Werber Bernard - Imperium Mrówek 01 - Imperium mrówek.rtf

(2966 KB) Pobierz
Bernard Werber

 

 

 

 

 

Bernard Werber

 

Trylogia mrówcza tom 01: Imperium mrówek

 

 

 

 

 

 

 

 

Tłumaczenie: Marta Turnau

Tytuł oryginału: Les fourmis

Wydanie francuskie: 1991

Wydanie polskie: 2003

 

 

 

 

 

Moim rodzicom oraz tym wszystkim - przyjaciołom i badaczom którzy wnieśli swoją

gałązkę do tej budowli.

 

 

 

 

 

 

W ciągu kilku chwil, które zajmuje Wam przeczytanie tych wersów:

-         na Ziemi rodzi się 40 istot ludzkich i 700 milionów mrówek;

-         na Ziemi umiera 30 istot ludzkich i 500 milionów mrówek.

 

ISTOTA LUDZKA: Ssak, którego wielkość waha się od 1 do 2 metrów. Waga: od 30

do 100 kilogramów. Ciąża samic trwa 9 miesięcy. Sposób odżywiania się:

wszystkożerne.

Szacunkowa wielkość populacji: ponad 5 miliardów osobników.

 

MRÓWKA: Owad, którego wielkość waha się od 0,01 do 3 centymetrów. Waga: od 1

do 150 miligramów. Znoszenie jaj: dowolnie, w zależności od zapasu  spermatozoidów.

Sposób odżywiania się: wszystkożerne. Szacunkowa wielkość populacji: ponad trylion osobników.

 

Edmund Wells,Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1. PRZEBUDZENIE

Zobaczycie coś zupełnie innego niż to, czego się spodziewacie. Notariusz wyjaśnił, że

budynek został zaklasyfikowany jako zabytek i że mieszkali w nim mędrcy epoki Renesansu, już nie pamiętał, kto dokładnie.Zeszli schodami kończącymi się ciemnym korytarzem, w którym notariusz najpierw

długo szukał, a potem na próżno włączał przycisk, nim wreszcie rzucił:

- A niech to! Nie działa.

Po omacku przedzierali się w ciemnościach. Gdy notariusz znalazł w końcu drzwi, otworzył je i - tym razem owocnie - nacisnął przełącznik światła, zobaczył, że jego klient zmienił się na twarzy.

- Coś nie tak, panie Wells?

- Mam taką fobię. Nic wielkiego.

- Lęk przed ciemnością?

- Właśnie. Ale już mi lepiej.

       Obeszli pomieszczenie. Byウa to suterena o powierzchni dwustu metr kwadratowych. Mimo ソe na zewnケtrz wychodziウy jedynie nieliczne okienka piwniczne, niskie i umieszczone tuソ przy suficie, mieszkanie spodobaウo si・Jonatanowi. Wszystkie 彡iany byウy jednolicie szare, wsz鹽zie mntwo kurzu. Ale nie zamierzaウ narzeka・

      Jego obecne mieszkanie stanowiウo jednケ piケtケ tego. Poza tym nie miaウ juソ 徨odk, ソeby opウaca・czynsz; firma 徑usarska, w ktej pracowaウ, ostatnio postanowiウa zrezygnowa・z jego usウug.

     Ten spadek po wuju Edmundzie byウ naprawd・nie lada gratka. Dwa dni pniej urzケdzaウ si・przy ulicy Sybaryt 3 ze swojケ ソonケ Lucie, synem  Nicolasem i psem Ouarzazate, krkowウosケ miniaturkケ pudla.

        Te szare ściany całkiem mi się podobają - oznajmiła Lucie, upinając gęste, rude  włosy. - Będziemy mogli urządzić się tu jak nam się spodoba. Wszystko jest do przerobienia.  To zupełnie jakby zamienić więzienie na hotel.

Gdzie b鹽zie m pok? - spytaウ Nicolas.

W gウ鹵i, po prawej.

    Pies zaszczekaウ i zaczケウ podgryza・ウydki Lucie, nie zwaソajケc na fakt, ソe trzyma ona w  r麑ach swojケ 徑ubnケ zastaw・ Zostaウ wi鹹 zamkni黎y w toalecie na klucz, gdyソ  doskakujケc aソ  do klamki, potrafiウ otworzy・sobie drzwi.

Znaウe・dobrze tego marnotrawnego wuja? - podj・a Lucie.

Edmunda? Wウa彡iwie pami黎am tylko, ソe kiedy byウem maウy, bawiウ si・ze mnケ w  samolot. Raz tak si・przestraszyウem, ソe aソ si・na niego zsiusiaウem. Roze徇ieli si・

- Już wtedy miewałeś pietra, co? - drażniła się z nim Lucie. Jonatan udał, że nie  słyszy.

Nie miaウ mi tego za zウe. Powiedziaウ tylko do mojej mamy: Дobra, wiemy juソ, ソe

pilotem to on nie będzie...” Później mama mówiła, że śledził uważnie moje życie,

ale nigdy  więcej go nie widziałem.

Czym si・zajmowaウ?

Byウ naukowcem. Biologiem chyba.

Jonatan zamyślił się. Właściwie prawie nie znał swojego dobroczyńcy.

6 km stamtąd:

BEL-O-KAN

1 metr wysokości

50 pięter pod ziemią

50 pięter nad ziemią

Największe miasto regionu

Szacunkowa populacja: 18 milionów mieszkańców.

Roczna produkcja:

- 50 litrów spadzi z mszyc.

- 10 litrów spadzi z koszenili.

- 4 kilogramy grzybków.

- Wydalony żwir: 1 tona.

- Kilometry drożnych korytarzy: 120.

- Powierzchnia: 2 m2.

-

Przedarł się promień. Poruszyła się nóżka. Pierwszy ruch od czasu wejścia w  hibernację przed trzema miesiącami. Inna nóżka wysuwa się powoli, jest  zakończona  pazurami, które rozchylają się po trochu. Trzecia nóżka rozprostowuje się. Potem  klatka  piersiowa. Potem cała istota. I wreszcie dwanaście istot.

Drżą, aby w sieci tętnic przyspieszyć krążenie przezroczystej krwi. Ta powoli  przechodzi ze stanu przypominającego gęstością likier w stan rzadszy. Serce  powoli znowu  zaczyna pracować. Wstrzykuje życiodajny płyn aż po końce odnóży. Procesy biologiczne odzyskują pełną wydajność. Obracają się ultraskomplikowane stawy. Kończyny próbują skręcić się do granic możliwości.

Wstają. Pracuje już ich układ oddechowy. Poruszają się nieskładnie. Taniec w  zwolnionym tempie. Lekko otrząsają się, wzdrygają. Składają odnóża tuż przy wargach, jak  do modlitwy, ale nie, to tylko zwilżone pazurki mają nadać połysk czułkom. Dwanaście już rozbudzonych istot naciera się wzajemnie. Następnie próbują obudzić  sąsiadów. Mają jednak zaledwie tyle sił, by poruszyć własne ciała, nie mają

energii do oddania. Rezygnują. Z trudem przemieszczają się więc między zmienionymi w posągi ciałami swych sióstr.  Kierują się na wielkie Zewnątrz. Ich zmiennocieplne organizmy muszą pozyskać

energię od gwiazdy dnia. Prą do przodu, wyczerpane. Każdy krok sprawia ból. Mają taką ochotę ponownie

położyć się i trwać w spokoju jak miliony ich współtowarzyszy! Ale nie. Obudziły się  pierwsze. Muszą teraz przywrócić do życia całą populację.Przechodzą przez skórę miasta. Światło słoneczne je oślepia, ale kontakt z  czystą  energią jest tak pokrzepiający. Słońce przenika nasze szkielety, Porusza obolałe mięśnie, Jednoczy rozdzielone  myśli.

    To stara pie懴 rudych mrek z setnego tysiケclecia. Juソ w tamtych czasach przy  pierwszym kontakcie z ciepウem miaウy ochot・徘iewa・w my徑i.

   Znalazウszy si・na zewnケtrz, zaczynajケ metodyczne mycie. Wydzielajケ biaウケ 徑in・i  pokrywajケ niケ szcz麑i i odna. Czyszczケ si・ To niezmienny rytuaウ. Najpierw  oczy. Tysiケc  trzysta maleich okienek, skウadajケcych si・na kaソde ze sferycznych oczu, jest  oczyszczanych  z kurzu, zwilソanych, osuszanych. To samo z czuウkami, kozynami przednimi, 徨odkowymi i  tylnymi. Na koniec polerujケ pi麑ne rude pancerze, aソ te l從iケ jak ogniste  krople.

    Po徨 dwunastu rozbudzonych mrek jest jeden samiec reproduktor, nieco  mniejszy niソ reszta populacji belokanijskiej. Ma wケskie szcz麑i i zaprogramowane  ソycie nie  dウuソsze niソ kilka miesi鹹y, obdarzony jest jednak wieloma atutami, nieznanymi  jego  rodakom.

   Pierwszy przywilej kasty: jako osobnik obdarzony organami pウciowymi ma pi鹹ioro  oczu. Dwoje wielkich gaウkowatych, dajケcych pole widzenia 180ー, ponadto troje  maウych oczek  uウoソonych w trkケt na czole. Te dodatkowe oczy sケ w rzeczywisto彡i wykrywaczami  podczerwieni, kte pozwalajケ na rozpoznanie z daleka kaソdego 殲ウa ciepウa,  nawet w  kompletnych ciemno彡iach. Ta cecha okazuje si・wyjケtkowo cenna, gdyソ wi麑szo懈  mieszka w tym stutysi鹹znym tysiケcleciu caウkowicie o徑epウa na skutek  sp鹽zania caウego

życia pod ziemią.

   Ale to nie jedyna osobliwo懈 samca. Ma on rnieソ (podobnie jak samice)  skrzydウa,  kte pozwolケ mu pewnego dnia na miウosny lot. Tuウ chroniony jest specjalnym  pancerzem:   mesotonum. Czuウki sケ dウuソsze i bardziej wraソliwe niソ u innych mieszka. Ten mウody  samiec reproduktor zostaje dウuソszy czas na kopule mrowiska, chウonケc sウoe.

Wraca do miasta na jakiś czas, ale dopiero gdy się dobrze rozgrzeje - tam tworzy się  kasta mrówek-

kurierów termicznych. Krąży po korytarzach trzeciego podziemnego piętra. Tutaj wszyscy jeszcze głęboko

śpią. Lodowate ciała są zastygłe w bezruchu. Czułki opuszczone.

    Mrki jeszcze 從iケ. Mウody samiec wysuwa nk・ku robotnicy, ktケ chce obudzi・ciepウem swojego

ciała. Wilgotny kontakt wywołuje przyjemne wyładowanie elektryczne.

 

     Po drugim dzwonku daウo si・sウysze・drobne kroki. Drzwi uchyliウy si・najpierw, gdy  Babcia Augusta odblokowywaウa ウauch, a potem otwarウy na caウケ szeroko懈. Od 徇ierci swych dwojga dzieci ソyウa zamkni黎a w trzydziestu metrach  kwadratowych,  przesiewajケc w pami鹹i wspomnienia dawnych czas. To na pewno nie byウo dla niej dobre, ale w ソaden spos nie zmieniウo jej miウego charakteru.

- Wiem, że to śmieszne, ale włóż pantofle. Wypastowałam parkiet.

Jonatan usłuchał prośby. Babcia podreptała przed nim, kierując się do salonu pełnego mebli w pokrowcach. Siadając na brzegu dużej kanapy, Jonatan bezskutecznie próbował nie dopuścić do skrzypienia plastikowego pokrowca.

- Tak się cieszę, że przyszedłeś... Wierz mi, miałam zamiar zadzwonić do ciebie w tych dniach.

- Tak?

- Wyobraź sobie, że Edmund zostawił coś dla ciebie. List. Powiedział: jeśli umrę, musisz to koniecznie przekazać Jonatanowi.

- List?

- List, tak... Hmm... już nie pamiętam, gdzie go położyłam. Poczekaj sekundę...

Daje mi list, mówię mu, że go schowam, wkładam go do pudełka. To musi być jedno z blaszanych

pudełek w dużej szafie.   Rusza w swych pantoflach, lecz zatrzymuje się przy trzecim posuwistym kroku.

- Ależ jestem głupia! Jakże ja cię przyjmuję! Wypijesz małą herbatkę ziołową?

- Bardzo chętnie.

Zniknęła w kuchni i zaczęła przestawiać garnki.

- Powiedz, co tam u ciebie, Jonatanie! - rzuciła.

- No więc nie najlepiej. Zostałem zwolniony z pracy. Babcia wysunęła na chwilę przez drzwi swoją mysią głowę, później ukazała się cała, z poważną miną, owinięta w długi niebieski fartuch.

- Zwolnili cię? - Tak.

- Dlaczego?

  - Wiesz, 徑usarze to specyficzne 徨odowisko. Nasza firma ТOS 畦usarz・dziaウa dwadzie彡ia cztery godziny na dob・we wszystkich dzielnicach Paryソa. A odkケd jeden z moich koleg zostaウ napadni黎y, odmiウem chodzenia nocケ po podejrzanych dzielnicach.

Więc mnie wywalili.

- Słusznie zrobiłeś. Lepiej być bezrobotnym i zdrowym niż odwrotnie.

- Poza tym nie najlepiej układało mi się z szefem.

- A twoje doświadczenia dotyczące utopijnych społeczeństw? Za moich czasów nazywało się to społeczeństwem New Age. (Roześmiała się ukradkiem, „nju ejdż” wymawiała w charakterystyczny sposób).

- Zrezygnowałem z tego po porażce z fermą w Pirenejach. Lucie miała już dosyć gotowania i zmywania dla wszystkich. Pośród nas były pasożyty. Pokłóciliśmy się. Teraz mieszkam tylko z Lucie i Nicolasem... A ty, babciu, jak się miewasz?

- Ja? Egzystuję. To już wypełnia każdą chwilę.

- Szczęściara! Przeżyłaś wejście w nowe tysiąclecie...

- Och! Wiesz, najbardziej uderza mnie to, że nic się nie zmieniło. Dawniej, gdy byłam młodziutka, mówiło się, że w nowym tysiącleciu zdarzą się rzeczy niesamowite, a widzisz, nic się takiego nie stało. Nadal starcy żyją w samotności, nadal są bezrobotni i spaliny samochodów. Nawet pomysły nie ruszyły z miejsca. Popatrz, w zeszłym roku na nowo odkryto surrealizm, rok wcześniej rock and roll, a na lato prasa już zapowiada wielki powrót minispódniczek. Jeśli tak dalej pójdzie, niedługo powrócą idee z początku

zeszłego wieku: komunizm, psychoanaliza i teoria względności...

Jonatan uśmiechnął się.

- Jest jednak jakiś postęp: wzrosła średnia długość życia człowieka, podobnie jak i liczba rozwodów, zanieczyszczenie powietrza, długość linii metra...

- Wielkie mi rzeczy. Ja wierzyłam, że będziemy mieć swoje osobiste samoloty i że będziemy startować z balkonów... Wiesz, gdy byłam młoda, ludzie bali się wojny atomowej. To był potworny strach. Umrzeć w wieku stu lat w ogniu wielkiego nuklearnego grzyba, zginąć razem z planetą... to, trzeba przyznać, nieźle brzmiało. Zamiast tego umrę jak stary, zgniły ziemniak. I wszyscy będą to mieli gdzieś.

- Ależ nie, babciu, wcale nie. Otarła czoło.

- I na dodatek jest gorąco, ciągle za gorąco. Za moich czasów tak nie było.

Mieliśmy prawdziwe zimy i prawdziwe lata. Teraz upały zaczynają się w marcu.Ruszyła w stronę kuchni, chwytając z niezwykłą zręcznością wszystkie akcesoria niezbędne do przygotowania prawdziwej dobrej herbatki ziołowej. Kiedy potarła zapałkę i zaszumiał gaz w starych rurach kuchenki, wróciła odprężona.

- A tak właściwie, musiałeś tu przyjść w jakimś konkretnym celu. W dzisiejszych czasach nie przychodzi się odwiedzać starych ludzi ot tak, bez powodu.

- Nie bądź cyniczna, babciu.

- Nie jestem cyniczna, wiem, w jakim świecie żyję, i tyle. Dobrze, dosyć krygowania się, powiedz, co cię sprowadza.

Chciaウbym, ソeby・mi opowiedziaウa o nim. Zostawiウ mi swoje mieszkanie, a ja nawet go nie znam...

Edmund? Nie pami黎asz Edmunda? A przecieソ lubiウ ci robi・гamolot・ jak byウe・maウy. Pami黎am nawet, ソe kiedy・..

- Tak, to akurat też pamiętam... ale poza tą anegdotą mam pustkę w głowie.

Usiadła w głębokim fotelu, uważając, by zanadto nie zgnieść pokrowca.

- Edmund był kimś. Jeszcze jako całkiem młody człowiek twój wuj przysparzał mi wielu zmartwień. Bycie jego matką nie było łatwe. Na przykład systematycznie psuł wszystkie zabawki, żeby je rozłożyć na części, rzadziej, żeby je złożyć. I żeby niszczył tylkozabawki! Rozbierał wszystko: zegar, adapter, elektryczną szczoteczkę do zębów.

Raz nawet rozłożył na części lodówkę. Jakby dla potwierdzenia jej słów, antyczny zegar z wahadłem zaczął bić ponuro. Ten też przeszedł swoje przez małego Edmunda.

Miaウ jeszcze innego bzika: kryjki. Przewracaウ caウy dom do gy nogami, ソeby je budowa・ Jednケ zrobiウ na strychu z koウder i parasoli, innケ z krzeseウ i futer w swoim pokoju.

Lubił tak siedzieć ukryty, pośród skarbów, które gromadził. Zajrzałam kiedyś do środka, miał tam pełno poduszek i mnóstwo mechanicznych urządzeń wyciągniętych z różnych staroci.

Swoją drogą było tam całkiem przytulnie.

Wszystkie dzieci tak robiケ.

- Może, ale u niego to przybierało zadziwiającą skalę. Przestał się już kłaść do łóżka, mógł zasnąć tylko w którymś ze swoich domków. Siedział tam niekiedy całymi dniami w bezruchu. Jakby w hibernacji. Twoja mama twierdziła zresztą, że w poprzednim życiu musiał być wiewiórką.

Jonatan uśmiechnął się, zachęcając babcię do dalszej opowieści.

- Któregoś dnia zbudował sobie domek pod stołem w salonie. I tym razem przebrał

miarkę, twój dziadek wybuchnął zupełnie wyjątkową wściekłością. Dał mu lanie,

zniszczył

wszystkie kryjówki i zmusił go do spania w łóżku.

Westchnęła.

- Od tego dnia straciliśmy z nim kontakt. Zupełnie jakbyśmy przecięli pępowinę.

Przestaliśmy być częścią jego świata. Ale myślę, że to było konieczne, musiał

zrozumieć, że

świat nie będzie wiecznie podporządkowywał się jego kaprysom. Później, w miarę

jak rósł,

rodziły się kolejne problemy. Nie znosił szkoły. Znowu mi powiesz: „Jak

wszystkie dzieci”.

Ale u niego to przybrało większe rozmiary. Dużo znasz dzieci, które wieszają się

na pasku w

toalecie, bo pokłóciły się z nauczycielem? On się powiesił w wieku siedmiu lat.

Woźny go

zdjął.

- Może był zbyt wrażliwy?

- Wrażliwy?! Chyba żartujesz! Rok później próbował zadźgać nożyczkami jednego ze

swoich nauczycieli. Celował w serce. Na szczęście zniszczył tylko papierośnicę.

Wzniosła oczy ku górze. Rozproszone wspomnienia opadały na jej myśli jak płatki

śniegu.

- Potem się trochę poprawiło, bo niektórym profesorom udawało się go czymś

zainteresować. Miał szóstki z przedmiotów, którymi się pasjonował, i jedynki ze

wszystkich

innych. Zawsze szóstki albo jedynki.

- Mama mówiła, że był genialny.

- Fascynował twoją matkę, bo tłumaczył jej, że próbuje posiąść „wiedzę

absolutną”. A

ona już w wieku dziesięciu lat wierzyła w poprzednie wcielenia, myślała, że jej

brat jest

wcieleniem Einsteina albo Leonarda da Vinci.

- Oprócz tego, że wiewiórką?

- Czemu nie? Budda powiedział: „Trzeba wielu egzystencji, żeby stworzyć

duszę...”

- Robił testy na inteligencję?

- Tak. Poszło mu bardzo źle. Dostał dwadzieścia trzy punkty na sto

osiemdziesiąt, co

odpowiada poziomowi lekkiego idioty.

-

Wychowawcy uważali, że jest szalony i że trzeba go zamknąć w specjalnym ośrodku.

Ja jednak wiedziałam, że się mylą. Zył po prostu obok. Pamiętam, jak raz -

musiał mieć

ledwie jedenaście lat - rzucił mi wyzwanie, żeby ułożyć cztery trójkąty

równoboczne jedynie

z sześciu zapałek. To niełatwe, sam spróbuj...

Wyszła do kuchni, rzuciła okiem na czajnik i przyniosła sześć zapałek. Jonatan

zawahał się. To wydawało się do zrobienia. Układał sześć patyczków na różne

sposoby, ale

po paru minutach musiał zrezygnować.

- Jakie jest rozwiązanie? Babcia Augusta skupiła się.

- No więc, właściwie to nigdy mi go nie wyjawił. Pamiętam tylko zdanie, które

rzucił i

które miało mi pomóc je znaleźć: „Trzeba myśleć inaczej, jeśli się myśli

zwyczajnie, nie

dojdzie się do niczego”. Wyobrażasz sobie, jedenastoletni brzdąc wyjeżdża z

takimi

rzeczami! O! Chyba czajnik już gwiżdże. Woda się zagotowała.

Wróciła z dwiema filiżankami wypełnionymi żółtawym, bardzo aromatycznym

płynem.

- Wiesz, cieszę się, że interesujesz się wujem. Teraz ludzie umierają i zapomina

się

nawet, że kiedykolwiek się urodzili.

Jonatan porzucił zapałki i wypił ostrożnie kilka łyków herbatki.

- A co działo się później?

- Nie wiem. Kiedy zaczął studia na uniwersytecie, przestaliśmy dostawać wieści

od

niego. Dowiedziałam się od twojej matki, że błyskawicznie zrobił doktorat, że

pracował dla

firmy produkującej artykuły spożywcze, zostawił pracę, żeby wyjechać do Afryki,

wreszcie wrócił i zamieszkał na ulicy Sybarytów, a od tego czasu nikt więcej nic

już o nim

nie słyszał aż do jego śmierci.

- Jak umarł?

- Ach! Nie wiesz? Niesamowita historia. Pisali o tym we wszystkich gazetach.

Wyobraź sobie, że został zabity przez osy.

- Osy? Jak to?

-

- Spacerował po lesie. Musiał potrącić niechcący ich gniazdo. Cały rój rzucił

się na

niego. Lekarz sądowy oświadczył, że nigdy nie widział tylu ukłuć na jednej

osobie. Edmund

zmarł, mając we krwi 0,3 grama jadu na litr! To pierwszy taki przypadek.

- Ma grób?

- Nie. Prosił, żeby go pochować pod sosną w lesie.

- Masz jego zdjęcie?

- Popatrz tu, na tej ścianie nad komodą. Po prawej Suzy, twoja matka, widziałeś

kiedyś w tak młodym wieku? Po lewej Edmund.

Miał wysokie czoło, małe, szpiczaste wąsiki, uszy bez płatków jak Kafka,

umieszczone wysoko, ponad linią brwi. Uśmiechał się psotnie. Prawdziwe

półdiablę.

Obok niego Suzy wyglądająca olśniewająco w białej sukni. Kilka lat później

wyszła

za mąż, lecz na zawsze zachowała swoje rodowe nazwisko Wells. Jakby nie chciała,

żeby jej

towarzysz zostawił ślad swojego nazwiska na ich potomstwie.

Podszedłszy bliżej, Jonatan dostrzegł, że Edmund trzyma dwa palce nad głową

siostry.

- Był figlarzem, prawda?

Augusta nie odpowiedziała. Kiedy spojrzała na promienną twarz córki, jej

spojrzenie

przyćmił smutek. Suzy zmarła sześć lat temu. Ciężarówka prowadzona przez

pijanego

kierowcę zepchnęła jej samochód do wąwozu. Agonia trwała dwa dni. Suzy wzywała

Edmunda, ale on nie przyszedł. Znowu był gdzie indziej...

- Znasz jeszcze kogoś, kto mógłby mi opowiedzieć o Edmundzie?

- Hmm... Miał przyjaciela z dzieciństwa. Byli nawet razem na uniwersytecie.

Jason

Bragel. Chyba mam jego numer.

Augusta sprawdziła szybko w komputerze i dała Jonatanowi adres przyjaciela.

Spojrzała czule na wnuka. Ostatni z rodziny Wellsów. Dobry chłopak.

- No, skończ pić, wystygnie. Mam też ciasteczka, jeśli chcesz. Sama je robię z

przepiórczych jaj.

- Nie, dziękuję, muszę już iść. Wpadnij kiedyś zobaczyć nasze nowe mieszkanie,

skończyliśmy się już urządzać.

- Bardzo chętnie, ale czekaj, nie wychodź bez listu.

Przeszukawszy pracowicie głęboką szafę i metalowe pudełka, znalazła wreszcie

białą

kopertę, na której napisano drżącą ręką: „Dla Jonatana Wellsa”. Zamknięcie

koperty było

zabezpieczone kilkoma warstwami taśmy klejącej, aby zapobiec otwarciu nie w

porę.

Rozerwał ją ostrożnie. Ze środka wypadła wygnieciona karteczka, jakby wyrwana z

uczniowskiego zeszytu. Przeczytał jedyne napisane na niej zdanie:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin