasnoludów znajdowali się świadkowie, którzy widzieli grupy krasnoludów żlebowych podróżujących w towarzystwie zielonego smoka.

Podobne opowieści wskazują na prawdziwie znamienitą historię. Mimo to same krasnoludy żlebowe nie potrafią udowodnić ani nawet zweryfikować tych legend. Lud zwany Agharami cechuje niewiele wspaniałych umiejętności, a jedną z nich jest skłonność do błyskawicznego zapominania o tym, co wykracza poza granice ich zrozumienia, to znaczy niemal o wszystkim, co znajduje się wokół nich.

W taki oto sposób niełatwo natrafić na krasnoluda żlebowego, który potrafi dokładnie przypomnieć sobie wydarzenia z przedwczorajszego dnia. Indywidualności takie spotyka się równie rzadko jak krasnoluda żlebowego, który umie liczyć dalej niż do dwóch.

Jednakże w mglistej historii tych drobnych, niezdarnych istot pojawiło się kilku niespotykanych osobników. Jednym z nich był pierwszy Wielki Myśliciel z Plemienia Bulpów cechujący się intuicją krasnolud o imieniu Hunch, który zajmował się intensywnym myśleniem w imieniu całej grupy podczas długiego i burzliwego panowania Najwyższego Bulpa Gorge’a III. Hunch żył z brzemieniem świadomości, że istniały czasy odleglejsze aniżeli wczorajszy dzień. Dzięki bystremu rozumowi wywnioskował z tego spostrzeżenia fakt, że równie dobrze mogą istnieć czasy późniejsze niż dzień jutrzejszy.

Innym niezwykłym krasnoludem żlebowym był stary Gandy, następca Huncha i spadkobierca kija do zmywaka. Gandy zdawał sobie sprawę, że jego klan składa się z pokaźnego tłumu osobników i miał niemal całkowitą pewność, że ich liczba choć ulegała zmianie z dnia na dzień przekracza dwa. Brakowało mu jednak słów lub koncepcji, w jaki sposób wyrazić takie myśli, zwykle więc zachowywał je dla siebie.

Jego intuicja podpowiedziała mu natomiast, że skoro on dostrzegł coś tak tajemniczego, równie dobrze mogli istnieć inni, którzy są do tego zdolni. Podejrzewał, że jedną z takich osób mógł być młody krasnolud żlebowy w czasach poszukiwania Obiecanego Miejsca był on jeszcze dzieckiem o imieniu Scrib, który czasami próbował tworzyć rysunki przedstawiające otaczający go świat.

 


Prolog

JAJO VERDEN

 

Wysoko ponad zrujnowanymi ziemiami, gdzie w burym od dymu, wiszącym nisko niebie odbijał się ponury blask pożóg szalejących pośród mrocznych, zwęglonych pól bitwy, na potężnych skrzydłach z łopotem wznosiła się Verden Leafglow. Wzbijała się coraz wyżej, przyciskając szpony do pokrytego łuskami cielska. Wspaniały ogon pracował za nią niczym ster, a długa szyja wyciągała się w górę, kiedy wzbijała się na wysoki pułap, pozostawiając za sobą panujące w dole szaleństwo.

Wszystko się skończyło. Stoczono ogromną wojnę grę pomiędzy bogami, w której zło i dobro spotkało się twarzą w twarz, nie zważając na rzeź, jaką pozostawiły za sobą na planszy. Takhisis, Królowa Ciemności, bogini całego zła, prowadziła swoją rozgrywkę, pragnąc zdobyć kontrolę nad Krynnem, poniosła jednak porażkę w ostatnich godzinach wojny.

Verden Leafglow nie potrafiła pojąć, dlaczego Takhisis przegrała. Zdecydowana albo przejąć władzę, albo wszystko zniszczyć, mroczna bogini wystawiła do walki o świat swoje najpotężniejsze armie, nie dbając o chaos, jaki przez to powstał, i trzymając się z dala od cierpienia śmiertelników, których porwał ten wir. Najmroczniejsza z bogiń, wielbicielka dominacji i mistrzyni zdrady, Takhisis rzuciła kośćmi w przekonaniu o nadchodzącym zwycięstwie, po czym... przegrała.

Teraz, niczym okrutne dziecko, zawzięta Takhisis odwróciła się plecami do agonii będącej jej dziełem i opuściła Krynn z nastawieniem, że jeśli ma się odbudować, to się odbuduje, a jeśli ma zgnić, to zgnije. Pod trzema księżycami zapanował obłęd.

Jednak Królowa Ciemności pozostała mściwa nawet w chwili swojego odwrotu. Tym, którzy zwyciężyli nad jej ambicjami, pozostawiła w spadku ruiny. Dla popleczników, którzy ją zawiedli nawet w najmniejszym stopniu przygotowała coś znacznie gorszego. Mroczną boginię cechowała wręcz jadowita zawziętość i żądała satysfakcji nawet w obliczu porażki.

Verden Leafglow kontrolowała niebo na swych szmaragdowych skrzydłach i szybowała wysoko ponad panującym w dole obłędem. Zasłane zwłokami równiny w dole odpłynęły w dal, kiedy wzbijała się coraz wyżej, uciekając od rzezi.

W ciągu ostatnich kilku dni ujrzała bardzo wiele. Na spustoszonych polach widziała oddziały smokowców, mrocznego nasienia zdrady potężnych wobec potężnych, umierających tysiącami z rąk przedstawicieli swojego gatunku oraz swych sojuszników.

Widziała osnowy czarnej magii, która zapadała się w siebie i pokrywała odzianych w czarne szaty ludzi, którzy ją utkali. Najgorsza furia panowała jednak pośród smoków najpotężniejszych sojuszników Takhisis. W ciągu kilku dni Verden widziała smoki, które porzucały wrogów i atakowały sojuszników, i nawet jej własny, silny instynkt popychał ją do zdrady.

Widziała najpotężniejsze ze wszystkich złych smoków wspaniały, śmiercionośny Venge Scarlet pochwycił swojego jeźdźca, oderwał mu głowę od ramion i cisnął go w stronę ziemi niczym śmieci. Widziała znamienitego, złośliwego smoka o imieniu Ebon Nightshadow, który stanął naprzeciw rzeszy goblinów przybyłych, by wspomóc go w obronie Portalu Symboli. Poczęstował ich kwaśnym oddechem i z satysfakcją obserwował, jak skręcają się i wrzeszczą, zmieniając się w szlam.

Verden Leafglow mogłaby dokonać tych samych czynów, gdyby miała do dyspozycji ludzkiego jeźdźca lub oddział goblinów. Kiedy jednak nadszedł koniec wojny, znajdowała się na polu bitwy z garstką żałosnych ludzkich magów, pracujących nad zaklęciami umożliwiającymi stworzenie sekretnego przejścia do odległego Garnizonu Władzy w Sablethwon.

W jej świadomości zaświtała wtedy myśl wszystko skończone, Królowa Ciemności jest w odwrocie. Z pełnym pogardy łopotem skrzydeł Verden odwróciła się od swych sojuszniczych magów. Dwóch z nich, którzy wzbudzali w niej wyjątkowy gniew, pozostawiła dosłownie porozdzieranych na kawałki. Ich towarzysze krztusili się na ten widok, dławili własnymi językami, oślepieni i umierający dzięki jej pożegnalnemu prezentowi chmurze gęstego, chlorowego oparu. Nielicznym udało się umknąć przed jej furią, lecz było ich tylko kilku. Pośród nich znajdował się skulony, mały mag-złodziej, w którego posiadaniu znajdował się totem przedstawiający kieł z kości słoniowej. Był z nim tak silnie powiązany magią, że jedno nie potrafiłoby funkcjonować bez drugiego. Oprócz niego pozostał jeszcze jeden czy dwóch ocalałych. Nie mieli oni jednak żadnego znaczenia.

Odleciała, kierując się w stronę gór na zachodzie. Było to ostatnie miejsce, w którym mógł znajdować się Flame Searclaw. Choć rozgrywki Królowej Ciemności zakończyły się, Verden Leafglow miała własne, niedokończone porachunki, o których bynajmniej nie zapomniała. Obecnie skupiona była wyłącznie na swojej zemście, więc rozpostarła szmaragdowe skrzydła i pomknęła na polowanie.

Flame Searclaw! Verden wytężyła swoje czułe zmysły, próbując go znaleźć. W jej wielkich ślepiach zamigotała nienawiść, kiedy przypomniała sobie dzień, w którym utorowała drogę w celu zniszczenia Chaldis, miasta ludzi. Pamiętała doskonale odniesione tam rany i lodowatą kpinę w głosie Flame’a Searclawa, który wyczuł jej obecność pod gruzami zrujnowanego miasta, gdzie leżała ciężko ranna. Wiedział, że tam była, tak jej oświadczył. Zdawał też sobie sprawę, że Verden potrzebuje pomocy, jednak jej sytuacja tylko go rozbawiła. Zostawił ją.

Verden Leafglow nie zapomniała. Została zdradzona i porzucona. Teraz należało wyrównać rachunki.

Wytężywszy do granic możliwości wszystkie swoje zmysły, poszybowała w niebo i odbiła na zachód, gdzie na horyzoncie majaczyły potężne szczyty gór Kharolis. Gdzieś tam znajdował się Flame Searclaw.

Czy łączność między umysłami nadal funkcjonowała po zakończeniu wojny i podbojów? Verden nie wiedziała tego. Porozumiewanie się na odległość było jedną z magicznych zdolności, jakie Królowa Ciemności na własny użytek zaoferowała swym poplecznikom. Wytężając umysł w sposób, w jaki się nauczyła, wysłała na odległość wiadomość: Flame Searclaw! Wiem, że tam jesteś! Kiedyś potrzebowałam twojej pomocy, lecz ty mnie opuściłeś! Kiedyś cię wzywałam, lecz ty odpowiedziałeś lekceważeniem! Nawet wyśmiałeś mnie i nakazałeś przybyć do siebie, wiedząc, że nie będę w stanie tego uczynić. Cóż, teraz przybywam, Flamie Searclaw! Zbliżam się i wkrótce cię odnajdę!

Po kilku chwilach do jej świadomości dotarła odpowiedź, odległa, lecz czytelna. Przewidział jej przybycie. Okrutny śmiech odbił się echem w jej głowie. Zielona wężyco! To ty! Jestem tutaj, zielona wężyco. Masz czelność rzucać mi wyzwanie, żałosna istoto? Cudownie! Jestem gotów! Nie trudź się poszukiwaniem mnie, zielona wężyco, ułatwię ci to. To ja odnajdę ciebie! A kiedy to się stanie, ty...

Głos w jej umyśle niespodziewanie umilkł, wraz z innymi odczuciami. Świat wokół Verden Leafglow wyciszył się, jakby otoczyła ją lodowata, nieprzenikniona kurtyna, a w ciszy tej powstała wizja czysty i jaskrawy obraz, który całkowicie zdominował jej świadomość. W tym niesamowitym milczeniu spostrzegła małą, zieloną kulę i natychmiast zorientowała się, na co patrzy.

Jej jajo! Jej własne, pojedyncze jajo, ukryte dawno temu w miejscu, o którym tylko ona wiedziała... A mimo to teraz patrzyła na nie w swojej świadomości i bynajmniej nie znajdowało się ono tam, gdzie powinno. Coś było zdecydowanie nie w porządku.

Skoncentrowała się na swym jaju, skupiła całą uwagę na odległej kryjówce i zadrżała z zakłopotaniem. Zawsze, gdziekolwiek się znajdowała, potrafiła wyczuć swoje jajo. Teraz jednak nie mogła wytworzyć tej nici powiązania. Kurtyna ciszy, która spowiła jej umysł, uniosła się odrobinę i wreszcie ujrzała dzięki umiejętności widzenia na odległość miejsce, w którym powinno się znajdować. Nie czuła tam jednak jego obecności. Po prostu go tam nie było.

Gdzieś głęboko w jej świadomości odezwał się inny głos potężny, odbijający się echem i wypełniony mściwością. Był czymś więcej niż zwykłym głosem i przeniknął do wszystkich komórek jej ciała.

Twoje jajo? zdawał się drwić z niej. Chcesz odzyskać swoje jajo?

Królowo-bogini odparła wstrząśnięta Verden. Przemówiłaś do mnie.

Zawiodłaś mnie, Verden Leafglow. Potężny, bezdźwięczny głos zdominował ją całkowicie, falując i pulsując wewnątrz niej. Pamiętam taki moment, kiedy cię potrzebowałam, lecz ciebie nie było. Kiedy powinnaś czekać w górach, znajdowałaś się gdzie indziej. Marnowałaś czas, Verden Leafglow. Marnowałaś go z najgorszymi z najgorszych. Zawiodłaś mnie.

Verden przypomniała sobie, a wspomnienia w jej świadomości były zarazem jaskrawe i pełne udręki. Zdarzyło się kiedyś lecz tylko raz kiedy coś rozproszyło jej uwagę. Na skutek zdrady Flame’a Searclawa dostała się do niewoli. Więziły ją nikczemne, małe stworzenia, Agharowie. Była ranna i osłabiona, a jej kamień duszy znalazł się w ciele jednej z tych istot. Zmusili ją do przeprowadzenia ich do Xak Tsaroth do ich Obiecanego Miejsca.

Agharowie. Krasnoludy żlebowe. Najgorsi z najgorszych. Upokarzające wspomnienia nawiedzały ją i paliły od wewnątrz.

Bogini, nie miałam wyboru zaprotestowała. Ratowałam się przed śmiercią.

Twoja lojalność należała do mnie zagrzmiał w niej głos Takhisis.

Zginęłabym bez swojego kamienia duszy próbowała się tłumaczyć.

To przede mną odpowiadałaś, Verden Leafglow. Przede mną, a nie przed nimi.

Nie mogłam nic na to poradzić...

Zawiodłaś mnie zgrzytnął głos. Teraz zapłacisz za swoją porażkę.

W jej świadomości ponownie ukazała się wizja jaja, jej własnego, jedynego jaja, ukrytego w głębi przepastnego cienistego miejsca, gdzie przemykały niewielkie istoty.

Twoje jajo rzekł głos. Chcesz odzyskać swoje jajo, Verden Leafglow? Niech się więc tak stanie, lecz nie w tym życiu. Twoje życie, obecne życie, przepadło. Ale narodzisz się powtórnie. Spójrz na swoje jajo, Verden Leafglow. Staniesz się tym, co się z niego wykluje. Umrzesz i narodzisz się powtórnie w swoim jaju.

Narodzę się...

Narodzisz się. Staniesz się własnym dzieckiem, Verden Leafglow. Czeka na ciebie nowe życie, lecz nie będzie to życie na wolności. Pozostanie ci jedynie wypełnianie poleceń tych, którzy wydostaną cię z twojego jaja. Będziesz do nich należeć i służyć im, Verden Leafglow, zupełnie wobec nich bezbronna. Zdaj się całkowicie na ich łaskę! Oto powiązanie, na które cię skazuję, Verden Leafglow.

Niech to będzie twoją karą! Niegdyś wypełniłaś obietnicę daną krasnoludom żlebowym. Im, a nie mnie! Odrzucam cię z tego powodu. Nie należysz już do mnie. Zostaniesz ich własnością, Verden Leafglow. Niech oni zrobią z tobą to, co będą uważali za stosowne.

Oni? wrzasnęła w głębi swego umysłu. Oni? Są niczym. To tylko krasnoludy żlebowe. Obrzydliwe i niegodne wspomnienia istoty.

Będziesz do nich należeć, Verden Leafglow. Zdana na ich łaskę tak długo, jak długo będą tego chcieli.

Nie! Królowo Ciemności, och, najpotężniejsza, błagam...

Będziesz do nich należeć odparł głos, jakby rozkoszował się tymi słowami.

W świadomości Verden zapanowało przerażenie.

Bogini, miej litość! Błagam...

Nie należysz już do mnie. Głos zdawał się znikać w oddali, chłodny i niewzruszony. Jeśli pragniesz litości, ich o nią proś. Umieraj, Verden Leafglow. Umieraj, a kiedy ponownie się narodzisz, szukaj łaski u krasnoludów żlebowych, których będziesz własnością.

Głos zanikł, a w jej świadomości pozostała jedynie wizja jaja. Jej własne jajo spoczywało głęboko w mrocznym miejscu, niestrzeżone i bezbronne. Łopocząc potężnymi skrzydłami, Verden Leafglow zawróciła i pomknęła w kierunku wskazywanym przez wizję...

Pomknęła i zaczęła umierać.

Znajdujące się przed nią góry wznosiły się na powitanie, lecz za nimi w jednej chwili powstała jedynie ciemność. To tam tak blisko, a jednocześnie tak bardzo daleko znajdowało się to miejsce. Wiedziała o tym. Rozpoznała je, odkryła jego lokalizację, a w jej świadomości pojawił się nowy lęk. Xak Tsaroth. Dół. Agharowie i szkodniki. Krasnoludy żlebowe i szczury.

Góry urosły przed nią, a jej wzrok ogarnęła ciemność. Skrzydła zatrzepotały niepewnie, trzasnęły dziwacznie i ostatecznie zawiodły. Góry znajdowały się już pod nią i pędziły jej na spotkanie, wyciągając ku niej postrzępione wierzchołki, kiedy ślepa spadała spiralą w dół. W ostatnich chwilach swego życia widziała tylko jedną rzecz swe jajo, zagubione w mroku, w którym przemykały niewielkie istoty.

 

 


CZĘŚĆ PIERWSZA

DZIEDZICTWO NAJGORSZYCH

 

 


Rozdział 1

TRON DLA GLITCHA

 

Bardzo wiele się wydarzyło w czasach poprzedzających przybycie w To Miejsce wędrownego plemienia Bulpów. Miejsce miało wiele rzeczy, których w zasadzie nikt nie zrozumiał, rzeczy, które były w dużej mierze nieprzyjemne i niezmiennie wprowadzające w zakłopotanie.

W czasach tych Agharowie także tutaj byli, jednak w charakterze niewolników, dręczonych i wykorzystywanych przez straszliwe istoty wykraczające poza ich zdolność pojmowania. W Obiecanym Miejscu wszędzie czaiła się niedola i śmierć, a nowo przybyli zwolennicy Najwyższego Bulpa Glitcha I, Lorda Protektora Każdego z Miejsc, w Których Bywał, przez długi czas żyli w niedoli, chowając się w dziurach i szczelinach, których nie odnalazły nawet inne krasnoludy żlebowe z Tego Miejsca.

Był to czas udręki i strachu i nie wszyscy go przetrwali. Wówczas pojawili się i odeszli zupełnie inni ludzie. Istniało kilka ras ludzkich, które Agharowie nazywali Wysokimi, a także rozmaite duże zwierzęta, stworzenia i nie-do-pomyśleńcy. Smród magii i bitewny zgiełk wypełnił To Miejsce i już na zawsze pozostały tutaj te ohydne stwory o jaszczurzych twarzach, oschłych, trzeszczących głosach, które zdawały się zajmować wyłącznie krzywdzeniem wszystkich stworzeń, jakie napotkały.

Ludzie i dziwadła przybywali do miejsca, które niektórzy zwali Xak Tsaroth. Pojawiali się, walczyli i odchodzili, a Agharowie wędrowne plemię Bulpów i wielu innych, którzy tymczasem do nich dołączyli cierpieli w samym centrum tych wydarzeń w sposób tylko im znany. Chowali się, kulili i czaili w najmroczniejszych zakątkach. Uciekali w panice, kiedy tylko mogli, płaszczyli się, gdy wszystko inne zawodziło, i oczekiwali na odejście z Tego Miejsca wojennego zgiełku.

Kilka innych klanów które już tutaj żyły, kiedy Najwyższy Bulp Glitch I przyprowadził swój lud w to burzliwe miejsce wiele pór roku temu całkowicie opuściło Dół. Wielu spośród tych, którzy uciekli, powróciło w końcu w to samo miejsce, było ich jednak już znacznie mniej i wydawali się zdecydowanie bardziej wstrząśnięci tym, co wydarzyło się poza Xak Tsaroth aniżeli w nim samym.

Wszędzie działy się rzeczy, które wykraczały poza pojęcie Agharów.

O cokolwiek jednak w całym tym chaosie chodziło, wszystko wskazywało na to, że nadszedł koniec. W niektórych częściach Dołu nadal piętrzyła się porzucona broń, zaschnięte zwłoki przedstawicieli różnych ras oraz dziwaczne kupki popiołu, które niegdyś były ohydnymi, jaszczuropodobnymi istotami. Wraz z powrotem normalności Glitch I wziął na siebie gdyż nikomu innemu nie zdawało się na tym zależeć zadanie mianowania się Najwyższym Bulpem wśród ocalałych, władcą i lordem protektorem wszystkich klanów.

Dla nikogo innego nie miało to większego znaczenia. Z żadnego Najwyższego Kogośtam Agharowie przez innych zwani krasnoludami żlebowymi nie mieli większego pożytku i traktowali go generalnie jako zawadę. Jednak ktoś musiał zostać Najwyższym Kimśtam i dopóki jakiś krasnolud chciał sprawować tę funkcję, wszyscy wokół byli zadowoleni.

Jak wiele czasu upłynęło od zakończenia inwazji i walk? Żaden z nich nie miał pewności, choć wszyscy wiedzieli, że było to wcześniej niż wczoraj, co w rezultacie lokowało te wydarzenia w odległej przeszłości wraz z innymi, niewartymi zapamiętania rzeczami. Większość z Agharów w związku z tym wyrzuciła te wspomnienia z pamięci i powróciła do pilnych zadań dnia bieżącego poszuki...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin