Akcja Cicero.pdf

(116 KB) Pobierz
Akcja Cicero
Aktorzy:
Eliasz Bazna "Cicero" - Olaf Lubaszenko
Sekretarz Ambasady Niemiec w Ankarze Albert Jenke - Marek Perepeczko
Ludwig Moyzisch ze Służby Bezpieczeństwa - Witold Pyrkosz
Szef wywiadu USA na Europę Allan Dulles - Jan Peszek
Książę Vanden Huyvel - Jerzy Bończak
Oraz
Krzysztof Żurek i Izabela Klekowska
Zagadka Cicero Październikowego wieczora 1943 roku przed drzwiami niemieckiej ambasady w
Ankarze stanął wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu. Niecierpliwie szarpał za dzwonek,
starając się zmusić służbę do jak najszybszego otwarcia drzwi. Najwyraźniej chciał jak najkrócej
stać przed drzwiami niemieckim domem.
Po chwili w małym zakratowanym okienku pojawiła się twarz odźwiernego. Cicero: Ja do pana
sekretarza Jenkego. To ważne. Drzwi otworzyły się, co wskazywało, że ludzie z ochrony
ambasady wiedzieli, że nie należy trzymać na ulicy gości sekretarza.
Po chwili w korytarzu pojawił się Albert Jenke.
Jenke: Pan do mnie?
Cicero: Tak, przychodzę z ważną sprawą.
Jenke: Ach, poznaję. Pan Bazna. Co pana sprowadza do starych znajomych?
Sekretarz niemieckiej ambasady znał Elyasa Baznę z czasów, gdy ten był służącym w jego domu.
Jednak w jego życiorysie było wiele innych zawodów.
Urodzony w 1904 roku, podobno studiował przez pewien czas w akademii wojskowej Fatih, lecz
nauki nie ukończył. W Marsylii trafił do więzienia za kradzież. Po odbyciu kary był służącym, a
potem kamerdynerem w domach dyplomatów. W takim charakterze w kwietniu 1943 roku
rozpoczął pracę w ambasadzie brytyjskiej w Ankarze.
Bazna: Po starej znajomości chciałem panu zaoferować parę rolek filmów ze zdjęciami tajnych
dokumentów angielskich.
Jenke: Za jaką cenę?
Bazna: Dwadzieścia tysięcy funtów szterlingów. Za pierwszą rolkę, z 52 zdjęciami - 20 tysięcy
funtów, za każdą następną po 15 tysięcy...
To była ogromna suma. Za 20 tysięcy funtów szterlingów można było kupić w Ankarze ładny
dom w dobrej dzielnicy. Sekretarz Jenke zawahał się.
Jenke: Nie mam upoważnienia do zawierania tak poważnych transakcji....
Bazna: Jeśli pan nie chce, to nie będę namawiać. Rosjanie zapłacą mi więcej. Wie pan,
przyszedłem tutaj, a nie do Rosjan, ze względu na zaufanie, jakie mam do pana. Poza tym byłem
przekonany, że potrafi pan docenić niezwykłą wartość dokumentów. Teraz jednak proszę, żeby
pan zapomniał o wszystkim.
Jenke: Niech pan zaczeka!
Jenke wyszedł z pokoju. Z telefonu w hollu zadzwonił do szefa miejscowego oddziału Służby
Bezpieczeństwa SS Ludwiga Moyzischa i zrelacjonował mu ofertę Bazny. Zastanawiali się, czy
warto było wydać tak wiele pieniędzy.
Obydwaj Niemcy wiedzieli, że brytyjski ambasador Sir Hughe Knatchbull-Hugessen, u którego
pracował Bazna, miał wielu bardzo wpływowych znajomych w Londynie, doskonale
zorientowanych w polityce rządu. Minister spraw zagranicznych Anthony Edenem był jego
kolegą z czasów studiów w Oxfordzie. Ponadto, jak każdy ambasador, musiał być informowany
o najważniejszych decyzjach i zamierzeniach rządu. Jeżeli więc kamerdynerowi udało się dotrzeć
do tajnych dokumentów ambasady, to kwota, jakiej żądał mogła być tego warta.
Moyzisch i Jenke nie podjęli decyzji, lecz zdecydowali się grać na zwłokę. Umówili się z Bazną
za kilka dni.
Jeszcze tego samego wieczoru Jenke poinformował o tym ambasadora Franza von Papena i na
jego polecenie wysłał telegram do ministra spraw zagranicznych, Joachima von Ribbentropa.
Jenke: "Do ministra spraw zagranicznych Rzeszy. Do rąk własnych. Najtajniejsze.
Otrzymaliśmy ofertę od pracownika Ambasady Brytyjskiej podającego się za służącego
ambasadora, który wykonał fotografie tajnych oryginalnych dokumentów. Za pierwszą dostawę,
która ma nastąpić 30 października żąda 20 tysięcy funtów w banknotach, 15 tysięcy funtów za
każdą następną rolkę filmu. Proszę doradzić, czy możemy przyjąć tę ofertę. Jeżeli tak, to żądana
kwota musi być dostarczona przez specjalnego kuriera, który musi dotrzeć tutaj nie później niż
30 października."
Telegram o tej samej treści otrzymał Walter Schellenberg, szef wywiadu Służby Bezpieczeństwa.
Nie spodobała mu się ta sprawa, ale uznał, że można zaryzykować 20 tysięcy funtów. Podobnego
zdania był minister von Ribbentrop.
Szyfrogram dotarł na biurko jeszcze jednego człowieka - Fritza Kolbego, urzędnika
prowadzącego dyplomatyczne sprawy Wehrmachtu. Kolbe, antynazista, już na początku wojny
nawiązał kontakt z wywiadem amerykańskim. Pod pseudonimem George Wood dostarczał
Amerykanom najcenniejsze dokumenty niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Przekazał również depeszę Jenkego. Amerykanie dowiedzieli się o ofercie Bazny w tym samym
czasie, co minister von Ribbentrop.
27 października 1943 roku do ambasady niemieckiej w Ankarze dotarł szyfrogram z Berlina.
Głos: "Dla ambasadora von Papena. Do rąk własnych. Ściśle tajne.
Oferta brytyjskiego służącego do zaakceptowania przy zachowaniu wszelkich środków
ostrożności. Specjalny kurier przybędzie do Ankary trzydziestego przed południem. Oczekujemy
natychmiastowego raportu po przejęciu dokumentów."
Tego dnia, 30 października, punktualnie godzinie 22.00 Bazna wszedł do ogrodu niemieckiego
poselstwa i zastukał do drzwi drewnianej przybudówki. Otworzył mu Ludwig Moyzisch.
Powiedział:
Moyzisch: Zgoda na pańskie warunki. Czy przyniósł pan filmy?
Bazna: Tak. Spodziewałem się, że wyrazicie zgodę. Pierwsza rolka za 20 tysięcy, druga za 15
tysięcy funtów...
Moyzisch: To się rozumie, ale najpierw muszę zobaczyć, co zawierają.
Bazna: Boi się pan, że za takie pieniądze sprzedam zdjęcia tancerek kabaretowych? Bez obaw.
Niech pan sprawdzi.
W ciemni fotograficznej czekał już laborant. Po kilkudziesięciu minutach przyniósł z ciemni
zdjęcia dokumentów. Moyzisch rozłożył je na stole pod lampą i za pomocą silnego szkła
powiększającego zaczął je przeglądać. Nie miał czasu na drobiazgową analizę, ale zauważył, że
dokumenty są aktualne i opatrzone nagłówkami "Ściśle tajne" lub "Najbardziej tajne". Pobieżna
nawet lektura wskazywała, że zawierają wiele tajemnic rządu brytyjskiego.
Powrócił do Bazny trzymając w ręku plik banknotów zawinięty we francuską gazetę "La
Republique". Bazna nie przeliczył pieniędzy. Schował cały zwitek do kiszeni marynarki i zaczął
zbierać się do wyjścia, lecz Moyzisch zatrzymał go.
Moyzisch: Chwileczkę! Niech mi pan powie, jak pan robił te zdjęcia?
Bazna: Ustawiłem aparat na statywie, który sam skonstruowałem i fotografowałem dokumenty w
świetle stuwatowej żarówki.
Moyzisch: Gdzie to było?
Bazna: U mnie w pokoju. Miałem pewność, że mogę tam pracować spokojnie.
Moyzisch: Ryzykował pan, że ktoś może zauważyć brak dokumentów...
Bazna: Nie! To wszystko zajęło mi niewiele ponad 3 minuty.
To był pierwszy sygnał wskazujący, że Bazna kłamie. Moyzisch znał rozkład pomieszczeń
ambasady brytyjskiej. Wszystkie miejsca, z których Bazna mógł wykraść dokumenty były
odległe od jego pokoju o 120-150 metrów. Było więc bardzo mało prawdopodobne, aby w ciągu
tak krótkiego czasu zdążył pokonać ten dystans bez pośpiechu wzbudzającego podejrzenia
domowników, rozłożyć dokumenty, sfotografować je i odnieść na miejsce.
Następnego dnia kurier zabrał dokumenty do Berlina. Tam Walter Schellenberg patrzył z
niedowierzaniem na zdjęcia. "Zbyt dobre, żeby mogły być prawdziwe" -stwierdził. Był
przekonany, że ma do czynienia z grą inspirowaną przez wywiad angielski. Postanowił jednak
podjąć tę grę, zwłaszcza że (jak się później okazało) nie kosztowało to tak wiele.
"Nawet jeżeli okaże się, że materiał był oszustwem nieprzyjacielskich tajnych służb, to i tak
wiedza na ten temat ma określoną wartość. Poznaje się w ten sposób, jakimi środkami wróg
usiłuje wprowadzić w błąd" - napisał w pamiętniku Schellenberg.
W Ankarze Moyzisch na wyraźne polecenie z Berlina w dalszym ciągu odbierał filmy od Bazny,
któremu nadał kryptonim "Cicero", i płacił bajońskie sumy.
Poznał już sposób, w jaki Cicero dobierał się do tajnych dokumentów.
Ambasador zwykł je zabierać wieczorem do sypialni, gdzie przeglądał przed snem. Potem
zamykał w sejfie, który kazał zamontować w pokoju. Bazna pewnego wieczoru wszedł do
sypialni ambasadora, gdy ten był w łazience, i zobaczył leżące na stoliku klucze do sejfu.
Odcisnął w mydle i dorobił nowy komplet. Od tej chwili zakradał się do sypialni, wyjmował
dokumenty, zabierał je do swojego pokoju, fotografował i odnosił z powrotem.
Oczywiście ta operacja przeprowadzana przy śpiącym ambasadorze była bardzo ryzykowna.
Dlatego działał w ten sposób tylko w ostateczności. Z reguły wybierał dogodniejsze chwile.
Najbezpieczniejszy był czas, gdy ambasador wyjeżdżał z domu lub gdy grał w salonie na
pianinie. Dźwięki muzyki słychać było w całym domu. Nagła cisza oznaczała, że sir Hughe za
chwilę zamknie instrument, odłoży nuty, dopije filiżankę herbaty i skieruje się na piętro. Trwało
to wystarczająco długo, aby kamerdyner mógł odłożyć dokumenty.
Wersja przedstawiona przez Baznę wydawała się bardzo prawdopodobna, ale tylko na pierwszy
rzut oka…
Moyzisch zorientował się, że Bazna dość słabo zna angielski. Jak więc mógł ocenić zawartość
dokumentów? W nich było wiele dyplomatycznych zwrotów, skrótów i określeń. Nie mógł
przecież tłumaczyć tych dokumentów posługując się słownikiem. Jak więc wybierał materiały,
które mogły być najbardziej interesujące dla Niemców? Klatki filmu wskazywały, że nie
fotografował wszystkich papierów, które wpadły mu w ręce, lecz dokonywał selekcji. Jak,
działając w pośpiechu, mógł wybierać najbardziej wartościowe, skoro nie miał żadnego
doświadczenia dyplomatycznego?
Następne tygodnie przyniosły dalsze odkrycia, dla Moyzischa bardzo niepokojące.
Na jednym ze zdjęć widać było dwa palce. Bazna nie zauważył tego w wizjerze aparatu ze
względu na inne pole widzenia celownika i obiektywu. Moyzisch bez trudu rozpoznał, czyje to
palce, gdyż widoczny był fragment sygnetu z rubinowym oczkiem, który nosił kamerdyner. Było
niemożliwe, aby szpieg naciskał spust migawki aparatu jedną ręką, drugą podtrzymując papiery,
gdyż odległość między obiektywem a fotografowanymi dokumentami była zbyt duża.
Moyzisch, pełen najgorszych przeczuć, zaalarmował Berlin i do Ankary przysłano eksperta od
fotografii. Uważał, że w ten sposób wyjaśni tajemnice Cicero.
Szef oddziału Sicherheistdiesnt w Ankarze Ludwig Moyzisch wezwał z Berlina eksperta, który
miał przeanalizować zdjęcia dostarczane przez Cicero.
Ustalił, że zdjęcia robione były aparatem z dobrym obiektywem z odległości około 1,2 metra
przy użyciu silnych lamp fotograficznych. Ostrość odbitek wskazywała, że aparat umieszczony
był na solidnym statywie, a fotograf działał bez pośpiechu. Przed każdym naciśnięciem migawki
robił krótką przerwę, w czasie której korygował ostrość.
Moyzisch postanowił wyjaśnić sprawę do końca. Wezwał Baznę do swojego gabinetu, w którym
za kotarą ukrył się berliński ekspert.
Moyzisch: Niech mi pan powie, w jaki sposób robi pan zdjęcia.
Bazna: Jak mówiłem: w pokoju ustawiam aparat na zrobionym przez mnie statywie, oświetlam
lampą 100-watową i pstrykam leicą. Czy są jakieś zastrzeżenia co do ostrości?
Moyzisch: Nie, nie. Na razie wszystko w porządku. Czy używa pan centymetra do mierzenia
odległości między obiektywem a kartką?
Moyzisch zadał jeszcze wiele szczegółowych pytań. Bazna skrupulatnie wszystko wyjaśnił.
Ocena eksperta była jednoznaczna: nie działa sam!
Wiele innych okoliczności nakazywało ostrożność.
Dlaczego ambasador, który objął placówkę w Turcji w 1939 r., nagle w 1943 r. zaangażował
nowego kamerdynera o podejrzanej przeszłości?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin