82. Heath Sandra - Wenecka intryga.rtf

(718 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Sandra Heath

 

Wenecka intryga

 

 

 

 

Z angielskiego przełożyła Aleksandra Jagiełowicz

 

 

 

 

 

Tytuf oryginału: „Makeshift Marriage”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

Główny apartament hotelu Contarini słusznie uważany był za jeden z najwspanialszych w Wenecji, z jego okien bowiem można było podziwiać niezrównane piękno Canale Grande. Przewodniki rozwodziły się nad jego zaletami, a w sezonie roz­entuzjazmowany tłum wytwornych gości gotów był na wszyst­ko, byle uzyskać przywilej zamieszkania w nim. Dopiero we­wnątrz jednak stawało się jasne, dlaczego europejska śmietanka towarzyska tak upodobała sobie ten pokój. Jego ściany pokryte były złotym jedwabiem, sufit ozdobiony był złoconą sztukate­rią, wyposażenie zaś stanowiły ornamentowane lakowe chińskie meble, tak charakterystyczne dla Wenecji. Ani jedna powierzch­nia nie pozostawała bez dekoracji, a wszystko, co zdołał ozdo­bić człowiek, natura upiększała dodatkowo delikatnymi reflek­sami światła odbijającego się od wody kanału za oknem.

Kryształowe kropelki kandelabrów migotały w promie­niach wczesnego, wiosennego słońca, które zaledwie rozpo­częło swą wędrówkę po niebie nad miastem. Wiatr od morza poruszał muślinowymi firankami, ciszę mąciły tylko poje­dyncze dźwięki, lecz żaden z nich nie zdołał zakłócić snu mło­dej Angielki, spoczywającej w łożu pod baldachimem.

Nie słyszała ona głosu pokojowej, która przyszła ją zbudzić, ani pieśni przepływających obok hotelu gondolierów. Spała głę­bokim snem, wyczerpana długą podróżą z Anglii powozem nieustannie podskakującym na drodze pełnej wybojów po ciężkiej zimie. Jej długie, ciemne pukle leżały rozrzucone na jedwabnej poduszce, przywodząc na myśl ciemną chmurę, skromny cze­pek spoczywał nietknięty na nocnej szafce. Każdy, kto by ją uj­rzał uśpioną w tej wspaniałej komnacie, bez wahania uznałby ją za księżniczkę. Miała delikatny profil, doskonale czystą cerę i subtelność świeżej róży, z której dumna byłaby każda królew­na. Niestety, w jej żyłach nie płynęła błękitna krew, nie posia­dała nawet szlacheckiego tytułu. Nazywała się po prostu panna Laura Milbanke i właśnie poświęciła wszystkie swoje skromne zasoby finansowe, aby jedyny raz w życiu zwiedzić najromantyczniejsze i najpiękniejsze miasto na świecie.

Jej pojawienie się w hotelu wczoraj wieczorem wprawiło ob­sługę w osłupienie, ponieważ z dużą dozą przekonania sądzo­no, iż przybędzie z całą gromadą służby do pomocy - w koń­cu tylko ci najbogatsi wynajmowali główny apartament. Kiedy całkiem sama wysiadła z gondoli, fakt ten wzbudził niemałe zdumienie i komentarze. Ku swemu wielkiemu zawstydzeniu, zdołała jedynie wyjąkać, że jej pokojówka nagle zachorowała i musiała wrócić do Anglii, podczas kiedy w istocie nigdy nie było ją stać na służbę. Laura Milbanke była bowiem przedsta­wicielką klasy tych nieszczęsnych istot, jakimi są ubogie krew­ne. Szlachetne pochodzenie i pokrewieństwo ze strony matki z Hazeldonami z Sussex okazało się bez znaczenia, kiedy wsku­tek nieszczęśliwych inwestycji i wątpliwego zaszczytu przegra­nia wszystkiego w karty majątek jej rodziny przestał istnieć. Matka nigdy tego nie wybaczyła ojcu Laury.

Jednakże niesnaski nieszczęśliwych rodziców niedługo dręczyły biedną Laurę. W bardzo młodym wieku została sie­rotą i znalazła się pod opiekuńczymi skrzydłami ciotki Hazeldon, matriarchalnej smoczycy, która starannie pilnowała, aby krewna „znała swoje miejsce”. W ogromnie zróżnicowa­nej i skomplikowanej hierarchii Hazeldon Court miejsce to znajdowało się bardzo nisko - gdzieś ponad służbą, a poniżej rodziny. Laura zajmowała ten skrawek ziemi niczyjej, pozna­jąc zalety i wady obu pozycji. Nie chcąc pokazać się w towa­rzystwie z niewłaściwej strony, ciocia Hazeldon zadbała o to, aby Laura miała dostatecznie bogatą i modną garderobę oraz pomoc w postaci jednej z mniej zręcznych służących - nie była to, rzecz jasna, pokojówka prawdziwej damy, gdyż to nie wypadało, nie mówiąc już o tym, że mogłoby napełnić głowę dziewczyny niepotrzebnymi mrzonkami! Mimo wszystko, łącznie z dużym pokojem i wygodami eleganckie­go domu, były to zalety pozycji Laury.

Wady ujawniały się w chwilach, kiedy nie pozwalano jej spożywać posiłków z rodziną, goszczącą właśnie jakąś ważną osobistość. Nie pozwalano jej przyjmować zaproszeń na przyjęcia, gdyż mogłaby tam spotkać młodego dżentelmena, któ­ry z pewnością zechciałby ją poprosić o rękę, w rezultacie cze­go znalazłaby się wyżej od pospolitych i nudnych kuzynek, wobec jej urody pozbawionych wielkich szans. Pomimo to Laura nie okazywała niewdzięczności - wiedziała, że bez po­mocy ciotki jej życie mogło być znacznie gorsze. Co innego jednak być wdzięczną, a co innego szczęśliwą. Laura nigdy nie zaznała prawdziwego szczęścia i często uciekała w marzenia, aby zapomnieć o tym smutnym niedostatku jej życia.

Przewodnik, pamiątkę po Wielkiej Wyprawie nieboszczy­ka wuja, znalazła w bibliotece Hazeldon Court. Wenecja od pierwszego spojrzenia opanowała jej myśli bez reszty. Dziewczyna nieustannie wracała do małej, oprawnej w skórę ksią­żeczki i wkrótce w głębi serca czuła, że wie już wszystko o tym mieście, które było dla niej nieosiągalne zarówno z po­wodu biedy, jak i niekończącej się wojny z bonapartystowską Francją. Europa była zamknięta dla podróżników i fakt ten stanowił dla Laury niejaką pociechę. Nawet gdyby była bardzo bogata, nie mogłaby zwiedzić Wenecji. Niestety, osta­teczna klęska Napoleona pod Waterloo odebrała jej nawet i tę niewielką pociechę. Pomimo wszystko marzyła dalej, śniąc o reprezentacyjnym apartamencie w hotelu Contarini.

Sytuacja zmieniła się nagle i niespodziewanie. Na począt­ku roku 1816 ciocia Hazeldon poważnie zaniemogła i zanim styczeń dobiegł końca, złożono ją w rodzinnym mauzoleum. Kuzynki Laury, nie tracąc czasu, poinformowały ją, że nie jest już mile widziana pod ich dachem. W ten oto sposób Laura pozostała z niewielkim zapisem w testamencie ciotki i niepewną przyszłością. Nie wiedziała nic o świecie, nie wy­obrażała sobie też siebie w innej roli niż jako damy do towarzystwa. Czyż jej dotychczasowe zajęcie nie polegało wła­śnie na tym? Niestety, jedyna posada, jaka była w tej chwili wolna, znajdowała się u lady Mountfort, osoby bogatej, lecz znanej ze złośliwego usposobienia i wyjątkowego skąpstwa. Kuzynki wszakże nalegały i Laurze nie pozostawało nic in­nego, jak tylko przyjąć tę ofertę.

Tamtego ponurego, zimowego popołudnia stała w biblio­tece Hazeldon Court i próbowała zebrać siły, aby napisać list do lady Mountfort. Za oknem śnieżyczki kiwały się sennie pod żywopłotem, mokry śnieg wciąż zalegał w cieniu. Biblio­teka zawsze była ciemnym pomieszczeniem i Laura musiała zapalić świecę. Słaby płomień rozświetlił biurko i rzucił blask na przewodnik. Laura nagle doszła do wniosku, że Wenecja przestała być dla niej nieosiągalna. Natychmiast odsunęła od siebie tę myśl, zanurzyła pióro w kałamarzu i zaczęła pisać. Jednak natrętna myśl wracała i domagała się uwagi.

Ciotka zapisała jej w testamencie niewielką sumkę, która wszakże wystarczyłaby na podróż do Wenecji. Mogłaby zająć apartament w hotelu Contarini na kilka tygodni, jeśli tylko bę­dzie wolny. Wspomnienia z tej podróży starczyłyby jej na całe życie, mogłaby do nich wracać za każdym razem, gdy świat za­cznie jej dokuczać. Och, cóż za niemądre, niemądre myśli, ale jakoś nie mogła się ich pozbyć. Nie mogłaby przecież wydać wszystkiego, co posiada, na wakacje? Jak? Zbyt łatwo, gdyż ma­rzyła o tym tak długo, iż sen ten stał się celem, a Laura Milbanke nie należała do osób, które cofają się przed wyzwaniem. W jed­nej chwili podjęła decyzję. Pojedzie do Wenecji i zobaczy te ba­jeczne widoki, a później wróci do Anglii i... lady Mountfort

Tamtego popołudnia napisała dwa listy - jeden do przy­szłej chlebodawczyni, zawiadamiający o opóźnieniu przyję­cia posady, a drugi, na eleganckiej papeterii Hazeldon Court, zarezerwowanej wyłącznie dla ważnych wiadomości - do ho­telu Contarini. Pisząc, uśmiechała się pod nosem, ale czyż może istnieć ważniejsza wiadomość?

W miesiąc później, kiedy na krzewach Sussex pojawiły się żółte kotki, panna Milbanke wyruszyła na wyśnioną wyprawę, opuszczając wybrzeże Anglii po raz pierwszy - i prawdopodobnie ostatni.

Za oknami gołębie hałaśliwie zatrzepotały skrzydłami i Laura zbudziła się wreszcie, niespiesznie wyciągając ramio­na nad głowę i otwierając niebieskie oczy. Powoli rozejrzała się po pokoju. Był dokładnie taki, jakim go sobie wymarzyła. W tym otoczeniu zapewne zdoła zapomnieć o swojej smut­nej sytuacji i przez krótką chwilę udawać, że jest równie uprzywilejowana i beztroska jak każda inna wytworna dama.

Wstała z łoża i przeszła po marmurowej podłodze do wy­sokiego okna wiodącego na balkon. Przyjechała wieczorem i w ciemności niewiele widziała z gondoli. Teraz z napięciem wstrzymała oddech i rozsunęła delikatne zasłony. Olśniona wspaniałością widoku, jaki ją powitał, nieświadomie wyszła na balkon, tonący w pnących hiacyntach. Canale Grande pły­nęły statki zmierzające ku morzu, woda mrugała i migotała w wiosennym słońcu, gdy mniejsze łódki uwijały się pośród fal. Czarne gondole kołysały się przy błękitnych i złotych słupkach przed hotelem, a gondolierzy stali na brzegu i roz­mawiali w oczekiwaniu na klientelę. Ich czerwone szarfy od­cinały się jaskrawą plamą od bieli koszul, a wstążki u kapelu­szy łopotały na wietrze. Mężczyźni śmiali się z jakiegoś żartu i Laura stwierdziła nagle, że i ona się uśmiecha, choć nie sły­szy ich słów. Po drugiej stronie kanału barka handlarza owo­ców kołysała się łagodnie pod murem domu, z którego okna służąca spuszczała do niej zawieszony na sznurze kosz.

Urocza chwila została zmącona dysonansem, który na­tychmiast położył kres śmiechom gondolierów. Gdzieś w po­bliżu odezwała się austriacka orkiestra wojskowa - ostre, teutońskie nuty stanowiły przykre przypomnienie, że Wenecja nie jest już panią siebie, lecz została haniebnie pokonana przez Bonapartego, a następnie wymieniona na tereny au­striackie w Niderlandach. Po stuleciach bezwarunkowego panowania nad Adriatykiem, la Serenissima stała się niewol­nicą. A choć pod koniec wojny Austria stała się sprzymie­rzeńcem Brytanii, sympatie Laury leżały po stronie Wenecji i dziewczyna czuła taką samą instynktowną niechęć do mu­zyki wojskowej, jak i gondolierzy.

Pozostała jednak na balkonie, usiłując zignorować muzykę. Rozkoszowała się widokiem roztaczającym się u jej stóp, nie zdając sobie sprawy, że ona sama również jest doskonale widoczna dla wszystkich - odziana w koszulę nocną, z rozwia­nym włosem, bez czepka, nieodzownego atrybutu nocnego stroju prawdziwej damy. Świadomość tego faktu przyszła jednak szybko i dość raptownie, kiedy Laura stwierdziła, że spo­gląda prosto w pełne dezaprobaty oczy bardzo przystojnego i eleganckiego młodego dżentelmena, siedzącego w gondoli, która powoli kierowała się ku schodkom wiodącym do hote­lu. Bardzo jasne włosy mężczyzny wyraźnie odcinały się na tle czarnego wnętrza łodzi, a prosty fason doskonale skrojonego ubrania natychmiast zdradzał w nim Anglika. Kapelusz leżał obok, na siedzeniu, a mężczyzna bezmyślnie bawił się falban­ką u mankietu koszuli. Miał szczupłą, mocno opaloną twarz i nie spuszczał wzroku z Laury, dopóki gondola nie wpłynęła pod hotelowy balkon. Dopiero wówczas młoda kobieta zdoła­ła pozbierać myśli i spłoszona cofnęła się do pokoju. Jak mog­ła być tak nieostrożna? Cóż on sobie o niej pomyślał? Poczu­ła, jak policzki zalewa jej szkarłatny rumieniec wstydu.

Zaraz jednak zapomniała o swoim faux pas i młodym dżentelmenie, kiedy spojrzała na złocony zegar na kominku i zdała sobie sprawę z tego, że prawie spóźniła się na śniada­nie. Jęknęła i pospiesznie zaczęła rozwiązywać wstążki ko­szuli. Jeśli się nie pospieszy, nie zdąży wcale. Dygocząc, ochlapała twarz lodowatą wodą z porcelanowego dzbanka.

W chwilę potem była już przyzwoicie i skromnie odziana w bladozieloną, muślinową sukienkę w drobny wzorek oraz koronkowy czepek. Włosy spięła w grecki kok z tyłu głowy, tylko wokół twarzy pozostawiła delikatne loczki. Jedyną ozdobą stroju była czarna aksamitka wokół szyi. Z przegubu zwisała jej torebka w kształcie rombu. Okrywszy się kaszmi­rowym szalem, Laura stwierdziła, że wygląda dość dobrze, aby pojawić się w Carlton House, nie tylko w jadalni hotelu Contarini! Niebieskie oczy zabłysły jej na myśl, że osoby po­kroju Laury Milbanke mogłyby pewnego dnia ozdobić kom­naty londyńskiej rezydencji księcia regenta! Jeszcze raz mus­nęła dłonią włosy i opuściła pokój. Był to pierwszy dzień mar­ca i pierwszy dzień jej pobytu w Wenecji.

 

2

 

Wczorajsze zmęczenie nie pozwoliło jej docenić wspania­łości schodów i ogromnego, pobrzmiewającego echami we­stybulu o wzorzystej, marmurowej posadzce. Teraz jednak rozglądała się wokół z zachwytem. Hotel Contarini był wspaniałym budynkiem, kiedyś najpiękniejszym pałacem w tym mieście pałaców. Dwaj austriaccy oficerowie na jej wi­dok zatrzymali się i skłonili z wzrokiem pełnym zachwytu, dziarsko strzelając obcasami. Zaledwie ich dostrzegła, lecz odpowiedziała uprzejmym skinieniem głowy,

W westybulu powitała ją ta sama głośna muzyka, którą słyszała już wcześniej. Teraz dopiero zorientowała się, że do­chodzi ona z jadalni hotelowej. Przerażona perspektywą spo­żywania śniadania w takim hałasie, skierowała się do drzwi, przed którymi czekał na nią uśmiechnięty maitre d'hotel.

- Buon giorno, panno Milbanke. Mam nadzieję, że pani dobrze spała.

- Doskonale, dziękuję.

- Proszę zatem udać się za mną. - Poprowadził ją do wiel­kiej, złoto-czerwonej komnaty, która niegdyś służyła jako sa­la balowa.

Powitało ją morze białych mundurów. Wydawało się, że ja­dalnię opanowała armia austriacka; z trudem wyłowiła wzrokiem kilku cywilów, mieszkańców Wenecji, w tym ledwie parę kobiet. Jej przerażenie sięgnęło zenitu, gdy maitre d'hotel poprowadził ją wzdłuż rzędów obleganych przez austriackich żołnierzy sto­łów. Pojawienie się kobiety w tej męskiej twierdzy wzbudziło tak wyraźne zainteresowanie, że policzki Laury pokrył lekki rumie­niec. Muzyka brzmiała głośniej niż przedtem, wprawiając pod­łogę w lekkie drganie, gdyż orkiestra zajmowała sam środek po­mieszczenia. Maitre d'hotel podprowadził Laurę do malutkiego stolika w kącie, z dala od orkiestry i innych stołów.

- Buon giorno, sir Nicholas - odezwał się uprzejmie maitre d'hotel.

Laura gwałtownie podniosła głowę i ze zgrozą spojrzała na jedynego gościa siedzącego przy stole. Był to dżentelmen z gondoli! Poczuła, jak jej już zarumienione policzki oble­wają się gorącym pąsem. Jeśli ona rozpoznała go tak łatwo, on również z pewnością błyskawicznie zidentyfikuje ją z nie­skromną damą na balkonie!

Sir Nicholas wstał i skłonił się grzecznie, lecz w milczeniu. Maitre d'hotel podsunął pannie Milbanke krzesło i wy­mamrotał coś o donna inglese, po czym oddalił się pospiesz­nie, aby przygotować jej śniadanie. Laura usiadła, nerwowo zerkając na towarzysza. Był wysoki, dobrze zbudowany, o szerokich ramionach i wąskich biodrach - w sumie wyda­wał się ideałem męskiej urody, lecz jego lodowate spojrzenie sprawiło, że zmieszała się jeszcze bardziej. Przez chwilę wal­czyła z nieposłuszną torebką, która wydawała się uporczy­wie wplątywać w sztywny, nieskazitelnie biały obrus, czując, że z każdą chwilą kompromituje się coraz bardziej.

Mężczyzna usiadł z powrotem i skupił się na niewielkiej książce rachunkowej, która spoczywała obok nietkniętego śniadania. Laura nie mogła nie zauważyć, że większość cyfr podkreślona była na czerwono, a leżący obok list pochodził od Messrs. Coutts, londyńskich bankierów. Jej towarzysz do­lał sobie mocnej kawy po turecku z eleganckiego, srebrzone­go dzbanka. Widać było, że brak apetytu nie jest spowodo­wany nieumiarkowaniem poprzedniego wieczoru, lecz raczej ma związek z zawartością książki i listu.

Kelner przyniósł Laurze lekkie śniadanie składające się z tostów i kawy, zgodnie z jej wczorajszym życzeniem, nie przywy­kła bowiem rozpoczynać dnia obfitym posiłkiem. Zaczęła jeść, ukradkiem zerkając na sir Nicholasa, który tak był pochłonięty rachunkami, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak uważnie jest obserwowany. Z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy, niż sądziła. Złociste włosy i spalona słońcem twarz egzaltowanej oso­bie mogłyby przywieść na myśl greckiego boga. Laura powoli są­czyła kawę. Tak, być może porównanie to nie miało w sobie zbyt wiele egzaltacji, gdyż istotnie przypominał jej grecką statuę, któ­ra zdobiła dziedziniec Hazeldon Court. Statua ta jednak nie by­ła odziana z elegancją rodem z Bond Street! Ciekawe, co on sam powiedziałby, gdyby wiedział, jak niestosowne myśli krążą w tej chwili po jej głowie! Cóż powiedziałby na to każdy inny męż­czyzna?! Rozejrzała się wokół i stwierdziła, że nie tylko ona wpa­truje się w niego z podziwem. Nieliczne panie obecne w jadalni również często zerkały w kierunku sir Nicholasa. Modny, ele­gancki strój wyróżniałby go w każdym londyńskim salonie, lecz tu, na tle gromady oficerów w białych mundurach, jego wytworność wręcz biła w oczy, zwłaszcza w zestawieniu z jasnymi wło­sami i pięknymi, szarymi oczami. Diamentowa szpilka spinała jego krawat, palec zdobił sygnet z symbolem słońca o krętych promieniach. Podobnie jak przedtem w gondoli bawił się teraz koronką mankietu. Laura wyczuwała, że czynił tak zawsze, gdy był pogrążony w rozmyślaniach. Nie wymagało to z jej strony wielkiej przenikliwości, gdyż świętej pamięci wuj Hazeldon miał identyczny odruch.

Wreszcie mężczyzna zamknął książkę i odłożył na bok list. Wyjął z kieszeni miniaturę przedstawiającą rudowłosą kobietę. Laura zaczęła się zastanawiać, kto to może być. Kobieta była bar­dzo piękna. Może jego żona? Ale nie, nie miał przecież obrączki...

Nagle sir Nicholas podniósł wzrok i odezwał się cichym, niemal żartobliwym tonem:

- Zdaje się, że posadzono nas razem jako jedynych Bry­tyjczyków w tym austriackim kotle. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Jestem sir Nicholas Grenville z King's Cliff. -Lekko skłonił głowę.

- Jestem... jestem panna Milbanke. Mam nadzieję, że mo­ja obecność przy pańskim stole nie jest dla pana zbyt nieprzy­jemna. - Próbowała spojrzeć mu w twarz, lecz przed oczami wciąż miała przerażającą wizję siebie w koszuli nocnej.

- Biorąc pod uwagę tłok, jaki panuje w tym miejscu, pan­no Milbanke, wątpię czy moje uczucia w tym względzie mia­łyby jakiekolwiek znaczenie praktyczne, szkoda zatem za­chodu, aby o tym myśleć.

Nie była to grzeczna odpowiedź i Laurę nagle ogarnął gniew. Może istotnie, kilka chwil wcześniej zachowała się na­gannie, lecz nie popełniła tej zbrodni umyślnie. Nie usprawiedliwiało to w żadnym razie nieuprzejmości ze strony osób pokroju Nicholasa Grenville'a z King's Cliff!

- Postaram się dołożyć wszelkic...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin