Scott Amanda - Lokatorki.doc

(1204 KB) Pobierz

Amanda Scott LOKATORKI

1

Londyn, środa, 10 kwietnia, 1839

 

Był pochmurny wiosenny poranek. Lady Letycja Deverill jechała na spotkanie z londyńskim adwokatem ojca. Miała zamiar dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, o swoim jakże niespodziewanym i intrygującym spadku. Dlatego też jej powóz, zaprzężony w cztery konie, zamiast jechać Pali Mali w kierunku Mayfair, czego można by się spodziewać po tak olśniewającym pojeździe, skręcił z Villiers Street w Strand.

Zarówno stangret lady Letycji, jak i wysoki młody lokaj, stojący z tyłu i zarozumiale zadzierający nosa, byli ubrani w eleganckie srebrno-zielone liberie. Takie wspaniałe powozy nieczęsto przejeżdżały ulicami tej zamieszkanej przez kupców i prawników dzielnicy. Nic więc dziwnego, że orszak lady Letycji wzbudzał ciekawość przechodniów.

Symbol w kształcie rombu, który widniał na drzwiach powozu, oznajmiał wszystkim, że lady Letycja należy do rodziny jego lordowskiej mości, markiza de Jervaulx. Była Jego jedyną córką. Całkiem niedawno przyjechała z Paryża do Londynu, by zostać damą dworu królowej Wiktorii, najpierw Jednak chciała się uporać ze sprawami dotyczącymi spadku.

Przez całe życie kierowała się dewizą, że sprawy niecierpiące zwłoki należy załatwiać w pierwszej kolejności.

W czasie tej wyprawy Letty cieszyła się z towarzystwa trzech najbliższych jej istot. Pierwszą z nich była jej pulchna opiekunka, panna Elwira Dibbie, która zawsze kierowała się surowymi zasadami. Właśnie siedziała obok Letty i wyglądała przez okno. Naprzeciwko niej siedziała Jenifry Breton, służąca. Z kolei jej trzeci towarzysz, Jeremiasz, leżał zwinięty w kłębek w dużej zielonej mufce z aksamitu, która idealnie pasowała do podróżnej peleryny, wykończonej łabędzim puchem. Najwyraźniej małpce było bardzo wygodnie.

Wkrótce powóz zajechał pod okazałą siedzibę firmy prawniczej pana Clifforda. Lokaj zeskoczył z kozła, energicznie otworzył drzwi i wysunął schodki. Kiedy Letty podniosła się, żeby wysiąść, Jeremiasz poruszył się. Śmiejąc się, wyjęła go z mufki i wręczyła Jenifry, po czym stwierdziła:

- Będzie lepiej, jeżeli zostanie z tobą. Wydaje mi się, że pan Clifford będzie miał dziś wystarczająco dużo zajęć i bez małpich figli.

- Tak, panienko - odparła Jenifry Breton i uśmiechnęła się, widząc, jak jej pani bierze małpkę i usiłuje na powrót ukołysać ją do snu. Jeremiasz usiadł jej na kolanie i szczebiocąc coś po małpiemu, dawał wyraz swemu niezadowoleniu z faktu, iż opiekunka zamierza opuścić powóz bez niego.

- Cichutko - zbeształa go łagodnie Letty. - Wszyscy będą na nas patrzeć.

- I tak będą patrzeć, moja droga - stwierdziła z niezadowoleniem panna Dibbie. - Odnoszę wrażenie, że nawet najstarsi mieszkańcy tej okolicy nie pamiętają takiego widowiska.

- Bzdury. - Letty podała lokajowi dłoń, a drugą ręką uniosła suknię. - Moja droga, jeśli, twoim zdaniem, to jest widowisko,

to znaczy, że nigdy nie widziałaś świty, bez której mój dziadek nie ruszał się z domu.

- Może tego nie widziałam, ale jestem pewna, że twój dziadek kazałby panu Cliffordowi przyjechać do rezydencji Jervaulxów. Podobnie postąpiłby twój ojciec.

- Zgadza się - przytaknęła Letty, uśmiechając się. - Gdybyśmy wczoraj wieczorem nie dotarły do Londynu tak późno, wysłałabym panu Cliffordowi stosowne zawiadomienie. Jednak stało się inaczej i jestem pewna, że gdybym wysłała lokaja t dzisiaj rano, to pan Clifford pojawiłby się u nas nie wcześniej | niż w południe. A ja wolę załatwiać takie sprawy natychmiast.

- Tak, wiem - panna Dibbie westchnęła. Kiedy i ona wyłoniła się z wnętrza powozu, lokaj pomógł jej wysiąść z taką samą troską, z jaką służył swej pani. Był to dowód szacunku, jakim darzyła ją cała służba markiza.

- Możesz odjechać, Jonathanie - powiedziała Letty.

- Nie ruszę się stąd - odparł stangret. - Poza tym wątpię, żeby panienka zasiedziała się tutaj.

- Przestań, Jonathanie, nie komplikuj sprawy. Dobrze wiesz, że jeśli nie wyjdę po kwadransie, zaczniesz się martwić o konie, a ja nie mam zamiaru się śpieszyć. Nie wyjdę stamtąd, dopóki nie będę miała pewności, że wszystko zostało załatwione, jak należy. Nie przejmuj się mną. Nic mi się nie stanie, jeżeli

^poczekam na ciebie przez kilka minut.

| Niezadowolony stangret skrzywił się.

| - Wiem o tym, panienko. Poza tym Clifford nie jest głupi

‘i na pewno nie pozwoli panience wyjść z domu, zanim po panią nie podjadę. Tak naprawdę to wydaje mi się, że jak tylko wejdzie panienka do jego gabinetu, natychmiast odeśle panią do domu. Jeżeli wolno mi wyrazić swoje zdanie, to chciałbym dodać, że to nie jest odpowiednie miejsce dla damy, panienko Letty.

- Nawet gdybym nie pozwoliła ci nic powiedzieć, i tak byś to zrobił - odparła Letty z uśmiechem. - Ale, Jonathanie, nawet jeśli pan Clifford zapomni o dobrych manierach do tego stopnia, że wyrazi niezadowolenie z mojej obecności w jego gabinecie, to myślisz, że uda mu się mnie stamtąd wyrzucić?

- Nie, panienko. - Skinął głową. Kąciki jego ust zadrgały i z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Znał lady Letycję niemal od dnia jej urodzin i służył swej pani od lat. I właśnie dlatego jej rodzice nalegali, żeby to właśnie on towarzyszył córce w podróży do Londynu.

Lokaj tymczasem czekał cierpliwie przy drzwiach z ręką zawieszoną w powietrzu nad dzwonkiem. Letycja spojrzała na pannę Dibbie i rzuciła pośpiesznie:

- Chodźmy, Elwiro.

- Powinnaś była posłuchać Jonathana - szepnęła panna Dibbie. Starała się mówić jak najciszej, żeby nie usłyszał jejani stangret, ani lokaj. - On troszczy się o ciebie całym sercem.

- Elwiro, jeśli masz zamiar prawić mi kazania, radzę ci przestać, bo zaraz się pokłócimy - przerwała jej Letty. - Ojciec cieszy się, gdy Jonathan mi towarzyszy, ponieważ wie, że w pełni mu ufam. Ale do jego zadań nie należy zamartwianie się z powodu mojego zachowania. Dziękuję ci, Lucasie. Możesz poczekać w powozie, jeżeli chcesz - zwróciła się do lokaja, kiedy w drzwiach ukazał się zdziwiony służący.

Lokaj odsunął się, żeby jego pani mogła wejść do biura, ale dokładnie w tym momencie z budynku wyszedł wysoki ciemnowłosy mężczyzna w długim granatowym płaszczu. Oszołomiona Letty cofnęła się o krok, wbijając przy tym obcas w stopę biednej panny Dibbie.

Ta jęknęła cicho.

- Przepraszam - rzucił pośpiesznie mężczyzna. Schylił się, żeby podnieść czapkę z bobra, po czym dodał: - Myślałem,

 

służący otworzył drzwi dla mnie. Niestety, nie zauważyłem pani, ale mam nadzieję, że mi pani wybaczy.

- Oczywiście - odparła Letty łaskawie. To prawda, że ten tajemniczy mężczyzna zachował się wyjątkowo arogancko i opryskliwie, mimo to wydal jej się niezwykle przystojny. Uśmiechnęła się do niego, oczekując, że przepuści ją w drzwiach. On jednak wyminął ją i ruszył przed siebie.

- Cóż... - Panna Dibbie zawiesiła głos i odprowadziła go

wzrokiem.

- Przecież przeprosił - powiedziała Letty, chichocząc. -

Zapewne wydawało mu się, że to wystarczy. Chodźmy, Elwiro. Nic nie zdziałasz, wpatrując się w jego plecy. On nawet nie

wie, że na niego patrzysz.

Służący, wciąż wyraźnie oszołomiony, odsunął się i wpuścił obie panie do środka. Letty znalazła się w wysokim, bogato umeblowanym pomieszczeniu. Większość mebli wykonano z ciemnego drewna zdobionego mosiądzem i wytworne obicia

były z czerwonego aksamitu.

Wróciwszy do równowagi, służący odezwał się grzecznie:

- Dzień dobry paniom. W czym mogę służyć?

- Przyszłam na spotkanie z panem Cliffordem - oświadczyła

Letty.

- Rozumiem. Domyślam się, że chce się pani widzieć

z młodszym panem Cliffordem, ale obawiam się, że...

- Chcę rozmawiać z panem Horacym Cliffordem - uściśliła.

Nazywam się Letycja Deverill.

- Zaraz sprawdzę, czy może panią przyjąć. - Służący od-rócił się i skierował do pierwszych bogato zdobionych drzwi ‘ głębi korytarza. Zrobił dwa kroki, po czym nagle się od-TÓcił. - Powiedziała pani „Deverill”?

- Tak, Deverill.

- Czy jest pani może spokrewniona z... - Odchrząknął

niespokojnie, po czym kontynuował: - To znaczy, czy nie jest pani może lady Letycją Deverill?

- Tak, to ja - odpowiedziała Letty spokojnie. - Chyba na samym początku powinnam była wytłumaczyć, że pan Horacy Clifford jest adwokatem mojego ojca.

- To prawda. To dla niego wielki zaszczyt, proszę pani -odezwał się już serdeczniej szy m głosem. - Proszę za mną. Pan Clifford bardzo by się na mnie złościł, gdybym kazał pani czekać. Zaiste mam nadzieję, że nie będzie pani musiała się skarżyć na niewłaściwe traktowanie. Damy z tak znakomitych rodzin odwiedzają nas niezwykle rzadko... i do tego niezapowiedziane.

- No właśnie. - Letty uśmiechnęła się do niego. - Chciałam uprzedzić o swojej wizycie, ale, niestety, nie zdążyłam. Bardzo zależy mi na czasie. - Zaśmiała się. - W zasadzie prawie zawsze się spieszę.

- Tym bardziej nie wolno mi panienki zatrzymywać -stwierdził i otworzył drzwi. Wsadził głowę do środka i zaanonsował: - Panie Clifford, co za miła niespodzianka. Lady Letycją Deverill, córka jego lordowskiej mości, postanowiła złożyć panu wizytę. Proszę bardzo, panno Deverill.

Pan Clifford był przystojnym dżentelmenem około pięćdziesiątki. Niespiesznie wstał zza imponującego biurka i podszedł do Letty.

- Witam, panno Deverill - odezwał się swobodnie. - Oczekiwałem wieści od pani, jako że sześć dni temu wysłałem list do pani szanownego ojca.

- Witam pana.

- Muszę przyznać, że jego lordowska mość w najśmielszych oczekiwaniach nie liczył, że sama się pani pofatyguje złożyć mi wizytę - powiedział Clifford. - Nie trzeba było, naprawdę, nie powinna się pani kłopotać. Z przyjemnością odwiedziłbym

panią w jej domu. Przynieś herbatę dla pań, Fox, i nie wyręczaj się żadnym z tych młodych lokajów. Proszę spocząć, szanowne

panie.

- Dziękuję - odparła Letty. Usiadła na krześle, które wskazał

jej gospodarz, a panna Dibbie zajęła krzesło obok.

- Przyszłam z panem porozmawiać, sir - oświadczyła Letty. - Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o domu, który niedawno odziedziczyłam. Wiem tylko, że leży przy Upper Brook Street, w Mayfair, i że otrzymałam go od pana Augusta Benthalla z przyczyn nikomu nie znanych.

Pan Clifford zasiadł z powrotem za biurkiem. Ani na chwilę nie przestał zerkać na nią zza oprawek drucianych okularów. Ku swemu zdziwieniu, Letty stwierdziła, że jest lekko rozbawiony.

- Jest pani już drugą osobą, która chce pomówić ze mną o nieznanych przyczynach - zauważył adwokat. - To niesamowity zbieg okoliczności... Domyślam się, że oboje przyjechaliście do Londynu z podobnych powodów. Raventhorpe ma się przyłączyć do świty królowej podobnie jak pani. Mam rację?

- Zgadza się - przyznała Letty. - Mam zostać damą dworu. Ten fakt niezmiernie poruszył moich braci. Uważają mnie za osobę, która nie potrafi cierpliwie czekać. Ponadto moja rodzina, o czym pan zapewne wie, wywodzi się z innych kręgów niż obecny rząd. Podobnie jak cała moja rodzina szanuję premiera Melboume’a i królową, ale czyż nie mówi się, że jej królewska mość otacza się tylko lojalnymi wobec niej wigami?

- To prawda - stwierdził pan Clifford. - Ten fakt wywołał w ciągu ostatnich dwóch lat wiele kontrowersji, jako iż nasi monarchowie z zasady nie opowiadają się po żadnej ze stron. Mimo to jej królewska mość jest bardzo przywiązana do lorda ^Melbourne i trudno ją za to winić, skoro on pomaga jej / podejmowaniu najważniejszych decyzji. To, że młoda kobieta

potrzebuje silnego mężczyzny, żeby nią pokierował i był jej podporą, nie powinno nikogo dziwić.

Letty zatrzymała dla siebie to, co miała do powiedzenia w tej kwestii.

- Mój brat Gideon twierdzi, że to powołanie mnie na dwór jest czymś w rodzaju łapówki. Mówi także, że ktoś najwyraźniej przekonał jej królewską mość, że powinna zaprosić do swej świty choć jednego reprezentanta torysów, a ja nie wątpię, że to prawda. Powinnam czuć się co najmniej przygnębiona, ale mnie nie tak łatwo wprawić w zły nastrój. Gwarantuję, że będę się tam dobrze bawić. Na razie jednak - dodała z uśmiechem - muszę panu wyznać, że bardziej interesuje mnie sprawa mojego nowego domu.

Pan Clifford złożył dłonie i zapatrzył się na nie. Po chwili otrząsnął się z zamyślenia, poczuł bowiem na sobie badawcze spojrzenie lady Letycji.

- Muszę przyznać, że spodziewałem się omówić tę sprawę z pani ojcem. Wizyta młodej niezamężnej kobiety lub nawet kobiety zamężnej u adwokata jej ojca jest czymś absolutnie niespotykanym. Gdyby pani była wdową...

- Ale nie jestem, sir. I nie widzę żadnych zalet wynikających z noszenia żałoby po mężu.

- Wówczas miałaby pani uprawnienia, których nie ma kobieta niezamężna.

- Wiem o tym. - Starała się nadać swemu głosowi przyjemny ton. - Choć może trudno panu w to uwierzyć, w mojej rodzinie kobiety nie są traktowane jak dzieci. Mamy prawo do podejmowania decyzji i wyrażania własnych opinii. Co więcej, miałam szczęście uzyskać porządne wykształcenie, a moja matka i ojciec wytłumaczyli mi ponadto wiele rzeczy, których nie uczą dziewcząt nawet w najlepszych szkołach. Łatwiej nam będzie się porozumieć, jeśli zapomni pan, że rozmawia z kobietą, i potraktuje mnie jak mężczyznę.

r

J Jed

ffB par

- Nie mogę sobie na to pozwolić, pani - odparł prawnik. -Jednak obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pani nie urazić. Szanowny ojciec pani uprzedzał mnie, żebym traktował panią tak jak każdego innego dziedzica. Jednak ośmielę się zauważyć, że nie skończyła pani jeszcze dwudziestego pierwszego roku życia. W tym wieku nawet mężczyźni rzadko obejmują kontrolę nad swoim majątkiem.

- Wydaje mi się jednak, że mój wiek nie był warunkiem postawionym przez pana Benthalla.

- Zgadza się - przyznał Clifford. - Najwyraźniej pan Bent-hall w ogóle nie uznał postawienia takiego warunku za stosowne.

- Tym bardziej nie powinien mieć pan żadnych zastrzeżeń i pozwolić mi odziedziczyć ten dom.

- Niestety, odziedziczy go pani razem z lokatorami - wyjaśnił pan Clifford przepraszającym tonem.

- Tak, wiem. W liście otrzymanym w zeszłym roku od pana Benthalla oraz w kopii testamentu, która jest w mym posiadaniu, są wspomniane pani Linford i jej siostra, panna Prome. Nie mam najmniejszego zamiaru ich stamtąd eksmitować ani wdawać się z nimi w konflikt.

- Nie mogłaby pani tego zrobić, nawet gdyby chciała -rzekł prawnik, rozpierając się wygodnie w swoim fotelu. - Testament Benthalla zastrzega, że ich dzierżawa jest dożywotnia, a czynsz stały, chyba że zapewni się obu paniom dom o równie wysokim standardzie i w tej samej cenie.

- Czy to w ogóle jest możliwe? - zapytała Letty. - Nie chcę ich stamtąd wyrzucić, ale pytam z czystej ciekawości.

- Dom przy Upper Brook Street jest jednym z najbardziejeleganckich budynków w Mayfair, a nawet w całym Londynie. Poza tym w odróżnieniu od innych rezydencji znajduje się na prywatnej posesji. Może nie zdaje sobie pani sprawy z faktu, że prawie cały teren Mayfair jest nadal własnością księcia

Grosvenor. Dlatego ceny prywatnych posesji są bardzo wysokie. Doradca finansowy Benthalla twierdzi, że wpłynęły już dwie oferty kupna tego domu.

- Naprawdę? Kto chce go kupić? Ten dżentelmen, który był tutaj dziś?

- Ależ, nie! Wicehrabia Raventhorpe otrzymał w spadku większą część majątku Benthalla. Nic więc dziwnego, że spodziewał się odziedziczyć również dom. Jego matka była kuzynką zmarłego. Przez kilka ostatnich miesięcy wicehrabia korespondował z doradcą Benthalla, ale dopiero niedawno przyszło mu do głowy, że właśnie ja mogę mu wyjaśnić, dlaczego zmarły postanowił oddać dom komuś spoza ich rodziny. Niestety, nie mogłem mu pomóc.

- Rozumiem. Więc kto chce kupić ten dom?

- Pierwszą ofertę złożył sir John Conroy. Nie wiem, czy jego nazwisko coś panience mówi, ale to w Londynie bardzo znana i wpływowa osoba.

- Podobno miał zaszczyt być pierwszym doradcą królowej, jeszcze zanim objęła tron - powiedziała Letty.

- Zgadza się. - Clifford spojrzał na nią uważnie, zastanawiając się zapewne, co jeszcze wie o Conroyu.

Wiedziała sporo, ale nie widziała powodu, dla którego miałaby się dzielić tą wiedzą. Po co opowiadać o tym, jak Conroy znalazł się w niełasce królowej zaraz po tym, jak objęła tron, czy o przestrogach dotyczących Jervaulx. Podobno Conroy uważał partię torysów za ostatnią przeszkodę dzielącą go od odzyskania łask królowej.

Po tej krótkiej wymianie spojrzeń Clifford kontynuował:

- Według doradcy Benthalla, druga oferta nadeszła od znanego admirała, który jednak wycofał się, jak tylko się dowiedział o prawie do dożywotniej dzierżawy, przysługującym dwóm paniom.

- Nie jestem pewna, czy wszystko dobrze zrozumiałam. |Mogę sprzedać ten dom, jeżeli znajdę kogoś, dla kogo moje | lokatorki nie będą stanowiły problemu. Co więcej, nie mogę l przejąć nad nim całkowitej kontroli, dopóki obie panie żyją, l ponieważ jest mało prawdopodobne, że uda mi się znaleźć dla łanich mieszkanie o podobnym standardzie?

; - Wszystko się zgadza - odparł Clifford, kiwając głową. - Zapewnienie im podobnych warunków byłoby niezwykle trudne i raczej niewarte zachodu, tym bardziej że musiałaby pani zaakceptować ich obecny czynsz, czyli zaledwie czterdzieści funtów rocznie. Dlatego, według mnie, najrozsądniej byłoby znaleźć osobę, która płaciłaby za nie czynsz wyższy niż do tej pory. To wszystko jest trochę dziwne, zwłaszcza że te panie są zamożne. Domyślam się jednak, że w ten sposób pan Benthall chciał zapobiec manipulacjom. - Po chwili uśmiechnął się sztucznie i dodał: -Oczywiście ma pani pełne prawo wprowadzić się tam i zamieszkać z tymi dwiema damami, jeśli panienka sobie tego życzy.

- Rozumiem. Mimo wszystko nie chciałabym się im aż tak bardzo narzucać, mam jednak nadzieję, że pani Linford nie będzie miała nic przeciwko mojej wizycie. Mam ogromną ochotę zobaczyć tę niezwykłą posiadłość.

| - Jestem pewien, że pani Linford przyjmie panią z otwartymi l ramionami - zapewnił ją prawnik. Spojrzał na drzwi i dodał ożywionym tonem: - Ach, Fox, zostaw tacę i wracaj do swoich obowiązków. Ufam - zwrócił się do Letty z uśmiechem - że postąpi pani jak należy.

- Naprawdę będzie dużo łatwiej, jeśli przestanie pan ważyć każde słowo w obawie, że mnie urazi. Proszę mi wierzyć, bardzo trudno mnie obrazić, panie Clifford. Lubię, kiedy mówi się do mnie prosto z mostu. Sama także jestem bezpośrednia.

- Jest pani naprawdę niezwykłą młodą damą, jeśli wolno mi to powiedzieć.

- Podobno to prawda. Ale wracając do tematu, czy mam rozumieć, że miał już pan przyjemność poznać panią Linford?

- Jak najbardziej. Byłem na herbatce u niej i jej cudownej siostry, panny Abigail Frome, wkrótce po tym, jak doradca finansowy pana Benthalla powiadomił mnie o szczegółach testamentu dotyczących pani ojca.

- Dotyczących mnie - poprawiła go Letty.

- Ma pani rację, ale proszę zrozumieć, że spodziewałem się omówić sprawę tego spadku z jego lordowską mością, a nie z jego córką. To niesłychane, żeby młoda kobieta interesowała się takimi sprawami. Oczywiście, jestem uczciwym człowiekiem...

- Nie wątpię w to, sir - przerwała mu Letty. Nawet nie starała się uśmiechnąć. - Ani dziadek, ani papa nie współpracowaliby z adwokatem, któremu by w pełni nie ufali.

- Zawsze podziwiałem pani dziadka - wyznał pan Clifford. - Cieszę się, że markiz również darzy mnie zaufaniem, ale wciąż nie mogę się nadziwić, że prócz obowiązku czuwania nad jego majątkiem, zobowiązał mnie również do opieki nad panią. To wielki zaszczyt, ale ja osobiście nie powierzyłbym takiego skarbu obcej osobie.

- Ma pan na myśli dom?

- Ależ skąd. Mówię o czuwaniu nad pani niewinnością. To niezwykłe zadanie dla prawnika. Letty ukryła rozbawienie.

- Gdy pozna mnie pan lepiej, zrozumie pan, że mój ojciec nie obarczył pana zbyt wielkim ciężarem. Doskonale potrafię sama sobie radzić.

- Nie wątpię, że tak pani sądzi, ale...

- Powiedziałam już o tym ojcu i teraz mówię panu - prze-

1

rwała mu stanowczo. - On mi uwierzył, a pan z pewnością pójdzie w jego ślady. Ma pan moje słowo.

- Zapewne ma pani rację - odparł Clifford z uśmiechem.

- Cieszę się, że się rozumiemy. A teraz chciałabym się dowiedzieć, na czym będą polegały moje obowiązki jako właścicielki domu. Tak jak mówiłam, odwiedzę panią Linford i pannę Frome i obejrzę posiadłość. Jednak testament nie jest zbyt precyzyjny. Pan Benthall uznał zapewne, że obowiązki właściciela są dostatecznie dobrze określone przez prawo i że mój prawnik ustali zasady z jego prawnikiem. Chciałabym poznać szczegóły. Zechce mi pan wytłumaczyć, za co dokładnie jestem odpowiedzialna?

- Za nic. Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy. J - Ależ nie. Muszę być za coś odpowiedzialna! Przecież | muszę utrzymywać dom, który jest moją własnością. | - Oczywiście, jednak to pani ojciec powinien zajmować się takimi sprawami. Jeśli wolno mi mówić bez ogródek...

- Proszę.

- Z punktu widzenia prawa nie jest pani podmiotem prawnym. Prawda jest taka, że nasze angielskie sądy traktują niezamężną kobietę dokładnie tak samo jak dziecko, czyli jak osobę niesamodzielną. To nie mój wymysł. Tak po prostu głosi prawo. Prawnie to pani ojciec ponosi odpowiedzialność za pani majątek. A kiedy pani wyjdzie za mąż, co, jak się spodziewam, nastąpi niedługo, majątek przejdzie na własność męża. Kobieta zamężna postrzegana jest przez prawo jako część integralna związku małżeńskiego i reprezentowana Jest...

- ...przez męża - dokończyła ponuro Letty. Wzięła od panny Dibbie filiżankę z herbatą, po czym dodała: - Angielskie prawo nie jest mi obce i wiem, że jest w nim mnóstwo Podobnych głupot. Jednak najbardziej dziwi mnie to, że ono

wciąż obowiązuje. Niemniej zawsze można odwołać się do sądu o zmianę prawa.

- Zgadza się - przyznał adwokat. - Nigdy jednak nie słyszałem, żeby zezwolono kobiecie, która nie ukończyła dwudziestego piątego roku życia, zarządzać swoim majątkiem.

- Powiedział pan, że otrzymał list od mojego ojca, panie Clifford. Czy on zasugerował panu, że będę musiała czekać na osiągnięcie tego wieku?

Clifford skrzywił się.

- Nie, pani, nie zrobił tego.

- Tak też myślałam. A czy zasugerował panu, że będę dla pana obciążeniem?

- Nie, zalecił, żebym doradzał pani w miarę moich możliwości. Jednak muszę pani przypomnieć, że pan Benthall nie zostawił pani ani grosza, jedynie ten dom.

- To też się zgadza - stwierdziła usatysfakcjonowana Letty. Odstawiła filiżankę i wsunęła rękę do kieszonki w mufce. Wyciągnęła z niej kopertę, wstała i podała ją prawnikowi.

- Przypuszczałam, że może mieć pan pewne opory, dlatego, jak pan widzi, nie odpieczętowałam tego listu. Jak widać, został zaadresowany do dyrektora banku Childa. Czy mógłby go pan przeczytać?

Pan Clifford natychmiast rozerwał kopertę i przeczytał list. Kiedy skończył, spojrzał na Letty. Jego oczy wyrażały zdumienie.

- Jak żyję, nie słyszałem o niczym podobnym! - wykrzyknął. - Pani ojciec musi być... - Przerwał i zalał go rumieniec.

- Zgadza się - dokończyła bez wahania Letty. - Mój ojciec musi mi bezgranicznie ufać. Obiecuję panu to, czego nie musiałam obiecywać jemu, że choć dał mi pełen dostęp do swoich londyńskich kont, nie doprowadzę go do bankructwa.

I

- Nie, nie, oczywiście... To znaczy... to wszystko jest dość niezwykłe i mam nadzieję, że nie zawaha się pani posłać po mnie w przypadku jakichkolwiek wątpliwości. Najwyraźniej ojciec wierzy, że dysponuje pani wiedzą znacznie większą niż przeciętna kobieta. Jednak niewykluczone, że nie zdaje on sobie sprawy z tego, jak łatwo ktoś nieuczciwy może wykorzystać tak niedoświadczoną... osobę.

- I właśnie dlatego życzę sobie, żeby wytłumaczył mi pan, panie Clifford, co należy do moich obowiązków - oznajmiła Letty ze spokojem, chociaż czuła, że powoli traci cierpliwość. -Przyznam szczerze, że nie znam się na prawie. Mam jednak pewne doświadczenie w innych dziedzinach i zapewniam pana, że potrafię zadbać o każdego, za kogo jestem odpowiedzialna.

W drugim pomieszczeniu wybuchło zamieszanie; drzwi otworzyły się z hukiem i do gabinetu wpadł Fox.

- Przepraszam pana, sir, ale na wolności grasuje dzikie zwierzę, a pewna młoda kobieta gania je po całym budynku. Jak pan wie, radzę sobie z większością problemów, ale zajmowanie się małpami przekracza moje kompetencje, sir.

Pan Clifford skoczył na równe nogi.

- Małpy!

- Tylko jedna, sir - wyjaśniła ze spokojem Letty. - Obawiam się, że to moja małpa. - Krzyknęła odwracając się do drzwi: -Chodź tu, Jeremiasz! Tutaj jestem!

Małpka wbiegła do pokoju i skoczyła prosto w objęcia swej pani, a tuż za nią pojawiła się w drzwiach Jenifry Breton.

- Przepraszam, lady - odezwała się skrępowana. - Przyczepiłam łańcuszek do jego obroży, ale ten łobuz go odczepił. Uciekł mi i wbiegł do środka, jak tylko ten pan otworzył drzwi.

- Nic nie szkodzi. Jen. -Letty roześmiała się. -Całe szczęście, że nie znalazł mojego pistoletu. - Kiedy dostrzegła złość na twarzy adwokata, dodała pośpiesznie: - Tylko żartowałam, sir.

- Całe szczęście, że pani nie ma pistoletu.

- Ależ mam - sprostowała L...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin