Susanna Clarke
Jonathan Strange i pan Norrell tom 3
Tłumacz: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Tytuł oryginału: Jonathan Strange &MrNorrell
Wydanie angielskie: 2004
Wydanie polskie: 2005
Pamięci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarke’a, 1961-2000
John Uskglass
Pan Norrell z Hanover Square pragnie, aby z magii nowoczesnej usunięto wszystko,
co wiąże się z Johnem Uskglassem, tak jak usuwa się mole i kurz z płaszcza. Czy rozumie, do
czego to doprowadzi? Jeśli pozbędziemy się Johna Uskgiassa, zostanie nam jedynie
powietrze.
Jonathan Strange, prolog Historii i zastosowania angielskiej magii, wyd. John Murray,
Londyn 1816.
Rozdział pierwszy
Prolog Historii i zastosowania angielskiej magii Jonathana Strangea
Pod koniec ino roku w północnej Anglii pojawiła się dziwna armia. Najpierw
usłyszano o niej w niejakim Penlaw, trzydzieści bądź czterdzieści kilometrów na północny
zachód od Newcastle. Nikt nie wiedział, skąd przybywa - powszechnie sądzono, że to inwazja
Szkotów, Duńczyków, a nawet Francuzów.
Na początku grudnia armia zajęła zamki w Newcastle i Durham i kontynuowała marsz
na zachód. W końcu przybyła do Allendale, niewielkiej kamiennej osady położonej wysoko
na wzgórzach Northumbrii. Nocą rozbiła obóz na skraju wrzosowiska, za miasteczkiem.
Ludzie w Allendale trudnili się hodowlą owiec, nie wojaczką. Miasteczka nie otaczały mury
obronne, a żołnierze stacjonowali ponad pięćdziesiąt kilometrów od nich i zajęci byli
przygotowaniami do obrony zamku w Carlisle. Tak więc mieszkańcy Allendale uznali, że
należy bezzwłocznie zaprzyjaźnić się z obcą armią. W tym celu wysłano do żołnierzy kilka
ładnych dziewcząt - dzielnych Judyt gotowych za wszelką cenę bronić siebie i sąsiadów. Gdy
jednak przybyły one do obozu, obleciał je strach.
Obozowisko wydało im się posępne i ciche. Sypał gęsty śnieg. Nieprzyjaciele leżeli na
ziemi, otuleni czarnymi pelerynami. Zrazu dziewczęta pomyślały, że mężczyźni nie żyją.
Wrażenie to pogłębiała obecność kruków i innych czarnych ptaków, które rozsiadły się w
okolicy, oraz fakt, że żołnierze leżeli na brzuchach. Żyli jednak; od czasu do czasu któryś się
wzdragał, podnosił i szedł do koni lub odpędzał ptaki, gdy te usiłowały podziobać mu twarz.
Jeden z żołnierzy wstał na widok młodych kobiet. Najodważniejsza zebrała się w
sobie, podeszła do niego i ucałowała go w usta.
Miał bardzo bladą cerę (opalizowała niczym księżyc) bez najmniejszej skazy. Jego
włosy były długie i proste; przypominały kaskady ciemnobrązowej wody. Kości twarzy miał
niezwykle delikatne, lecz mocne, minę poważną. Jego niebieskie oczy były przepastne i
skośne, a cienkie i ciemne brwi przypominały pociągnięcie piórem zakończone dziwnym
zawijasem. Żaden z tych szczegółów ani trochę nie zaniepokoił dziewczyny. Wiedziała
przecież, że każdy Duńczyk, Szkot i Francuz, który kiedykolwiek przyszedł na ten świat, jest
nieziemsko urodziwy.
Nieznajomy chętnie przyjął całusa i pozwolił ucałować się raz jeszcze. Potem
odwzajemnił pieszczotę. Z ziemi podniósł się inny żołnierz i otworzył usta, a z jego gardła
popłynęły smutne, melodyjne dźwięki. Pierwszy żołnierz poprosił dziewczynę do tańca.
Dotykał, obracał i popychał ją długimi białymi palcami, aż zaczęła się poruszać tak, jak tego
pragnął.
Po pewnym czasie dziewczyna rozgrzała się tańcem, więc przystanęła, by ściągnąć
pelerynę. Wtedy pozostałe kobiety ujrzały na jej ramionach, twarzy i nogach, perlące się
niczym pot, krople krwi, które zaczęły skapywać na śnieg. Widok był przerażający, więc
uciekły.
Dziwne wojsko nigdy nie weszło do Allendale. W nocy żołnierze wyruszyli w
kierunku Carlisle. Następnego dnia mieszkańcy miasta ostrożnie wspięli się na wzgórza,
gdzie uprzednio obozowała armia. Tam znaleźli białą jak płótno i pozbawioną krwi
dziewczynę. Śnieg wokół niej zabarwił się szkarłatnie.
Dzięki tym śladom rozpoznali Daoine Sidhe - Elfi Zastęp.
Walczono wszędzie, Anglicy przegrywali na całego. Na Boże Narodzenie Elfi Zastęp
był już w Yorku. Elfy zajęły Newcastle, Durham, Carlisle i Lancaster. Poza doprowadzeniem
do śmierci dziewczęcia z Allendale nie okazywały okrucieństwa, z którego słynie ich rasa. Ze
wszystkich zajętych przez siebie miast i fortyfikacji z dymem puściły jedynie Lancaster. W
Thirsku zaś, na północ od Yorku, świnia obraziła jednego z członków zastępu, wpadając pod
kopyta jego rumaka. Koń runął na ziemię i skręcił kark. Elfy dopadły świnię i wyłupiły jej
ślepia. Zazwyczaj jednak przybycie zastępu budziło wielki entuzjazm wśród zwierząt,
zarówno dzikich, jak i udomowionych, gdyż rozpoznawały one w elfach sojuszników w
walce ze wspólnym wrogiem - człowiekiem.
Na Boże Narodzenie król Henryk wezwał earlów, biskupów, opatów i wielkich ludzi
królestwa na naradę do swej siedziby w Westminsterze. W tamtych czasach elfy można było
spotkać łatwiej niż obecnie. Swoje osady miały w wielu miejscach - część była ukryta dzięki
magii, a inne chrześcijanie starali się omijać. Doradcy króla Henryka doszli do wniosku, że
elfy są niegodziwe z natury - lubieżne, kłamliwe i skłonne do kradzieży. Do tego uwodziły
młodzież, mąciły w głowach podróżnym, porywały dzieci, kradły bydło i zboże. Były
nieprawdopodobnie leniwe: już przed tysiącem lat opanowały sztukę kamieniarki, ciesielki i
rzeźby, ale miast zadać sobie trud budowania domów, wolały mieszkać w miejscach, które
nazywały zamkami, a które w istocie były starymi kopcami. Mówiono na nie brugh. Elfy
spędzały czas na piciu i tańcach, podczas gdy owies i ziarna gniły na polach, zwierzęta zaś
trzęsły się z zimna i padały z chłodu na wzgórzach. Wszyscy doradcy króla Henryka doszli do
wniosku, że gdyby nie magia i zdolność przedłużania życia niemal w nieskończoność, cała
rasa elfów dawno by wymarła z głodu i pragnienia. Ale te niezaradne i niegospodarne istoty
podbiły jednak dobrze strzeżone chrześcijańskie królestwo, wygrywały wszystkie bitwy i
przejmowały każdą twierdzę napotkaną na swej drodze. To wszystko świadczyło o pewnej
stanowczości, o jaką nikt elfów nie podejrzewał.
Nie wiadqmo było, jak sobie z tym poradzić.
W styczniu Elfi Zastęp opuścił York i ruszył na południe. Zatrzymał się nad Trentem.
I to właśnie na brzegu owej rzeki, w Newarku, król Henryk i jego armia starli się z Daoine
Sidhe.
Tuż przed bitwą szeregi armii króla Henryka owiał magiczny wiatr i rozbrzmiała
wśród nich słodka muzyka wygrywana na flecie. Wiele koni pogalopowało ku elfom,
niejednokrotnie unosząc na grzbietach nieszczęsnych jeźdźców. Po chwili zaś żołnierze
usłyszeli głosy swych bliskich - matek, ojców, dzieci, kochanek - proszące ich, by wrócili do
domu. Stado kruków runęło z nieba, dziobiąc Anglików i oślepiając ich plątaniną czarnych
skrzydeł. Żołnierze nie tylko musieli poradzić sobie z umiejętnościami oraz gwałtownością
Sidhe, ale i pokonać własny lęk przed ich niesamowitą magią. Trudno się dziwić, że bitwa
była krótka i że król Henryk przegrał z kretesem. W chwili gdy zapadła cisza i stało się jasne,
że król został pokonany, ptaki rozśpiewały się z radości.
Król i jego doradcy czekali na zjawienie się dowódcy wroga. W końcu szeregi Daoine
Sidhe się rozstąpiły i wysunął się przed nie piętnastoletni chłopiec. Podobnie jak reszta
Daoine Sidhe, ubrany był w obszarpany strój z szorstkiej czarnej wełny i miał długie, proste,
czarne włosy. Tak jak elfy nie mówił ani po angielsku, ani po francusku (były to języki
używane wtedy w Anglii), jedynie w dialekcie Faerie . Był blady, przystojny i poważny i nikt
nie miał wątpliwości, że to jednak człowiek, nie elf.
Zdaniem normańskich i angielskich earlów i rycerzy, którzy tamtego dnia zobaczyli
go po raz pierwszy, zdecydowanie brakowało mu obycia. Nie widział nigdy łyżki ani krzesła,
ani żelaznego dzbanka, ani pensa, ani świecy z wosku. W tamtych czasach żaden klan elfów
nie miał tak zbytkownych przedmiotów. Kiedy król Henryk i chłopiec przystąpili do podziału
Anglii, król, siedząc na drewnianej ławie, popijał wino ze srebrnego kielicha, chłopiec zaś
usiadł na podłodze i pił z kamiennego kubka owcze mleko. Kronikarz Orderic Vitalis opisuje
około trzydziestu lat później zaskoczenie dworzan, którzy ujrzeli, jak podczas ważnych
rokowań żołnierz Daoine Sidhe pochyla się i pieczołowicie wyciąga wszy z brudnych włosów
chłopca.
W Elfim Zastępie walczył młody normański żołnierz Thomas Dundale . Choć wiele
lat wcześniej został porwany do Faerie, na tyle dobrze pamiętał własny język (francuski), by
posłużyć za tłumacza chłopca i króla Henryka.
Król spytał chłopca o imię, ten zaś odparł, że nie ma żadnego . Król Henryk chciał
wiedzieć, dlaczego wydał wojnę Anglii. Chłopiec odparł, że jest jedynym żyjącym
potomkiem normańskich arystokratów, którym ojciec króla Henryka, Wilhelm Zdobywca,
podarował ziemie na północy Anglii. Włości i życia pozbawił rodzinę niegodziwy Hubert de
Cotentin. Chłopiec powiedział, że wiele lat temu jego ojciec zwracał się do Wilhelma II (brata
i poprzednika króla Henryka) o sprawiedliwość, nie doczekał się jej jednak. Wkrótce ojca
chłopca zamordowano. Chłopiec dodał, że jako niemowlę został pojmany przez ludzi Huberta
i porzucony w lesie. Znalazł go Daoine Sidhe i zabrał do Faerie. Teraz chłopiec powrócił.
Z młodzieńczą żarliwością wierzył, że to on ma rację, natomiast cała reszta się myli.
Wbił sobie do głowy, że część Anglii między rzekami Tweed i Trent będzie sprawiedliwą
rekompensatą za niedopełnienie zemsty przez królów normańskich na mordercach jego
rodziny. Królowi Henrykowi miała natomiast przypaść południowa część królestwa.
Chłopiec oznajmił, że już jest królem, w Faerie. Wymienił władcę elfów, swojego
pana. Nikt nic nie zrozumiał .
Tego dnia rozpoczął ponad trzystuletnie rządy.
W wieku czternastu lat zdążył już stworzyć podwaliny magii, którą stosujemy dzisiaj,
a raczej stosowalibyśmy, gdybyśmy mogli. Większość tej wiedzy poszła w zapomnienie. Jego
magia była idealną mieszanką magii elfów i ludzkiej organizacji - potęga elfów została
sprzężona z jego przerażającą determinacją. Nie potrafimy wyjaśnić, czemu jedno porwane
ludzkie dziecko wyrosło na maga wszech czasów. I przed nim, i po nim porywano dzieci do
Faerie, ale żadne nie skorzystało na tym doświadczeniu tak jak ono. W porównaniu z jego
osiągnięciami nasze wysiłki wydają się trywialne i nic nie znaczące.
Pan Norrell z Hanover Square pragnie, żeby z magii nowoczesnej usunięto wszystko,
czego to doprowadzi? Jeśli pozbędziemy się Johna Uskglassa, zostanie nam jedynie
Jonathan Strange, prolog Historii i zastosowania angielskiej magii, tom I, wyd. John
Murray, Londyn 1816
Rozdział drugi
„Niebo przemówiło...”
styczeń 1816
Dzień był pochmurny. Lodowaty wiatr zwiewał płatki śniegu na okna biblioteki pana
Norrella, gdzie Childermass pisał służbowe listy. Choć dopiero co minęła godzina dziesiąta,
świece już się paliły. Słychać było jedynie syk węgielków w palenisku i skrobanie pióra
Childermassa.
Hanover Sąuare, 8 stycznia 1816
Do lorda Sidmoutha, ministra spraw wewnętrznych
Wasza Lordowska Mość, Pan Norrell pragnie poinformować Pana, że zaklęcia
wstrzymujące wylew rzek w hrabstwie Suffolk są gotowe. Rachunek wyślemy w dniu
dzisiejszym do pana Wynne’a z Ministerstwa Skarbu...
Gdzieś, bardzo daleko, bił dzwon - załomy dźwięk. Ghildermass ledwie zdawał sobie z
tego sprawę, ale bicie dzwonu sprawiło, że pokój pociemniał i posmutniał.
...Magia zatrzyma wody w granicach rzecznych koryt. Jednakże pan Leeves, młody
inżynier zatrudniony przez reprezentanta korony w Suffolk do oceny wytrzymałości obecnych
mostów i innych budowli sąsiadujących z rzekami, wyraził pewne wątpliwości...
Rozciągał się przed nim posępny krajobraz. Widział go bardzo wyraźnie, jakby dobrze
znał to miejsce lub widywał ten obraz codziennie przez całe lata. Brunatne puste pola i ruiny
budynków pod smutnym szarym niebem...
...czy mosty na Stour i Orwell wytrzymają o wiele gwałtowniejszy napór wody, której
poziom z pewnością się podniesie podczas intensywnych opadów. Pan Leeves zaleca
natychmiastową i dokładną inspekcję mostów, młynów i brodów w Suffolku, od Stour i
Orwell począwszy. Mówiono mi, że pisał już do Waszej Lordowskiej Mości w tej sprawie...
Już nie tylko myślał o pejzażu. Wydawało mu się, że właśnie dońftrafił. Stał na
pokrytej koleinami wiekowej drodze, która wiła się po czarnym wzgórzu ku niebu. Na wzgórzu
zbierało się wielkie stado czarnych ptaków...
...Pan Norrell odmówił wydania gwarancji trwałości zaklęć. Jego zdaniem przetrwają
one równie długo jak same rzeki, choć pan Norrell prosi Waszą Lordowską Mość o
pozwolenie na skontrolowanie zaklęć za dwadzieścia lat. W następny wtorek zamierza użyć
tej samej magii w hrabstwie Norfolk...
Ptaki były niczym czarne litery na szarym niebie. Pomyślał, że za moment zrozumie, co
oznacza to pismo. Kamienie na starej drodze były symbolami przepowiadającymi drogę
wędrowca.
Childermass drgnął, zaniepokojony. Pióro wypadło mu z ręki, a atrament poplamił list.
Rozejrzał się, zdezorientowany. Chyba nie śnił. Widział wszystkie dobrze mu znane
przedmioty: półki pełne książek, zwierciadło, kałamarz, przybory do kominka, porcelanową
figurkę Martina Pale’a. Nie ufał już jednak własnym zmysłom. Nie wierzył, że książki, lustra,
porcelanowa figurka naprawdę się tutaj znajdują. Czuł, że to wszystko jest jak bibuła, że
gdyby ją rozdarł, znalazłby pod nią zimne pustkowie.
Brunatne pola byty częściowo zalane. Pokrywały je łańcuszki lodowatych szarych
kałuż. Ich układ na polach miał znaczenie. Kałuże zostały wypisane przez deszcz. Były magią
deszczu, tak jak stado czarnych ptaków było zaklęciem rzuconym przez niebo, a ruch
szarobrązowych traw zaklęciem wiatru. Wszystko miało ukryte znaczenie.
Childermass zerwał się od biurka i zadrżał. Obiegł cały pokój i zadzwonił po
służącego, ale magia ponownie dała mu się we znaki. Gdy przyszedł Lucas, Childermass nie
wiedział już, czy przebywa w bibliotece pana Norrella, czy też stoi na starej drodze...
Gwałtownie pokręcił głową i kilkakrotnie zamrugał.
- Gdzie pan Norrell? - zapytał. - Coś się nie zgadza.
— Proszę pana? - Lucas patrzył na niego z niepokojem. - Jest pan chory?
— Nieważne. Gdzie pan Norrell?
— W admiralicji. Myślałem, że pan wie. Przed godziną przyjechała kareta. Sądzę, że
niedługo wróci.
— Nie, to niemożliwe - odparł Childermass. - Nie mógł wyjść. Na pewno nie czaruje
na górze?
— Na pewno nie, proszę pana. Widziałem, jak odjeżdża kareta z panem Norrellem.
Poślę Matthew po medyka. Wygląda pan bardzo niezdrowo.
Childermass otworzył usta, by zaprotestować, że wcale nie jest chory, ale w tej samej
chwili...
... niebo spojrzało na niego. Ziemia wzruszyła ramionami, gdyż poczuła go na swym
grzbiecie.
Niebo przemówiło.
Nigdy wcześniej nie słyszał tego języka. Nawet nie był pewien, czy to słowa. Zapewne
przemówiło do niego czarnym pismem stworzonym przez ptaki. Był mały, bezbronny, nie mógł
uciekać. Uwiązłpomiędzy ziemią a niebem, jakby zamknięty w dwóch dłoniach. Mogły go
zmiażdżyć, gdyby tylko chciały.
Niebo znowu przemówiło.
- Nie rozumiem - odparł.
Zamrugał oczyma i zobaczył nad sobą Lucasa. Childermass oddychał z trudem.
Wyciągnął rękę, dotknęła czegoś u jego boku. Odwrócił głowę i ze zdumieniem ujrzał nogę
krzesła. Leżał na podłodze.
- Co...? - zaczął.
— Jest pan w bibliotece - wyjaśnił Lucas. - Chyba pan zemdlał.
— Pomóż mi wstać. Muszę porozmawiać z Norrellem.
— Mówiłem już panu...
— Nie, mylisz się - przerwał Childermass. - Musi tu być. Musi. Prowadź mnie na
górę.
Lucas pomógł mu wyjść z pomieszczenia, ale kiedy dotarli do schodów, Childermass
ponownie omal nie zemdlał. Lucas zawołał Matthew, drugiego lokaja, i razem na wpół
zanieśli, na wpół zawlekli Childermassa do małego gabinetu na drugim piętrze, gdzie pan
Norrell odprawiał swą najbardziej sekretną magię.
Lucas otworzył drzwi. W pokoju płonął ogień. Pióra, nożyki do piór, obsadki
spoczywały na niewielkiej tacy, kałamarz był pełen i zamknięty srebrnym korkiem. Książki i
notatniki leżały w schludnych kupkach albo stały na półkach. Wszystko odkurzono i
wypolerowano. Najwyraźniej pan Norrell nie wchodził tu dzisiejszego ranka.
Childermass odepchnął lokajów i w zdumieniu oglądał pokój.
— Widzi pan? - spytał Lucas. - Tak jak mówiłem. Pan przebywa w admiralicji.
— Tak - powiedział Childermass.
To nie miało sensu. Jeśli nie Norrell był autorem tej dziwnej magii, to kto?
— Czy Strange tu był? - zapytał.
— Ależ skąd! - odparł Lucas z oburzeniem. - Zbyt dobrze znam swoje obowiązki, nie
wpuściłbym pana Strange’a do domu. Nadal dziwnie pan wygląda. Proszę mi pozwolić posłać
po medyka.
—
- Nie, nie. Już mi lepiej. Znacznie lepiej. Pomóż mi usiąść. - Childermass z
westchnieniem opadł na krzesło. - Na co się obaj gapicie, u licha? - Niecierpliwie machnął
ręką. - Matthew, brak ci zajęć? Lucas, przynieś szklankę wody.
Wciąż był oszołomiony i kręciło mu się w głowie, ale mdłości ustąpiły. Dobrze
przypominał sobie krajobraz, utrwalił się w jego umyśle. Wyczuwał jego pustkę, jego
nieziemskość, ale już nie przerażało go, że się w nim zgubi. Mógł myśleć.
Lucas powrócił z tacą, na której stał kieliszek do wina i karafka z wodą. Nalał wody
do kieliszka.
Childermass znał pewne zaklęcie, które odkrywało magię. Nie mówiło, co to za magia
ani kto ją odprawia; po prostu pozwalało rozpoznać, czy w pobliżu ktoś ją stosuje.
Przynajmniej tak brzmiała teoria. Childermass wypróbował je tylko raz, nic wtedy nie zaszło,
nie wiedział zatem, czy zadziałało.
- Nalej jeszcze wody - nakazał Lucasowi. Lucas wypełnił polecenie.
Childermass nie opróżnił kieliszka. Wymamrotał do niego kilka słów, potem podniósł
go do światła i obejrzał przez szkło wszystkie kąty pokoju.
Nic.
- Nawet nie wiem, czego szukam - mruknął i rzucił do Lucasa: - Podejdź, potrzebna
mi twoja pomoc.
Wrócili do biblioteki. Childermass znowu uniósł kieliszek, wypowiedział zaklęcie i
ponownie się rozejrzał.
Podszedł do okna. Wydawało mu się, że dojrzał na dnie kieliszka coś, co wyglądało
jak perła białego światła.
— To jest na placu - powiedział.
— Co jest na placu? - zainteresował się Lucas. Childermass nie odpowiedział.
Zamiast tego wyjrzał przez okno. Kocie łby na Hanover Sąuare pokrył śnieg. Czarne
balustrady, które ogradzały środkową część placu, wyraźnie odcinały się od bieli. Śnieg wciąż
padał, wiał silny wiatr, mimo to na dole znajdowało się kilka osób. Było powszechnie
wiadomo, że pan Norrell mieszka na Hanover Sąuare, więc mnóstwo ludzi przychodziło tu w
nadziei, że go zobaczą. Teraz również jakiś dżentelmen i dwie młode damy (bez wątpienia
fanatycy magii) stali przed domem, patrząc nań z zainteresowaniem. Nieco dalej
ciemnowłosy młodzieniec opierał się o barierki. Obok niego stał sprzedawca atramentu w
podartym paltocie i z beczułką inkaustu na plecach. Po prawej Childermass ujrzał jakąś
kobietę. Odwrócona plecami do domu, szła powoli ku Hanover Street, ale Childermass
odniósł wrażenie, że przed chwilą znajdowała się wśród gapiów. Była w modnej i drogiej
ciemnozielonej pelisie zdobionej gronostajami, a ręce ukryła w obszernej mufce z takiego
samego futra.
Childermass dobrze znał sprzedawcę atramentu, często się u niego zaopatrywał.
Wszyscy inni byli mu obcy.
- Rozpoznajesz kogoś? - zapytał.
— Tego o ciemnych włosach. - Lucas wskazał młodzieńca opartego o barierki. - To
Frederick Marston. Był tu kilka razy prosić, by pan Norrell przyjął go na ucznia, ale nasz pan
nie chcia...
CHOMIKOWARNIAplus