DYWERSJA POZAFRONTOWA
Główną przyczyną popełniania błędów, zarówno podczas planowania jak i prowadzenia działań jest brak perspektywicznego myślenia, zwłaszcza niebranie pod uwagę możliwości niekorzystnego dla siebie rozwoju wydarzeń. Zgodnie, ze szczególnie popularnym w oddziałach specjalnych, jednym z praw Murphy'ego: "Jeśli tylko coś się może nie udać, to na pewno się nie uda" sukces powinien być budowany, poczynając od przygotowania się na najgorszy z możliwych scenariuszy.
W ostatnich latach coraz więcej państwa wyodrębnia w swych armiach tzw. siły szybkiego reagowania - najlepiej wyszkolone, najbardziej manewrowe, doborowe, lekkie jednostki, zdolne do natychmiastowego wejścia do akcji. W Polsce ich namiastkę stanowią 6. Brygada Desantowo-Szturmowa i 25. Dywizja Kawalerii Powietrznej, a jak wiadomo myśli się też o stworzeniu w miejsce dotychczasowych, licznych sił zbrojnych z poboru, znacznie mniejszej, nowocześniejszej armii zawodowej. Koncepcja ta ma tyluż zwolenników co przeciwników, a rozwiązanie jak zwykle leży pośrodku.
Nie podlega dyskusji fakt wyższości pod względem skuteczności bojowej zawodowego żołnierza nad pobieżnie przeszkolonym, nie zainteresowanym w ogóle służbą wojskową poborowym. Pomijając jednak szereg aspektów, które trzeba wziąć pod uwagę podejmując decyzję o tego typu zmianach, trzeba najpierw odpowiedzieć na zasadnicze pytanie. Polskie siły zbrojne mają służyć przede wszystkim do obrony terytorium państwa - a jakie możliwości ma pod tym względem nieliczna, zawodowa armia, w formie sił szybkiego reagowania. Tego typu formacje w USA, Francji czy Wielkiej Brytanii utworzone zostały do prowadzenia ograniczonych akcji, głównie poza granicami kraju – obrony ich interesów na świecie. Typowe przykłady ich użycia to wojna o Falklandy, interwencje na Granadzie, w Panamie lub Somalii. Są to więc ograniczone siły interwencyjne, nie mające odniesienia do przestrzeni obronnej swego państwa. W przypadku konfliktu na pełną skalę są w stanie obronić zaledwie 2-3% terytorium kraju. Czy Polska powinna w takim razie stawiać na niewielką, choćby najlepiej wyszkoloną i wyposażoną, zawodową armię? Chyba nie. Czy więc błędem byłoby jej stworzenie? Również nie. Posiadanie takich sił jest doskonałym instrumentem odstraszania, utrzymywanie ich pozwala na natychmiastowe zareagowanie i skuteczne przeciwdziałanie atakom wroga w pierwszej fazie wojny, w przypadku lokalnego zagrożenia lub konfliktu na ograniczoną skalę. Oddziały takie pozwoliłyby również reprezentować na właściwym poziomie nasze siły zbrojne w zagranicznych misjach międzynarodowych.
Taka doborowa, zawodowa armia musi być jednak w polskich warunkach wsparta odpowiednio zorganizowanymi i licznymi wojskami terytorialnymi, gdyż sama - w wypadku zmasowanego ataku wroga - jest w stanie co najwyżej utrzymać przez jakiś czas jedno z większych miast.
Dawno już minął czas frontów - dziś nieprzyjaciel jest w stanie uderzyć równocześnie na całe terytorium będącego celem państwa i rzucić swe siły w wiele miejsc naraz. Nie jest żadną tajemnicą, że większość sąsiadów Polski dysponuje armiami, które zdecydowanie górują nad Wojskiem Polskim liczebnością i nowoczesnością uzbrojenia. Trudno więc oczekiwać, iż bylibyśmy w ogóle zdolni nie dopuścić do wdarcia się obcych wojsk na terytorium kraju. Choć jednak nowoczesne środki pozwalają zaatakować i niszczyć wielkie obszary, do ich zajęcia potrzebni są już żołnierze, którzy nie tylko muszą wejść na interesujący ich teren, ale również kontrolować na nim sytuację.
