Mark Twain - Listy z Ziemi.doc

(277 KB) Pobierz
List1

LISTY Z ZIEMI

 

Stwórca siedział na tronie i myślał. Poza nim rozciągał się bezgraniczny kontynent niebios, pogrążony w blasku świateł i barw: przed nim jak ściana trwała czarna noc Przestrzeni. Jego potężny kształt wznosił się surowo i górzyście ku zenitowi, a jego boska głowa jaśniała w górze jak odległe słońce. U jego stóp stały trzy olbrzymie postacie, przez kontrast, zmalałe niemal aż do zaniku: archaniołowie. Ich głowy sięgały mu do kostek.

Gdy stwórca skończył myśleć, powiedział:

-Pomyślałem. Patrzcie!

Podniósł dłoń i wytrysnęła z niej ognista fontanna, milion zdumiewających słońc, które pruły ciemność i szybowały dalej, dalej, i dalej, tracąc swą wielkość i intensywność, w miarę jak przenikały odległe granice przestrzeni, aż w końcu stały się podobne do diamentowych ćwieków, błyszczących pod sklepionym ogromnym dachem wszechświata.

Po godzinie Wielka Rada została rozwiązana.

Odeszli spod jego oblicza pełni wrażeń i myśli i usunęli się w prywatne zacisze, w którym mogli porozmawiać swobodnie. Nikt z trójki nie miał ochoty zacząć, lecz wszyscy chcieli, aby któryś to zrobił. Każdy aż palił się, aby omówić to wielkie wydarzenie, ale wolał nie narażać się sam, dopóki się nie dowie jak inni na to patrzą. Prowadzili, więc bezcelową i kulejącą rozmowę o sprawach bez znaczenia, która wlokła się wolno nie prowadząc do nikąd, aż wreszcie archanioł Szatan wziął się na odwagę- której mu nie brakowało - i przełamał lody. Powiedział:

-Wiemy przecież panowie o czym tu mamy mówić, przestańmy więc bawić się w ciuciubabkę i zaczynajmy. Jeśli takie jest zadanie Rady...

-Ależ tak, ależ tak!- przerwali mu z wdzięcznością Gabriel i Michał.

-Świetnie zatem idźmy dalej . Byliśmy świadkami wspaniałego zjawiska, co do tego oczywiście się zgadzamy. Natomiast znaczenie tego zjawiska – jeśli ono w ogóle istnieje – osobiście nas nie dotyczy. Możemy na ten temat mieć tyle opinii, ile nam się podoba i na tym koniec. Nie mamy głosu. Myślę, że Przestrzeń - -sama przez się – była już wystarczająco dobra i użyteczna. Zimna i ciemna – stanowił czasem zaciszne miejsce, wypoczynku po okresie spędzonym w zbyt delikatnym

klimacie i wśród kosztowania rozkoszy niebios. Ale to są drobiazgi bez szczególnego znaczenia: nowa atrakcja polega... na czym, panowie?

-Na wynalezieniu i na wprowadzeniu automatycznego, nienadzorowanego, samoregulującego się prawa rządzenia tymi miriadami wirujących i mknących słońc i światów!

Otóż to _ rzekł Szatan. –Pojmujecie, że to zdumiewający pomysł. Nic podobnego nie narodziło się jeszcze dotąd w rozumie Pana. Prawo- Automatyczne Prawo- którego nie trzeba strzec ani poprawiać, ani zmieniać jego zastosowania w ciągu trwania wieczności! On powiedział, że te niezliczone ogromne ciała będą nurzać się w przestworzach przestrzeni w ciągu całych wieków: z niewyobrażalną szybkością będą krążyć po zdumiewających orbitach, a przecież nigdy się nie zdążą i nigdy nie przedłużą ani nie skrócą okresu orbitalnego przebiegu o więcej niż jedną setną część sekundy na dwa tysiące lat. To jest nowy cud, największy ze wszystkich-Automatyczne Prawo. On nadał mu nazwę – Prawo Natury- i powiedział że owo naturalne prawo jest Prawem Boga- to są wymienne nazwy na oznaczenie jednej i tej samej rzeczy

_Tak- rzekł Michał. – I powiedział, że wprowadzi naturalne prawo- Prawo Boga- we wszystkich swoich dominach, a władza tego prawa będzie najwyższa nienaruszalna. Powiedział także- rzekł Gabriel- że w przyszłości stworzy zwierzęta i umieści je pod mocą tego prawa. – Tak- powiedział Szatan. Słyszałem – jak to mówił, lecz go nie rozumiałem. Co to znaczy zwierzęta Gabrielu?

-Ach skądże mogę wiedzieć? Skąd ktokolwiek z nas może to wiedzie? To jest nowe słowo.

(przerwa trzech stuleci czasu niebiańskiego – co się równa stu milionom lat czasu ziemskiego. Wchodzi anioł posłaniec)

- Proszę panów, On stwarza zwierzęta. Mielibyście ochotę przyjść i popatrzeć? Poszli, zobaczyli i popadli w zakłopotanie. Bardzo się zakłopotali- a Stwórca zauważył to i rzekł:

-Pytajcie będę odpowiadał. –O Boski- rzekł Szatan, gnąc się w głębokim ukłonie- do czego one służą?

- One są eksperymentem w dziedzinie Moralności i Obyczaju. Obserwujcie je i uczcie się. Były ich tysiące Wszystkie bardzo energiczne i aktywne, ogromnie aktywne, -głównie we wzajemnym wyniszczaniu się. Obejrzawszy jedno z nich przez potężny mikroskop Szatan Rzekł:

- -Ta wielka bestia zabija słabsze zwierzęta, O Boski.

Tygrys –tak. Prawem jego natury jest okrucieństwo. A prawo jego natury to prawo Boga. Nie może go nie przestrzegać.

-A zatem będąc mu posłusznym nie popełnia przestępstwa? _nie jest niewinny. – A to inne bojaźliwe stworzenie, o tutaj, O Boski, ponosi śmierć bez sprzeciwu.

- To królik- Zgodnie z prawem jego natury brak mu odwagi. Musi go słuchać.

-A zatem nie można od niego uczciwie wymagać, aby sprzeciwił się swojej naturze i stawił opór, o Boski?

- Nie od żadnego stworzenia nie można tego wymagać, aby sprzeciwiło się prawu Boga.

Po dłuższym czasie i po wielu pytaniach Szatan rzekł:

-          -         Pająk zabija muchę i zjada ją; ptak zabija pająka i zjada go; żbik zabija gęś; np., tak, one wszystkie zabijają się nawzajem. To przecież morderstwo na całej linii. Oto niezliczona mnogość stworzeń, a wszystkie zabijają, zabijają, zabijają, wszystkie są mordercami. I nie można ich za to winić, o Boski?

- Nie można ich za to winić. Takie jest prawo ich natury. A prawo natury to zawsze Prawo Boga. A teraz – uwaga – patrzcie. Oto stworzenie nowe – i arcydzieło: Człowiek!

Mężczyźni, kobiety, dzieci wyroiły się tłumnie, masami, milionami.

- Co z nimi poczniesz, o Boski?

- Obdarzę każdego osobnika wszystkim różnorodnymi Cechami Moralnymi – w rozmaitych odcieniach i stopniach – które przedtem zostały rozdzielone pojedynczo przy wyróżnieniu cech charakterystycznych wśród niemal całego świata zwierząt; odwaga, tchórzostwo, okrucieństwo, łagodność, uczciwość, sprawiedliwość, spryt, zdradzieckość, wielkoduszność, zła wola, złośliwość, zmysłowość, miłosierdzie, litość, czystość, samolubstwo, słodycz, honor, miłość, nienawiść, nikczemność, szlachetność, lojalność, fałszywość, prawdomówność, niewierność – każda istota ludzka będzie posiadać w sobie wszystkie te cechy i będą one tworzyć jej naturę. U niektórych – cechy wyższe i doskonałe będą górować nad złymi i te istoty będą się nazywać dobrymi ludźmi; u innych – będą przeważały złe cechy – i te istoty będą nazywane złymi ludźmi. Uwaga – patrzcie – teraz znikają!

- Dokąd one poszły, o Boski?

- Na ziemię – ludzie i towarzyszące im zwierzęta.

- Co to jest ziemia?

- Mały glob, który stworzyłem przed wiekiem, nie, dwa i pół wieku temu. Widzieliście go, lecz nie zwróciliście na niego uwagi pośród tej eksplozji światów i słońc, która trysnęła z mej dłoni. Człowiek jest eksperymentem, inne zwierzęta są również eksperymentem. Czas pokaże, czy były one warte trudu. Pokaz skończony; możecie odejść, moi panowie.

Minęło kilka dni.

Stanowi to długi okres czasu (naszego czasu), ponieważ dzień w niebie trwa tysiąc lat.

Szatan wypowiadał pełne podziwu uwagi na temat pewnych błyskotliwych dzieł Stwórcy, uwagi, które – gdyby czytać między wierszami – były sarkastyczne. Wypowiadał je w zaufaniu do innych archaniołów, swych bliskich przyjaciół, lecz podsłuchali je jacyś zwyczajni aniołowie i donieśli o tym do Kwatery Głównej.

Szatan skazano na wygnanie na jeden dzień – dzień niebiański. Była to kara, do której – wskutek swego zbyt długiego języka – zdążył się już przyzwyczaić. Dawniej, ponieważ nie można go było wysłać nigdzie indziej, wysyłano go w przestrzeń, gdzie – znudzony – trzepotał skrzydłami wśród wiecznej nocy i arktycznego zimna teraz jednak przyszło mu na myśl, żeby dostać się na ziemię, zbadać ją i zobaczyć, jak przebiega eksperyment z Rasą Ludzką.

Od czasu do czasu – zupełnie prywatnie – pisywał o tym do domu – do św. Michała i św. Gabriela.

                      

List Szatana

 

To jest dziwne, niezwykłe i interesujące miejsce. Nie tutaj nie przypomina tego, co jest u nas. Wszyscy ludzie są obłąkani, inne zwierzęta też są obłąkane, ziemia jest obłąkana, sama Natura jest obłąkana. Człowiek to istota ogromnie ciekawa. W swych najwyższych wzlotach jest czymś w rodzaju anioła bardzo niskiej rangi, w swych najgorszych upadkach – czymś niewyrażalnym i niewyobrażalnym. A przecież otwarcie i zupełnie szczerze nazywa siebie „najszlachetniejszym dziełem Boga”. Naprawdę. I nie jest to wcale jakiś nowy pomysł, mówi to do siebie od wieków i wierzy w to. Wierzy w to i w całym jego rodzie nie znalazł się nikt, kto by się z tego wyśmiał.

Co więcej – jeśli wolno mi jeszcze bardziej was zadziwić – on sobie wyobraża, że jest ulubieńcem Stwórcy. Wierzy, że Stwórca jest z niego dumny, wierzy nawet w to, że Stwórca go kocha, że szaleje za nim, że spędza całe noce na podziwianiu go; ależ tak, że go strzeże i ratuje od kłopotów. Modli się do Niego i wyobraża sobie, że On go słucha. Czyż to niezabawne? Wypełnia swe modlitwy prymitywnymi, jałowymi i kwiecistymi pochlebstwami pod Jego adresem i sądzi, że On siedzi pomrukując z zadowolenia nad tymi dziwactwami i cieszy się z nich. Modli się codziennie o pomoc, łaskę, ochronę i czyni to z pełną nadzieją i zaufaniem, jakkolwiek żadna modlitwa człowieka nie została jeszcze nigdy wysłuchana. Mimo to nie zniechęca go ten codzienny afront, ta codzienna klęska – modli się wciąż tak samo.

Jest coś niemal doskonałego w tej wytrwałości. Muszę was jeszcze bardziej zadziwić: on sądzi, że kiedyś pójdzie do nieba!

Ma płatnych nauczycieli, którzy mu to mówią. Mówią mu także, że istnieje piekło, w którym gorzeje wieczysty płomień, i że trafi tam, jeśli nie będzie przestrzegał Przykazań. A co to są Przykazania? To coś osobliwego. Opowiem wam o nich w przyszłości.

 

                            List II

 

Wszystko co powiedziałem wam o człowieku jest prawdą”. Musicie mi wybaczyć, jeśli od czasu do czasu będę powtarzał te słowa w mych listach; pragnę, żebyście brali poważnie moje uwagi, a czuję, że gdybym ja był na waszym miejscu, a wy na moim, trzeba by mi było od czasu do czasu o tym przypominać, żebym mógł we wszystko uwierzyć.

Ponieważ to, co dotyczy człowieka, jest dla nieśmiertelnego czymś dziwnym. Człowiek patrzy odmiennie od nas, jego zmysł proporcji jest zupełnie inny, a poczucie wartości tak dalece różni się od naszego, że mimo naszych dużych możliwości intelektualnych, nie wydaje się prawdopodobne, żeby nawet najmędrszy z nas mógł kiedykolwiek to zrozumieć.

Oto na przykład taka próbka: człowiek wyobraził sobie niebo i pozbawił je całkowicie najwyższej rozkoszy, ekstazy, która zajmuje pierwsze i najwyższe miejsce w sercu każdej istoty jego rasy – a także naszej – współżycia seksualnego!

To tak, jak gdyby osobie zagubionej i ginącej na wypalonej słońcem pustyni powiedział jej wybawiciel, żeby wybrała sobie wszystkie od dawna upragnione rzeczy z wyjątkiem jednej, i jak gdyby ta osoba zrezygnowała z wody!

Niebo człowieka jest takie jak on sam: dziwne, interesujące, zdumiewające, groteskowe. Daję wam słowo, nie ma w nim ani jednej atrakcji, którą on rz4eczywiście ceni. Składa się – zupełnie i całkowicie – z rozrywek, o które człowiek absolutnie nie dba tutaj na ziemi, a przecież jest całkiem pewien, że będzie je lubił w niebie. Czy to nie ciekawe? Czy to nie interesujące? Nie sądźcie, że przesadzam, naprawdę nie. Podam wam szczegóły.

Większość ludzi nie śpiewa, większość ludzi nie umie śpiewać, większość ludzi może słuchać, jak inni śpiewają, jeśli to trwa dłużej niż dwie godziny. Zapamiętajcie to sobie.

Zaledwie dwóch ludzi na stu umie grać na jakimś muzycznym instrumencie, a nawet czterech na stu bynajmniej nie pragnie się tego nauczyć. Zapiszcie to sobie.

Wiele ludzi się modli, ale niewiele z nich to lubi. Bardzo niewiele modli się długo, inni klepią tylko krótki pacierz.

Więcej ludzi chodzi do kościoła, niż ma na to ochotę.

Dla czterdziestu dziewięciu ludzi na pięćdziesięciu Dzień Świąteczny jest ponurą, posępną nudą.

Z wszystkich ludzi zebranych w niedzielę w kościele dwie trzecie jest znużonych w chwili, gdy nabożeństwo dobiegło do połowy, a cała reszta, zanim się jeszcze skończyło.

Najprzyjemniejszą chwilą dla wszystkich jest ta, kiedy kaznodzieja podnosi ręce do błogosławieństwa. Można wtedy usłyszeć w kościele lekki szmer ulgi i można rozpoznać w nim coś jakby wdzięczność.

Wszystkie narody patrzą z góry na wszystkie inne narody.

Wszystkie narody nie lubią wszystkich innych narodów.

Wszystkie białe narody gardzą wszystkim kolorowymi narodami, bez względu na ich barwę, i uciskają je, jeśli tylko mogą.

Biali ludzie nie łączą się z „czarnuchami” ani nie wchodzą z nimi w związki małżeńskie.

Nie dopuszczają ich do swoich szkól i kościołów.

Cały świat nienawidzi Żyda i nie może go znieść, chyba że ów Żyd jest bogaty.

Proszę was o zapamiętanie tych wszystkich szczegółów.

Dale. Wszyscy ludzie o zdrowych zmysłach nie cierpią hałasu.

Wszyscy ludzie o zdrowych czy chorych zmysłach lubią urozmaicenie w życiu. Monotonia szybko ich męczy.

Każdy człowiek w zależności od zalet umysłowych, które przypadły mu w udziale, ćwiczy swój intelekt stale, nieustępliwie i to ćwiczenie stanowi ogromną, wartościową i zasadniczą treść jego życia. Najniższy intelekt, tak samo jak najwyższy, posiada pewnego rodzaju uzdolnienia i znajduje dużą przyjemność w ich wypróbowywaniu, doświadczeniu i doskonaleniu. Urwis, który góruje w zabawach nad swym kolegą, z równą pilnością i zapałem oddaje się swemu zajęciu jak rzeźbiarz, malarz, pianista, matematyk i cała reszta. Nikt z nich nie byłby szczęśliwy, gdyby skrępowano jego talent.

A zatem – znacie fakty. Wiecie już, co ludzkość lubi, a czego nie lubi. I ludzkość wynalazła niebo, wymyśliła je zupełnie sama, z własnej głowy. Zgadnijcie, jakie ono jest! Nie zgadlibyście nawet e ciągu tysiąca pięciuset wieczności. Najbystrzejszy umysł, znany wam czy mnie, nie zgadłby tego w ciągu piętnastu milionów eonów. Doskonale, opowiem wam o tym niebie.

1. Przede wszystkim przypominam wam ów nadzwyczajny fakt, od którego zacząłem. To znaczy, że istota ludzka, podobnie jak nieśmiertelni, z natury rzeczy stawia współżycie seksualne o wiele, wiele wyżej ponad wszystkie inne przyjemności – a przecież nie istnieje ono w jej niebie! Już sama myśl o współżyciu podnieca człowieka; sposobność doprowadza go niemal do szaleństwa – w tym stanie potrafi zaryzykować życie, opinię, wszystko – nawet to swoje dziwne niebo – żeby tylko wykorzystać tę okazję i doprowadzić ją do oszałamiającego finału. Od młodości do wieku średniego wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety cienią stosunek płciowy wyżej niż wszystkie inne przyjemności, a przecież naprawdę jest tak, jak powiedziałem: nie istnieje on w ich niebie. Jego miejsce zajmuje modlitwa.

A zatem ludzie cenią wysoko miłość płciową, jednakże podobnie jak wszystkie inne ich tak zwane „dobrodziejstwa” – jest to coś marnego. W swym najlepszym i najdłuższym wydaniu ów akt jest tak krótki, że przekracza wyobraźnię – oczywiście wyobraźnię istoty nieśmiertelnej. Człowiek ma małe możliwości powtórzenia go – oh, dla nieśmiertelnego zupełnie nie do pojęcia. My, którzy bez przerwy kontynuujemy ów akt i przeżywamy jego najwyższe ekstazy przez całe stulecia, nigdy nie potrafimy zrozumieć i odpowiednio współczuć straszliwemu ubóstwu tych ludzi, gdyż ten cenny dar, należący zarówno do nich, jak i do nas, czyni wszystkie inne dary trywialnymi i niegodnymi wzmiankami.

2. W niebie stworzonym przez człowieka wszyscy śpiewają! Człowiek, który nie śpiewał na ziemi, tam śpiewa; człowiek, który nie umiał śpiewać na ziemi, tam potrafi to robić .Te powszechne śpiewy nie są dorywcze ani przypadkowe, ani nie przerywają ich chwile ciszy ciągną się przez cały dzień, każdego dnia, w ciągu dwunastu godzin. I wszyscy pozostają na miejscach, podczas gdy na ziemi wyszliby po dwóch godzinach. Śpiewa się tylko hymny. Ba, śpiewa się tylko jeden hymn. Słowa są zawsze te same, jest ich około tuzina, nie ma w tym rytmu, nie ma poezji: „Hosanna, hosanna, hosanna, Pan i Bóg Sabaoth, la, la, la, tra, ra, ra, aaach!”

3. Równocześnie wszyscy grają na harfach – te miliony ludzi! – podczas gdy na ziemi najwyżej dwudziestu na tysiąc potrafiło grac na jakimś instrumencie względnie miało na to ochotę.

Zastanówcie się nad tym ogłuszającym huraganem dźwięków – miliony, miliony, głosów wrzeszczących równocześnie, a w tym samym czasie miliony, miliony harf zgrzytających zębami. Pytam was: czy to nie wstrętne, czy to nie ohydne, czy to nie straszne?

Zastanówcie się jeszcze: to jest nabożeństwo pochwalne, nabożeństwo czołobitne, pochlebcze, służalcze1 Zapytacie, któż to znosi chętnie tę osobliwą czołobitność, tę obłąkaną czołobitność; kto nie tylko ją znosi, ale ją lubi, cieszy się z niej, żąda jej, nakazuje, aby istniała? Wstrzymajcie oddech!

To Bóg! Oczywiście – Bóg tej rasy. On siedzi na tronie otoczony przez swych dwudziestu czterech starszych oraz kilku innych dygnitarzy należących do jego dworu i spogląda na całe mile swych burzliwych czcicieli; uśmiecha się, pomrukuje i kiwa głową, wyrażając swe zadowolenie, na północ, wschód, południe; widowisko tak dziwaczne i naiwne, jakiego nikt sobie jeszcze nie wyobraził we wszechświecie, słowo daję.

Łatwo spostrzec, że wynalazca nieba nie miał oryginalnego pomysłu, lecz skopiował go z uroczych ceremonii jakiegoś pożałowania godnego małego suwerennego państewka, gdzieś w zapadłych okolicach Wschodu.

Wszyscy zdrowi biali ludzie nienawidzą hałasu; a przecież ze spokojem zaakceptowali ten rodzaj nieba – bez namysłu, bez zastanowienia, bez sprawdzania – i rzeczywiście chcą się do niego dostać! Głęboko nabożni, starzy, siwowłosi mężczyźni poświęcają wiele czasu marzeniom o tym szczęśliwym dniu, kiedy odsuną od siebie troski życia i dostąpią radości tego miejsca. A jednak jak bardzo jest to dla nich nierealne i jak mało ich to interesuje, świadczy fakt, że nie robią żadnych praktycznych przygotowań do tej wielkiej zmiany: nigdy żadnego z nich nie zobaczysz z harfą, nigdy nie usłyszysz, żeby ktoś z nich śpiewał.

Jak widzieliście, to osobliwe widowisko jest nabożeństwem pochwalnym; pochwalnym ze względu na hymny i padanie na twarz. Zastępuje ono „kościół”. Otóż na ziemi ci ludzie nie potrafią długo wytrzymać w kościele – godzinę i kwadrans najwyżej, a chodzą do kościoła raz w tygodniu. Jeden dzień na siedem; i nawet tego dnia nie oczekują zbyt niecierpliwie. Zastanówcie się więc, co im daje ich niebo: „kościół” trwający wiecznie i dzień świąteczny, który nie ma końca! Tutaj szybko ich męczy 6to krótkie święto raz na siedem dni, a przecież pragną święta wiecznego; marzą o nim, mówią o nim, wydaje im się, że myślą, iż będą się nim cieszyć – w całej prostocie swych serc, wydaje im się, że myślą, iż będą szczęśliwi.

To dlatego, że oni w ogóle nie mylą. Im się tylko wydaje, że myślą. Tymczasem nie potrafią myśleć; nawet dwie istoty ludzkie na dziesięć tysięcy nie mają o czym myśleć. A co do wyobraźni – oh, wystarczy spojrzeć na ich niebo! Przyjmują je, aprobują, podziwiają. To wam daje pojęcie o ich poziomie intelektualnym.

4. Wynalazca ich nieba umieszcza w nim wszystkie narody ziemi zmieszane w jednym wspólnym tyglu. Wszystkie są tam absolutnie równe, żaden z nich nie góruje nad innymi; muszą być „braćmi”, muszą zmieszać się razem, modlić się razem, razem grać na harfie, razem śpiewać: „Hosanna!” – biali, „czarnuchy”, Żydzi – wszyscy bez różnicy. Tutaj, na ziemi, wszystkie narody nienawidzą się wzajemnie, a każdy z osobna nienawidzi Żydów. A jednak każdy pobożny człowiek podziwia to niebo i chce się do niego dostać. Naprawdę chce. A kiedy trwa w świętym zachwyceniu, to wydaje mu się, że myśli, iż gdyby tam się tylko znalazł przycisnąłby całą ludzkość do serca i tulił ją, tulił i tulił.

Człowiek jest czymś zdumiewającym. Chciałbym wiedzieć, kto go wynalazł.

5. Każdy człowiek na ziemi posiada pewien przydział intelektu, duży lub mały; ale bez względu na jego wielkość jest z niego dumny. Rośnie mu serce, gdy wymienia się nazwiska majestatycznych przywódców intelektualnych jego rodu i uwielbia opowieści o ich wspaniałych osiągnięciach. Ponieważ jest z ich krwi i oni, czcząc samych siebie, czczą jego. Patrzcie i podziwiajcie, czego dokonać myśl ludzka! – wola; i odczytuje listę sławnych nazwisk z wszystkich wieków, wskazuje na niezniszczalną literaturę, którą dali światu, na mechaniczne cuda, które wynaleźli, i na chwałę, którą otoczyli naukę i sztukę; chyli przed nimi głowę jak przed królami i oddaje im hołd najgłębszy i najszczerszy, na jaki może się zdobyć jego rozradowane serce, wynosząc w ten sposób intelekt nad wszystko inne w świecie i wprowadzając go na tron aż pod sklepione niebiosa na niedostępnej wysokości. A potem wymyśla niebo, w którym niegdzie nie znajdziesz ani strzępka intelektu!

Czy to nie dziwne, czy to nie ciekawe, czy to nie zagadkowe? Jest dokładnie tak, jak powiedziałem, choć może to brzmi niewiarygodnie. Ów szczery wielbiciel intelektu i marnotrawny odbiorca jego potężnych dobrodziejstw wynalazł tutaj na ziemi religię i niebo, które nie żywią żadnego szacunku dla umysłowości, nie rozróżniają jej stopni, niczym jej nie obdarzają; w gruncie rzeczy nigdy nawet o niej nie wspominają.

Już spostrzeżecie, że niebo istoty ludzkiej zostało wymyślone i skonstruowane według całkowicie ustalonego planu; i że z planu tego wynika, iż powinno ono zawierać w każdym wypracowanym szczególe to wszystko, co tylko można sobie wyobrazić jako odpychające dla człowieka, a ani jednej rzeczy, którą on lubi!

Doskonale, im dalej będziemy postępować, tym bardziej ów osobliwy fakt będzie oczywisty.

Zapamiętajcie sobie: w ludzkim niebie nie ma żadnych praktyk umysłowych, niczego, czym można by karmić intelekt. Zgniłby on tam w ciągu roku – zgniłby i cuchnął. A w tym stadium – zostałby świętym. Byłoby to błogosławieństwem: bo tylko święty może wytrzymać rozkosze tego domu wariatów.

                           

List III

 

Zauważyliście, że człowiek jest czymś osobliwym. W minionych czasach posiadał on (wykorzystał i odrzucił) wiele setek religii; dziś także ma setki religii i co roku tworzy nie mniej niż trzy nowe. Mógłbym powiększyć tę liczbę i wciąż jeszcze byłbym w zgodzie z faktami.

Jedna z jego głównych religii nazywa się chrześcijaństwem. Na pewno zainteresuje was jej zarys szczegółowo przedstawiony w księdze zawierającej dwa miliony słów, zwanej Starym i Nowym Testamentem. Ma ona także inną nazwę – Słowo Boże. Ponieważ chrześcijanin myśli, że każde jej słowo zostało podyktowane przez Boga – tego Boga, o którym mówiłem.

Jest to księga bardzo interesująca. Zawiera wiele szlachetnej poezji, trochę pomysłowych baśni, trochę ociekających krwią historii, trochę pożytecznych morałów, mnóstwo nieprzyzwoitości i ponad tysiąc kłamstw.

Ta Biblia oparta jest przeważnie na fragmentach starszych Biblii, które się przeżyły i skruszyły na proch. A zatem brak jej oryginalności, to nieuniknione. Trzy lub cztery wydarzenia, najbardziej imponujące i wywierające największe wrażenie, opisane były już we wcześniejszych Bibliach; wszystkie najlepsze przykazania i zasady postępowania także pochodzą z tamtych Biblii; dwie rzeczy są w niej tylko nowe: przed wszystkim piekło, no i to osobliwe niebo, o którym wam mówiłem.

Cóż więc poczniemy? Gdybyśmy razem z tymi ludźmi uwierzyli, że te okrutne rzeczy wynalazł ich Bóg, spotwarzylibyśmy Go; gdybyśmy uwierzyli, że ci ludzie wynaleźli je sami, spotwarzylibyśmy ich. W każdym wypadku jest to przykry dylemat, bo przecież żadna ze stron nie zrobiła nam żadnej krzywdy.

Dla świętego spokoju opowiedzmy się po jednej stronie. Połączmy się z ludźmi i cały ten niemiły ciężar – niebo, piekło, Biblię i wszystko – złóżmy na niego. Nie wydaje się to słuszne, nie wydaje się to sprawiedliwe, ale jeśli pomyśleć o owym niebie i o tym, jak bardzo ciąży na nim to wszystko, czego nienawidzi istota ludzka, to jakże moglibyśmy uwierzyć, że wynalazł je człowiek? A gdybym wam zaczął mówić o piekle, zdumielibyście się jeszcze bardziej i powiedzielibyście zapewne: Nie, człowiek nie mógł wymyśleć takiego miejsca ani dla siebie, ani dla nikogo innego; po prostu nie mógł.

Owa niewinna Biblia opowiada o Stworzeniu. Czego – wszechświata? Tak, wszechświata. W sześć dni!

Bóg to uczynił. Nie nazwał tego wszechświatem – to nowa nazwa. Całą uwagę skupił na tym świecie. Zbudował go w ciągu pięciu dni – a potem? Potrzebował tylko jednego dnia do stworzenia dwudziestu milionów słońc i osiemdziesięciu milionów planet!

Do czego one miały służyć – według jego pomysłu? Do oświetlania tego świata, małego jak zabawka. Taki był jego cel; nie miał innego. Jedno z dwudziestu milionów słońc (najmniejsze) miało świecić w ciągu dnia, a reszta miała wspomagać jeden z niezliczonych księżyców wszechświata w łagodzeniu ciemności nocy.

Jest rzeczą zupełnie oczywistą, że człowiek wierzył, iż dopiero co stworzone niebiosa zostały diamentowo usiane owymi miriadami migotliwych gwiazd w momencie, kiedy już w pierwszym dniu słońce zniknęło na horyzoncie; podczas gdy w rzeczywistości ani jedna gwiazda nie zamrugała na czarnym sklepieniu wcześniej niż w trzy i pół roku po tym, jak zdumiewające dokonania tego pamiętnego tygodnia zostały ukończone. Potem zjawiła się jedna gwiazda, zupełnie opuszczona i samotna, i zaczęła migotać. W trzy lata później pojawiła się druga. Te dwie gwiazdy mrugały razem przez cztery lata z górą, zanim przyłączyła się do nich trzecia. Pod koniec pierwszych stu lat w rozległych pustkowiach tych ponurych niebios nie błyszczało jeszcze nawet dwadzieścia pięć gwiazd. Pod koniec tysiąca lat nie dość gwiazd było jeszcze widocznych, żeby powstał pełny spektakl. Pod koniec miliona lat zaledwie połowa obecnego gwiazdozbioru wysyłała swój blask poza granice osiągalne teleskopem, a po następnym milionie lat – mówiąc wulgarnie – dołączyła reszta. Ponieważ w owych czasach nie było teleskopów, nie zaobserwowano ich pojawienia się.

Otóż od trzystu lat chrześcijański astronom wiedział, że jego Boskość nie stworzyła gwiazd w owych strasznych sześciu dniach; ale chrześcijański astronom nie rozwodzi się nad tym szczegółem. Ksiądz także nie.

W swej księdze Bóg nie szczędzi pochwał dla swych potężnych dzieł i dla nazwania ich używa najwspanialszych określeń – wskazując w ten sposób, że posiada głęboki i słuszny podziw dla wielkości, a przecież stworzył te miliony olbrzymich słońc, żeby oświetlić ów nędzny mały glob, zamiast nakazać małemu słońcu owego globu, żeby biegała za nimi. Wspomina w swej księdze Arcturusa – przypominacie sobie Arcturusa, byliśmy tam raz. Otóż to jest jedna z nocnych lamp tej ziemi! – ten gigantyczny glob, pięćdziesiąt tysięcy razy większy od ziemskiego słońca, który można z nim porównać, tak jak melon z katedrą.

A jednak w szkółce niedzielnej dziecko ciągle się uczy, że Arcturus został stworzony, aby pomóc w oświetleniu tej ziemi, i dziecko rośnie i wierzy w to jeszcze długo, dopóki nie odkryje, że prawdopodobieństwa świadczą przeciw temu.

Według księgi i jej sług wszechświat liczy zaledwie sześć tysięcy lat. Dopiero w ciągu ostatnich stu lat pilne, badawcze umysły odkryły, że naprawdę liczy ich około stu milionów.

W ciągu sześciu dni bóg stworzył człowieka i inne zwierzęta. Stworzył mężczyznę i kobietę i umieścił ich w uroczym ogrodzie razem z innymi stworzeniami. Wszyscy żyli tam razem w zgodzie i zadowoleniu oraz w stanie kwitnącej młodości; trwało to przez pewien czas, potem zaczęły się kłopoty. Bóg ostrzegł mężczyznę i kobietę, że nie wolno im spożyć owocu z pewnego drzewa. I dodał niezwykle dziwna uwagę: powiedział, że jeśli zjedzą ten owoc, to na pewno umrą. To dziwne dlatego, że skoro oni nigdy nie widzieli śmierci, nie mogli przecież wiedzieć, co to znaczy: umrzeć. Ani też ten Bóg czy jakikolwiek inny nie był w stanie dać tym nieświadomym dzieciom do zrozumienia, co to oznacza, bez zaprezentowania im przykładu śmierci. Samo słowo nie mogło mieć dla nich żadnego znaczenia, tak jakby go nie miało dla kilkudniowego niemowlęcia.

Niebawem wąż poszukał ich towarzystwa na osobności i podszedł do nich, idąc wyprostowany pionowo, co było w owych czasach zwyczajem wężów. Wąż powiedział, że zakazany owoc wypełni ich puste umysły wiedzą. Wobec tego zjedli go, co było zupełnie naturalne, gdyż człowiek pragnie wiedzy; podczas gdy ksiądz, podobnie jak Bóg, którego jest imitatorem i przedstawicielem, od samego początku uznał za swoje powołanie powstrzymywanie człowieka od nauczenia się czegokolwiek pożytecznego.

Adam i Ewa spożyli zakazany owoc i od razu wielkie światło spłynęło do ich ciemnych głów. Dostąpili wiedzy. Jakiej wiedzy – czy pożytecznej? Bynajmniej – po prostu wiedzy o tym, że istnieje cos takiego jak dobro i cos takiego jak zło, i o tym, jak czynić zło. Nie umieli czynić go przedtem. Dlatego wszystko, co robili dotychczas, było niepokalane, niewinne, czyste.

Ale teraz umieli już czynić zło – i cierpieć z tego powodu; teraz poznali to, co kościół nazywa bezcennym darem – Poczucie Moralne; to poczucie, które różni człowieka ode bestii i stawia go ponad bestią. Zamiast żeby stawiało go poniżej bestii, gdzie – jak można by przypuszczać, powinno być jego właściwe miejsce, skoro jest on zawsze pełen złych myśli i zawsze jest winien, podczas gdy myśli bestii są czyste i ona sama – niewinna. To tak, jakby się wyżej ceniło źle chodzący zegarek od zegarka chodzącego dobrze.

Kościół wciąż jeszcze uważa Poczucie Moralne za najszlachetniejszy atut dzisiejszego człowieka, mimo iż wie, że Bóg ma na ten temat wyraźnie złą opinię i na swój niezdarny sposób robił, co mógł, aby uchronić swoje szczęśliwe Dzieci Raju od zdobycia tego atutu.

No, dobrze, więc Adam i Ewa wiedzieli, czym jest zło i jak je czynić. Wiedzieli, jak czynić rozmaite złe rzeczy, a wśród nich jedną główną – tę, na którą Bóg zwracał szczególna uwagę. Tą rzeczą była sztuka i tajemnica stosunku seksualnego. Było to dla nich wspaniałe odkrycie, przestali więc wałęsać się bezczynnie i skupili się w zupełności właśnie na tym – biedne, rozradowane młode stworzenia.

Podczas jednego z takich seansów usłyszeli, że nadchodzi Bóg, krocząc wśród krzewów, co było jego popołudniowym zwyczajem – i poraziło ich przerażenie. Dlaczego? Ponieważ byli nadzy. Przedtem o tym nie wiedzieli. Nie zwracali na to uwagi; Bóg także nie.

W tym pamiętnym momencie narodziła się nieskromność; a niektórzy ludzie zawsze odtąd ją cenili; choć na pewno byliby w kłopocie, gdyby kazano im wyjaśnić, dlaczego.

Adam i Ewa przyszli na świat nadzy i nie znali poczucia wstydu – nadzy i czysto myślący; i nikt z ich potomków nie przyszedł na świat w inny sposób. Wszyscy przychodzili na świat nadzy, nie znali uczucia wstydu i z czystymi myślami. Musieli dopiero poznać nieskromność i brudne myśli; nie było innej rady. Pierwszym obowiązkiem chrześcijańskiej matki jest zbrukać umysł swego dziecka i nie zaniedbuje ona tego obowiązku. Chłopak rośnie, żeby zostać misjonarzem i idzie do niewinnego dzikusa lub do cywilizowanego Japończyka, żeby zbrukać ich umysły. Wtedy oni przyswajają sobie skromność, zakrywają ciała i przestają kąpać się razem nago.

Konwencja niewłaściwie nazwana skromnością nie posiada wzorca i nie może go mieć, ponieważ sprzeciwia się naturze i rozsądkowi, i dlatego jest tworem sztucznym i przedmiotem czyjegoś widzimisię, czyjegoś chorego kaprysu. I tak w Indiach subtelna dama zakrywa twarz i piersi, a nogi pozostawia nagie od bioder w dół, podczas gdy subtelna dama europejska zakrywa nogi, a odsłania twarz i piersi. W krajach zamieszkałych przez niewinnych dzikusów subtelna dama europejska przyzwyczaja się wkrótce do dojrzałej, pełnej nagości krajowców i przestaje czuć się nią urażona. Wysoce kulturalni Francuzi – hrabia i hrabina – nie spokrewnieni ze sobą – którzy w osiemnastym wieku po rozbiciu się statku zostali odcięci od świata na niezamieszkałej wyspie w swych strojach nocnych, wkrótce zostali nadzy. I wstydzili się – przez tydzień. Potem przestali się kłopotać swą nagością, a wkrótce przestali o niej myśleć.

Wy nigdy nie widzieliście nikogo w ubraniu. Oh, świetnie, nic nie straciliście.

Ale wróćmy do biblijnych osobliwości. Pomyślicie naturalnie, że groźba ukarania Adama i Ewy za nieposłuszeństwo nie został oczywiście wykonana, ponieważ oni nie stworzyli samych siebie ani swych natur, ani swych popędów, ani swoich słabości i dlatego nie podlegali właściwie niczyim rozkazom ani nie byli przed nikim odpowiedzialni za swoje czyny. Zdziwi was wiadomość, że groźba została wykonana. Adam i Ewa zostali ukarani i zbrodnia ta znajduje obrońców aż do dnia dzisiejszego. Wyrok śmierci został wykonany.

Jak pojmujecie, jedyna osoba odpowiedzialna za przestępstwo tej pary uszła bezkarnie; i nie tylko uszła bezkarnie, lecz stała się katem niewinnych.

W waszym kraju i moim moglibyśmy sobie pozwolić na kpiny z tego rodzaju moralności, lecz tutaj byłoby to niewłaściwe. Wiele z tych ludzi posiada zdolność rozumowania, lecz nikt nie używa jej w sprawach religijnych.

Najlepsze umysły powiedzą wam, że jeśli człowiek spłodził dziecko, jest moralnie zobowiązany do czułej nad nim opieki, do chronienia go przed krzywdą, osłanianie przed chorobą, do ubierania go, żywienia, znoszenia jego kaprysów; nie wolno mu podnieść na niego ręki, chyba że z tkliwością i dla jego własnego dobra, a nigdy, w żadnym wypadku nie wolno mu postępować z nim z okrutną złośliwością. Sposób, w jaki Bóg traktuje swoje ziemskie dzieci, każdego dnia i każdej nocy, stanowi dokładnie przeciwieństwo, a przecież owe najlepsze umysły gorąco usprawiedliwiają te zbrodnie, darowują je, przebaczają i z oburzeniem sprzeciwiają się w ogóle uważaniu ich za zbrodnie, skoro to on je popełnia. Wasz kraj i mój jest krajem interesującym, ale nie ma w nim nic ani w połowie tak interesującego, jak ludzki umysł.

Doskonale, Bóg wygnał Adama i Ewę z Ogrodu i ostatecznie zamordował ich. Wszystko za to, że nie usłuchali jego rozkazu, którego on nie miał prawa wydać. Ale, jak zobaczycie, nie poprzestał na tym. On posiada jeden kodeks moralny dla samego siebie, a zupełnie inny dla swoich dzieci. Wymaga, aby jego dzieci były sprawiedliwe – i łagodne – postępowały z winnymi, aby przebaczały im siedemdziesiąt siedem razy; podczas gdy on z nikim nie postępuje ani sprawiedliwie, ani łagodnie i nie przebaczył pierwszej nieświadomej i bezmyślnej młodzieńczej parze nawet jej pierwszego małego wykroczenia i nie powiedział: „Tym razem możecie spokojnie odejść, dam wam jeszcze jedną szansę”.

Przeciwnie! Postanowił ukarać ich dzieci przez wszystkie wieki, aż do końca czasów, za błahe wykroczenie popełnione przez innych, zanim one jeszcze się narodziły. Karze je wciąż jeszcze. Łagodnie? Nie, okrutnie.

Nie przypuszczalibyście, że ten rodzaj istoty otrzymuje liczne komplementy. Nie oszukujcie się: świat nazywa go Wszechsprawiedliwym, Wszechprawnym, Wszechdobrym, Wszechmiłosiernym, Wszystko wybaczającym, Źródłem Wszelkiej Prawdy, Źródłem Wszelkiej Prawdy, Źródłem Wszelkiej Moralności. Te sarkazmy wypowiadane są codziennie na całym świecie. Lecz nie jako świadome sarkazmy. Nie, one są pomyślane na serio. Wymawia się je bez uśmiechu.

 

                              List IV

 

A zatem Pierwsza Para odeszła z Ogrodu pod przekleństwem – pod trwa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin