C.J. Cherryh - 07 - Punkt Potrójny.doc

(1784 KB) Pobierz
Punkt Potrójny



C. J. CHERRYH

 

Punkt Potrójny

 

Przełożył: Jarosław Cieśla

Rok 2379

 



 





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

redakcja: Wujo Przem

(2013)

 


 

Rozdział Pierwszy

 

1.

 

Sen o przejściu pomiędzy różnymi formami energii powyżej granicy ustalonej przez Einsteina.

Sen o sztormie fazowym prześlizgującym się obok wszystkiego, czego nie może ogarnąć – do chwili, gdy burza zacznie spadać w dół, w dół najbliższej studni grawitacyjnej...

W tym przypadku jest to E. Eridani, Viking, Unia, powiązania z Pell, po stronie Sojuszu.

Stocznie i przemysł. Handel. Górnictwo.

Wodór lśni w dziobowych dyszach. Statek nurkuje w termonuklearne piekło.

Pole zmienia kształt. Prawie. Raz. Drugi.

Zmienia się w Sprite’a, kierującego się ku strefie zamieszkanej.

Pierścień rusza.

Ciało opada na materac.

Oddechy odmierzają teraz czas Vikinga, dziesięć, piętnaście na ustaloną drganiami atomów cezu minutę. Serce defibryluje i łapie rytm.

Prawa ręka po omacku szuka pakietu odżywczego, lewa kiwa się niezdarnie, raz po raz usiłując wyciągnąć tabletkę. Trafienie dłonią do ust jest kolejnym trudnym zadaniem z celowania.

 

* * *

 

Cholernie paskudne to schodzenie w dół. Lecz jeśli człowiek leży bardzo, bardzo spokojnie przez kilka minut, a na taki luksus może pozwolić sobie technik nie mający wachty, odkryje, że czuje się o wiele lepiej, dużo bardziej skłonny do połknięcia tego wszystkiego.

A Tom Hawkins, lat dwadzieścia trzy, przeżył już prawie dwieście takich wejść do układów słonecznych, kilka jeszcze przed urodzeniem. W tym wieku był już weteranem Handlu, kręgu Fargone-Voyager-Mariner-Cyteen, po którym wędrował Sprite.

Vikinga widział ostatni raz bardzo dawno temu – w zagubionym w dylatacji czasu dzieciństwie, zaś Viking widział jego jeszcze o wiele dawniej.

To były straszne dni, rejsy, w których wchodziło się do portu, a inne statki mówiły ci, że jeśli będziesz realizować swój plan, toś wariat... nawet będąc dzieckiem dostrzegało się niepokój wśród starszych i słyszało plotki. Nawet dzieci wiedziały, który rejs był niebezpieczny i słyszały – choć dorośli byli pewni, że pozostają poza zasięgiem głosu – o statkach ginących w rajdach mazianowców.

Teraz Mariner został już odbudowany, nowoczesny i lśniący świeżością. Piraci już praktycznie się nie pokazywali. Układ Pell na nowo podjął swą rolę wrót do starożytnej Ziemi i handlu jej artykułami luksusowymi. Podpisał z Cyteen długo negocjowany traktat handlowy ostatecznie zamykający sprawę Ukrytych Gwiazd. Na mocy tego porozumienia Pell zrezygnował z roszczeń do Vikinga i zgodził się na obniżenie myta wobec transportowców odbywających rejsy z Vikinga na Marinera, promując w ten sposób wymianę towarową tego pierwszego, któiy oprócz maszyn, surowców i miejsc mieszkalnych dla przewoźników odbywających długie rejsy, niewiele miał do zaoferowania.

Lecz – co dla przemytników było złą wiadomością – dzięki podpisaniu traktatu Viking stał się wolnym portem, unijnym ze względu na rząd, wolnocłowym dla towarów z Ziemi dostarczanych przez Pell oraz dla pewnych towarów Unii przywożonych z innych portów.

To znakomity interes dla z trudem wiążącego koniec z końcem Vikinga, powiedział Mischa-kapitan-sir, kiedy dostali ten lukratywny kontrakt rządowy. A jeszcze lepszy dla nich – Sprite nie miał ogrzewanych ładowni i tylko kilka statków jego klasy trafiło na loterię kontraktów rządowych – choć Rodzina z początku wcale nie była nawet zgodna czy przyjąć ofertę. Z niechęcią patrzyli na konieczność przerwania rutyny i nieuchronną tęsknotę za częstymi spotkaniami z wieloletnimi przyjaciółmi z Polly i Surinamu. Jednak liczby pokazały im, w jaki sposób wrócą do pętli, do stałych partnerów handlowych – dwa mające bardzo mały margines czasowy tranzyty pomiędzy Vikingiem i Marinerem – i będą spotykali się z Polly oraz Surinamem w ich powrotnej drodze z Zewnętrznej Stacji Cyteen, w każdy co drugi rok pokładowy robiąc pętlę do Fargone, zakreślając dosłownie ósemkę w towarzystwie Bolivara i Luiz-Romneyów, którzy tak samo pragnęli kontraktu i mieli dokładnie te same obiekcje. Sprite i Bolivar, pracując razem i trzymając się rozkładu lotów, mogły całkowicie legalnie dokonać tego samego, co ogromne statki wielofunkcyjne.

Nie było to więc pożegnanie na zawsze ze starymi przyjaciółmi, kochankami spoza pokładu i ulubionymi miejscami spotkań – tylko konieczność poczekania na to troszkę.

I powitanie Vikinga. Ostatni raz był tu mając sześć lat – gdy nieprzewidziany długi postój pozwolił na bardzo rzadką frajdę: średnie i starsze dzieciaki z przedszkola mogły zejść z pokładu, przez luk do doku. W tamtych groźnych czasach odbyło się to pod czujną ochroną uzbrojonych dorosłych.

Robiło to wrażenie – eskorta wujków, ciotek i mam z pistoletami na biodrach, pierwszy, w krótkim życiu urodzonego na statku, widok doku stacji; wspomnienie zimna, parujących oddechów; zbrązowiały metal i maszynerie, o których dorośli mówili, że mogłyby porwać zbłąkane dziecko i przerobić na rybne paluszki sprzedawane na Vikingu.

Mając sześć lat wierzył w to bez zastrzeżeń, miał nawet poważne podejrzenia, że dwóch jego kuzynów, znajdujących się w grupie, wepchnie go do tych maszyn, trzymał się więc kurczowo linki przewodnika, rozglądając się ciekawie na wszystkie strony, lecz jednocześnie bardzo czujnie wypatrując podstępnego ataku ze strony kuzynów lub robotów ładunkowych.

Magazyny, ciągnący się w dal ciąg magazynów, olbrzymie pojemniki czekające na załadunek, to pamiętał: automaty, z których dostali napoje i chipsy – kiepskie chipsy, ale dotychczas nigdy nie widzieli jedzenia wypadającego z maszyny, to było cudowne. Pamiętał długi. ciąg barów, niedozwolonych dla niepełnoletnich, ale dorośli pozwolili im zajrzeć do jednego z nich, ciemnego, hałaśliwego i pełnego ludzi, którzy zamarli z drinkami w dłoniach na widok dzieci, gapiąc się na nie nieruchomo... chwila zatrzymana w chłopięcych wspomnieniach.

Wszystko to działo się trzydzieści lat temu, według czasu stacji. On przeżywał własne, biologiczne lata według czasu pokładowego. Arbitralność zewnętrznego czasu wprawiała go w zakłopotanie, kiedy miał sześć lat – wciąż jeszcze, choć żył i pracował posługując się komputerami i liczbami, wpadał w ten dziecięcy, błędny osąd, kiedy usiłował poczuć jak to jest, że według ludzi na zewnątrz przeżył, jak twierdzili, już prawie czterdzieści lat.

Lecz to miało znaczenie tylko dla historii. W czasie tamtej wycieczki miał sześć lat, nie dziesięć – umysłowo i ciałem, ogromna różnica, lecz oficerowie stacji zawsze żądali wpisywania do papierów dat uniwersalnych Dla mieszkańców statków liczyły się lata biologiczne, które można było łatwo znaleźć w zapisach medycznych; komputery obliczały je na podstawie tego, gdzie się było, co przewoził statek i starannie pilnowały całego życia, niezależnie od czasu, jaki zajmowało jakiejś starej planecie okrążenie swojego słońca. Statek był światem człowieka. Statek oznaczał czterysta szesnaście osób w rodzinie, kuzynów, wujów i ciotek, wszyscy byli Hawkinsami, co do jednego. Na pokładzie jesteśmy tylko My, to miejsce gdzie się rodzi, gdzie dostaje się swój udział wraz z wolnością wiecznego wędrowania statkiem – kilka tygodni w jakimś porcie a potem w drogę, do widzenia, zobaczymy się za następną turą albo nigdy. Próżniowcy nigdy nie uważali niczego za pewne. Zawsze mówiło się "jeżeli", plany zmieniały się, statki wędrowały tam, gdzie trwał handel.

Sprite miał dwieście pokładowych lat. Był nieduży. Nie tak stały jak Dublin czy Koniec Skończoności. Nie cieszył się jakąś szczególną sławą, żadnych długich przelotów, żadnej godnej zapamiętania akcji w czasie wojny, zwykły, lekko uzbrojony, ciężko pracujący transportowiec, przewożący bezustannie towary i podtrzymujący puls cywilizacji – kiedy zawijał do portu i informacje z poprzedniej przystani przepływały z jego komputerów do systemów w doku. Dane o bankach, sprawozdania giełdowe, rozliczenia handlowe, ewidencja zgonów i narodzin, książki, rozrywka, wiadomości, wynalazki przenoszone w sieci gwiazd. Za transport części tych wieści płacono mu, część stanowiła informację publiczną, której bezpłatne przekazywanie z portu do portu było obowiązkiem wszystkich statków. Na Vikingu Sprite miał pobrać informacje, których od lat nie otrzymywał z pierwszej ręki, dane o przestrzeni w okolicy Ziemi i Sojuszu Kupców, a przynajmniej takie, które w tym dziwnym, nowym czasie pokoju zdecydowano się wypuścić stąd na stronę Unii.

Spodziewana masa danych oznaczała, że chcąc jak najlepiej ją wykorzystać, Sprite będzie musiał ciężko się napracować – Wiedza była dla statku równie ważna jak ładunki w lukach. Dla statku walczącego o kontrakty i będącego przynajmniej w większości właścicielem przewożonych towarów wiedza oznaczała zyski, a nawet przetrwanie. Utrzymanie konkurencyjności małej jednostki na rynku, na którym coraz mocniej zaznaczała się tendencja spółek i karteli do kontrolowania handlu i organizowania wszystkiego w korporacje, wymagało solidnego łamania sobie głowy i poważnego zaangażowania komputerów...

Jednak kapitan Mischa Hawkins oświadczył, że się nie da: Beyond walczyło w wojnie, żeby pozbyć się pochodzących z Ziemi "szczurów" podgryzających korporacje, a Kupcy przestrzeni nigdy tego nie będą tolerować. Stacje kosmiczne, które zbuntowały się przeciwko kontroli Ziemi mogły sądzić, że same wejdą w tę grę. Lecz jeśli rząd którejś stacji, chcąc konkurować ze statkami Rodzin, które pomagały mu w czasie wojny, budował własne jednostki – wówczas przydarzały im się wypadki, bardzo kosztowne, choć niegroźne dla życia, dopóki się nie wycofały. Jeśli mustrowały załogi, ludzie okazywali się kiepsko wykwalifikowani albo nieodpowiedzialni. Kupieckie Rodziny trzymały w garści handel po obu stronach granicy Sojuszu z Unią, gardząc stałą lojalnością i nie zawahałyby się przed zabójczym dla stacji bojkotem, jeśli któraś z nich znowu spróbowałaby im rozkazywać.

Stacje świetnie o tym wiedziały. Na wyższych pokładach panowało w nich lokalne prawo, ale doki i noclegownie miały własne, niepisane kodeksy. Na pokładzie zaś każdego, dowolnego statku, obowiązywały jego wewnętrzne przepisy, niezależnie czy stał w doku, czy przemierzał przestrzeń.

Prawo było więc takie samo jak zawsze, jednak dla Thomasa Hawkinsa zejście z pokładu, kiedy w porcie nie ma żadnego znanego statku stanowiło zupełną nowość – prawie tak, jakby robił to po raz pierwszy w życiu, co było oczywistą nieprawdą... krążył samodzielnie po dokach od czasu, gdy skończył osiemnaście pokładowych lat, nigdy nie dostał nożem, nigdy nie wplątał się w nic, z czego nie dałoby się wydobyć perswazją słowną. Najczęściej udawało mu się poderwać jakąś dziewczynę podobnie poszukującą...

Zwłaszcza jedną, czarnooką, szelmowską dziewczynę z załogi Polly, co do której nie był pewien, czy stosowała zabezpieczenia, ale skoro uprzedził ją, że sam nie używa niczego, była to już całkowicie sprawa jej i Polly. Człowiek tylko się zastanawiał... czy mógł mieć dziecko na którymś statku... gdzieś... a na pewno nie zdoła się z nią zobaczyć przez dwa lata.

Myśli krążyły mu bezładnie w głowie. Znów ześlizgiwał się w sen. W jego pakiecie poskokowym znajdowała się niewielka ilość środków uspokajających, głównie aspiryny. Niewiele trzeba było, żeby po skoku znaleźć się w dołku, a on obejmował dopiero następną wachtę.

Wtedy zacznie się ruch. Trzeba sprawdzić mnóstwo wyposażenia. Nawigacja i kwatermistrzostwo ledwie się wyrabiają, jednocześnie załoganci juniorzy odwalają całą rutynową robotę, wszystko co nie jest krytyczne dla funkcjonowania statku, a zawsze jest tego mnóstwo, wszystkie kartoteki, w formie drukowanej i w macierzach pamięciowych...

Załadować długie listy, porównać i sprawdzić: jeśli jakiś podprzestrzenny chochlik zniszczył któryś z plików, kopia zapasowa nie będzie już identyczna. Komputery operacyjne sprawdzały się same, doglądane przez techników seniorów. Sprawdzanie tych plików, nie ściąganych regularnie, wykonywali młodsi technicy na terminalach pomocniczych, po cóż innego istniałyby niższe formy życia?

Załadować następną listę...

Zapisać sprawdzenie...

Po drodze skontrolować wszystkie systemy.

Dobra okazja, żeby uciąć sobie drzemkę.

– Thomas Bowe.

Zamrugał. Pomyślał, że mu się to przyśniło. Zamknął oczy.

– Thomas Bowe, potwierdzić.

Oczy otwarły się. Jakże chciał, żeby tak go nie nazywali. Skarżył się na to. To jeden z jego sztywnych kuzynów, służbista, miał dyżur na mostku. Znał jego głos: Duran T. Hawkins, senior łącznościowiec, który miał głęboko gdzieś jego skargi.

Lecz kiedy w końcu mózg mu zaskoczył, wezwanie po nazwisku, tuż po wejściu w system, przestraszyło go – zupełnie jakby – Boże – ktoś zginął przy przejściu? Oficerów juniorów nikt nie wzywał przez komunikator na towarzyską pogawędkę.

Stoczył się z koi, ignorując ciężkie pulsowanie w skroniach, oparł się ręką o przeciwległą ścianę, żeby wcisnąć guzik.

– Tu Tom B., zgłaszam się.

– Thomas B., zameldować się do kapitana na mostek, zadbany, statek jest stabilny, potwierdzić.

Potwierdzam – powiedział i usłyszał kliknięcie komunikatora nie pozostawiające ani chwilki na zadanie jakichś pytań, nie liczyłby też na cierpliwość operatora, gdyby wezwał centralę, nie kiedy Duran siedział przy konsoli.

Poza tym oni tam na górze byli naprawdę zajęci mogli akurat wzywać techników komputerowych z powodu jakiegoś zagrożenia operacyjnego, a w takim wypadku rzeczywiście by im się spieszyło. Serce zaczęło mu walić w głupiej panice, ból w zatokach zaostrzył się, skutek pospiesznego przyjęcia pozycji pionowej, ale nie powiedziano mu "tak jak stoisz", usłyszał "zadbany", co oznaczało, że miał trochę czasu na ogarnięcie się.

Czyli na pewno jego matka nie dostała ataku czy czegoś w tym rodzaju. Marie nie miała jeszcze czterdziestki czasu pokładowego – zdrowa jak przysłowiowy koń. Przed skokiem zjedli razem śniadanie, nie pamiętał o czym mówiła. Ale dostawało się wezwanie, kiedy zachorował bliski krewny...

A najczęściej kiedy spieprzyło się coś ważnego i chcieli wiedzieć, co się namieszało w systemach, zanim Mischa wyśle winnego na spacer w zimnym kosmosie.

Lecz on ostatni raz miał dostęp do głównych pulpitów bardzo dawno temu, zanim jeszcze opuścili Marinera. Był tego absolutnie pewien.

Zmysł równowagi nie doszedł jeszcze do siebie. Rozbił sobie łokieć, odsunął drzwi do łazienki – końca kabiny o szerokości dwóch metrów, usytuowanej przy kolistym korytarzu. Popatrzył na swoją zdezorientowaną, wymizerowaną gębę w lustrze, mrużąc oczy w białym blasku automatycznie włączającego się światła. Ściągnął ubranie, dla pośpiechu ustawił prysznic na tryb oszczędny, prześliznął się przez drzwi łazienki, nie tracąc żadnych istotnych części ciała i zamknął oczy, przeczekując trzydziestosekundowy, tryskający ze wszystkich stron prysznic środka myjącego i wody. Krótki, zapierający dech w piersiach impuls podciśnienia odessał wodę. Strzeliło mu od tego nieprzyjemnie w uszach, podrażniony żołądek i migrena też zareagowały niesympatycznie.

Lecz zamykając łazienkę był czysty, ogolony i dużo bardziej niż przedtem przypominał istotę rozumną. Szamocząc się, naciągnął świeży kombinezon, przechadzając się, żeby ułożyć buty, próbował przypomnieć sobie, gdzie ma kartę-klucz, cofnął się, znalazł ją na brudnym kombinezonie, przypiął ją jedną ręką, jednocześnie otwierając drzwi na główny korytarz dolnego pokładu. Wyrażenie "statek jest stabilny" oznaczało, że nie należy się spodziewać gwałtownych manewrów wymagających korzystania z uchwytów i lin poręczowych, pobiegł więc po kręgu do windy. Załoganci przemieszczali się we wszystkich kierunkach, podobnie jak on przyspieszając, kiedy musieli przeciąć oś statku. Ktoś na pewno był chory: po dodatniej stronie krzywizny pokładu zobaczył otwarte drzwi oświetlonego lazaretu.

Jednak otrzymał wezwanie konkretnie na mostek, do kapitana, tam też musiał pojechać – znalazł windę stojącą bezczynnie na poziomie krawędzi pierścienia, pojechał nią w górę. W czasie jazdy czuł się dużo spokojniejszy, minęło mu roztrzęsienie wywołane skokiem, ocknął się też na dobre – wciąż jednak był napięty, myśli krążyły mu wokół garści domniemywań, podsuwanych przez dotychczasowe doświadczenie życiowe.

Winda ze szczękiem wskoczyła w blokadę i wypuściła go w półmrok mostka, pełnego szarego plastiku i komputerowych monitorów. Odwróciły się głowy, kuzyni seniorzy przerwali pracę, kiedy przechodził obok gapili się na niego wzrokiem, jakim odprowadza się ofiary klęsk żywiołowych.

Wcale go to nie uspakajało. Lecz już pierwszym spojrzeniem trafił na jedyną osobę z całego kosmosu krewnych, na której mu zależało: jego matka, Marie, stała pośrodku mostka, rozmawiając z Mischą siedzącym przy głównej konsoli. Byli rodzeństwem, Marie najwyraźniej nic nie dolegało – ale co robiła w sterówce w trakcie podejścia do stacji, to już zupełnie inna kwestia.

Boże, co przeskrobał, że Mischa ściągnął jego matkę aż z ładowni?

– Sir – zameldował się, czując się jak ośmioletni kryminalista. – Ma'am.

Właśnie dostaliśmy schemat stacji.

Mischa postukał palcem w ekran, na którym widniał diagram przedstawiający stację Viking i jej doki, taki sam, jaki zewnętrzne boje każdego systemu przekazywały wszystkim przylatującym do niego statkom. Nie bardzo wiedział o co chodzi, w końcu nic sensownego nie mógłby zrobić ani z tym schematem, ani z komputerem go pokazującym.

– Corinthian – powiedział Mischa. – Austin Bowe jest w porcie.

Poczuł się, jakby dostał w żołądek. Nie potrafił spojrzeć na Marie. Mischa wskazał konkretny dok na schemacie stacji.

Według rozkładu mają wyjść za dziewięć dni, my dokujemy na piętnastodniowy przeładunek, cumujemy jutro rano. Wychodzi na to, że po jego odlocie będziecie mieli całkiem sporo czasu na wszelkie prywatne wycieczki po dokach. Wydaję bezwzględny rozkaz, który dotyczy ciebie Marie, ciebie Tom, a także wszystkich w tej załodze. Żadnego kontaktu, żadnego komunikowania się z Corinthianem w jakikolwiek sposób i w dowolnej formie, chyba że przeze mnie osobiście. Nie możemy sobie pozwolić na kłopoty. Jestem pewien, że Corinthian też ich nie chce. Przysięgam, że w tym przypadku nie będzie żadnej pobłażliwości, Marie. Będąc na kontrakcie rządowym, nie mamy żadnej swobody, nic, zrozumieliście mnie dokładnie?

Absolutnie – odparła Marie.

Stanowczo nazbyt radośnie, pomyślał Tom. Spokój Marie wywołał u niego zimne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa.

Było, minęło, oczywiście o ile Austin Bowe nie pokaże się w naszym doku.

Nie podoba mi się twoje podejście, Marie. Jestem na wpół przekonany, że powinienem zatrzymać ciebie, jego i całą załogę na pokładzie do czasu, aż on się stąd wyniesie. A nikt wam nie podziękuje, jeśli będę musiał wydać taki rozkaz.

Ale jak by to wyglądało? Chcesz, żeby na Vikingu gadali, że się go boimy?

Viking, też mi coś. Założę się, że żaden tutejszy stacyjniak nie pamięta tarć pomiędzy nami.

Założę się o tyle samo, że wszystkie statki w dokach pamiętają.

To nasz interes. I to jest interes, Marie. Żadna osobista wendeta któregokolwiek załoganta nie jest warta naruszenia naszej prawnej pozycji i każdy przy zdrowych zmysłach to pojmie. Teraz nie ma Wojny. Ten człowiek jest obecnie kapitanem seniorem. Mówimy tu o narażaniu podstaw naszej egzystencji.

Zgadzam się całkowicie. Nie widzę żadnego problemu.

Kłamie jak z nut, pomyślał znów Tom, trzymając ręce splecione za plecami, ze starannie neutralnym wyrazem twarzy. Mischa wiedział, że Marie łże i nie potrafił zmusić jej do walki ze sobą.

Było, minęło, mówisz? Posłuchaj mnie uważnie, Marie. Ty też, Tom. Oboje wbijcie to sobie do głów, iż rządowy kontrakt i rządowe ładunki oznaczają, że dostaliśmy zezwolenia, specjalne stawki, pierwsi znaleźliśmy się w porcie, o który przez dwadzieścia lat toczyły się negocjacje i Rada Handlowa nie będzie zwracała najmniejszej uwagi na usprawiedliwienia. Reszta Rodziny też nie.

Jesteśmy na samym środku mostka, Mischa, dlaczego by nie włączyć kanału ogólnego, żeby cała Rodzina słyszała naszą rozmowę? Może dzieciaki pod klucz, głowy w piasek i ukryjemy się na pokładzie naszego statku do czasu aż Corinthian odleci? Wiadomo, że nie zdołamy się obronić. Gwałt to takie milutkie doświadczenie, jeśli tylko paść na grzbiecik i czerpać z niego uciechę. Boże, nie wierzę, że to wszystko usłyszałam!

Uspokój się, Marie!

Zrobię, co do mnie należy, Mischa! Nie będę kiblowała na tym statku. Nie będę się ukrywała. Ja nie popełniłam żadnego przestępstwa. To nie ja gwałciłam, jeśli przypadkiem zrozumiałeś coś na opak tam, na Marinerze, my nie musimy się niczego wstydzić! Jeśli Corinthian chce kłopotów, mogą tu przyjść i ich poszukać. Jeśli nie...

Jeśli nie?..

Wokół panowała cisza. Tom stał, przypominając sobie, że trzeba oddychać, całe ciało mu zadygotało, gdy usłyszał spokojny, rozsądny głos Marie:

Ja wykonam swoją robotę, Mischa. Nie jestem wariatką.

Zrób to, Marie – odparł jej kapitan – cholernie dobrze ci radzę i nic więcej. Dotyczy to wszystkich członków tej załogi.

Marie wyszła. Siostra kapitana, oficer ładunkowy, Marie Kirgov Hawkins, rzuciła dowódcy wyzwanie, by zamknął ją w kwaterze na czas postoju – i na oczach całej wachty spokojnie opuściła pomieszczenie.

Mischa prawdopodobnie mógł rozegrać to lepiej – lecz nigdy nie było wiadomo, jak Marie się zachowa. Mógł być nieco mniej surowy dla niej – ale skłamała mu mówiąc, że wszystko związane z tamtym statkiem było, minęło. Łgała w żywe oczy, a jej brat, z pozycji dowódcy statku, ustanowił prawo.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin