Johann Wolfgang Goethe - Powinowactwa z wybory.pdf

(1036 KB) Pobierz
32807213 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
32807213.001.png 32807213.002.png
JAN WOLFGANG GOETHE
POWINOWACTWA
Z WYBORU
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
CZĘŚĆ PIERWSZA
4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Edward – tak będziemy nazywać bogatego barona w sile wieku męskiego – spędził w swej
szkółce piękne kwietniowe popołudnie szczepiąc drzewka. Właśnie ukończył zajęcia i, zło-
żywszy narzędzia do futerału, z zadowoleniem przyglądał się dokonanej pracy, gdy zbliżył się
do niego ogrodnik, z upodobaniem spozierając na swego tak pilnie zatrudnionego pana.
– Czy nie widziałeś mej żony? – zapytał Edward, zmierzając ku wyjściu.
– Jest na nowych plantacjach – odpowiedział ogrodnik. – Dzisiaj będzie gotowa chatka z
mchu, którą jaśnie pani kazała zbudować na skale naprzeciwko pałacu. Wszystko udało się
wybornie i zapewne spodoba się jaśnie panu. Piękny stamtąd widok: na dole wieś, nieco po
prawej stronie widnieje kościół, poprzez szczyt jego wieży można daleko sięgnąć wzrokiem,
na wprost zaś widać pałac i ogrody.
– Ach, tak – rzekł Edward – właśnie o parę kroków stąd mogłem dojrzeć pracujących lu-
dzi.
– Dalej – opowiadał ogrodnik – na prawo otwiera się dolina, a stamtąd przez bujne łąki i
kępy drzew można patrzeć aż hen, w pogodną dal. Bardzo też ładnie są zrobione schodki,
prowadzące na skałę. O, jaśnie pani to już się na tym dobrze zna, aż przyjemnie pracować pod
jej rozkazami.
– Idź do niej – powiedział Edward – i poproś, by poczekała na mnie. Powiedz jej, że chcę
zobaczyć to nowe dzieło i ucieszyć nim oczy.
Ogrodnik oddalił się spiesznie, a Edward podążył za nim.
Schodząc tarasami w dół dokonywał po drodze przeglądu oranżerii i inspektów, aż znalazł
się nad wodą, skąd przez kładkę przeszedł do miejsca, gdzie ścieżka wiodąca do nowych
plantacji rozdzielała się na dwa ramiona. Ominął tę, która biegła przez cmentarz ku skalnej
ścianie, skręcił w lewo i poszedł drugą, co wiła się łagodnie w górę przez piękny zagajnik. W
miejscu gdzie obie ścieżki się spotykały, usiadł na chwilę na stojącej tam ławce, potem wspi-
nał się po pochyłości wzgórza, aż przez mnóstwo schodów i zakrętów dostał się na wąską,
miejscami stromą dróżkę prowadzącą już wprost do chatki z mchu.
W progu czekała nań Szarlotta i kazała mu usiąść w miejscu, skąd mógł ogarnąć jednym
spojrzeniem rozmaitość widoków całego rozległego krajobrazu ujętego niby w ramy przez
drzwi i okna.
Rozkoszował się tym obrazem, myśląc, jak będzie wspaniały, gdy go wkrótce ożywi wio-
sna.
– Tylko jedno przychodzi mi na myśl, czy chatka nie wydaje się cokolwiek za ciasna?
– Dla nas obojga jest przecież dość przestronna – odparła Szarlotta.
– Tak, w istocie – powiedział Edward – może nawet i dla kogoś trzeciego znalazłoby się
jeszcze miejsce.
– Ależ oczywiście – rzekła Szarlotta – nawet dla czwartego. W razie zaś licznego towarzy-
stwa znajdziemy inne miejsce.
– Korzystając z tego, iż jesteśmy tu sami, że nikt nie zakłóca nam spokoju i humoru – po-
wiedział Edward – chciałbym ci coś wyznać. Już od dłuższego czasu leży mi na sercu pewna
sprawa, którą pragnę i muszę ci powierzyć, a jakoś nigdy dotąd nie mogłem tego uczynić.
– Zauważyłam w tobie pewną zmianę – rzekła Szarlotta.
– Przyznam ci się – ciągnął Edward – że gdyby rano nie naglił mnie posłaniec i gdyby nie
to, że jeszcze dzisiaj musimy zadecydować, milczałbym zapewne jeszcze dłużej.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin