Ludlum Protokół sigmy.txt

(1066 KB) Pobierz
Robert Ludlum

Protok� SIGMY

AMBER
Tytu� orygina�u
THE SIGMA PROTOCOL
Redaktorzy serii
MA�GORZATA CEBO- FONIOK
ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
EDYTADOMA�SKA
AGATANOCU�
Ilustracja na ok�adce
THE STOCK MARKET/AGENCJA PI�KNA
Projekt graficzny ok�adki
MA�GORZATA CEBO- FONIOK
Opracowanie graficzne ok�adki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
http://www.amber.sm.p�
Copyright � 2001 by Myn Pyn LLC.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright � 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83- 7245- 969- X
Rozdzia� 1
Zurych
- Czy poda� panu co� do picia?
Hotelpage, niski, przysadzisty m�czyzna, m�wi� po angielsku prawie
bez cienia obcego akcentu. Na piersi jego oliwkowego uniformu l�ni� br�zo- 
wy identyfikator z nazwiskiem.
- Nie, dzi�kuj� - odrzek� z lekkim u�miechem Ben.
- Na pewno? Mo�e napije si� pan herbaty? Kawy? Wody mineralnej? �
Z jasnych oczu go�ca bi�a s�u�alcza gorliwo�� cz�owieka, kt�remu zosta�o 
zaledwie kilka minut na zdobycie napiwku. - Strasznie mi przykro, �e samo- 
ch�d si� sp�nia.
- Nie szkodzi, zaczekam.
Ben sta� w holu St. Gottharda, eleganckiego, dziewi�tnastowiecznego
hotelu specjalizuj�cego si� w obs�udze bogatych, mi�dzynarodowych biz- 
nesmen�w. C�, sp�jrzmy prawdzie w oczy: to w�a�nie ja, pomy�la� z cierp- 
k� ironi�. Ju� si� wymeldowa� i z braku lepszego zaj�cia zastanawia� si�
w�a�nie, czy nie da� go�cowi napiwku za to, �eby nie nosi� jego baga�u, nie
chodzi� za nim krok w krok niczym bengalska panna m�oda i nie przeprasza�
go nieustannie za to, �e samoch�d, kt�ry mia� zawie�� Bena na lotnisko,
jeszcze nie przyjecha�. Luksusowe hotele na ca�ym �wiecie szczyci�y si� roz- 
pieszczaniem swoich go�ci, lecz dla Bena, kt�ry sporo podr�owa�, te na- 
chalne praktyki zawsze by�y czym� natr�tnym i bardzo irytuj�cym. Za d�ugo
wy�azi� z kokonu? Ten kokon - skostnia�e rytua�y �wiata uprzywilejowa- 
nych - w ko�cu z nim wygra�. Hotel page przejrza� go na wylot: ot, jeszcze
jeden bogaty, zepsuty Amerykanin.
Ben mia� trzydzie�ci sze�� lat, lecz tego dnia czu� si� o wiele starzej.
Uczucie to doskwiera�o mu nie tylko z powodu r�nicy czasu mi�dzy Euro- 
p� i Stanami. Fakt, przylecia� z Nowego Jorku poprzedniego dnia i wci�� nie
m�g� si� pozbiera�, ale chodzi�o o co� innego: o to, �e znowu przyjecha� do
Szwajcarii. W szcz�liwszych czasach bywa� tu bardzo cz�sto: je�dzi� jak
wariat na nartach, szala� za kierownic� samochodu i po�r�d tych kamienno- 
licych, przestrzegaj�cych prawa obywateli czu� si� jak dziki, wolny duch.
Bardzo pragn�� odzyska� dawny animusz, lecz nie m�g�. Ostatni raz by� tu
przed czterema laty, kiedy Peter - jego brat bli�niak i najlepszy przyjaciel - 
zgin�� w katastrofie lotniczej. Wiedzia�, �e podr� poruszy stare wspomnie- 
nia, ale nie spodziewa� si�, �e tak bardzo to prze�yje. Dopiero tu, na miejscu,
zda� sobie spraw�, �e pope�ni� wielki b��d. Odk�d wyl�dowa� na lotnisku
Kloten, nie m�g� wzi�� si� w gar�� i poradzi� sobie z uczuciami, kt�re w nim
wzbiera�y: z gniewem, smutkiem i samotno�ci�.
By� jednak na tyle m�dry, �eby je w sobie st�umi�. Poprzedniego dnia po
po�udniu zaliczy� narad� z klientem, dzi� rano odby� serdeczne spotkanie
z drugim, z doktorem Rolfem Grendelmeierem ze Stowarzyszenia Bank�w
Szwajcarskich. Oczywi�cie by�o to spotkanie zupe�nie bezsensowne, ale c�,
nie ma to jak zadowoleni klienci: ich nieustanne dopieszczanie nale�a�o do
jego obowi�zk�w. Ot� to, dopieszczanie. Gdyby mia� by� wobec siebie szcze- 
ry, powiedzia�by, �e w�a�nie na tym polega jego praca. Czasami ogarnia�o go
swoiste poczucie winy, �e tak �atwo wszed� w rol� jedynego �yj�cego syna
legendarnego Maksa Hartmana, w rol� przysz�ego dziedzica rodzinnej for- 
tuny i prezesa Funduszu Kapita�owego Hartmana, wielomiliardowej firmy
za�o�onej przez jego ojca.
Z czasem pozna� wszystkie sztuczki, kt�re powinien zna� ka�dy finansista:
mia� szaf� pe�n� garnitur�w od Brioniego i Kitona, potrafi� si� mi�o u�miecha�
i mocno �ciska� klientowi r�k�, ale przede wszystkim wy�wiczy� stosowne spoj- 
rzenie, spojrzenie cz�owieka powa�nego, uczciwego i zatroskanego. To w�a�nie
spojrzenie by�o dowodem odpowiedzialno�ci, wiarygodno�ci, �yciowej m�dro- 
�ci i - jak�e cz�sto - rozpaczliwej, cho� dobrze maskowanej nudy.
Mimo to nie przyjecha� do Szwajcarii w interesach. Na lotnisku Kloten
czeka� ma�y samolot, kt�ry mia� zabra� go do St. Moritz na narty, na urlop ze
starszym, piekielnie bogatym klientem, jego �on� i - podobno pi�kn�- wnucz- 
k�. Stary cz�owiek niezwykle jowialny i przekonuj�cy, bardzo nalega� - Ben
zdawa� sobie spraw�, �e chce go podej�� i wrobi�. By�o to jedno z niebezpie- 
cze�stw czyhaj�cych na przystojnego, bogatego kawalera z Manhattanu:
klienci zawsze pr�bowali umawia� go ze swymi c�rkami, siostrzenicami i ku- 
zynkami; o lepszej partii nie mogli nawet marzy�. Grzeczne odmawianie jest
sztuk� bardzo trudn�, dlatego od czasu do czasu umawia� si� z kobietami,
kt�rych towarzystwo sprawia�o mu przyjemno��. Nigdy nic nie wiadomo.
Poza tym Max chcia� mie� wnuka.
Max Hartman, filantrop, postrach mi�dzynarodowych finansist�w, za- 
�o�yciel Funduszu Kapita�owego Hartmana. Przedsi�biorczy imigrant.
uciekinier z hitlerowskich Niemiec, kt�ry przyjechawszy do Ameryki z przy- 
s�owiowymi dziesi�cioma dolarami w kieszeni, za�o�y� po wojnie towarzy- 
stwo inwestycyjne i wytrwale je rozbudowywa�, a� z ma�ej sp�ki powsta�
wielomiliardowy kolos. Stary Max. Mia� teraz ponad osiemdziesi�t lat, miesz- 
ka� w luksusowej samotni w Bedford w stanie Nowy Jork, wci�� kierowa�
firm� i skutecznie dba� o to, �eby nikt o nim nie zapomnia�.
Nie jest �atwo pracowa� u ojca, a jeszcze trudniej pracuje si� wtedy, gdy
ma si� gdzie� �obr�t walorami", �asygnowanie kapita�u", �ryzyko inwesty- 
cyjne" i wszystkie te g�upie, ot�piaj�ce umys� terminy.
Albo gdy ma si� gdzie� pieni�dze. Ben doskonale rozumia�, �e na taki
luksus pozwoli� sobie mog� jedynie ci, kt�rzy maj� ich za du�o. Jak cho�by
oni, Hartmanowie, w�a�ciciele licznych funduszy powierniczych, prywat- 
nych szk�, olbrzymiej posiad�o�ci w hrabstwie Westchester, nie wspomina- 
j�c ju� o prawie osiemdziesi�ciu kilometrach ziemi pod Greenbrier i o ca�ej
reszcie.
Dop�ki samolot Petera nie roztrzaska� si� o ziemi�, Ben m�g� robi� to,
co naprawd� kocha�: uczy�, zw�aszcza dzieci, na kt�rych wi�kszo�� posta- 
wi�a kresk�. By� nauczycielem pi�tej klasy jednej z najgorszych nowojor
skich szk�, mieszcz�cej si� w cz�ci Brooklynu zwanej Wschodnim No- 
wym Jorkiem. Chodzi�o do niej mn�stwo �trudnych" dzieci, i owszem,
grasowa�y tam r�wnie� gangi pos�pnych dziesi�ciolatk�w, uzbrojonych jak
handlarze narkotyk�w z Kolumbii. Jednak dzieci te potrzebowa�y nauczy- 
ciela, kt�remu naprawd� na nich zale�a�o. Jemu zale�a�o, dlatego kilkorgu
z nich zdo�a� odmieni� �ycie.
Ale po �mierci brata zmuszono go do obj�cia posady w rodzinnej fir- 
mie. Przyjacio�om powiedzia�, �e wymusi�a to na nim matka na �o�u �mierci,
i pewnie tak by�o. Rak czy nie rak, matce nie umia�by odm�wi�. Doskonale
pami�ta� jej �ci�gni�t� twarz, jej poszarza�� od chemioterapii sk�r�, sino- 
czerwone worki pod oczami. By�a niemal dwadzie�cia lat m�odsza od ojca
i nigdy nie przypuszcza�a, �e mog�aby odej�� pierwsza. �Pracuj, bo noc nad- 
chodzi" - m�wi�a, u�miechaj�c si� dzielnie. Reszty nie dopowiedzia�a. Max
prze�y� Dachau tylko po to, �eby straci� syna, a wkr�tce mia� straci� i �on�.
By� silny^ lecz czy m�g� to wytrzyma� cz�owiek cho�by najsilniejszy?
- Ciebie te� straci�? - szepn�a. W owym czasie Ben mieszka� kilka ulic
od szko�y, na pi�tym pi�trze ponurej rudery o �mierdz�cych kocim moczem
korytarzach i zwijaj�cym si� linoleum na pod�odze. Nie przyjmowa� pieni�- 
dzy od rodzic�w - postawi� to sobie za punkt honoru.
- Ben, s�ysza�e�, o co pytam?
- Ale te dzieciaki... - zaprotestowa�, cho� w jego g�osie pobrzmiewa�a
ju� nutka rezygnacji. - One mnie potrzebuj�.
- On te� - odrzek�a cichutko i na tym rozmowa si� sko�czy�a.
Tak wi�c teraz, jako syn za�o�yciela i w�adcy finansowego imperium,
zabiera� bogatych klient�w na lunch, schlebia� im i nadskakiwa�. Potajemnie
pracowa� te� jako wolontariusz w o�rodku dla �trudnych dzieci", przy kt�- 
rych jego dawni pi�toklasi�ci wygl�dali jak ministranci, i wykorzystywa�
ka�d� sposobno��, �eby podr�owa�, je�dzi� na nartach, �miga� na snow- 
boardzie, lata� na paralotni, uprawia� wspinaczk� i umawia� si� z kobieta- 
mi, skrz�tnie unikaj�c sta�ych zwi�zk�w z nimi.
Stary Max musia� jeszcze zaczeka�.
Wn�trze holu St Gottharda - r�owy adamaszek, ci�kie, ciemne wie- 
de�skie meble - zacz�o go nagle dra�ni� i przygniata�.
- Chyba jednak zaczekam na zewn�trz - powiedzia�,
- Naturalnie, prosz� pana, jak pan sobie �yczy - odpar� hotel page.
Mru��c oczy i mrugaj�c, Ben wyszed� na jaskrawe s�o�ce i rozejrza� si�
po ulicy. Bahnhofstrasse, majestatyczna, wysadzana drzewami aleja: t�umy
przechodni�w, luksusowe sklepy, kawiarnie, dziesi�tki instytucji finanso- 
wych w ma�ych pa�acykach z jasnego piaskowca. Z hotelu wypad� goniec
z walizkami i �azi� za nim, dop�ki Ben nie da� mu pi��dziesi�ciu frank�w
i nie odprawi�.
- 	Och, bardzo szanownemu panu dzi�kuj�! - wykrzykn�� hotel page
z udawanym zaskoczeniem.
Po lewej stronie hotelu by� brukowany podjazd i od�wierny mia� zawia- 
domi� go, gdy tylko nadjedzie samoch�d, ale Benowi si� nie spieszy�o. Po
wielu godzinach sp�dzonych w dusznych, przegrzanych pokojach, w kt�rych
zawsze unosi� si� zapach kawy i nieco s�abszy, lecz nieomylny zapach dymu
z cygara, bryza znad Jeziora Zuryskiego by�a dla niego o�ywcza i koj�ca.
Wzi�� narty - nowiute�kie volanty ti supers - opar� je o kolumn� ko- 
rynck� przed wej�ciem, gdzie czeka�y pozosta�e baga�e, i zacz�� obserwo- 
wa� ulic�, ten wystawiany przez anonimowych przechodni�w spektakl.
Obrzydliwie m�ody biznesmen krzycz�cy co� do kom�rki. Oty�a kobieta
w czerwonej kurtce z kapturem, pchaj�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin