Carlton Harold - Cena namiętności tom 2.pdf

(1317 KB) Pobierz
589390697 UNPDF
Carlton Harold
Cena namiętności tom 2
W pewne majowe popołudnie, kiedy słońce lśniło złoto, wylądowały w Palmie. Z okna samolotu Marcella zwróciła
uwagę na to, iż morze ma kolor intensywnej akwamaryny, a niekiedy błękitu pruskiego. Natychmiast po wyjściu z
samolotu poczuły aromat spieczonych słońcem sosen zmieszany ze słonym zapachem morza.
Nieskazitelnie czysty samochód hotelowy już czekał. Szofer trzymał tabliczkę z nazwiskami.
- Winton i Jagger? - przeczytała Amy, wsiadając. - Brzmi jak jakaś cholerna firma prawnicza.
Samochód wspinał się powoli na wzgórze, wysokie prawie jak góra, ku luksusowemu hotelowi, który przycupnął
pośród rozległych lasów sosnowych. W dole, w mieście, katedra lśniła złoto w słońcu. Kiedy wysiadły, żeby chłonąć
widok i odetchnąć świeżym powietrzem, Marcella rozłożyła z radością ramiona.
- Dwa tygodnie na niczym, ale dla mnie to w sam raz! - zaśmiała się.
- To bajka, prawda? - zgodziła się Amy.
Pobiegła przez taras pełen stolików i krzeseł, walcując po parkiecie pod gołym niebem, a Marcella za nią.
Zatrzymały się przed niskim murkiem, ponad którym rozciągał się wspaniały widok na wybrzeże w dole.
Po jednej stronie morze leżało daleko pod nimi, migoczące i przejrzyste. Hotel wznosił się tak wysoko nad miastem,
że hałas przesiany przez tysiące sosen, zanim docierał do uszu gości Son Vida, stawał się przytłumionym szumem.
Oparły się o balustradę, a Marcella odwróciła się do przyjaciółki z roziskrzonymi oczami.
- Ubóstwiam to - powiedziała.
Po wpisaniu się na listę hotelowych gości spotkały się na tarasie na drinka. Goście zachowywali się wyniośle, lecz w
najlepszym stylu: bogate rodziny, trochę Arabów, starsze pary, kilku dyskretnych, grzecznych Brytyjczyków. Zanim
Amy zeszła na dół, Marcella zdążyła obejrzeć luksusowy hotel, przyjrzeć się chudej, wysokiej, brzydkiej kobiecie
oglądającej wystawę sklepu jubilera w małej uliczce pełnej sklepików w podziemiach hotelu. Kobieta miała na sobie
wytworną suknię - od Ungaro lub Lacrok - z dużym, barwnym wzorem i monstrualnymi, bufiastymi rękawami.
Wyraz pożądania, z jakim patrzyła na biżuterię w zamkniętym sklepie, sprawił, że Marcellę przeszedł dreszcz.
Odwróciła się, słysząc stukot obcasów Amy o posadzkę.
- Dziś wieczorem jest na tarasie pokaz flamenco - powiedziała Amy. - Chcesz pójść?
Marcella skinęła głową z zapałem.
Kolację postanowiły zjeść w bufecie na świeżym powietrzu, bo można tam było wracać ciągle do grilla, gdzie
kucharze w białych czapach przewracali na ogniu wielkie świeże krewetki. Wypiły butelkę hiszpańskiego wina
owocowego.
- Żadnych wolnych mężczyzn! - stwierdziła Marcella, rozglądając się po brytyjskich, francuskich i włoskich parach.
- Oczywiście, że nie. - Amy nie zadała sobie nawet trudu, by pójść za jej spojrzeniem. - Oni czekają na nas tam, w
dole! - wskazała na światła Palmy lśniące poniżej. Noc była granatowa, a gwiazdy zdumiewająco białe.
Pokaz flamenco rozpoczął się o jedenastej, kiedy większość gości przystąpiła do jedzenia posiłku. Tancerka usiadła
na krześle prosto i nieruchomo, a reflektor punktowy wydobył z mroku jej pofałdowaną suknię, czystą i białą jak
łabędź. Powoli wygięła ciało, wyprostowała się i wstała. Marcella była zahipnotyzowana pewnością siebie bijącą od
tej kobiety. Stopy tancerki zaczęty się poruszać, a ona sama odegrała małą scenkę mimiczną, mającą wyrażać
zdziwienie tym, co robiły. Twarz pozostała harda, lecz stopy zdawały się żyć własnym życiem. Tak jak moje -
pomyślała Marcella. - Górna połowa mego ciała nie wie, co robi dolna, udaje, że
nie jest odpowiedzialna. W umyśle mignęła jej sala kinowa w klubie Członkowie i usiłowała wyliczyć tuzin
mężczyzn, którzy ją pieścili. Potem do kobiety przyłączył się tancerz i we dwoje odegrali stylizowany, dowcipny,
zmysłowy rytuał uwodzenia mężczyzny przez kobietę, droczenia się kobiety z mężczyzną; oboje wiedzieli
doskonale, co robili.
- Hiszpanie wiedzą, co? - szepnęła Amy.
Marcella i Amy poszły spać o pierwszej, po pokazie tańca; obie skonane po podróży, cudownie zmęczone oddychały
sosnowym powietrzem.
O jedenastej następnego dnia Marcella siedziała przy basenie, wystawiając plecy do piekącego słońca. Gdy wyszła
Amy, rzuciła jej koszulkę.
- Nie opalaj się za bardzo, Marcello - ostrzegła. -Chcesz wyglądać blado i interesująco dziś wieczorem, prawda?
Skąd mają wiedzieć, że jesteś świeża, jeśli opalisz się jak cała reszta?
Przed lunchem zaprowadziła Marcellę do swego pokoju.
- Mam coś dla ciebie - powiedziała, przywołując przyjaciółkę gestem. - Mały pokaz z okazji naszego pierwszego
dnia tutaj. - Sięgnęła do walizki stojącej na podłodze i wyjęła pudełko obite szarą skórą jaszczurczą, pełne szklanych
słoiczków i butelek. - Ode mnie. - Wręczyła pudełko Marcelli. - Sporządzone w Paryżu przez wyjątkowo elegancką
i wyjątkowo pieprzoną węgierską księżniczkę wyłącznie do tej części twego ciała, której, modlę się o to, zaczniesz
znowu używać tej nocy!
Pięknie opakowane emulsje, kremy i płyny zostały wyprodukowane z olejków i innych naturalnych składników, a
ich przeznaczeniem było czyszczenie, mycie i wzmacnianie rejonu pochwy.
- Ona pozwala używać tych maleństw tylko najdroższym dziwkom i europejskim damom z towarzystwa... - Amy
kapnęła perłę emulsji na grzbiet dłoni Marcelli i rozsmaro-wała. - Kupowałam od niej takie ilości, że zaczęła mi
dawać zniżkę na sprzedaż hurtową.
- I to naprawdę działa? - spytała Marcella, wąchając dłoń.
- Zapytaj go o to jutro - odparła Amy.
Wyruszyły do miasta o czwartej. Od ostatniego pobytu Amy na Majorce minęło pięć lat, toteż potrzebowała
rekomendacji i wiadomości o najnowszych interesujących miejscach.
- Fryzjerzy wiedzą wszystko! - oznajmiła.
Droga taksówką do centrum miasta zajęła im piętnaście minut: kłębowisko długich, wąskich uliczek pełnych skle-
pów, zadrzewiony bulwar centralny z fontanną i ogromnym straganem z gazetami. Wystawy sklepowe obwieszone
były galanterią skórzaną i grubą, złotą biżuterią. Na najbardziej eleganckiej ulicy, Jaime III, Marcella i Amy
zamówiły na tarasie pod gołym niebem kawę i posypane cukrem ensaima-das. Eksplorację miasta zaczęły od
ekskluzywnego salonu fryzjerskiego; stanęły przed witryną, wpatrując się w olbrzymią fotografię królowej
Hiszpanii.
- Jeśli to miejsce jest dostatecznie przyzwoite dla niej, to i dla mnie! - stwierdziła bystro Amy, wchodząc do salonu.
W kilka minut później, kiedy po myciu włosów została przydzielona Romanowi, Marcella poznała swego
pierwszego Romańskiego Kochanka. Powitał ją grzecznym skinieniem głowy i słuchał, jak opisywała mu lekko
układającą się fryzurę, jaką zazwyczaj nosiła. Gdyby wcześniej starała sobie wyobrazić stereotyp urody romańskiej,
Roman byłby jego idealnym przykładem. Nabrylantynowane czarne włosy i dumny profil składały się na typ amanta
filmowego z lat czterdziestych. Godności ujmował mu jedynie wzrost; fryzjer był niski, ale muskularny. Gdy czesał
i suszył jej włosy, zaledwie muskał skórę za uszami, lecz przywarł ciałem do ciała Marcelli. Ilekroć przychodziło jej
na myśl, że mógłby z nią flirtować, zerkała na jego poważną minę i pomysł ulatniał się sam.
Na sąsiednim krześle Amy powierzyła włosy fryzjerce.
- Co ty na to, Amy? - zawołała cicho Marcella. - On nie mówi zbyt wiele po angielsku.
Amy zmarszczyła brwi, taksując fryzjera wzrokiem.
- Trudno poznać po fryzjerach. Może działa na dwa fronty?
- Prosie! - przemówił nagle Roman, ponownie prostując głowę Marcelli.
Amy zachichotała.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin