MICHAEL CONNELLY
Kanał
Przełożył Wojciech M. Próchniewicz
Zamienili tylko jednego potwora na drugiego. Zamiast smoka teraz jest tam wąż.
Olbrzymi wąż, który śpi w kanale i spokojnie czeka na właściwą chwilę, by rozewrzeć szczęki i kogoś połknąć.
John Kinsey, ojciec chłopca, który utonął w kanale,
„Los Angeles Times”, 21VI1956
Wydaje mi się, że tylko jedno wiem na pewno: prawda nie przynosi ulgi. Wprawdzie słyszałem to i sam to mówiłem, gdy przesiadywałem w ciasnych pokojach i celach więziennych i namawiałem mężczyzn w łachmanach, by wyznali mi swe grzechy. Okłamywałem ich, oszukiwałem. Prawda cię nie uratuje ani nie pomoże się pozbierać. Nie pozwoli wznieść się ponad brzemię kłamstw, tajemnic i ran w sercu. Prawda, którą tylekroć poznałem, więzi mnie jak kajdany w ciemnym pokoju, w podziemnym świecie duchów i ofiar, które wiją się wokół mnie niczym węże. Tutaj prawda nie nadaje się do oglądania, do podziwiania. Tutaj czai się zło, które wtłacza ci w usta i nos swój oddech, każdy oddech, aż w końcu nie możesz od niego uciec. Tyle wiem. Tylko to jedno.
Gdy przyjąłem sprawę, która w końcu doprowadziła mnie do kanału, od razu wiedziałem, że trafię do miejsca, gdzie czai się zło, a prawda, którą odkryję, będzie brzydka i straszna. Szedłem tam jednak bez wahania. Szedłem, choć nie byłem przygotowany na chwilę, w której zło wysunie łeb ze swej kryjówki. Kiedy schwyci mnie jak dzikie zwierzę i wciągnie w głąb otchłani. Płynęła przez mrok, unosząc się na czarnym morzu pod bezgwiezdnym niebem. Nic nie słyszała ani nie widziała. Wszystko było idealną czernią. Rachel Walling nagle obudziła się ze snu. Patrzyła w sufit. Słuchała wiatru na zewnątrz i skrobiących o szyby gałęzi azalii. Zastanawiała się, czy obudziło ją właśnie to skrobanie, czy jakiś inny dźwięk z głębi domu. I wtedy zadzwoniła jej komórka. Nie wzdrygnęła się. Spokojnie sięgnęła na nocny stolik, przyłożyła telefon do ucha i odebrała go już w pełni obudzona.
- Walling, FBI - powiedziała.
- Rachel? Tu Cherie Dei.
Rachel od razu wiedziała, że to nie będzie zgłoszenie z rezerwatu Indian. Cherie Dei oznaczała Quantico. Od ostatniego telefonu minęły cztery lata. Lecz ona czekała.
- Rachel, gdzie jesteś?
- W domu. A gdzie mam być?
- Wiem, że masz teraz spory rewir. Pomyślałam, że może...
- Cherie, jestem w Rapid City. O co chodzi? Cherie odpowiedziała po dłuższym milczeniu.
- On znów się pojawił. Wrócił.
Rachel poczuła, jak niewidzialna pięść uderza ją w żołądek. W myślach ukazały się wspomnienia i obrazy. Złe wspomnienia. Zamknęła oczy. Cherie nie musiała wymieniać nazwiska. Rachel wiedziała, że chodzi o Backusa. Poeta znów się pojawił. Tak jak się spodziewali. Niczym złośliwa infekcja, która krąży po ciele, przez wiele lat niewidoczna z zewnątrz, nagle przebija skórę, by przypomnieć o swojej ohydzie.
- Mów.
- Trzy dni temu w Quantico dostaliśmy przesyłkę pocztową. W środku był...
- Trzy dni? Siedzieliście na niej przez trzy dni?
- Na niczym nie siedzieliśmy. Zabraliśmy się do niej bez pośpiechu. Zaadresowana była do ciebie. Do Wydziału Badań Behawioralnych. Przyniesiono ją do nas, prześwietliliśmy ją i otworzyliśmy. Ostrożnie.
- Co tam było?
- Odbiornik GPS.
Odbiornik satelitarny pokazujący długość i szerokość geograficzną. Rachel spotkała się z czymś takim w zeszłym roku. Chodziło o porwanie. Zaginiona turystka biwakująca w Parku Narodowym Badlands zapamiętywała swoją pozycję na przenośnym GPS-ie. Znaleźli go w jej plecaku i ruszyli tropem turystki aż do obozu, gdzie spotkała mężczyznę, który potem ją śledził. Dotarli tam za późno, by ją uratować, ale gdyby nie GPS, w ogóle by jej nie odszukali.
- Co w nim było?
Rachel usiadła i spuściła nogi z łóżka. Zacisnęła wolną rękę i przyłożyła do brzucha. Czekała. Cherie Dei zaraz się odezwała. Rachel pamiętała ją jako żółtodzioba, obserwatora i ucznia w ekipie śledczej. Była opiekunką Cherie w ramach programu szkoleniowego FBI, ale minęło już dziesięć lat i Cherie nabrała doświadczenia. Nie była już żółtodziobem i nie potrzebowała opiekuna.
- W pamięci był jeden punkt trasy. Na pustyni Mojave. Tuż przed granicą Kalifornii i Nevady. Wczoraj tam polecieliśmy i znaleźliśmy go. Skorzystaliśmy z kamer termicznych i czujników gazów. Tuż przed zmierzchem znaleźliśmy pierwsze zwłoki.
- Kto to?
- Jeszcze nie wiemy. Leżały tam bardzo długo. Dopiero zaczynamy, a kopie się wolno.
- Powiedziałaś, że to pierwsze zwłoki. Ile ich tam jest?
- Kiedy wyjeżdżałam, odkryliśmy cztery. Ale uważamy, że jest więcej.
- Przyczyna śmierci?
- Za wcześnie o tym mówić.
Rachel w milczeniu się zastanawiała. Pierwsze pytania, jakie się nasunęły: dlaczego tam i dlaczego właśnie teraz?
- Posłuchaj, nie dzwonię tylko dlatego, żeby ci to powiedzieć.Sprawa jest taka: Poeta wrócił i chcemy mieć cię tutaj.
Rachel kiwnęła głową. Zakładali oczywiście, że tam pojedzie.
- Cherie?
- Tak?
- Dlaczego uważasz, że to on wysłał paczkę?
- Ja to wiem. Jakiś czas temu dostaliśmy identyfikację odcisków palców z GPS-u. Wymieniał w nim baterie i na jednej zostawił ślad kciuka. To on, Robert Backus. Wrócił.
Rachel powoli rozwarła dłoń i przyjrzała się jej. Wciąż była nieruchoma jak rzeźba. Lęk, który odczuwała przed chwilą, znikał. Mogła się do tego przyznać przed sobą i nikim więcej. Czuła, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach, barwiąc je na jeszcze ciemniejszą czerwień. Prawie na czarno. Czekała na ten telefon. Każdą noc przesypiała z telefonem komórkowym pod ręką. Taką miała pracę. Nocne telefony, wyjazdy. Ale tak naprawdę oczekiwała tylko tego jednego telefonu.
- Punkty trasy można sobie nazywać. - Dei przerwała ciszę. -W GPS-ie. Do dwunastu liter i spacje. On nazwał ten punkt„CZEŚĆ RACHEL”. Dokładnie tyle, ile znaków się mieści. Domyślam się, że coś dla ciebie szykuje. Tak jakby cię wywoływał, jak by miał jakiś plan.
Rachel wyrzuciła z pamięci obraz człowieka wypadającego przez szybę w mrok. Znikającego w czarnej pustce poniżej.
- Już jadę - powiedziała.
- Sprawę prowadzi biuro terenowe w Vegas. Stamtąd łatwiej będzie utrzymać wszystko w tajemnicy. Rachel, tylko uważaj na siebie. Nie wiemy, co on zamierza. Nie daj się zaskoczyć.
- Dobrze. Zawsze uważam.
- Zadzwoń po mnie, jak będziesz na miejscu, wyjadę po ciebie.
- Dobrze - powtórzyła.
Rozłączyła się. Sięgnęła na nocny stolik i zapaliła światło. Przez moment wspominała sen, martwotę czarnej wody i nieba ponad nią, jak odbijających się wzajemnie czarnych luster. A pośrodku ona, unosząca się na wodzie.
2
Kiedy przyjechałem, Graciela McCaleb czekała przed moim domem, przy samochodzie. Dotarła na czas, w przeciwieństwie do mnie. Szybko zaparkowałem pod wiatą i wyskoczyłem, żeby się przywitać. Nie była na mnie zła. Wyglądało, że nie przejęła się moim spóźnieniem.
- Gracielo, strasznie cię przepraszam. Utknąłem w porannym korku na dziesiątce.
- Nie ma sprawy. Nawet mi się tu podoba. Tak tu cicho.
Otworzyłem drzwi. Kiedy je uchyliłem, zaklinowały się na listach, które leżały pod nimi. Musiałem się schylić i wyszarpnąć koperty.
Otworzywszy drzwi, wstałem i zaprosiłem Gracielę do środka. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie uśmiechałem się. Ostatni raz widziałem ją na pogrzebie. Dziś wyglądała zaledwie nieco lepiej, gdyż w oczach i kącikach ust wciąż dostrzegałem cierpienie.
Kiedy mijała mnie w ciasnym przedpokoju, poczułem aromat słodkich pomarańczy. Zapamiętałem go z pogrzebu, kiedy ściskałem jej ręce w swoich dłoniach, mówiłem, jak mi jest przykro, i proponowałem wszelką pomoc, jeśli kiedykolwiek będzie jej potrzebować. Wtedy miała na sobie czarny strój, dziś - kwiecistą letnią sukienkę, która lepiej pasowała do tego zapachu. Wskazałem salon i poprosiłem, żeby usiadła na kanapie. Zapytałem, czy napije się czegoś, choć wiedziałem, że w domu nic nie mam, może poza paroma butelkami piwa i wodą z kranu.
- Nie trzeba, panie Bosch. Dziękuję.
- Proszę mi mówić Harry. Nikt nie mówi do mnie „panie Bosch”.
Spróbowałem uśmiechu, ale nie zadziałał. Zresztą tego się spodziewałem. Wiele w życiu przeszła. Widziałem film. A teraz ta ostatnia tragedia. Usiadłem na krześle naprzeciwko kanapy i czekałem. Odchrząknęła, zanim się odezwała.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego chciałam z tobą porozmawiać. Przez telefon wiele nie powiedziałam.
- Nic nie szkodzi - odparłem. - Ale i tak mnie to zaciekawiło. Mogę coś dla ciebie zrobić?
Skinęła głową i spuściła wzrok na dłonie, w których trzymała małą torebkę, obszytą czarnymi paciorkami. Wyglądała, jakby kupiła ją na pogrzeb.
- Coś tu nie gra i nie bardzo wiem, do kogo mam się zwrócić. Wystarczająco orientuję się w sprawach Terry'ego - to znaczy, czym on się zajmował - żeby wiedzieć, że nie mogę pójść na policję. Jeszcze nie. Poza tym to oni do mnie przyjdą. Chyba już niedługo. Ale na razie potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, kto mi pomoże. Mogę ci zapłacić.
Wychyliłem się w przód, oparłem łokcie na kolanach i złożyłem razem dłonie. Spotkałem ją tylko raz - właśnie na tym pogrzebie. Jej mąż i ja kiedyś dobrze się znaliśmy, ale dość dawno temu. A teraz było już za późno. Nie wiedziałem, skąd brało się to zaufanie, o którym mówiła.
- Co ci o mnie Terry naopowiadał, że akurat mnie chcesz zaufać? Mnie wybrać. Gracielo, my się nawet dobrze nie znamy.
Kiwnęła głową, jakby potwierdzając, że to dobre pytanie i trafna ocena sytuacji.
- W pewnym momencie naszego małżeństwa Terry mówił mi o wszystkim. Na przykład o ostatniej sprawie, przy której razem pracowaliście. Opowiedział, co się stało i jak nawzajem uratowaliście sobie życie na łodzi. Dlatego myślę, że mogę ci zaufać.
Potaknąłem.
- Raz powiedział mi o tobie coś, co zapamiętałam na zawsze -dodała. - Powiedział, że niektórych rzeczy w tobie nie lubi, wręcz nie znosi. Myślę, że chodziło o twój sposób postępowania. Ale podkreślił, że biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, gdyby miał wybrać kogoś do śledztwa w sprawie morderstwa, ze wszystkich agentów i gliniarzy, których znał, wybrałby właśnie ciebie. Bez cienia wątpliwości. Wyjaśnił, że wybrałby ciebie, bo ty nie rezygnujesz. Zapiekły mnie oczy. Niemal słyszałem, jak Terry McCaleb to mówi.
- Co chcesz, żebym zrobił? - spytałem, choć w zasadzie znałem odpowiedź.
- Zbadaj sprawę jego śmierci.
3
Mimo że wiedziałem, o co mnie poprosi, i tak dało mi to do myślenia. Terry McCaleb zmarł na swojej łodzi miesiąc temu. Czytałem o tym w „Las Vegas Sun”. Informacja trafiła do gazet dzięki filmowi. Agentowi FBI zostaje przeszczepione serce, a następnie tropi mordercę swego dawcy. Historia wypisz wymaluj dla Hollywood. Terry'ego grał Clint Eastwood, choć starszy od niego ze dwadzieścia lat. Film odniósł raczej niewielki sukces, ale Terry i tak zyskał odrobinę sławy, akurat tyle, żeby wiadomość o jego śmierci pojawiła się we wszystkich gazetach. Pewnego ranka wróciłem do mojego mieszkania niedaleko bulwaru i podniosłem „Sun”. Śmierci Terry'ego poświęcono krótką notkę w dziale krajowym.
Kiedy ją przeczytałem, opadło mnie przygnębienie. Byłem zaskoczony, choć nie tak bardzo. Terry zawsze żył jakby na kredyt. Ale w tekście nie znalazłem nic podejrzanego, nic takiego też nie usłyszałem, gdy poleciałem na Catalinę na pogrzeb. Zawiodło go serce - nowe serce. Dało mu sześć dobrych lat, czyli więcej niż amerykańska średnia dla pacjentów po przeszczepie, ale potem poddało się pod wpływem tych samych czynników, które zniszczyły pierwsze.
- Nie rozumiem - powiedziałem do Gracieli. - Był na łódce, w rejsie czarterowym i po prostu upadł. Twierdzili, że... to serce.
- Tak, to było serce - odparła. - Ale pojawiło się coś nowego. Chcę, żebyś to zbadał. Wiem, że odszedłeś z policji, ale Terry i ja widzieliśmy w telewizji, co się stało rok temu.
Rozejrzała się po pokoju i machnęła ręką. Mówiła o tym, co rok temu zdarzyło się w moim domu, kiedy pierwsze śledztwo po moim przejściu na emeryturę skończyło się źle i krwawo.
- Wiem, że wciąż zaglądasz do swoich spraw - dodała. - Podobny jesteś w tym do Terry'ego. Jemu też nie dawały spokoju. Niektórzy z was tak mają. Kiedy zobaczyliśmy w wiadomościach, co się tu stało - właśnie wtedy powiedział, że jeśli miałby kogoś wybrać... Myślę, że chciał mi przekazać, że jeśli coś mu się kiedykolwiek stanie, mam pójść do ciebie.
Skinąłem głową i wpatrzyłem się w podłogę.
- Powiedz mi, co się wykluło, a ja ci powiem, co mogę zrobić.
- Macie sporo wspólnego, wiesz? Znów kiwnąłem głową.
Chrząknęła. Przesunęła się na brzeżek kanapy i zaczęła opowiadać.
- Jestem pielęgniarką. Nie wiem, czy widziałeś film, ale w nim zrobili ze mnie kelnerkę. To nieprawda. Jestem pielęgniarką. Znam się na medycynie. Szpitale znam na wylot.
Znów potaknąłem i słuchałem.
- Biuro koronera przeprowadziło sekcję. Nie znaleźli nic podejrzanego, ale postanowili kontynuować na prośbę doktora Hansena - kardiologa Terry'ego - bo on chciał wiedzieć, czy da się ustalić, co było nie tak.
- No dobra - wtrąciłem. - Co znaleźli?
- ...
staszekka