I tu rozpoczyna się rola obrony terytorialnej - nieprzyjaciel na każdym kroku powinien napotykać na przeszkody i czynny opór, dokładnie przygotowanych miejscowych żołnierzy i rezerwistów, doskonale znających swój teren działania, który również zawczasu powinien zostać wstępnie przygotowany do obrony. Oczywiście nie należy przecenić tych oddziałów, zwłaszcza rezerwy. Między bajki można włożyć opisy, w których zacięty i skuteczny opór stawiają tyłowe jednostki, cywile, dzieci i kobiety, urzędnicy i rolnicy, którzy chwycili za broń w patriotycznym zrywie. Takie pospolite ruszenie nie jest w stanie zastąpić zawodowych żołnierzy, ani też zwyciężyć w starciu z zawodowymi formacjami przeciwnika. Ich skuteczność wynika głównie z powszechności obrony, zgodnie z od dawna znaną prawidłowością sztuki wojennej: "tysiąc mrówczych ukłuć jest w stanie powalić słonia". Odpowiednio wyszkoleni żołnierze obrony terytorialnej i sprawdzony, sprawnie zorganizowany i funkcjonujący system wzmocnienia ich miejscowymi rezerwistami, na wzór państw skandynawskich lub Szwajcarii, oczywiście nie jest w stanie powstrzymać zdecydowanego ataku wroga, lecz zapewnia tak duże możliwości uwikłania go w drobne, przynoszące wiele strat walki, dezorganizujące realizację głównych celów, iż stanowi to bardzo istotny element odstraszania. Takie przygotowanie np. Szwajcarii, przy jej dogodnej do obrony strukturze terenu, zapewniło temu państwu nienaruszalność granic przy toczących się wokół krwawych zmaganiach II wojny światowej.
Wracając jednak do tezy postawionej na wstępie, należałoby przewidzieć również najgorszy wariant, tj. sytuację gdy mimo wszystko agresor opanowałby terytorium naszego państwa i zmusił do kapitulacji polskie oddziały. I tu dochodzimy do głównego tematu tego artykułu. Taka sytuacja już niejednokrotnie miała miejsce na ziemiach polskich. Powstaje więc pytanie czy polskie doświadczenia powstańcze i partyzanckie nie powinny zostać zanalizowane i twórczo wykorzystane dla potrzeb współczesnej koncepcji strategii obronnej kraju. Nie ulega wątpliwości, że Polska, nawet gdyby przeznaczyła cały swój obecny budżet na obronę, nie zdoła stworzyć sił zbrojnych, które byłyby zdolne sprostać armiom naszych wielkich sąsiadów. Jak uczą historyczne doświadczenia klęska armii nie oznacza jednak wyeliminowania Polski jako aktywnego uczestnika wojny. Polskie powstania narodowe, konspiracja, działania zbrojnego podziemia są wiarygodnym dowodem zdolności Polaków do organizowania działań nieregularnych w sytuacji opanowania naszego terytorium przez najeźdźców.
Nie można jednak zapominać jak wiele ofiar kosztowało stworzenie skutecznie działających, podziemnych organizacji. Podczas gdy tak chętnie przedstawiamy ich dokonania bojowe, nikt jak dotąd nie pokwapił się o skompletowanie danych, mówiących o niepotrzebnych stratach i słabościach, w kontekście braku odpowiedniego przygotowania ludzi, braków wyposażenia, broni i instruktorów, a czasem podstawowych nawet umiejętności i wiedzy fachowej.
Do skutecznej walki, zwłaszcza tak trudnej, prowadzonej konspiracyjnie, nie wystarczy sam patriotyzm i chęć wygnania wroga. Może zabrzmi to obrazoburczo, lecz obiektywna, dokonana przez specjalistów od działań specjalnych, ocena wielu głośnych akcji podziemia z okresu II wojny światowej wykazałaby, że to co dziś nazywamy bohaterską śmiercią ich uczestników było wielokrotnie wynikiem braków w wyszkoleniu tych ludzi i niekompetentnym planowaniu. Ile osób zostało aresztowanych lub zginęło z powodu amatorstwa w tworzeniu podziemnych struktur? O ile skuteczniejsze byłyby ich działania, gdyby profesjonalnie je przygotowano, oparto o odpowiednio przeszkolone zawczasu kadry i właściwe zaopatrzenie?
Analiza owych błędów może posłużyć do przygotowania w ramach systemu obronnego Polski tajnej struktury dywersyjnej, która mogłaby wykazać się wysoką skutecznością działania. W naszym kraju nie brakuje specjalistów, którzy na bazie historycznych doświadczeń, analizy współczesnych siatek terrorystycznych i wywiadowczych są w stanie opracować doskonałą organizację konspiracyjną, system porozumiewania się, dowodzenia, itp. Nie brak też osób, które ze względu na swoją przeszłość, umiejętności i cechy osobowe mogłyby być potencjalnymi kandydatami do takich struktur, pozostając "na zewnątrz" zwykłymi ludźmi.
Trzeba niestety przyznać, że w znacznym procencie polskie konspiracyjne organizacje z okresu II wojny światowej miały taki charakter (a więc efektywność) jak rezerwiści w porównaniu do zawodowej armii. Doświadczenie i umiejętności zdobywano w boju, okupując to znacznymi stratami, zaś tylko niewielki procent stanowili profesjonaliści - weterani dywersji pozafrontowej i przeszkoleni w Wielkiej Brytanii "cichociemni". Nie ma jednak żadnych przeszkód, by szkolenie takie prowadzić już w czasie pokoju (tak jak regularnej armii nie tworzy się z chwilą wybuchu wojny) i otrzymać także w tej dziedzinie zawodowców.
Służby specjalne musiałyby w sposób tajny wytypować najwłaściwszych ludzi i zaproponować im odpowiednio usankcjonowane wejście do "podziemnej armii". W ten sposób powstałaby zakonspirowana, odpowiednio zorganizowana siatka dywersyjna, której żołnierze winni przejść specjalistyczne szkolenie, m.in. w oparciu o jednostki specjalne, antyterrostystyczne i wywiadu w tajnych ośrodkach, a następnie regularne skryte treningi na swoim terenie. Obejmowałyby one m.in. zasady pracy konspiracyjnej, znajomość struktur, stopni, umundurowania i wyposażenia ewentualnego przeciwnika, posługiwanie się różnymi rodzajami broni własnej i obcej oraz materiałami wybuchowymi (także ich wytwarzanie i przygotowywanie bomb-pułapek), techniki dokonywania zamachów, specjalne techniki walki wręcz, nawiązywanie bezpiecznej łączności, naukę języków obcych, szybkie prowadzenie pojazdów oraz szereg innych, nie mniej ważnych tematów, łącznie z tak specjalistycznymi jak podsłuch, nurkowanie, alpinistyka miejska, forsowanie systemów alarmowych i zamków, rusznikarstwo, fałszowanie dokumentów, survival itp. Równocześnie musiałyby powstać zakonspirowane magazyny broni, amunicji, materiałów wybuchowych, środków łączności i medycznych, dokumentów "operacyjnych" i wyposażenia pomocniczego: od akwalungów po aparaty fotograficzne i noktowizory. Organizacja taka wymagałaby też przygotowania na czas "W" sieci bezpiecznych lokali, pojazdów, lekarzy itd. dzięki wciągnięciu do częściowej współpracy kolejnych ludzi.
Ze względu na charakter terenów Polski oraz coraz skuteczniejsze środki wykrywania, struktury dywersyjne musiałby zostać zorganizowane i działać w 90% na terenach miejskich (tzw. urban guerilla). Cele ataku mogą być już zawczasu wybrane, nawet z gotowymi planami akcji. Wytypowanie obiektów, które mogą mieć istotne znaczenie dla najeźdźcy, tras którymi będzie się poruszał, a nawet miejsc gdzie rozmieści swe siły, sprzęt i dowództwa - dla fachowców jest możliwe już teraz. Większość z nich można też wcześniej przygotować dla ułatwienia aktów dywersji. Siatka "podziemnych komandosów" powinna być również przeszkolona i dysponować zapasami uzbrojenia do zorganizowania typowych oddziałów partyzanckich, w których pełniliby rolę instruktorów i dowódców. Przy maksymalnym zachowaniu dyskrecji co do szczegółów, a zwłaszcza osób wchodzących w skład oddziałów dywersyjnych, samo ich tworzenie nie powinno być tajemnicą. Polskie przygotowania do działań dywersyjnych i partyzanckich w warunkach okupacji musiałyby być na tyle jawne i konkretne, aby nie było co do tego wątpliwości. W takiej sytuacji potencjalny agresor będzie musiał liczyć się z ogromnymi trudnościami - okupacja Polski mogłaby być dla niego przedsięwzięciem zbyt kosztownym i uciążliwym. Zgodnie z podstawową zasadą działań nieregularnych, wróg byłby atakowany w miejscach najwrażliwszych, gdzie jest najsłabszy i niczego się nie spodziewa. Nieliczne, ale doskonale przygotowane grupy bojowe dywersantów mogą zadać okupantowi poważne straty, paraliżując jego siły.
W latach "zimnej wojny" podobne przygotowania (dywersyjne, połączone z obroną terytorialną) poczynili np. Austriacy. Dzięki temu udało im się przekonać strategów armii radzieckiej, że atak na Austrię nie ma większego znaczenia dla losów wojny z NATO, natomiast poniesione straty mogą tylko opóźnić i osłabić działania wojsk Układu Warszawskiego. Wikłanie się w walki na terenie Austrii uznano więc za nieopłacalne i znalazła się ona poza głównym kierunkiem planowanych uderzeń na Zachód.
Odstraszający charakter małej, lecz silnej armii zawodowej, obawa przed trudnościami i poniesieniem dużych strat przy zajmowaniu Polski w wyniku walk z wszechobecną obroną terytorialną, a po tym pewność otrzymania natychmiast dotkliwych uderzeń dywersyjnych i następnie ciągłego nękania kolejnymi, groźnymi akcjami tego typu, może skutecznie powstrzymywać potencjalnych przeciwników przed próbą agresji. Każdy z tych elementów jest jednak równie ważny, a słabość lub brak któregoś z nich stwarza szczególnie zachęcające ułatwienia dla wroga. Mimo szeregu samonasuwających się wniosków i nauk płynących z doświadczeń przegranych wojen i trudnych okresów wieloletnich okupacji Polski, opisany powyżej element podziemnej organizacji dywersyjnej jest u nas - wbrew potrzebom - całkowicie pomijany, choć celowość jej stworzenia nie pozostaje niezauważona.
Warto przypomnieć słowa byłego kierownika MON, doktoranta AON, p. Romualda Szeremietiewa: "Polsce jest potrzebna wielowariantowa koncepcja działań zaczepno-obronnych. Sądzę, że powinniśmy sięgnąć do doświadczeń przeszłości i uczynić z działań nieregularnych element istotny w polskim planowaniu obronnym - odpowiedniku strategii odstraszania".*
Dopiero w lutym 1996 roku rząd Austrii otrzymał amerykańską notę na temat tajnych składów broni na terenie całego kraju. Broń ta miała służyć antykomunistycznym partyzantom na wypadek zajęcia i okupowania całej Austrii przez wojska radzieckie. Łącznie na jej terenie wywiad amerykański założył w latach 50-tych siedemdziesiąt dziewięć tajnych arsenałów. Jak stwierdzili przedstawiciele amerykańskiej dyplomacji, sprawa składów broni wyszła na jaw.. przypadkiem - przy okazji porządkowania archiwów CIA.
*) R. Szeremietiew "Inny aspekt działań nieregularnych" - referat z sympozjum naukowego w WSOWZmech w 1994 roku, poświęconego działaniom nieregularnym.
aka.raiden