tom 03 - Wódz mimo woli.pdf

(1159 KB) Pobierz
18454611 UNPDF
Lawrence Watt-Evans
Wódz mimo woli
Legendy Ethshar tom 03:
(The Unwilling Warlord)
Przełożyła Elżbieta Gepfert
W cyklu Legendy Ethshar ukazały się:
Niedoczarowany miecz
Jednym zaklęciem
Wódz mimo woli
w przygotowaniu:
Krew smoka
Dedykuję Julianowi Samuelowi Goodwinowi Evansowi,
który nie doceni tego jeszcze przez długie lata.
Część I
WÓDZ
ROZDZIAŁ 1
Kości potoczyły się, uderzyły o deskę, odbiły się i zatrzymały. Jedna pokazała pięć kropek,
pozostałe dwie po sześć, wyraźnie widocznych nawet w migotliwym oświetleniu tawerny.
Tęgi farmer w brudnej szarej tunice przyglądał się im przez chwilę, potem uniósł głowę
i spojrzał na przeciwnika.
– Na pewno nie oszukujesz? – spytał. W jego oddechu czuć było zapach taniego wina.
Szczupły młody mężczyzna, ubrany w połataną, lecz czystą tunikę z wytartego niebieskiego
aksamitu, oderwał się na moment od zgarniania monet w puli. Spojrzał ze starannie
wystudiowaną urazą, a ciemne, szeroko otwarte oczy wyrażały niewinność.
– Ja? – zapytał. – Ja oszukuję? Abran, stary przyjacielu, jak możesz mówić takie rzeczy? –
Odsunął monety na bok, uśmiechnął się i dodał: – Moja kolej?
Abran kiwnął głową.
– Rzucaj, a ja zdecyduję, ile postawić.
Młodzik zawahał się, ale zasady pozwalały przegranemu zobaczyć wynik kolejnego rzutu
przed ustaleniem stawki. Jeśli jednak Abran zdecyduje się wejść do gry, zakład będzie dwa do
jednego.
To pewnie oznaczało, że rozgrywka dobiegła końca.
Wzruszył ramionami, sięgnął po kości i rzucił je znowu. Patrzył z satysfakcją, jak pierwsza
kość nieruchomieje, ukazując sześć czarnych plamek, druga balansuje na rogu, a potem
przewraca się na kolejnej szóstce, trzecia wreszcie podskakuje, odbija się od ściany, kręci
w powietrzu i opada z pięcioma kropkami na górnej ściance.
Abran spojrzał, potem z niechęcią odwrócił głowę i splunął na brudną podłogę.
– Znowu siedemnaście? – burknął. – Sterren, jeśli naprawdę tak masz na imię – dodał
bardziej normalnym tonem. – Nie wiem, jak to robisz. Może zwyczajnie masz szczęście, a może
jesteś magikiem, ale to nieważne. Wygrałeś już dość moich pieniędzy. Rezygnuję. Mam nadzieję,
że już się więcej nie spotkamy.
Wstał, aż trzasnęło mu w stawach.
Jeszcze przed godziną sakiewka u jego pasa była wypchana zyskiem ze sprzedaży udanych
plonów. Teraz, gdy odchodził sztywnym krokiem, brzęczało w niej nieprzyjemnie kilka
pozostałych monet.
Sterren obserwował go bez słowa. Wsunął ostatnią monetę do własnej sakiewki, która
przejęła teraz zawartość sakiewki Abrana.
Kiedy farmer zniknął mu z oczu, Sterren pozwolił sobie na szeroki uśmiech. Miał za sobą
niezwykle udany wieczór. Od lat już nie spotkał przeciwnika, który wytrzymałby tak długo jak
ten biedny dureń.
Gdy inni widzą, że dwóch ludzi gra w kości, zwykle też chętnie się przysiadają na partyjkę
czy dwie. Oprócz nieszczęsnego Abrana jeszcze kilkunastu chętnych przyłożyło się do zysków
Sterrena.
Chyba tysięczny raz w swej karierze szulera Sterren zastanowił się, czy naprawdę nie
oszukuje. Szczerze mówiąc, nie wiedział. Z pewnością nie używał niczego tak prymitywnego jak
obciążone kostki, nie mamrotał pod nosem zaklęć – ale istniały czary, które nie wymagały
inkantacji. Rzeczywiście był kiedyś uczniem czarnoksiężnika – co prawda tylko trzy dni, zanim
czarnoksiężnik wyrzucił go, nazywając absolutnym beztalenciem. Mistrz próbował nauczyć go
sięgać do źródeł czarnoksięskiej mocy, ale nic z tego nie wychodziło. Może jednak udało się,
choć trochę, lecz ani on, ani mistrz nie zdawali sobie z tego sprawy.
Czarnoksięstwo było sztuką poruszania siłą woli przedmiotów na odległość. Czarnoksiężnik
z łatwością mógłby zatem oszukiwać przy grze: niewiele trzeba mocy, aby wpływać na coś tak
małego jak kostki. Podobno tylko czarnoksiężnik może wykryć czarnoksięstwo, więc magowie
i czarownicy, których Sterren spotykał, nie mogli się w niczym zorientować.
A może kontrolował kostki nawet o tym nie wiedząc, nieświadomie używając śladowej
czarnoksięskiej mocy?
Całkiem możliwe, uznał; a może jednak po prostu ma szczęście? W końcu nie za każdym
razem wygrywa. Być może któryś z bogów akurat go lubi albo urodził się pod szczęśliwą
gwiazdą... Choć oprócz sukcesów w kościach, los nie był dla niego łaskawy.
Wstał, wsunął kostki do sakiewki i otrzepał kolana wytartych aksamitnych spodni. Noc była
jeszcze młoda, no, może w średnim wieku. Miał nadzieję spotkać kolejnego naiwniaka.
Rozejrzał się po słabo oświetlonej sali, ale nie zauważył nikogo obiecującego. Większość
marnie wyglądających gości to stali klienci, którzy wiedzieli, że nie warto z nim grać. Łatwe cele
to farmerzy z prowincji, lecz o tej porze pewnie wszyscy śpią albo opuścili mury miasta.
Niewielką miał szansę, by spotkać jakiegoś ot tak, na ulicy.
Inni poważni gracze pewnie też znaleźli już nocleg na ulicy Gier lub w Obozowisku po
drugiej stronie miasta, gdzie Sterren nigdy nie bywał – blisko obozu było zbyt wielu strażników.
Strażnicy szkodzili w interesach, byli podejrzliwi i skłonni do sprawdzania swych podejrzeń.
Kilku potencjalnych przeciwników mógłby znaleźć w znanej mu okolicy Zachodniej Bramy
albo w Nowej Dzielnicy Kupców. Albo w dzielnicach portowych, w Dokach lub Dzielnicy
Korzennej, których zwykle unikał; lecz żeby kogoś znaleźć, musiałby znowu podjąć męczącą
wędrówkę od tawerny do tawerny.
Oczywiście może po prostu siedzieć i czekać w nadziei, że jakiś późny gość stanie
w drzwiach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin