Skorzenny 1.pdf

(113 KB) Pobierz
Skorzenny cz I
Aktorzy:
Otto Skorzeny z SS - Jerzy Bończak
Adolf Hitler - Jan Peszek
Benito Mussolini - Marek Perepeczko
Król Emanuel III - Witold Pyrkosz
Pasażerski Junkers zniżył lot, zatoczył duże koło nad drzewami, między którymi połyskiwała
tafla jeziora. Jedyny pasażer na pokładzie tego samolotu, SS-Hauptsturmführer Otto Skorzeny,
przywarł do prostokątnego okna, aby lepiej widzieć niewielkie lotnisko, jakie nagle wyłoniło się
spośród drzew.
Wezwanie do stawienia się w kwaterze Hitlera w Gierłoży otrzymał niespodziewanie w południe
26 lipca, gdy w berlińskim hotelu "Eden" spożywał obiad z przyjacielem. Zadzwonił do
jednostki, którą dowodził, gdzie sekretarka podekscytowanym głosem, niemalże krzycząc do
słuchawki oznajmiła, że jak najszybciej musi pojechać na lotnisko, gdzie już czeka na niego
samolot.
Zastanawiał się, co mogło być powodem nagłego wezwania do Hitlera, jednakże żadna sensowna
odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Dopiero na lotnisku jego zastępca poinformował go,
że we Włoszech nastąpiła zmiana rządu. Benito Mussolini, wierny sojusznik Hitlera, został
odsunięty od władzy i aresztowany, a jego miejsce zajął generał Pietro Badoglio, skłonny do
rokowań z aliantami. Cóż jednak wspólnego z tym wydarzeniem mogło mieć wezwanie do
kwatery Hitlera?
Po trzech godzinach lotu wyładował na lotnisku w Gierłoży, skąd samochodem dotarł do
Wilczego Szańca. Podjechali do drewnianego pawilonu nazywanego "herbaciarnią".
W przedpokoju siedziało kilku oficerów, podobnie jak Skorzeny, wezwanych nagle z różnych
jednostek. Po kilku minutach adiutant wprowadził ich do gabinetu führera, dużego pokoju o
wymiarach sześć na dziewięć metrów. Pośrodku stał masywny stół pokryty mapami, a pod
ścianą, naprzeciwko okien zasłoniętych jednobarwnymi storami - okrągły stolik i pięć
wygodnych krzeseł. Hitler wszedł, gdy tylko zdążyli ustawić się w półkole. Po krótkiej
prezentacji oficerów zapytał:
Hitler: Który z panów zna Włochy?
Odezwał się tylko Skorzeny.
Skorzeny: Dwukrotnie tam byłem, nie dalej jednak niż w Neapolu, mein Führer.
Hitler: A co pan sądzi o Włoszech?
Skorzeny: Jestem Austriakiem, mein Führer.
Miało to oznaczać: "a jaki Austriak może nie mieć za złe Włochom zabrania południowego
Tyrolu, najpiękniejszej krainy na tej ziemi".
Hitler: Inni panowie mogą odejść. Chcę, aby pan pozostał, Hauptsturmführer Skorzeny.
Hitler poprawnie wymówił nazwisko esesmana. Jego przodkowie ze Skorzęcina na Pomorzu i
przenieśli się do Austrii. Tam poprawnie wymawiano je "Skożeny", zaś Niemcy, którzy nie
potrafili wypowiedzieć "ż", mówili: "Skorceny".
Hitler: Mam dla pana bardzo ważną misję. Mussolini, mój przyjaciel i nasz lojalny towarzysz
broni, został wczoraj zdradzony przez króla i aresztowany przez rodaków. Ja nie mogę i nie
pozostawię największego syna Włoch w potrzebie. Dla mnie duce jest wcieleniem starożytnej
wielkości Rzymu. Włochy pod nowym rządem opuszczą nas! Wierzę tylko mojemu staremu
sprzymierzeńcowi i drogiemu przyjacielowi. On musi być szybko uratowany, gdyż w
przeciwnym wypadku wydadzą go aliantom. Powierzam panu misję, której przeprowadzenie ma
wielkie znaczenie dla dalszego biegu wojny. Musi pan zrobić wszystko, co tylko w pańskiej
mocy, aby wykonać rozkaz. Jeżeli je pan wykona, nagroda pana nie minie!
Skorzeny, głęboko przejęty pierwszym spotkaniem z führerem, słuchał tych słów jak urzeczony,
gotów natychmiast wyruszyć do walki o wolność Mussoliniego.
25 lipca Wielka Rada Faszystowska uznała, że duce nie powinien dłużej kierować państwem,
gdyż skutki jego rządów były opłakane. Armie włoskie ponosiły ogromne straty na froncie
wschodnim i w Afryce Północnej. Flota włoska zaopatrująca wojska walczące w Afryce ponosiła
tak wielkie straty na Morzu Śródziemnym, że minister żeglugi obawiał się, iż wkrótce nie będzie
co wysyłać na morze. Nadmiar goryczy przepełniały amerykańskie bombowce atakujące włoskie
miasta.
Król Wiktor Emanuel III, gdy przyjął Mussoliniego popołudniem 25 lipca, miał wszelkie prawo,
aby powiedzieć:
Król Wiktor Emanuel III: Jest pan najbardziej znienawidzonym człowiekiem we Włoszech.
Zwolnił go ze stanowiska szefa rządu i wydał rozkaz aresztowania.
Hitler: A teraz najważniejsza część. Jest szczególnie ważne, żeby cała sprawa pozostała w
absolutnej tajemnicy. Oprócz pana wie o tym tylko pięć osób. Zostanie pan oddelegowany do
Luftwaffe i oddany pod rozkazy generała Studenta. Nie wolno panu z nikim innym rozmawiać i
od niego otrzyma pan szczegółowe informacje. Musi pan również omówić z nim wszystkie
wojskowe przygotowania aby być gotowym w sytuacji, gdyby Włosi raptem nas opuścili. Nie
możemy stracić Rzymu.
SS-Hauptsturmführer Otto Skorzeny, dowódca specjalnej jednostki komandosów, po odebraniu
rozkazu od Hitlera uwolnienia Benito Mussoliniego skontaktował się z generałem Kurtem
Studentem, który miał dowodzić całą operacją.
Był to jowialny oficer, którego umiejętności i odwaga stały się legendą w Wehrmachcie.
Dowodzone przez niego oddziały spadochroniarzy walczyły w maju 1940 roku w Belgii i
Holandii odnosząc duże sukcesy. On sam 14 maja 1940 r. w Rotterdamie odniósł poważną ranę
kolana. W maju 1941 r. dowodził oddziałami powietrznodesantowymi, które dokonały inwazji na
Kretę. W 1943 na czele swoich oddziałów walczył na Sycylii.
Skorzeny nie był zadowolony, że oddano go pod komendę tego oficera. Jak się zorientował
generał, Student zamierzał przeprowadzić ją tylko przy pomocy swoich żołnierzy, nie
przewidywał udziału komandosów z SS, zaś Skorzenemu wyznaczył rolę ochroniarza
uwolnionego Mussoliniego. Nie zaprotestował, ale późnym wieczorem zadzwonił do swojego
zastępcy do Berlina.
Skorzeny: Mamy rozkaz wyruszyć jutro rano…
Mówił o planie wyruszenia do Rzymu, co miało nastąpić 27 lipca o godzinie 8 rano.
Skorzeny: Nie mogę powiedzieć nic więcej. Muszę to wszystko przemyśleć i zadzwonię do
ciebie później. Jedno, co powiem, to to, że tej nocy nie będziecie spokojnie spali. Przygotuj
transport, gdybyśmy mieli zabrać nasz ekwipunek. Wybierz pięćdziesięciu ludzi, tylko
najlepszych i wszystkich, którzy znają włoski. Przekaż mi, których oficerów masz zamiar
wybrać, a ja powiem ci o moim wyborze. Pożądany ekwipunek tropikalny. Będziemy musieli
skakać i każdy musi mieć racje żelazne. Wszystko musi być gotowe na piątą rano.
Skorzeny chciał postawić generała Studenta przed faktem dokonanym licząc, że ten nie będzie
chciał zadzierać z esesmanem wykonującym rozkaz führera. Nie mylił się. Generał Student
niechętnie zaakceptował udział komandosów Skorzenego. Nikt jednak nie wiedział, gdzie Włosi
ukryli Mussoliniego. Niemcy musieli czekać, aż wywiad ustali miejsce uwięzienia dyktatora.
Napływały informacje, że widziano Mussoliniego na wyspie Ponza, później w Santa Maddalena
na Sardynii. Było to zgodne z prawdą, gdyż dyktatora często przewożono w różne miejsca, co
wynikało z obawy, że Niemcy zechcą go uwolnić.
Na początku września niemiecki nasłuch radiowy wykrył wzmożoną pracę włoskiej radiostacji w
rejonie góry Gran Sasso, co mogło wskazywać, że tam właśnie uwięziono obalonego dyktatora.
Wkrótce wywiad ustalił, że więzieniem duce jest hotel "Campo Imperatore", wybudowany w
1938 roku na szycie tej góry. Bez wątpienia miejsce wybrano znakomicie, gdyż prowadziła tam
tylko jedna droga: kolejka linowa, którą oczywiście łatwo było zablokować. Ponadto Niemcy
bardzo mało wiedzieli o tym obiekcie, choć udało im się odnaleźć turystę, który przed wojną
spędzał zimowy urlop w hotelu "Campo Imperatore". Niewiele jednak pamiętał i jedynym
wyjściem z sytuacji było przeprowadzenie lotu rozpoznawczego. To jednak rodziło
niebezpieczeństwo zaalarmowania strażników Mussoliniego. Zdecydowano, że bombowiec
Heinkel He 111, wyposażony w kamerę, lecieć będzie na wysokości ponad 5000 metrów, co
uchroni go przed zidentyfikowaniem przez Włochów, zaś teleobiektyw umożliwi zrobienie zdjęć
wystarczająco dokładnych, aby rozpoznać wszystkie obiekty na szczycie góry.
8 września 1943 roku Skorzeny i jego zastępca Karl Radl wystartowali do lotu, który okazał się
dość dramatyczny. Trzydzieści kilometrów przed celem odkryli, że kamera nie pracuje,
prawdopodobnie ze względu na niską temperaturę, do której nie była przystosowana. Pozostało
więc robienie zdjęć innym aparatem przez dziurę, jaka powstała po wypchnięciu okienka w
podłodze kadłuba. Żaden z nich nie był jednak przygotowany do zimna, jakie panowało na tej
wysokości. Mieli na sobie letnie mundury, a w kadłubie Heinkla panowała temperatura bliska
zeru, zaś lodowaty wiatr, jaki wpadał przez otwór w kadłubie, sprawiał, że w skostniałych
dłoniach trudno było utrzymać kamerę. Mimo to zrobili kilkadziesiąt zdjęć w czasie dwóch
przelotów nad szczytem Gran Sasso.
Skorzeny przyglądał się górze z ogromnym niepokojem. Urwiste ściany skalne były nadzwyczaj
trudne do sforsowania. Komandosi musieliby wspinać się przez wiele godzin i łatwo było ich
wypatrzyć. Dotarcie w pobliże hotelu na spadochronach, nawet jeżeli skok miał nastąpić z
najmniejszej możliwej wysokości 60 metrów, było absolutnie niewykonalne, gdyż teren, na
którym mogli lądować, był za mały. Nagle w pewnym momencie, patrząc przez celownik
aparatu, Skorzeny dostrzegł niewielką łąkę w pobliżu budynku łagodnie opadającą w stronę
skalnej krawędzi. Było to jedyne miejsce w tej okolicy, na którym mogłyby wylądować
szybowce.
Tego dnia czekała ich jeszcze jedna niespodzianka. Wracając zauważyli formację alianckich
samolotów, które odlatywały po zbombardowaniu ich lotniska, ale ich piloci, na szczęście dla
Skorzenego, nie dostrzegli samotnego Heinkla 111. Okazało się ponadto, że szkody, jakie
wyrządziły bomby, były niewielkie i nie przeszkodziły w przygotowaniach do operacji, która
miała odbyć się 12 września o godzinie 14.00.
O godzinie 13.00 w trzech grupach wystartowały szybowce, którymi dowodził porucznik von
Berlepsch. Spadochroniarze generała Kurta Studenta lecieli w szybowcach pierwszej i trzeciej
grupy, zaś esesmani Skorzenego w drugiej. Zapewne generał podjął taką decyzję, gdyż chciał aby
to jego żołnierze wylądowali pierwsi i zanim esesmani zdołaliby wyswobodzić się z szybowców,
spadochroniarze dopadliby już do hotelu i oswobodzili Mussoliniego. Nie sądził jednak, że
Skorzeny i tym razem go przechytrzy.
Kapitan Langguth, pilot samolotu Junkers 52/3m holującego pierwszy szybowiec z niepokojem
obserwował góry piętrzące się na wysokość 1300 metrów nieopodal lotniska. Jego samolot
nabierał wysokości powoli i istniało niebezpieczeństwo, że nie zdołają osiągnąć wymaganej
wysokości, zanim zbliżą się do ściany gór. Dlatego postanowił krążyć do czasu, aż wzbije się na
bezpieczny pułap. Musiał zachować absolutną ciszę radiową, lecz był przekonany, że inne
samoloty powtórzą jego manewr. Nagle ze zdziwieniem dostrzegł, że samoloty i szybowce
drugiej grupy, w których lecieli komandosi Skorzenego nie podążyły jego śladem, lecz
skierowały się najkrótszą drogą w stronę gór. Piloci na rozkaz Skorzenego podjęli ryzyko
przelotu nad szczytami. Ten niebezpieczny manewr udał się i w ten sposób komandosi
Skorzenego wysforowali się daleko do przodu, przed żołnierzy generała Studenta.
Kilkanaście kilometrów przed celem szybowce zwolniły liny holownicze i rozpoczęły swobodny
lot w stronę celu, jakim była łąka przy hotelu "Campo Imperatore".
Byli blisko, gdy Skorzeny zorientował się, że lądowisko, które wybrał, jest o wiele bardziej
niebezpieczne, niż się spodziewał. Powierzchnia była bardzo nierówna, a nachylenie większe niż
oceniali. Nie mieli jednak wyboru. Skorzeny krzyknął do pilota porucznika Meyer-Wehnera:
Skorzeny: Lądowanie awaryjne! Jak najbliżej hotelu! Jak najbliżej!
Pilot pochylił szybowiec na prawe skrzydło i gwałtownie opadając zbliżał się do łąki, która z tej
wysokości wyglądała jak skalna półka. Tuż przed dotknięciem ziemi wypuścił spadochrony,
które miały skrócić lądowanie.
Gwałtowny wstrząs rzucił ich na bok. Trzask łamanych drewnianych wręg i prującego się
poszycia tworzył niesamowity hałas. Mieli wrażenie, że za chwilę samolot rozpadnie się na
kawałki. Szybowiec przez kilkanaście sekund posuwał się do przodu, podskakując na
nierównościach gruntu, aż przechylił się na skrzydło i znieruchomiał. Komandosi, którzy skryli
głowy w ramionach chroniąc się uderzeniem, zerwali się z drewnianej ławeczki biegnącej przez
środek samolotu i przez drzwi po obydwu stronach kadłuba wyskoczyli na murawę. Przywarli do
ziemi, z bronią gotową do strzału, aby osłaniać lądowanie innych szybowców, ale z budynku nie
padły strzały.
Dalszy przebieg wypadków trudno odtworzyć, gdyż relacje są sprzeczne.
Prawdopodobnie komandosi Skorzenego, nie czekając aż z lądujących szybowców wydostaną się
spadochroniarze Studenta ruszyli w stronę hotelu, krzycząc "Mani in alto" do przerażonych
włoskich karabinierów, którzy oniemiali stali przed wejściem z opuszczoną bronią, nie wiedząc,
czy mają strzelać, czy zastosować się do wezwania i podnieść ręce do góry. Komandosi zabrali
im karabiny, kazali położyć się na podłodze i wysadzili kopniakami z futryny drzwi do hollu,
gdzie zobaczyli radiotelegrafistę, grzebiącego rozdygotanymi rękami przy nadajniku. Jeden z
komandosów kopnął krzesło, Włoch przewrócił się na podłogę, zaś Skorzeny kilkoma strzałami
roztrzaskał radiostację. Szybko zorientowali się, że znaleźli się w pomieszczeniu, z którego nie
można było dostać się na wyższe piętra hotelu. Wybiegli przed drzwi. Na polance lądowały
następne szybowce. Pilot jednego z nich zbyt gwałtownie posadził swój samolot na
niebezpiecznym lądowisku i całkowicie go rozbił, jednakże nikt nie zginął.
Skorzeny uznał, że wejście do hotelu znajduje się za rogiem budynku i pobiegli w tamtą stronę.
Wybrali złą drogę. Stok urywał się gwałtownie, a drzwi nie było. Przed nimi piętrzył się mur
Zgłoś jeśli naruszono regulamin