Josef Jonáš - Tajemnice energii życia.pdf

(3063 KB) Pobierz
Tajemnice1
JOSEF JONAS
TAJEMNICE ENERGII ŻYCIA
375159760.001.png
Część pierwsza
Przewodnik po książce
o zdrowiu i szczęściu
Każdy może być zdrowy, ten, kto nie jest, sam
sobie jest winien.
Pewnego dnia zaskoczyło mnie zdanie Bernarda Shawa. Nie znałem całego dorobku
twórczego tego sławnego męża, ale znałem jego opinię o lekarzach. Wyraził ją lakonicznie i
sarkastycznie, ale jakże prawdziwie: „Lekarzowi, który zachoruje powinno się zabrać
dyplom". Mój dyplom nagle znalazł się w niebezpieczeństwie. Miałem trzydzieści pięć lat.
Wieczorami zaczynałem drzemać w fotelu ze zmęczenia — oczywiście, każdy dzień był
bardzo męczący. Czasami musiałem unosić grzebień lewą ręką, ponieważ prawe ramię
strasznie bolało. Wytrwale uprawiałem sport, więc dolegliwości tłumaczyłem prze-
trenowaniem. Dziwiło mnie tylko, że pomimo intensywnego ruchu przybierałem na wadze.
Kilka zapaleń gardła i katarów w roku uważałem za cywilizacyjną normę. Denerwowały mnie
natomiast zmiany nastrojów, często pojawiające się przygnębienie i stany podrażnienia.
Przestudiowałem rodzinną anamnezę i stwierdziłem, że mamy pewne skłonności do tego
rodzaju słabości psychicznej. Pogodziłem się z tym. Powoli zacząłem ustępować przed
życiem. Przestałem na przykład latać samolotem, gdyż podczas podróży ogarnął mnie lęk,
który fachowo nazywa się klaustrofobią. Do przychodni przychodziło setki ludzi z
podobnymi problemami. Przepisywałem lekarstwa, kierowałem na dalsze badania. Dla siebie
nie znalazłem rozwiązania. Pewnej nocy obudziłem się z ostrym bólem w okolicy biodra.
Musiałem poddać się operacji kamienia nerkowego. Nie wiedziałem jednak, jak ustrzec się
przed nawrotem choroby. Na szpitalnym łóżku zacząłem rozmyślać o liczącej tysiące lat
medycynie tradycyjnej, która spogląda innymi oczami na świat i człowieka. Zacząłem ją
studiować i wszystko, czego się nauczyłem, sprawdziłem na sobie. Moje życie zmieniło się na
wskroś. Znikły problemy, o których mówiłem. Czuję się zdrowszy niż wówczas, gdy miałem
dwadzieścia lat. Pomogłem też wielu innym ludziom.
Choroba uświadamia człowiekowi, że powinien coś zmienić w swoim życiu. Stan harmonii
ciała i duszy oznacza zdrowie. Utrzymanie zdrowia wydaje się zatem być proste. A jednak
połowę mieszkańców cywilizowanego świata koszą choroby serca i naczyń, trzecią część
złośliwe nowotwory. Pozostałe kilka procent ulega urazom połączonym z infekcjami,
chorobom wrodzonym, marskości wątroby, cukrzycy i dziesiątkom innych chorób. Nieliczni
są ci, którzy umierają ze starości lub popełniają samobójstwa. Jeśli nauczymy się walczyć ze
sklerozą naczyń i nowotworami, to najgorsze będziemy mieli za sobą. Wielu lekarzy sądzi, że
jest to możliwe.
Wiadomo, że nadmiar jedzenia, cukru i tłuszczu w pożywieniu, lenistwo, palenie tytoniu,
substancje chemiczne w powietrzu i jedzeniu oraz stresy zmniejszają nasze szansę na dożycie
w zdrowiu późnych lat. Chcemy żyć, chcemy być zdrowi, ale mało kto skłonny jest coś w
tym celu zrobić. Trywializując, ludzie umierają dlatego, że mają w domu wygodne fotele, z
których nie chce im się wstawać. I na nic tu dobre rady. Źródło problemu tkwi w ludzkiej
psychice. Zmienić ją to poznać prawa przyrody, włączyć się w jej porządek i harmonię. Tylko
w ten sposób człowiek uzyska wystarczająco dużo energii, by poradzić sobie z negatywnymi
skutkami cywilizacji.
Przeczytałem gdzieś takie zdanie: „Jeśli znajdziesz się w płonącym pokoju, to na nic się zda
opisywanie twoich odczuć". A jednak w ten właśnie sposób postępuje znaczna część ludzi.
Ich organizm cierpi na degenerujące choroby somatyczne lub psychiczne, a oni ograniczają
się do referowania lekarzowi swoich odczuć i czekają na receptę. Czasem otrzymają radę, na
przykład taką: „W przypadku sytuacji stresowej skoncentruj się na punkcie znajdującym się
nad twoją głową, rozluźnij pas, weź głęboki oddech, wyobraź sobie, że przez twój mózg
przepływa chłodna, czysta woda". Po czym zaistnieje stresujące wydarzenie i okazuje się, że
rada nie skutkuje. Nie potrafimy się rozluźnić, uwolnić od myśli, skoncentrować na punkcie
znajdującym się nad naszą głową. Nie jesteśmy przygotowani i wystarczająco silni. Sposób,
w jaki żyjemy, niszczy nas, powoduje pogorszenie kondycji fizycznej, utratę zaufania do
siebie, zwiotczenie organów wewnętrznych, labilność aparatu krążenia, przewrażliwienie
mózgu. To wszystko - podobnie jak powoli działająca trucizna — pewnego dnia osłabi
organizm do tego stopnia, że ulegniemy chorobie. Wiadomo, że organizm pozbawiony
odpowiedniej ilości substancji mineralnych, witamin i błonnika szybko upodobni się do
grzęzawiska, na którym nie da się budować. Biała mąka, cukier, sól, szklarniowe warzywa,
których błony komórkowe składają się z azotanów i wody, mięso zawierające więcej wody,
chemikaliów i hormonów niż wysokowartościowego białka i substancji mineralnych
stopniowo doprowadzają do takiego osłabienia organizmu, że stres staje się dla niego
brzemieniem nie do zniesienia. (Trzydniowy silny stres potrafi wywołać u pozornie zdrowego
człowieka owrzodzenie żołądka).
Zmierzenie się w samym sobie z nieprzyjacielem wymaga silnej woli. Wymaga poświęcenia i
energii. Gdyby ktoś odrzucił radio, samochód czy kuchnię gazową, zostałby uznany za
niedorzecznego dziwaka, my zaś odrzucamy tysiącletnie doświadczenia ludzkości dotyczące
własnego organizmu. Spróbujmy spojrzeć na tajemnicę ludzkiego życia z punktu widzenia
wschodniej nauki o zdrowiu oraz w ogóle tradycyjnych doświadczeń medycyny ludowej.
Otwórzmy nasze myślenie na wszystko, co służy dobru i powstało na tej Ziemi.
Wiemy, że problemy psychiczne mogą spowodować problemy cielesne. I odwrotnie, choroby
ciała wpływają na myśli każdego chorego. Tłumione napięcie i agresja mają swój udział w
powstawaniu nadciśnienia, zaś silne uczucie strachu może spowodować zawał serca. Nasz
organizm stanowi całość i wszystkie jego funkcje są wzajemnie powiązane. Jesteśmy także
powiązani ze wszystkim, co nas otacza. Pitagorejczycy twierdzili, że z chaosu i nieładu
rozwinął się regularny porządek i harmonia, czyli kosmos. Rządzą w nim stałe reguły, którym
podporządkowany jest każdy element owego kosmosu, organizmu człowieka nie wyłączając.
W tym miejscu chciałbym przytoczyć jeszcze jedną myśl filozofa i artysty. Bernarda Shawa:
„Nauczyliśmy się jak ptaki fruwać w powietrzu, pływać jak ryby. Pozostaje tylko jedno,
nauczyć się żyć na Ziemi jak ludzie".
Przenikamy do jądra komórki, potrafimy preparować tkanki, zręcznie wyjmujemy zużyte
organy i zastępujemy je zdrowymi. Znamy tysiące chorób i leków, jednak nie znamy samej
istoty zdrowia. Paniczny strach przed śmiertelnymi epidemiami należy do przeszłości.
Nadszedł nowy czas, nowe choroby. Ludzkość jest dziesiątkowana przez stwardnienie
naczyń, tkanki są dewastowane przez nowotwory, stawy zużywają się przedwcześnie, chociaż
powinny jeszcze służyć przez wiele lat. Stresy, chemiczne substancje rakotwórcze,
nieograniczona wiara w wiedzę medyczną i niski stopień osobistej odpowiedzialności,
oderwanie człowieka od naturalnego środowiska, to wszystko w naszych rękach jest jak
materiał wybuchowy. Operujemy pojęciem „udowodniono naukowo". Ile z tych naukowych
dowodów przestaje obowiązywać po kilku dekadach? Jak bardzo zmieniły się poglądy na
żywienie niemowląt, wychowanie dzieci czy kwestię porodu? Przed laty na podstawie badań
naukowych ustalono, że człowiek po zawale nie powinien nawet się poruszyć, dzisiaj panuje
całkiem inny pogląd. Sądzę, że każde z tych pytań i odpowiedzi powinniśmy przesiewać
przez sito czasu, które najlepiej oddzieli ziarno od plew. A geniusz medycyny, Hipokrates,
napisał: „Lekarz musi znać nauki swoich poprzedników, o ile nie chce oszukiwać siebie i
innych".
Człowieka w szczególny sposób wyróżnia jedna cecha — niemal wszystko potrafi obrócić na
pożytek lub na zgubę. Nie inaczej dzieje się z medycyną: z jednej strony ratuje życie, z
drugiej dokonuje spustoszeń w osobistej odpowiedzialności, intuicji i instynkcie samoza-
chowawczym.
Jeśli na jednym biegunie umieścimy racjonalną, choć ograniczoną wiedzę analityczną
nowoczesnej cywilizacji, nasz słuch i wzrok przedłużone dzięki całemu arsenałowi lekarskich
narzędzi, to na drugim znajdzie się subtelna filozofia i medycyna Orientu. Spróbujmy przejąć
z tej kultury to, co dobre, tak samo jak kiedyś przyjęliśmy papier, jedwab czy kompas.
Orientalny medyk opierał się na sieci bardzo delikatnych zjawisk, które dotyczyły zarówno
człowieka, jak i przyrody. Jeśli dzisiaj interesujemy się pojemnością płuc, to jogin posługiwał
się pojęciem niematerialnej, ale wszechobecnej prany. Podczas gdy my masujemy całe
płaszczyzny ciała, to Chińczyk uciskał punkty na ludzkiej skórze jak przyciski tablicy
rozdzielczej. Kiedy nasi przodkowie stawiali bańki, to lekarze Wschodu wkłuwali w ciało
cieniutkie igiełki, regulując przepływ energii, by zlikwidować stan nierównowagi. Jest godne
podziwu, jak swoje umiejętności potrafili rozwinąć bez instrumentów i przyrządów
pomiarowych. Tylko dzięki bystrej obserwacji, intuicji i mózgowi, co świadczy o
nieskończonych możliwościach tego organu.
Funkcje organizmu ludzkiego traktowano jako część kosmicznej filozofii. Takie same prawa
ustalano dla ruchu ciał kosmicznych i dla ruchu energii w organizmie. Energia, która spaja
kosmos, a jednocześnie umożliwia jego rozprzestrzenienie się, istnieje również w nas. W
Indiach nazywano ją prana w Chinach chi, w Japonii ki. Tą siłą życiową człowiek może
posługiwać się za pomocą myśli, ruchu, masażu, oddechu, pożywienia, igieł, nagrzewania,
leków i lewatywy. Energia życiowa, jak każda, ma swój biegun dodatni i ujemny. Bieguny,
które warunkują stan równowagi, w Chinach nazywane są jang (zasada męska) i jin (zasada
żeńska), a w Indiach purusha (męska energia zapładniająca) i prakriti (żeńska energia
twórcza). Choroby pojmowane są jako zaburzenia w dystrybucji tej energii, natomiast
równowaga między zasadami zapewnia stabilność wszystkiego, co znajduje się w kosmosie.
Takie myślenie umożliwiało ludziom Wschodu przybliżenie się do ideału każdej medycyny,
jakim jest prewencja. Cały system diagnozowania sprowadzili do problemu regulacji
organizmu. Obserwowali zaburzenia równowagi sił i energii życiowej, które prowadziły do
choroby. Starali się interweniować zanim choroba się objawiła. Była to wspaniała myśl, do
której powoli i my dochodzimy, choć z innej nieco strony. Widzimy chociażby, że podczas
dłużej trwającego rozstroju psychicznego, stresu, obniża się odporność organizmu i łatwo go
opanowują zarówno infekcje, jak i nowotwory. Może uda się nam posiąść umiejętność
likwidowania choroby na poziomie biofizykalnym, a nie dopiero na poziomie biochemicznym
czy patomorfologicznym.
Lekarze Wschodu nauczyli się wykrywać zaburzenia, badając puls, obserwując zachowanie,
wyraz twarzy, zmiany fizjonomii czy uczuć. Na tym poziomie człowiek miał szansę
własnymi siłami zmienić niekorzystny stan organizmu. Albert Einstein uświadomił ludziom
Zachodu, że masa to energia. Mędrcy Orientu już przed tysiącami lat obserwowali zmiany
energii wiedząc, że sygnalizują one zmiany masy. My nie potrafiliśmy wykorzystać ich
dorobku. Organizm jest dostosowany do pewnego poziomu bodźców, jakimi są dźwięki,
zapachy, światło, pole elektromagnetyczne i inne formy energii. We współczesnym
środowisku ich natężenie wzrasta. Organizm posiada dużą tolerancję, ale przecież ona się
wyczerpuje. Dlatego też jednym z ważnych środków zapobiegania chorobom jest kontrola
działających bodźców.
Pilnym zadaniem jest wypracowanie systemu, który umożliwi nam zachowanie zdrowia w
znacznej mierze dzięki temu, że pomożemy sami sobie. Stan zdrowia współczesnych
społeczeństw nie napawa optymizmem. Coraz więcej osób cierpi z powodu chorób stawów,
kręgosłupa, serca i układu krążenia, nowotworów, alergii czy też AIDS. Jest to dowód
malejącej odporności człowieka. Zafascynowani osiągnięciami w dziedzinie transplantacji,
genetyki, biotechnologii tracimy z pola widzenia problemy profilaktyki chorób psychicznych,
chorób serca i układu krążenia czy nowotworów. Zapobieganie zawsze bardziej angażuje
pacjenta niż lekarza. A ludzie woleliby na odwrót. W tej książce będziemy mówić przede
wszystkim o profilaktyce, o odżywianiu, które jest pierwszą ludzką potrzebą i elementem
życia silnie wpływającym na stan zdrowia, o potrzebie kontroli naturalnych bodźców, które
oddziałują na nasz zegar biologiczny. Człowiek z pewnością nie musi czekać na cios zadany
mu przez los.
Zarysowane tematy będziemy omawiać z punktu widzenia systemu terapii refleksowej —
celowego wpływania na organizm bodźcami sztucznymi lub naturalnymi. Do tej pory nie jest
dobrze opracowana diagnostyka refleksowa i przede wszystkim profilaktyka refleksowa. Z
pewnością rozwój elektroniki przyniesie na tym polu nieoczekiwane wyniki. Zmiany
energetyczne muszą z zasady wyprzedzać zmiany organiczne. Jeśli wychwycimy te
odchylenia już na pierwotnym poziomie energetycznym, to osiągniemy najdoskonalszą
profilaktykę. Z pewnością niełatwo nam zrozumieć, że angina i schizofrenia mogą mieć
wspólny mianownik. Jest nim pierwotny przejaw życia, czyli ruch cząsteczek lub przepływ
energii. Tak daleko jednak sięgało subtelne myślenie ludzi żyjących przed tysiącami lat.
Lekarz Orientu indywidualnie oceniał każdego człowieka (zindywidualizowane były
zalecenia dotyczące pożywienia, ćwiczeń i punktów, które należało masować). Rozpoznawał,
kiedy trzeba czekać, aż narządy podlegające zaburzeniom dojdą do normy. Lekarze Wschodu
znali tysiące znaków, na podstawie których można określić konstytucję człowieka i aktualny
stan organizmu. Swoją diagnozę stawiali na podstawie niezmierzonej liczby informacji, od
rodzaju zmarszczek po sposób chodzenia czy postępowania z drugim człowiekiem. Czas
byśmy i my zrozumieli, że dużo można się dowiedzieć o niedomagającym organizmie bez
pomocy skomplikowanych przyrządów. Odrzućmy więc skostniałe myślenie i starajmy się
zrozumieć świat pełen zagadek. Każdy promień poznania może nam pomóc.
Naszym obowiązkiem jest żyć pełnią życia do końca przeznaczonych nam dni, zachować
sprawność, by nie obciążać innych swoją niedołężnością, a przeciwnie, pomagać słabym i
czynić to z radością.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin