Braun Jackie - Pora na miłość.pdf

(666 KB) Pobierz
378377315 UNPDF
Braun Jackie
Pora na miłość
Lauren dowiaduje się, że zostanie matką. Wiadomość ta wzbudza w niej radość, ale
także lęk: wie, że jej mąż pod żadnym pozorem nie zgodzi się na dziecko. Lauren
opuszcza swój luksusowy apartament na Manhattanie i wsiada do samochodu, by
podczas przejażdżki zastanowić się nad swym losem. Złe samopoczucie zmusza ją do
zatrzymania się w szczerym polu. Pomocy udziela jej spotkany przypadkowo
mężczyzna. Jak się okazuje, ma on nieopodal dom do wynajęcia. Lauren wpada na
pomysł, by zamieszkać na wsi, z dala od Nowego Jorku i od męża...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lauren Seville zaparkowała na poboczu drogi i wysiadła z samochodu. Ten letni dzień był bardzo słoneczny, z
niewiarygodnie błękitnym niebem.
Stojąc na wiejskiej drodze w Connecticut na wprost malowniczej łąki, Lauren wdychała zapach polnych
kwiatów i słuchała świergotu ptaków, które toczyły rozmowy nad jej głową. W pewnej chwili pochyliła się,
trzymając się za brzuch, i zwymiotowała.
Owszem, pogoda dopisała, ale jej życie i żołądek znajdowały się w stanie rozstroju.
Lauren była w ciąży. Dawno temu, zanim poznała i poślubiła doradcę inwestycyjnego Holdena Seville'a i rozpo-
częła karierę Żony Bardzo Ważnego Człowieka, lekarze poinformowali ją, że jest bezpłodna.
Teraz, po czterech latach małżeństwa, które jak dotąd potwierdzały diagnozę lekarską, okazało się, że Lauren
oczekuje dziecka.
Wyprostowała się i przez suknię pogłaskała płaski jeszcze brzuch. Wiadomość, którą otrzymała zaledwie dwa
tygodnie temu, wciąż napełniała ją radością i zdumieniem. To już trzeci miesiąc ciąży, którą nadal uważała za
cud.
Mąż Lauren nie podzielał jej radości.
6
Jackie Braun
- Nie chcę mieć dzieci.
Wciąż słyszała te słowa wypowiedziane chłodnym tonem, ale przecież nie było to dla niej nic nowego. Kiedy po
roku znajomości Holden poprosił ją o rękę, jasno postawił tę właśnie sprawę.
Dzieci to zamieszanie, bałagan i obowiązki. Zupełnie nie pasują do jego stylu życia, tłumaczył, nastawionego na
karierę i wypełnionego koktajlami. Holden nie zamierzał nic w swoim życiu zmieniać.
Lauren była innego zdania, ale z początku nie kwestionowała słów męża. Po co spierać się o coś, co i tak stoi pod
dużym znakiem zapytania?
A przynajmniej stało.
Na skutek kolejnej fali mdłości zgięła się wpół.
- O Boże - jęknęła, cofając się chwiejnym krokiem i opierając o maskę samochodu.
Jakże była naiwna, łudząc się, że gdy już zaszła w ciążę, jej mąż zmieni zdanie. Wciąż czuła ból i szok na myśl o
tym, że Holden kazał jej usunąć ciążę.
- Pozbądź się tego swojego dziecka - powiedział. „Swojego dziecka". Zupełnie jakby sama odpowiadała za
swój stan. Jakby nic go nie łączyło - więzy krwi ani żadne inne - z tym nowym życiem, które w sobie nosiła.
Zakończył swoje ultimatum słowami:
- Jeśli tego nie zrobisz, to będzie koniec naszego małżeństwa.
A zatem dwadzieścia cztery godziny po tym, jak mu odmówiła, Lauren stała wyczerpana na poboczu wiejskiej
drogi, patrząc na łąkę i tęskniąc za wygodnym łóżkiem w apartamencie na Manhattanie.
W końcu tam wróci. Wyjechała tylko z torebką, w stanie
Pora na miłość
7
bolesnego rozczarowania. Nie wróci jednak, póki nie przygotuje jakiegoś planu. Kiedy znów stanie twarzą w
twarz z Hoklenem, zrobi to z godnością, trzymając swoje rozhuśtane emocje na wodzy. Tym razem to ona
przedstawi mu swoje warunki.
- Nic się pani nie stało?
Lauren odwróciła się gwałtownie i ujrzała mężczyznę biegnącego w jej stronę z pobliskiej farmy.
Dobry Boże. Widział... wszystko? Zażenowana zaczerwieniła się i nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Nic! - zawołała w odpowiedzi.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem i okrążyła samochód z nadzieją, że mężczyzna do niej nie podejdzie.
On tymczasem biegł długim krokiem i stanął przed nią, zanim otworzyła drzwi mercedesa.
Gdyby teraz usiadła za kierownicą, zachowałaby się nieuprzejmie. A Lauren była dobrze wychowana. Stała
zatem z uśmiechem na twarzy, tym samym, który pomagał jej przetrwać wiele nudnych kolacji z kolegami z
pracy męża.
- Na pewno? - spytał znów mężczyzna. - Jest pani blada. Może powinna pani usiąść.
Lauren oceniła go na trzydzieści parę lat.
Był świetnie zbudowany, sądząc z jego opalonych ramion. Wzrost miał średni. Wiatr rozwiewał mu ciemne
kręcone włosy.
- Siedziałam. To znaczy prowadziłam. - Wskazała na drogę w kierunku, z którego przyjechała. - Zatrzymałam
się, żeby... rozprostować nogi.
- No to dobrze. - Patrzył na nią bacznie. - Na pewno nic pani nie trzeba? Mogę przynieść szklankę wody.
- Nie, nie, ale dziękuję za dobre chęci.
8
Jackie Braun
To była grzecznościowa formułka, więc wypowiedziała ją niemal mimowolnie.
Przywykła kłamać na temat swojego samopoczucia, podporządkowywać się i ukrywać własne potrzeby. Na-
uczyła się tego, dorastając. Wolała nie burzyć wypełnionych po brzegi kalendarzy rodziców pracoholików.
Potem praktykowała to podczas małżeństwa z Holdenem, stawiając jego potrzeby i jego karierę na pierwszym
miejscu.
Dziś jednak przez dwie godziny jechała przed siebie bez określonego celu. Nie miała pojęcia, ile kilometrów
dzieli ją od najbliższego miasta. W tym momencie niepodważalna prawda była taka, że musi skorzystać z toalety
i że zamieniłaby swoje pantofle od Prądy na możliwość wypłukania ust.
A zatem, nim zmieniła zdanie, powiedziała sztywno:
- Szczerze mówiąc, chętnie skorzystałabym z pana... przybytku.
- Przybytku.
Odniosła wrażenie, że się uśmiechnął, a jednak się myliła. Wskazał na swój dom i rzekł:
- Jasne, proszę tędy.
Kiedy szli w kierunku wiejskiego domu, mężczyzna lekko położył dłoń na jej plecach, jakby wiedział, że Lauren
nie czuje się pewnie na nogach. Ten dżentelmeński gest wydał jej się staroświecki. Trochę dziwny u mężczyzny
w T-shircie z wyblakłym lógo i w poplamionych farbą dżinsach.
Skarciła się za ten osąd oparty jedynie na pozorach. Doskonale wiedziała, że pozory mylą.
Przez lata poznała wielu pozerów w ubraniach od najmodniejszych projektantów. Ludzi, którzy mówili to, co
Zgłoś jeśli naruszono regulamin