Ciencin Scott - Złamane Serce.doc

(161 KB) Pobierz
Scott Ciencin

Scott  Ciencin

 

ZŁAMANE SERCE

 

 

Penn Othmann nie potrafił wyjaśnić, dlaczego był tak zdenerwowany zamykając swój mały, ekskluzywny sklepik. Dzień minął spokojnie i, zgodnie ze zwyczajową rutyną, pracował do późna, katalogując antyki. Mimo to gdy Othmann miał zamknąć za sobą drzwi, przekręcić klucz i wypowiedzieć słowo uaktywniające magiczny system ochronny, ogarnęło go dojmujące, przeszywające do szpiku kości przerażenie. Chciał wrócić do środka i ukryć się.

To byłoby dziecinne — powiedział do siebie. W tak cywilizowanym mieście, jak Arabel nocą, nie ma się czego obawiać. Zupełnie niczego.

Nagle z ciemności wyłoniła się postać. Othmann poczuł eksplozję bólu w ramieniu i krzyknął. Został zraniony. Na próżno pragnął zaufać swym instynktom, ale było już za późno na obwinianie siebie. Jedyne co się obecnie liczyło, to przetrwanie.

Zanim Penn Othmann zdążył wydać kolejny dźwięk, dłoń napastnika zatkała mu usta. Othmann został szarpnięty w tył z przerażającą i niewiarygodną brutalnością; głową uderzył w ścianę. Przed oczyma wybuchła mu feeria świetlnych mroczków.

Napastnik chwycił go za ramię i przemówił cichym głosem wprost do ucha Othmanna.

— Uciekaj! Jeżeli krzykniesz, wypruję ci flaki.

Kupiec rozpaczliwie chciał powiedzieć mrocznej, zdeformowanej postaci, że jest gotów zapłacić każdą cenę za darowanie mu życia, ale ton groźby wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jego prośby na nic by się nie zdały.

Penn Othmann rzucił się do ucieczki, jak mu kazano. Biegł mrocznymi uliczkami miasta, pokonywał wąskie zaułki, przeskakiwał nad bramkami i pędził wśród opustoszałych alejek. Złotowłosy kupiec modlił się, by nie wysiadło mu serce. Chciał się zatrzymać, zaczerpnąć tchu i odpocząć, ale jego prześladowca pozostawał stale zaledwie o kilka kroków za nim. Zaprawa, jaką odbył trenując do cotygodniowego miejskiego biegu, sprawiła, iż ciało miał silne i smukłe, ale zimne, nocne powietrze boleśnie wgryzało się w krwawiącą ranę na jego ręku.

Dumna, przystojna twarz Othmanna wykrzywiona była grymasem bólu i wysiłku. Jego błękitne jak niebo oczy lustrowały bezustannie rozciągający się przed nim labirynt.

Nie zdawał sobie sprawy, że biegł z góry wytyczoną ścieżką, ku szczególnemu celowi — uświadomił to sobie dopiero, gdy pokonał kolejny zakręt i znalazł się na wprost ciemnozielonej ściany zieleni. W gęstwinie krzewów ziała koszmarna, czarna szczelina, mroczne, łukowato sklepione wejście do cudownych ogrodów cytadeli. Dwaj strażnicy leżeli na brzuchu. Być może nie żyli, aczkolwiek Othmann nie mógł być tego pewien.

I nagle zrozumiał, dlaczego tu go sprowadzono. Zatrzymał się, a odgłos kroków za jego plecami ucichł. Ogarnęła go świadomość, że ucieczka nigdy naprawdę nie była możliwa, ale zaraz zastąpił ją strach, groza jakiej nigdy dotąd nie zaznał.

Drżąc, Penn Othmann odwrócił się i spojrzał w oblicze swego kata.

Mroczna postać uśmiechnęła się z rozkoszą i podeszła bliżej.

Delikatny szept przeniknął przez materiał snów Myrmeen Lhal sprawiając, iż smukła, zmysłowa brunetka drgnęła i obudziła się. — Myrmeen — powiedział głos mocnym, melodyjnym tonem — czas rozpocząć dzień, moja droga.

Jej ciemnoniebieskie oczy, usiane drobnymi złotymi plamkami, otworzyły się z trzepotem rzęs. Był ranek. Głos powtórzył wiadomość, a Myrmeen sięgnęła ręką do ozdobnego nocnego stolika przy łożu i zatrzymała dłoń przy cudownym, kryształowym feniksie.

— Myrmeen, już czas...

Głos umilkł nagle, gdy jej palce musnęły małą figurkę. Feniks był podarunkiem od adoratora, magicznym urządzeniem potrafiącym chwytać dźwięki, a następnie uwalniać je ponownie, o wybranej przez nią porze. Głos, który ją obudził, był jej własnym.

Myrmeen usiadła na łóżku i odwróciła się, by ocenić jakość światła wpadającego do komnaty przez ogromne okno po lewej stronie. Blask — delikatny i łagodny, przechodził przez jasnoniebieskie zasłony, które pomimo iż okna były zamknięte i nie było wiatru, poruszały się leciutko.

Myrmeen uśmiechnęła się pod nosem. Zasłony zostały nasycone kilkoma ochronnymi zaklęciami — podobnie jak wiele przedmiotów w ogromnej, przestronnej komnacie sypialnej, i przepływająca w nich energia powodowała ich falowanie. Gdyby jakimś sposobem intruz zdołał wybić szybę, zasłony owinęłyby się wokół nieszczęśnika i rozdarłyby go na strzępy.

Brutalne, to fakt, ale tego typu procedury ochronne należały do często spotykanych i koniecznych, jeżeli było się władcą któregoś z większych miast w Cormyrze.

Pułapki i zaklęcia ochronne mogły być ukryte praktycznie w każdej części pokoju. Ścianę za łożem zdobiła płaskorzeźba przedstawiająca półnagich wojowników splecionych w rozmai-tych pozach walki na śmierć i życie. Metal rozbrzmiewał cichym, rytmicznym dudnieniem, nie przypominającym ani trochę bicia ludzkiego serca. Opodal znajdowała się wmurowana wanna, wypełniona spienioną, nasyconą wonnościami wodą. Na ścianach pomiędzy przykuwającymi wzrok wspaniałymi obrazami wisiała kolekcja różnego rodzaju broni. Każdy z tych przedmiotów mógł okazać się czymś więcej aniżeli dziełem sztuki.

Myrmeen zmarszczyła brwi i ponownie położyła się na łóżku, usiłując zasnąć. Dręczyły ją koszmary, które jednak zaczynały już blaknąć, i martwiła się, że efekty niespokojnej nocy będą dawać się jej we znaki przez cały dzień. Gdyby mogła odpocząć godzinkę lub dwie, mogłaby przetrwać dzień nie ziewnąwszy prosto w twarz jakiemuś dygnitarzowi.

Śniła o swym trudnym dzieciństwie, nieudanym pierwszym małżeństwie i śmierci jej drugiego, ukochanego męża, Haverstroma Lhala. Wiedziała, że powinna przywyknąć do koszmarów, niemniej jednak każdej nocy dręczyły ją od nowa z jednakowo wielką siłą.

Nie była już pewna, czy kiedykolwiek zdoła się od nich uwolnić.

Ciepła, dająca ukojenie fala spowiła jej ciało, gdy usiadła na łóżku, odsłaniając nagie plecy pokryte siateczką blizn — pamiątką po czasach, gdy pędziła swobodny żywot poszukiwaczki przygód. Nagle poczuła dłoń chwytającą ją za ramię — twardą i zimną jak z brązu. Obudziła się natychmiast i spojrzała na znajdującą się za nią płaskorzeźbę. Wojownicy trwali niezmiennie w swoich stałych pozycjach.

Figurka feniksa przy jej łożu zadrgała i przekazała kolejną wiadomość.

— Już czas, milady. Delegacja przybyła. Z jednej strony, nie zazdroszczę ci. Z drugiej, jedyne o co musisz się martwić, to aby dobrze się wyspać. Powodzenia i przyjemnych chwil przy podejmowaniu delegacji.

— Jeszcze jedna delegacja — mruknęła Myrmeen. — Chyba umrę. — Nagle rozległo się pukanie do drzwi. — Chwileczkę!

Myrmeen wyciągnęła rękę przed siebie, jakby rozsuwała nie-widzialne zasłony. W powietrzu pojawiła się lśniąca szczelina, wyfrunęła z niej migocząca czarna suknia, i znalazłszy się na jej ciele dopasowała wręcz idealnie do jej wąskiej talii, pełnych piersi i wspaniałych krągłych bioder.

W chwilę potem za suknią podążył diadem, po czym rękawiczki, biżuteria i buty. Podarunek ten otrzymała od innego maga — była to wspaniała toaletka, istniejąca na poły w tej, na poły zaś w innej przestrzeni. Mogła również wykorzystać szczelinę międzywymiarową, by pospiesznie opuścić swą komnatę, w razie gdyby Cytadela została zdobyta przez atakujące wojska nie-przyjaciela. Zadurzony w niej czarnoksiężnik zapewnił ją, że tylko ona może otwierać lub zamykać Bramę.

— Wejść! — zawołała.

Drzwi otworzyły się i Myrmeen odwróciła się, by zobaczyć Evona Stralanę, ministra obrony Arabel. Wysoki, chudy, ciemnowłosy mężczyzna sprawiał wrażenie strapionego. Jego i tak już blada twarz stała się idealnie biała.

— Delegacja — powiedziała Myrmeen, uśmiechając się. — Jestem spóźniona.

— Nie o to chodzi — stwierdził posępnie.

Jej postawa zmieniła się gwałtownie. Nie chodziło o błahą sprawę — czuła to. Stało się coś złego, coś bardzo złego, coś, co przełamało opokę spokoju i rezerwy Stralany.

— Powiedz mi — ucięła Myrmeen.

— Miało miejsce morderstwo.

— Kto został zabity?

— Kupiec. Penn Othmann. Nie wydaje mi się, bym widział jego nazwisko wśród osób, którym udzielałaś audiencji.

— Nie. Nie kojarzę tego nazwiska. — Odczekała chwilę. Musiało być coś więcej. Stralana nie przejąłby się tak zwykłym morderstwem. Arabel było wielkim miastem i gwałtowna śmierć nie należała tu do rzadkości. — Co jeszcze?

— Ciało znaleziono w ogrodach. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a paznokcie aż do krwi wbiły we wnętrza dłoni.

— Zabito go na miejscu, czy ciało zostało tam podrzucone?

— Umarł w ogrodach.

Myrmeen poczuła, że jej skóra staje się coraz chłodniejsza.

— A co ze strażnikami?

— Znaleziono ich dziś rano — unieszkodliwiono ich czarami, ale są cali i zdrowi. Nie pamiętają, co się wydarzyło.

— Zaklęcia chroniące ogrody?

— Zdjęte.

— Chcę to zobaczyć.

— Tak — rzekł Stralana. — Myślę, że powinnaś.

Palące języki słonecznego światła przenikały wśród listowia wysoko nad centralnymi ogrodami w pobliżu Cytadeli. Altanki, łukowate sklepienia porośnięte różami i rzeźby artystycznie poprzycinanych krzewów, przedstawiające bogów i półbogów otaczały dwie postaci stojące pośrodku ogrodów, gdzie odnaleziono głowę Othmanna. Żołnierze pełnili tam warte, by odstraszać ciekawskich.

— Na wszystkich mieszkańców Otchłani — wyszeptała Myrmeen zwracając się do Stralany. — Szczątki tego człowieka zaścielają cały ogród od jednego końca do drugiego. Ktokolwiek lub cokolwiek to było — musiało go nienawidzieć z całego serca.

— Tak — rzekł półgłosem Stralana.

Przyglądając   się   efektom   rzezi,   Myrmeen   zaczęła   drżeć — ogrody były niegdyś osobistym azylem, cichą przystanią dla niej i jej męża.

— Chcę wiedzieć, kto to zrobił.

— Rozumiem. Śledztwo trwa, ale ciało opiera się wszelkim formom przywołań i magii duchów. Jego dusza odpłynęła i nie sposób jej przywołać.

— Więc należy podjąć inne kroki. Czy nasi łowcy zbadali już ślady?

— Oczywiście. Oznajmili, że morderca — bądź mordercy — zatuszowali  wszelkie  ślady, jakie mogli  pozostawić.  Nie sposób  określić,   ilu  ich   było,  czy   byli  to  mężczyźni,  czy kobiety i czy w ogóle byli to ludzie. Myrmeen zasępiła się.

— Powiadasz, że był kupcem?

— Tak. Sprzedawał artefakty. Jedne magiczne, inne nie. Jego sklepik znajdował się obok Towarów Egzotycznych Elhazir.

— Słyszałam rozmowy służących na temat tej Elhazir. Obnoszą się z nabytą tam fałszywą biżuterią z taką dumą, jakby była prawdziwa. Elhazir sprzedaje kopie moich najwspanialszych sukien. Handluje błyskotkami, które, jak twierdzi, zostały obdarzone przez bogów przerażającą mocą. — Myrmeen przerwała. — Czy Othmann rywalizował z Elhazir? Czy możemy mieć do czynienia z przypadkiem zawodowej rywalizacji?

Stralana pokręcił głową.

— Szczerze w to wątpię. Podobnie jak w przypadku wszystkich innych rzeczy, magiczne artefakty sprzedawane przez Elhazir to tanie imitacje. Othmann handlował prawdziwymi dziełami Sztuki. — Minister chrząknął i dodał: — Jak nam doniesiono, nocą kilku młodzieńców weszło przez otwarte drzwi do sklepiku Othmanna. Weszli do środka, nie zdając sobie sprawy ze znajdujących się tam pułapek zabezpieczających. Dwóch chłopców zostało poparzonych, ale wyjdą z tego. Trzeci pod względem umysłowym został zredukowany do poziomu niemowlaka, a jeszcze inny zmienił się w blade, kruche stworzenie, dla którego najlżejszy ruch może się skończyć strzaskaniem kończyn i uszkodzeniem organów. W ten właśnie sposób dowiedzieliśmy się o zaginięciu Othmanna. Usiłowaliśmy go zlokalizować, aby ustalić rodzaj pułapek znajdujących się w sklepie, by magowie wynajęci przez rodziców dzieci mogli odwrócić wiążące ich zaklęcia. Chcieliśmy również dowiedzieć się, dlaczego zostawił otwarte drzwi, w tak. bądź co bądź, kuszący sposób. Chłopcy postąpili źle wchodząc do środka, niemniej praktycznie zostali tam zaproszeni. Jeden ze strażników, któremu podano opis Othmanna, był również jednym z pierwszych, którzy przybyli dziś rano do ogrodów. Dlatego ofiarę tak szybko zidentyfikowano. Stralana wskazał na strażnika stojącego w pewnej odległości od pozostałych.

— Poprosiłem go, by zaczekał, aż skończysz, w razie gdybyś chciała z nim porozmawiać.

Kiedy Myrmeen pokręciła głową, wzruszył ramionami i dodał:

— Kiedy tylko zidentyfikowaliśmy zwłoki, wysłałem dwóch naszych najlepszych czarnoksiężników i kilku śledczych do sklepu Othmanna. Elhazir zjawiła się tam błyskawicznie. Miała całą masę pytań, a kiedy dowiedziała się, że Othmann nie żyje, wydawała się szczerze zasmucona. Powiedziała naszym ludziom prawie wszystko, czego chcieliśmy się dowiedzieć — że Othmann specjalizował się w drogich artefaktach, magicznych i nie tylko. Otwierał swój sklep tylko, gdy był z kimś umówiony. Elhazir podsyłała mu swoich klientów, gdy stwierdzała, że wiedzieli, czego chcą i nie dawali się skusić jej gładką kupiecką gadką. W zamian za to Othmann sowicie się jej odpłacał.

— Czy Othmann był magiem? — spytała półgłosem Myrmeen.

— Nikt tego nie wie.

— Ale handlował przedmiotami posiadającymi magiczną moc. Mogłabym się założyć, że jeżeli nie był praktykiem sztuki, musiał pozostawać w bliskiej przyjaźni z kimś, kto parał się magią. Właśnie ten ktoś mógł unieszkodliwić naszych strażników, znieść zaklęcia chroniące ogrody i zabić Othmanna.

Stralana pokiwał głową.

— To całkiem możliwe, ale Elhazir nie wspomniała nic o żadnym wspólniku. Wydaje się, że Othmann prowadził swój interes w pojedynkę.

— A zatem kłamie albo jest źle poinformowana. Co po-wiedziała twoim ludziom o uczuciowych związkach Othmanna?

— Tylko tyle, że utrzymywał je w ścisłej tajemnicy. Co do niej, stosunki miedzy nimi układały się wyłącznie na płaszczyźnie handlowej i nic poza tym.

Myrmeen zamyśliła się przez chwilę.

— Nie chcę, by ktokolwiek wchodził do sklepu Othmanna, dopóki nie skończę podejmować tę nieszczęsną, spóźnioną delegację. Zaraz potem tam przyjdę. Aha, i chciałabym osobiście pomówić z Elhazir.

Bladolicy mężczyzna czekał cierpliwie na jej kolejny rozkaz.

— Evon, chciałabym pójść do altanki. Najlepiej byłoby, gdybym poszła tam sama.

— Oczywiście, ale...

Myrmeen zmierzyła swego ministra wzrokiem.

— Co, ale?

— Nic, milady — mruknął. Opuszczając wzrok z szacunkiem, Stralana oddalił się i powrócił do swoich ludzi.

Myrmeen szła samotnie przez ogród, aż w oddali przed nią pojawiła się elegancko urządzona altanka. Na przeciwległej ścianie był wyrzeźbiony feniks, symbol jej zmarłego męża. Pomyślała o jego stosie pogrzebowym i próżnej, śmiesznej nadziei, którą się łudziła, że Haverstrom jakimś cudem powstanie z popiołów. Powstał tylko w jej sercu, gdzie jakaś jego część pozostanie już na zawsze.

Te posępne myśli błyskawicznie zastąpiło uczucie szoku. Ściany altanki zbryzgane były krwią, posoka barwiła rdzawo płaskorzeźbę feniksa. Ktokolwiek zamordował Othmanna, pozo-stawił jego ciało w ogrodzie jako wiadomość dla niej. Nie mogło być innego powodu dla tego bezsensownego aktu wandalizmu.

Gniew dodał jej sił. Od dnia śmierci jej męża wielokrotnie trudno jej było dźwigać na swych barkach ciężar sprawowania rządów nad Arabel. Potrzebowała miejsca, które byłoby jej przystanią, gdzie zawsze czułaby się bezpieczna. Ogrody, a zwłaszcza to miejsce, pełniło rolę owego sanktuarium. Stojąc w tej altance, Myrmeen zawsze mogła przywołać w pamięci radość, miłość i zadowolenie, jakie znajdowała w ramionach swego męża.

W jej myślach przemykały jeden po drugim rozmaite obrazy. Przypomniała sobie poranek po próbie zdobycia miasta przez najeźdźców. Haverstrom został ranny, a jego uzdrowiciele powiedzieli, że to cud, iż udało mu się przeżyć. Nieomal słyszała jego głos, gdy uniósł w górę dłoń w metalowej rękawicy i zakrzyknął gniewnie do swych wrogów, obiecując, że doświadczą mrocznego cudu jego zemsty. A teraz również i ona pragnęła tego mrocznego cudu.

Krzyknęła przeciągle z wściekłości — był to okrzyk żądnej pomsty wojowniczki.

Gdy odzyskała nad sobą kontrolę, oparła się jedną ręką o ścianę. To właśnie w tej altance Haverstrom się jej oświadczył. To w jej chłodnym cieniu wymieniali pierwsze pocałunki...

Widok tego co się stało, sprawił, że sama Myrmeen za-pragnęła przelać czyjąś krew. Tłumiąc w sobie najlepiej jak potrafiła te mroczne myśli, wyszła z altanki i podeszła do swoich ludzi, po czym rozkazała trzem z nich zdjąć napierśniki i oddać jej pikowane dublety, jakie mieli na sobie. Wykonali jej polecenie bez chwili wahania.

Wracając do altanki, Myrmeen podarła bluzy na pasy i zatrzymała się przy niewielkiej fontannie, gdzie zamoczyła przygotowane naprędce szmaty. Dotarłszy ponownie do altanki przyjrzała się uważnie karmazynowym rozbryźniętym śladom. Stralana był tu już wcześniej — wyczuła to po jego wahaniu. I skoro nic nie powiedział, można było przypuszczać, iż na podstawie tych śladów nie zdołano uzyskać żadnego znaczącego tropu.

Myrmeen zaczęła zmywać krew plamiącą białe ściany. Niebawem cała ociekała potem, a jej suknia zmieniła się w łach. Kilkakrotnie wracała do fontanny, ale nawet całą wodą z Wewnętrznego Morza nie zdołałaby przywrócić altanki do jej poprzedniego, nieskalanego stanu. A gdyby nawet udało jej się zmyć krew, miejsce to nie byłoby już takie samo, gdyż nigdy nie pozbyłaby się okropnych wspomnień.

— Brakuje mi ciebie, Haverstrom — powiedziała, muskając lekko palcami ściany — ale wiem, że gdziekolwiek jesteś, pomścisz to.

Odwróciła się i bezszelestnie wyszła z ogrodów.

Godzinę później Myrmeen stała w swojej sali tronowej otoczona z dwóch stron przez strażników. Evon Stralana i kilku jego żołnierzy obserwowało scenę ze stoickim spokojem z drugiego końca sali. Dwóch mężczyzn, kobieta i blisko tuzin kotów, zarówno domowych, jak i dzikich, znajdowało się przed tronem. Delegacja przedstawiła się jako reprezentująca rasę rzadko objawiającą się śmiertelnikom — władców kotów.

Myrmeen zesztywniała, zaniepokojona, że jej lęk przed jaguarem, którego przyprowadzili ze sobą, może zostać wykryty przez zwierzę. Otaczali ją strażnicy i ochronne zaklęcia, ale była dość obeznana z szybkością i zaciętością tych zwierząt.

Żeński koci władca uśmiechnął się, najwyraźniej wyczuwając dyskomfort Myrmeen. Kobieta poruszyła palcami w rękawiczkach i jaguar ułożył się u jej stóp. Myrmeen patrzyła nerwowo na zwierzę, myśląc o rozdartych na strzępy zwłokach Penna Othmanna.

— Nazywam się Siobhan — powiedziała kobieta. — Są ze mną Niccolo i Sauveur.

Myrmeen skinęła głową, wodząc wzrokiem po twarzach kolejnych kocich władców.

Nie sposób było określić wieku Siobhan. Wydawała się raczej młoda, ale w jej ruchach była jakaś niezgrabność, nietypowa dla ludzi z tej rasy. Być może to te wysokie, skórzane buty, które nosiła — wyglądały na raczej niewygodne.

Niemniej jednak nie sposób było zaprzeczyć urodzie Siobhan. Czarne włosy spływały jej kaskadą aż do pasa i niemal nikły na tle ciemnego, acz eleganckiego odzienia. Przenikliwe, szaroniebieskie oczy wpatrywały się w Myrmeen, a jej usta wykrzywił enigmatyczny uśmiech. Gdy pochyliła głowę na powitanie, amulet w kształcie serca, który nosiła na szyi, zakołysał się. Jedna strona złamanego serca była krwistoczerwona, druga zaś czarna.

Stojący za Siobhan Niccolo powiódł dłonią po gęstej, kasztanowej czuprynie, a Sauveur zakręcił głową tak, że srebrna kaskada włosów omiotła jego ramiona. Obaj mężczyźni byli olśniewająco przystojni.

Po wymianie uprzejmości Myrmeen zwróciła się do Siobhan, by przedstawiła swą prośbę.

— Nie mogę — odparła Siobhan. — Nie ma z nami naszego lorda dominanta. Coś go zatrzymało.

Drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wkroczył urodziwy zielonooki mężczyzna. Miał ostre rysy, zmysłowe i kuszące, a oczy barwy najciemniejszego szmaragdu, jaki Myrmeen zdarzyło się widzieć. Miał na sobie czarną szatę w złote i jasnoniebieskie pasy. Jego koszula była jasnoczerwona.

Myrmeen zasiadła na tronie, a delegacja podeszła nieco bliżej. Siobhan skinęła na ciemnowłosego mężczyznę.

— Pragnę przedstawić lorda Zachariusa.

Zielonooki mężczyzna postąpił naprzód, ujął dłoń Myrmeen i polizał ją delikatnie. Myrmeen zdumiała się, on zaś tylko mrugnął do niej i rzekł.

— Ludzie zawsze spodziewają się po mnie czegoś takiego. — Ujął powtórnie jej dłoń, ucałował delikatnie, po czym cofnął się.

— Lordzie Zachariusie...

— Zaz, proszę. Nazywam się Zachlas Alandovos Zacharius. Zaz to skrót. Utarło się tak już od lat. Ludzie uważają, że Zaz brzmi właściwiej. Łatwiej wymówić.

— Jak sobie życzysz.

— Masz coś, co chcemy odzyskać. Coś, co należy do nas, ściślej mówiąc. Przybyliśmy, aby to odzyskać. Niemniej, aby powiedzieć ci, po co przyjechaliśmy do Arabel i co chcemy tu znaleźć, muszę najpierw powiedzieć ci kilka słów na temat naszej rasy. Dawno temu różne plemiona kotów prowadziły między sobą wojny. Atakowali je również naturalni wrogowie. Rzeź trwała wiele stuleci.

— Przez „koty" masz na myśli władców kotów. Twój lud. Zacharius zawahał się.

— Tak. Oczywiście.

Siobhan roześmiała się i przyklękła, by podrapać za uszami leżącego u jej stóp jaguara. Pół tuzina innych kotów zamiauczało zazdrośnie. Jaguar ziewnął, po czym wywrócił łbem i odwrócił się do Myrmeen. W oczach drapieżnika malowała się zdumiewająca inteligencja, spojrzenie było niemal hipnotyczne...

Trans został przerwany, gdy mały szary kotek odłączył się od stada i zaskakując Myrmeen, wskoczył jej na podołek.

— Strzeż się, o pani! — rzucił ze śmiechem Zacharius. — To nasz najzacieklejszy wojownik.

Kot uniósł wzrok spoglądając na Myrmeen i zamiauczał żałośnie. Podrapała go po bokach, a zwierzątko przymknęło ślepia i zadowolone zwinęło się w kłębek na jej podołku.

Lord Zacharius powiedział:

— Satsuma, wielki wódz naszego ludu, oddał swe życie, by zjednoczyć wojujące plemiona przeciwko wspólnemu wrogowi. Wróg ów, choć pokonany, zdołał jeszcze zagrać swą ostatnią straszliwą kartą. To co uczynił, było okrutne i podłe. Wrodzy żołnierze ukradli kości Satsumy i rozproszyli po całym Faerunie. Mamy powód przypuszczać, iż jedna z tych sekretnych komnat grobowych znajduje się pod siedzibą uniwersytetu. Pozwól nam odzyskać szczątki naszego nieżyjącego przywódcy, aby jego dusza mogła wreszcie zaznać zasłużonego spokoju, a zaskarbisz sobie naszą wdzięczność po wsze czasy.

— Pod uniwersytetem? — spytała Myrmeen. — Dokładnie pod budynkiem?

— Nie wiemy. Naturalnie trzeba go będzie zburzyć.

— Rozumiem.

Lord Zacharius przekrzywił głowę.

— Czy to będzie dla was problemem?

— Chyba tak. Kapłani Tymory, którzy tam rezydują, raczej lubią ten gmach. Podobnie jak studenci. — Myrmeen zmarszczyła brwi. — Skąd macie te informacje? Z jakiego źródła? Kto wam powiedział, że szczątki Satsumy znajdują się akurat tam?

— Nie mogę ci tego powiedzieć — odparł pospiesznie Zacharius. — Powiedziałem ci i tak więcej o naszej rasie, niż wie przeciętny śmiertelnik.

— Czuję się zaszczycona — mruknęła znużonym tonem Myrmeen. — Niemniej znalazłam się w niewątpliwie niekorzystnym położeniu. Wzniesienie gmachu uniwersytetu i uczynienie tej uczelni słynną zajęło wiele lat. Rozumiem twe potrzeby, lordzie Zachariusie, i sercem jestem po twojej stronie, ale prośba, jaką mi przedstawiłeś, jest raczej trudna do spełnienia.

W normalnych okolicznościach, Myrmeen odrzuciłaby prośbę Zachariusa bez dalszej dyskusji. Nie mogła wszakże wyrzucić z pamięci obrazu zmasakrowanych zwłok Penna Othmanna. Wizja powracała za każdym razem, gdy jej wzrok padał na leżącego u stóp Siobhan jaguara.

— Będę   potrzebowała   czasu,   by   rozważyć   twą   prośbę — stwierdziła ostatecznie.

— Rozumiem. — Zacharius poruszył palcami. Szary kotek zeskoczył z podołka Myrmeen i podbiegł do niego. Zacharius zatrzymał się przy drzwiach, czekając aż Siobhan, Niccolo, Sauveur i wszystkie koty opuszczą salę. — Wezwij mnie, kiedy podejmiesz decyzję. Nietrudno będzie mnie znaleźć.

Z dziwnym, enigmatycznym uśmiechem odwrócił się i wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim z hukiem.

Evon Stralana odłączył się od żołnierzy i podszedł do Myrmeen.

— Co o tym myślisz?

Twarz władczyni skrzywiła się w groźnym grymasie.

— Jeżeli na ciele kupca znajdziecie choć jeden koci włos, chcę, aby lord Zacharius i cała jego świta została sprowadzona na przesłuchanie. Tak czy inaczej dowiedzcie się możliwie jak najwięcej na jego temat i niech twoi ludzie śledzą całą jego grupę. Chcę wiedzieć, gdzie się zatrzymali, z kim się kontaktują — wszystko.

— Możesz uznać to za załatwione. A może tymczasem dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o ofierze?

Niedługo potem Myrmeen zatrzymała się przed wejściem do sklepu Othmanna. Magowie niebawem skończyli pracę potwierdziwszy, iż można już bezpiecznie wejść do sklepu i pozwolili Myrmeen, aby podążyła za nimi. Nie było tu okien ani pochodni, które można było zapalić.

Wewnątrz sklepu na ścianach znajdowało się kilka półek, kilka przeszklonych szafek, stół z trzema krzesłami — jednym za i dwoma ustawionymi przed nim, oraz mały kantorek na zapleczu, gdzie ustawiono stos pustych skrzyń, by zasłonić sporej wielkości czarne pudło.

Podeszli do niego ostrożnie, gdyż chroniły je trzy zaklęcia. Były dość proste i łatwe do zdjęcia przez wprawnych czarnoksiężników. Wewnątrz znaleźli kilka mieszków ze złotem i garść drogich kamieni.

Magowie przejrzeli kilka artefaktów znajdujących się w sklepie i potwierdzili, że każdy z nich był przedmiotem najwyższej jakości. Moc znajdująca się w nich była jak najbardziej prawdziwa. Sceptycznie odnieśli się jedynie do zniszczonej Harfy z Myth Drannor.

Pierwszy mag, zmęczony, starszy mężczyzna nazwiskiem Yolney, zwrócił się do swego partnera.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin