Stewart Leigh - Przygoda w Rzymie.pdf

(274 KB) Pobierz
Leigh Stewart
Leigh Stewart
PRZYGODA W RZYMIE
Nie minęło jeszcze pięć godzin, od kiedy Susan Peters znalazła się w Rzymie, a już dała się podbić
urokowi Wiecznego Miasta. Wiedziała, że łatwo popada w zachwyt, ale to miasto o ponad
dwutysiącletniej historii po prostu ją porwało. Przez cały ostatni rok nie czuła się tak wspaniale jak teraz.
Zdawało się jej, że urodziła się na nowo, i po raz pierwszy od dawna ciekawiło ją, co przyniesie
przyszłość.
Stała na Hiszpańskich Schodach i patrzyła w dół, na Via Condotti, znaną z wielu wytwornych sklepów.
Gdy leciała tu z Nowego Jorku, czas jej się dłużył. Próbowała drzemać, ale właściwie wcale nie spała.
Mimo to nie była ani odrobinę zmęczoną, gdy samolot wylądował na rzymskim lotnisku. Nie mogła się
doczekać, kiedy wreszcie zostawi w hotelu swoje walizki i ruszy w miasto. Do umówionego spotkania z
Luisą, w „Georgio" na Via Veneta, gdzie miały razem zjeść obiad, pozostało jeszcze parę chwil. Chciała
je wykorzystać, by trochę poznać Rzym.
Susan uważała się za dziewczynę nowoczesną, a niejedno już widziała. Ale myśl, że usiądzie z w
restauracji znanej dzięki „paparazzi"- fotografom, którzy żyli z robienia zdjęć sławnym ludziom, kiedy
siedzą w ulicznych kafejkach -wprawiala ją w entuzjazm.
Mając dziewiętnaście lat Susan nie była jeszcze swiadoma swojej oryginalnej urody. Teraz zresztą nie
bardzo interesowało ją otoczenie, by mogła zauważyć pełne podziwu spojrzenia, rzucane jej przez
przechodzących mężczyzn. Ale gdyby nawet zwrociła na nich uwagę, pomyślałaby, że patrzą na nia bo
stojąc tak w samym środku fascynującego miasta, wyglądać musi bardzo niepozornie.
Liczyła sobie metr siedemdziesiąt wzrostu. Obcasy sandałów dodawały jej jeszcze kilka
centymetrów. Od gry w tenisa i pływania miała silne, umięśnione łydki. Natura zaś obdarzyła ją długimi
wlosami, szczupłą talią i wydatnym biustem. Włosy, ktore nosiła rozpuszczone na ramiona, błyszczały
barwą miodu, otaczając owalną twarz o wysokich kosciach policzkowych. Oczy Susan były niebieskie,
nos prosty, a usta pełne i kształtne. Kiedy się usmiechała, na lewym policzku pojawiał się dołek, przez to
jej twarz wydawała się jeszcze bardziej ladna i kobieca. Dziewczyna trzymała się prosto, z naturalnym
wdziękiem, ale nie dumnie czy wzniośle.
Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że musi się spieszyć. Zaraz jednak się uśmiechnęła, przypominając
sobie, że Luisa nigdy przecież nie bywa punktualna.
Ostatni raz widziały się przed dwoma laty. Susan cieszyła się, że znów spotka przyjaciółkę. Od tamtych
beztroskich dni, spędzanych na pływaniu i grze w tenisa, wydarzyło się tyle spraw, które zupełnie
zmieniły jej życie. Po nagłej śmierci rodziców w wypadku samochodowym musiała sprzedać dom, gdzie
przeżyła swoje najszczęśliwsze lata. W ciągu minionych osiemnastu miesięcy tak często czuła się
samotna i opuszczona, że najchętniej wykreśliłaby ten okres na zawsze z pamięci.
W owym smutnym czasie jedyną pociechą były dla niej listy od Luisy. Kiedy zwierzyła się przyjaciółce,
że chętnie wyjechałaby gdzieś daleko, ta natychmiast zaprosiła ją do Rzymu. Rozejrzę się za pracą dla
ciebie, taką, gdzie miałabyś za darmo mieszkanie i wyżywienie - napisała. I rzeczywiście, znalazła jej
posadę: w zamożnej włoskiej rodzinie, u państwa Ruspaoli. Ten fragment listu Susan znała na pamięć:
Pewna bardzo poważana w Rzymie rodzina poszukuje młodej damy z dobrego domu, która zechciałaby u
niej zamieszkać i prowadzić z trójką dzieci konwersacje w języku angielskim.
Przyjaciółka podkreśliła, że państwo ci szukają nie pomocy domowej, lecz kogoś, kto będzie traktowany
jak członek rodziny. Obowiązki też nie są uciążliwe - Susan miałaby jedynie za zadanie uczestniczyć we
wspólnych posiłkach, podczas których rozmawiano by po angielsku. Luisa dodała jeszcze, że nie można
liczyć na wysokie uposażenie. Ale to Susan nie odstraszało, finansowo bowiem miała byt zapewniony. Ze
sprzedaży domu i wypłaconego ubezpieczenia pozostało dość pieniędzy, by mogła z nich żyć, pod
warunkiem, że nie będzie rozrzutna. Dlatego też propozycję przyjazdu do Włoch przyjęła natychmiast.
Teraz stała, rozglądając się, w drzwiach zatłoczonej restauracji. Spóźniła się prawie kwadrans, bo młody
policjant, którego zapytała, jak tu dojść, udzielał jej bardzo długich, szczegółowych objaśnień. Susan
zorientowała się, że chciał z nią poflirtować i dlatego tak dokładnie opisywał jej drogę. Z początku ją to
rozbawiło, ale potem zaczęła tracić cierpliwość, kiedy tak gadał i gadał bez końca.
Luisa po raz pierwszy, odkąd Susan ją znała, przyszła punktualnie. Siedziała już, czekając, przy stoliku.
Zamówiły obiad i jedząc rozmawiały. Susan mówiła bardzo spokojnie, a Luisa głośno, pomagając sobie
żywą gestykulacją. Zapomniały, że nie widziały się od dwóch lat, w jednej chwili przywrócona została
dawna zażyłość. Susan pomyślała, że bardzo lubi tę małą ciemnowłosą Włoszkę o bystrych, brązowych
oczach.
- A co słychać u Bradforda? - spytała Luisa.
- U Bradforda? - powtórzyła za nią, usiłując przypomnieć sobie, kto to taki. - Ach, Brad. Nie widziałam
go od tamtego czasu.
Przed oczami pojawił jej się obraz wysokiego, nieporadnego blondyna. Bradford Dillon był synem
maklera i przez całe wakacje nie odstępował Luisy ani na krok.
- Potraktowałaś go nie najlepiej – roześmiała się. - Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby okazało się, że
umarł z powodu złamanego serca.
- Nie sądzę - odparła Luisa, a w jej głosie słychać było rozczarowanie. - Ciotka pisała mi, że zaczął studia
w Yale i niedawno się zaręczył.
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się.
- Ja też miałam parę ofert matrymonialnych, ale jeszcze poczekam. Co prawda, moi rodzice bardzo się
dziwią, że mając prawie dwadzieścia lat wcale nie myślę o zamążpójciu.
Luisa mówiła teraz nieco ciszej. Pochyliła się nad stołem i spojrzała badawczo na przyjaciółkę.
- A ty? Znalazłaś już kogoś? - dopytywała się. Zaraz jednak zrobiło jej się głupio, że jest taka
bezceremonialna. Susan powstrzymała uśmiech, widząc jej zakłopotanie. Ale nie od razu odpowiedziała.
Czy w moim życiu był kiedykolwiek jakiś mężczyzna? - zastanowiła się. Chodziła czasem na randki z
kolegami ze szkoły. Zwykle próbowali ją upić i musiała się przed nimi bronić. Parę razy chcieli się z nią
umówić starsi mężczyźni, jeden z nich miał już nawet przeszło trzydziestkę, ale zawsze odmawiała. Od
roku zaś żyła całkiem samotnie. Nie spotkała dotąd swego „księcia z bajki", chociaż bardzo chciała go
znaleźć.
I w tym samym momencie, jakby na zawołanie, zobaczyła go przed sobą. Siedział przy sąsiednim stoliku,
w towarzystwie kobiety i drugiego mężczyzny. Wydawało się, że jest wysoki i silny, chociaż niedbały
sposób, w jaki spoczywał na krześle, nie pozwalał stwierdzić tego z całą pewnością. Ubrany był
zwyczajnie, ale elegancko. Miał na sobie jasnobłekitną koszulę, najwyraźniej uszytą na miarę, porządnie
wyprasowane brązowe spodnie i wyczy-szczone do połysku czarne buty. Susan spodobało się, że na jego
długich, szczupłych palcach nie ma ładnego sygnetu ani obrączki.
Kiedy później przypominała sobie tę chwilę, dziwiła się, że potrzebowała tak wiele czasu, by zauważyć,
jaki to przystojny mężczyzna. Na prózno szukała słowa, którym mogłaby go opisać. Nic nie przychodziło
jej do głowy. „Ładny" - nie, tak można nazwać chłopca, który ma jeszcze dziecięcą buzię. Określenie
„wytworny" też nie pasowało do niego, a zwłaszcza do blizny, ciągnącej się od lewego oka aż do nasady
włosów.
Susan, zatopiona w myślach, przyglądała się jego twarzy i fascynującym szarym oczom. Nagle spo-
strzegła z zaskoczeniem, że te przenikliwie patrzące oczy bacznie ją lustrują! Serce zabiło jej mocniej.
Poczuła, że oblewa się rumieńcem i szybko odwróciła wzrok.
- Zaczerwieniłaś się - zauważyła Luisa. - Chyba nie z powodu mojego pytania?
- Twojego pytania?
Potrzebowała dobrych paru sekund, by przyponnieć sobie, o co chodziło.
- Naturalnie, że nie - odparła. Przyjaciółka zaś usprawiedliwiała się:
- Czasem jestem zbyt ciekawska. Nie gniewaj się.
- Ależ nie! Nie w tym rzecz. Poczułam się idiotycznie, bo patrzyłam na faceta, który siedzi za tobą - ale
proszę, nie odwracaj się - a on mnie na tym przyłapał.
Luisa roześmiała się.
- To taka rzymska zabawa. Tutaj każdy z każdym flirtuje.
- Wcale nie chciałam z nim flirtować - broniła się Susan, trochę urażona. - Stwierdziłam tylko, że jest
przystojny. Ale obok niego siedzi piękna kobieta.
Dopiero teraz przyjrzała się dokładniej towarzyszce interesującego ją mężczyzny. Była naprawdę bardzo
ładna. Miała gęste, czarne, wysoko upięte włosy. Jej twarz wyróżniała się orientalną niemal urodą. Drugi
mężczyzna, o szpakowatych krótko obciętych włosach, mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Gdy
Susan na niego spojrzała, przyszło jej do głowy określenie „arystokratyczny". Tak właśnie wyglądał.
Podzieliła się z Luisą swoim spostrzeżeniem. Zanim mogła zaprotestować, przyjaciółka odwracała się
już, by obejrzeć sobie całe towarzystwo.
- Trafiłaś w dziesiątkę - odparła. - Ten pan pochodzi z jednej z najstarszych rodzin w Rzymie. Nazywa się
Mario Rocci i jest hrabią.
- Naprawdę?
Całkiem mimo woli powiedziała to tonem pełnym zachwytu.
- Kiedyś, gdy Włochy były monarchią, takie tytuły coś znaczyły. Teraz już nie. Tylko w określonych
kołach zwraca się jeszcze na nie uwagę.
Luisa nachyliła się.
-U Ruspaolich będziesz widywała wiele utytuowanych osób. Oni przyjaźnią się z hrabią Roc-cim, na
pewno więc niedługo go tam spotkasz. A tego młodszego faceta poznałam niedawno na przyjęciu. To
Amerykanin.
- Co tu robi? - spytała Susan. Owładnęła nią ciekawość. Koniecznie chciała dowiedzieć się o tym
mężczyźnie czegoś więcej.
- Ma pieniądze.
Luisa wypowiedziała to zdanie w taki sposób, akby wszystko ono wyjaśniało.
W rodzinie Susan ciężka praca uchodziła zawsze za jedną z największych cnót, dziewczyna poczuła się
więc dziwnie poruszona, że oto jej rodak wcale nie uważa za konieczne zarabiać na swoje utrzymanie.
Playboy, pomyślała z pogardą. Jakby na stwierdzenie tej oceny piękna jak obrazek dama chyliła się nagle
i pocałowała go w usta.
- To Lucinna Albinoni - wyjaśniła Luisa, która miała chyba z tyłu głowy drugą parę oczu. - Jest dość
znaną fotomodelką. Wystąpiła też w paru filmach. - Jej głoś zabrzmiał lekceważąco. - Ale nie były to
wybitne filmy.
Trójka z sąsiedniego stolika podniosła się. Modelka śmiała się i szeptała Amerykaninowi coś do ucha. On
zaś uśmiechał się i odpowiadał, ale cicho, że Susan nie mogła nic zrozumieć. Hrabia podał mu rękę i
powiedział po włosku parę słów, które znów pobudziły kobietę do śmiechu. Po czym odwrócił się i
opuścił restaurację.
Lucinna Albinoni zwlekała z wyjściem. Pocałowała młodego mężczyznę w policzek i zbierała się, by
ruszyć za hrabią. Jednak po dwóch czy trzech krokach zatrzymała się, podeszła w stronę Susan i stanęła
obok niej. Dziewczyna poczuła, że się czerwieni, kiedy nieznajoma przez kilka sekund mierzyła ją
wzrokiem. Zimny wyraz tych oczu kłócił się z uśmiechem, który pojawił się na jej ustach.
- On jest bardzo atrakcyjny, nieprawdaż?
Mówiła po angielsku z wyraźnym obcym akcentem, ale łatwo ją było zrozumieć. Susan siedziała jak
uderzona obuchem. Z osłupienia nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.
- Jest atrakcyjny - powtórzyła kobieta. - Ale możesz mi wierzyć, że nie interesuje się małymi
dziewczynkami.
Teraz jej uśmiech stał się szyderczy. Odwróciła się i poszła w kierunku drzwi.
Susan i Luisa patrzyły wciąż na nią ze zdumieniem. Luisa pierwsza odzyskała mowę i zaczęła głośno,
bardzo szybko wykrzykiwać coś po włosku. Jej słowa z całą pewnością nie należały do uprzejmych.
Oto mój pierwszy dzień w Rzymie, pomyślała Susan, próbując opanować zdenerwowanie. Dlaczego, u
licha, ta kobieta zachowała się w taki sposób? Nawet jej przecież nie znała. Ona, Susan, nie zrobiła
niczego, co mogłoby usprawiedliwić ten bezwstydny postępek. Czy to był dobry pomysł przyjeżdżać do
całkiem obcego miasta?
Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Rozejrzała się radkiem dookoła, spodziewając się, że wszyscy goście
przerwali rozmowę i wlepili oczy prosto nią. Kamień spadł jej z serca, gdy stwierdziła, ze nikt chyba nie
zwrócił uwagi na scenę, jaka przed chwilą miała miejsce. Spojrzała na Amerykanina, który podniósł swój
kieliszek z winem, przepijając do niej, zanim zdążyła odwrócić wzrok.
Luisa przestała rzucać obelgi, najwyraźniej wyczerpało się jej słownictwo. Milczała teraz, lapiąc oddech.
- W Rzymie wszystko jest inne, niż sobie wyrażałam - powiedziała Susan ze słabym usmiechem.
- Proszę pani - usłyszała nagle.
Zdziwiona podniosła głowę i spostrzegła stojącego przed nią sprawcę całego zamieszania.
- Muszę chyba przeprosić za zachowanie mojej znajomej.
Jego głos był niski i ciepły. Mówił z lekkim szkockim akcentem.
- Nie wiem wprawdzie, co powiedziała - ciągnal, nie spuszczając z Susan wzroku - ale sądząc po reakcji
pani przyjaciółki, były to zwykłe nieurzejmości, do jakich często się posuwa.
- Och, nic się właściwie nie stało - odparła szybko, choć najchętniej oznajmiłaby mu otwarcie, ze
chodziło o niego. - Małe nieporozumienie. Luisa milczała i zdawało się, że jej złość dawno juz minęła.
- Mimo to bardzo przepraszam. Czy pozwolą panie zaprosić się na kieliszek wina?
Nim Susan zdążyła odmówić, odezwała się jej przyjaciółka:
- Oczywiście. Proszę usiąść z nami. - Wskazała na krzesło. - Nawiasem mówiąc, my się już znamy.
- Tak?
Popatrzył z niedowierzaniem.
- Zupełnie nie pamiętam. Jest pani pewna? Nie zapominam tak szybko pięknych kobiet.
Widać było, że intensywnie nad tym myśli. Susan uznała, że nieco przesadził i docięła mu:
- Być może jest zbyt wiele pięknych twarzy, które musi pan sobie przypominać.
Nie wiedziała, dlaczego mówi tak ostro, ale słowa wymknęły się i już nie mogła ich cofnąć. Zrobiło jej
się trochę przykro. On zaś spojrzał ze zdziwieniem, zastanawiając się przez moment nad odpowiedzią.
- Nie, to nie dlatego - odparł spokojnie. -Zresztą już pamiętam. - Zwrócił się do Luisy. -Pani jest
przyjaciółką Fabrizeo, zgadza się? Naturalnie, poznaliśmy się kilka tygodni temu.
Zmarszczył brwi.
- Niech pomyślę. Nie, proszę nic nie mówić. Chcę udowodnić pani przyjaciółce, że ładną dziewczynę
zawsze potrafię sobie przypomnieć. Luisa, tak ma pani na imię, prawda?
- Luisa Signorile.
Uśmiechnęła się, zadowolona że rzeczywiście pamiętał.
A to moja najlepsza przyjaciółka, Susan Peters.
Odwróciła się do niej.
Susan, to jest Eryk Rock. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
- Rock? Luiso, nazywam się nie Rock, lecz Stone - wyjaśnił miłym tonem, spostrzegając jej zakłopotanie.
- Między skałą a kamieniem istnieje malenka różnica.
Luisa wciąż wyglądała na speszoną. Susan pospieszyła jej z pomocą, kierując rozmowę na inny temat.
- Pan przyjechał ze Stanów? - zapytała. - Ja też. Pomyślała, że niepotrzebnie to mówi, jej accent nie
pozostawiał przecież najmniejszych wątpliwości.
Eryk Stone patrzył na nią z uśmiechem. Uciekła przed jego badawczym wzrokiem i zwróciła się do
Luisy.
- Muszę już iść - powiedziała, uświadamiając sobie nagle, że nie ma pojęcia, która może być godzina.
- Ale wypije pani jeszcze ze mną szklaneczkę? Eryk skinął na kelnera, mówiąc coś do niego po wlosku,
bardzo szybko i płynnie.
- Teraz musi pani zostać. Zamówiłem butelkę wina, nie możemy więc pozwolić, żeby się zmarnowało.
Usiadł wygodniej i znów nie spuszczał z Susan szarych oczu. Ona zaś nie potrafiła oprzeć się jego
wzrokowi. Była jednak zdecydowana mieć się przed nim na baczności. W końcu nie po to przyjechała tu
z Ameryki, by zaraz pierwszego dnia dać się owinąć wokół palca bogatemu, obytemu w świecie
playboyowi. Umknęła przed jego spojrzeniem i opadła z powrotem na krzesło.
- Co robi pan w Rzymie? - spytała.
- W tej chwili cieszę się towarzystwem dwóch bardzo ładnych dam - odparł z uśmiechem, patrząc to na
jedną, to na drugą.
Mimo woli zmarszczyła czoło. Wszystkie te awanse uważała za nieco przesadne.
- Ale co pan robi, gdy nie jest akurat zajęty kokietowaniem młodych dam? - zapytała ironicznie.
Nie odpowiedział. Po jego minie trudno było się zorientować, czy jest zły, czy urażony.
Nigdy dotąd Susan nie zachowywała się tak złośliwie wobec żadnego mężczyzny. Nie potrafiła sobie też
wytłumaczyć, dlaczego robi to właśnie teraz. Co w jego stylu bycia wydawało jej się tak odpychające?
Sposób, w jaki się zachowywał, był dla niej obcy. Musiała jednak przyznać, że komplementy sprawiały
jej przyjemność. Ponieważ nie zdawała sobie sprawy z własnej atrakcyjności, sądziła, że Eryk schlebia jej
tylko po to, by sobie poflirtować i mile spędzić nudne popołudnie.
Luisa najwyraźniej nie miała takich wątpliwości. Bez żenady cieszyła się okazywanymi jej względami, a
po ostatniej uwadze spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem, jakby pytając, dlaczego jest taka
nieuprzejma.
- Poszłaby pani ze mną na kolację dziś wieczorem? Eryk spojrzał pytająco na Susan, zaskoczyła ją ta
propozycja. Znowu poczuła się rozdarta - z jednej strony radość, z drugiej niepewność. Miała wiele
powodów, by nie przyjąć zaproszenia. Po długiej podróży niedostatek snu zaczynał już dawać się jej we
znaki. Przed spotkaniem z państwem Ruspaoli chciała solidnie wypoczac. Poza tym od nadmiaru nowych
wrażeń rozbolala ją głowa.
Nie, dziękuję - mruknęła, Eryk nie dał się jednak zbić z tropu. Oczywiście, jest pani zmęczona. Więc
może kiedy indziej?
Czekał na odpowiedź, lecz Susan milczała.
- Na przykład jutro moglibyśmy zjeść razem?
Tym razem nie podała żadnych wyjaśnień. Obserwował ją przez parę sekund. Rozumiem - powiedział. -
Nie chce pani się ze mna spotkać. Ale czy byłaby pani tak miła powiedziec mi dlaczego?
Nie jest przyzwyczajony, by mu odmawiać, pomyślała z satysfakcją.
Nie umawiam się z ludźmi, których nie znam -odparła.
Odpowiedź była głupia, Susan zdawała sobie z tego sprawę. Jak można kogoś poznać, jeśli nie da mu się
żadnej szansy?
Eryk wypowiedział jej myśl głośno, tonem ostrzejszym, niż się spodziewała. Twarz mu pociemniała, a
spojrzenie stało się lodowate.
- Mając takie poglądy, rzadko chyba wychodzi pani z domu?
Odsunął krzesło i się podniósł. Po czym zwrócił się do Luisy:
- Miło mi było znów panią zobaczyć. Proszę pozdrowić ode mnie Fabrizeo.
Unikał spojrzenia Susan, kładąc na stół pieniądze.
- To za wino - wyjaśnił.
Powiedział jeszcze coś po włosku do Luisy, odwrócił się i wyszedł z restauracji.
Obie dziewczyny patrzyły w ślad za nim. Susan była czerwona, a Luisa bardzo zakłopotana. Przez chwilę
siedziały w milczeniu.
- Co ci powiedział? - spytała wreszcie Susan. Luisa przyglądała się plamie na obrusie i nic nie
odpowiedziała. Susan musiała powtórzyć pytanie.
- Powiedział - odparła powoli, nie patrząc na przyjaciółkę - że ma nadzieję jeszcze cię spotkać... kiedy
dorośniesz.
Kiedy wieczorem Susan rozbierała się do snu w hotelowym pokoju, starała się usilnie nie myśleć o
nieznajomym, który tak bardzo spodobał jej się od pierwszego spojrzenia. W wyobraźni wciąż widziała
przed sobą jego frapującą twarz, o interesujących
szarych oczach, z tajemniczą blizną na skroni. Gdy się uśmiechał, stawał się jeszcze bardziej atrakcyjny.
Po odrzuceniu przez nią zaproszenia na kolację, ten uśmiech zniknął jednak, jakby go ktoś wymazał.
Mężczyzna obserwował ją potem chłodno, z ponurą miną, a żegnając się, powiedział do Luisy obraźliwe
słowa.
Tej nocy Susan spała bardzo niespokojnie, wciąż budziły ją jakieś pogmatwane majaki. Następnego ranka
czuła się jak połamana.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin